Cześć!
Jednak się nie
poddaję. Pamiętacie mój wpis o lekcjach wychowania do życia w
rodzinie? Znajdziecie go na blogu? Niestety już nie. Musiałam go
usunąć, bo jego zawartość nie podobała się algorytmom
Instagrama, przez co nie mogłam wstawiać linka do bloga tam ani też
wysłać na Facebooku. Doszłam do wniosku, że na razie usunę,
później poprawię. Uznałam, że możliwość wejścia na mojego
bloga z mojego konta jest ważniejsza. I nadszedł ten dzień,
spontanicznie zaczynam pisać ten wpis, bo patrząc na to, co się
dzieję nie mogę już wytrzymać i siedzieć cicho. I nie wiem, ile
wspólnego będzie.
Nie wiem, czy
kiedykolwiek kogoś uchronił brak wiedzy. Tak, brak wiedzy. Zakaz
edukacji seksualnej to zakaz zdobywania wiedzy. To wiedza nas chroni,
a nie wstyd. Wiedza historyczna? Pomaga wyciągać wnioski na
przyszłość. Wiedza o racjonalnym żywieniu może ochronić przed
otyłością albo niedożywieniem i ich konsekwencjami. Mam wrażenie, że ludzie w tych czasach mają szczególną zdolność do odrzucania
możliwości zdobywania wiedzy. No dobra, tutaj chodzi o odebranie
możliwości tej edukacji, zdobywania wiedzy.
Ciekawość jest
normalna, zdrowa. To objawy dążenia do zdobywania wiedzy, do
własnego rozwoju, do wyrobienia sobie własnego zdania. Chyba każde
dziecko zadało kiedyś pytanie „Skąd się biorą dzieci?” albo
poprosiło o wyjaśnienie różnicy między chłopcem a dziewczynką.
To teraz pomyślmy, co jest lepsze. Dać dziecku odpowiedź
dostosowaną do jego wieku czy zostawić to jak jest i jednocześnie
pozwolić na to, żeby szukało odpowiedzi samo? A samo może znaleźć
coś, co jest nieodpowiednie. Są dzieci, które są bardzo
dociekliwe i uparte, więc na pewno będą szukać.
Edukacja w tym
zakresie jest naprawdę ważna, bo dotyczy ona nie tylko seksualności
człowieka, ale całej jego tożsamości.
Miałam zajęcia
wychowania do życia w rodzinie przez całe gimnazjum. W podstawówce
na to nie uczęszczałam, jak cała klasa, bo wychowawczyni doradziła
rodzicom, aby nie puszczali nas na to, bo to i tak będzie w
gimnazjum. Czy to dobrze? Z perspektywy czasu uważam, że tak, bo w tym wykonaniu te zajęcia mogłyby mi bardziej zaszkodzić, a tak to oceniam neutralnie, ale dobrze nie było. Moja
szkoła to był zespół szkół, więc uczyłaby
mnie ta sama nauczycielka. Wtedy moi rodzice byli zadowoleni z tego,
że na to uczęszczam. Uważali to za przydatne, głównie dlatego,
że sami czegoś takiego nie mieli. Prawdopodobnie od przyszłego
roku moje siostry nie będą uczęszczać na te zajęcia. Rodzice
sami zamawiają książki do tego, więc mają wgląd w to, co tam
jest. Gdy ja chodziłam do szkoły, podręczniki wypożyczaliśmy z
biblioteki. Nauczycielka ciągle ta sama, sposób prowadzenia lekcji
też. Jednak nie mam pojęcia, ile w tym jest jej winy.
|
(tak, moje zdjęcia, ale stary adres bloga) |
Czy mi coś te
zajęcia pomogły?
No niezbyt, skoro
miesiąc temu szukałam w Google na czym polega połóg. Mam prawie
20 lat, chodziłam na rozszerzenie z biologii, a o połogu wiedziałam
tyle, że to okres, kiedy ciało kobiety wraca do stanu sprzed porodu. Więc jak kobieta ma świadomie zajść w ciążę, skoro
nie zna jej konsekwencji? Uwierzcie,
takich dziewczyn bez tak podstawowej wiedzy jest więcej. I nawet nie
wiecie, jaki wstyd mi się do tego przyznawać, że nie wiem, czegoś
tak podstawowego. Zresztą, to nawet nie tylko tych zajęć, ale też
zajęć biologii. W moim podręczniku od
biologii rozszerzonej nie ma nawet wzmianki o połogu, w podręczniku
od 7 klasy podstawówki są cztery linijki. Ba, podstawa programowa
nie obejmuje połogu. To idealnie obrazuje podejście do kobiety. Nie
wiesz dobrze co się dzieje w trakcie ciąży i po niej z kobiecym
ciałem, tylko coś o hormonach i że rozwija się w nim płód. A o
rozwoju płodu, o tworzeniu się komórki jajowej i o tworzeniu
plemników można recytować z pamięci. Chore.
W
zajęciach wychowania do życia w rodzinie są jeszcze dwie rzeczy
„nie tak”.
Pierwsza
z nich to prowadzenie osobnych lekcji dziewczynkom i chłopcom. W
podstawówce nie interesowałam się tym przedmiotem, jak on wygląda,
bo wiedziałam, że i tak będę mieć to w gimnazjum. Dopiero będąc
w szóstej klasie i rozmawiając z rok starszą koleżanką,
dowiedziałam się trochę jak to wygląda w praktyce i się
zdziwiłam, że lekcje o narządach płciowych są oddzielne dla
chłopaków i dla dziewczyn. Było to dla mnie dziwne, bo przecież
już w czwartej klasie mieliśmy pierwsze lekcje o układzie
rozrodczym i omówienie budowy narządów RAZEM. I nic złego wtedy
się nie działo. Więc mając te dwanaście czy trzynaście lat,
miałam świadomość, że ważna jest też znajomość budowy ciała
drugiej płci. Zresztą tworzy to tylko tematy tabu, a to też jest
bez sensu.
I
tutaj druga rzecz. Tematy
tabu. No właśnie... Prowadzi to tylko do problemów z komunikacją
między osobami. Tak samo z okresem. To normalna rzecz. Nie należy
się wstydzić swojej fizyczności. Każda zdrowa kobieta
miesiączkuje i to nie powód do wstydu czy do wyśmiewania, co
czasem młodsi chłopcy robią. Dlaczego? Bo pewnie tego sami nie
rozumieją. Sama pamiętam, jak starałam wyciągać podpaski z
plecaka tak, żeby nikt nie zauważył czy też w łazience otwierać
je jak najciszej, żeby nikt nie usłyszał, ale po co? Przecież
większość dziewczyn, które korzystały z tej łazienki też ma
miesiączkę. TO NORMALNE. I tutaj zapraszam do wpisu o miesiączce –
Najmniej
doceniania przyjaciółka. Tematy tabu rodzą poczucie wstydu, a
to jest problemem nie tylko w kwestii miesiączki, ale również
przyczynia się do niskiej pewności siebie, kompleksów związanych
z normalnymi rzeczami i przyczynia się do wzrostu pewnego rodzaju
niebezpieczeństwa, ale o tym później.
Trochę
przybiera mi to formę rozprawki, ale już ostatnia rzecz, jeśli
chodzi co było nie tak z WDŻem. Kojarzycie scenę lekcji polskiego
z „Ferdydurke” Gombrowicza? Tę scenę, gdzie nauczyciel wpaja
uczniom, że „Słowacki wielkim poetą był”. Tak widzę te
zajęcia, bo to były jedyne lekcje, gdzie wiedza była przekazywana
z konkretną opinią, oczywiście jedyną słuszną.
Teraz
sobie wyobraźcie, że nauczycielka przynosi na lekcję trzy kartki i
kładzie na trzech ławkach. Na pierwszej podejście „seks tylko po
ślubie”, na drugiej „można uprawiać seks przed ślubem, gdy
jest się w stałym w związku”, na trzeciej „można uprawiać
seks z kim się chce i kiedy się chce” i każe uczennicom wybrać,
z którym podejściem się zgadzają. Możecie się domyśleć, że
to zadanie podpucha i tylko jedno rozwiązanie było „słuszne i
poprawne”. Później był wywód, dlaczego ono jest JEDYNYM
słusznym i dobrym wyjściem, i dlaczego powinnyśmy tak postępować.
Jeśli nie trafia do Was
porównanie z „Ferdydurke”, to powiem inaczej. To jest tak, jakby
nauczyciel biologii uznawał mejozę jako jedyny słuszny i
prawidłowy podział komórek, bo takie są jego przekonania. Brzmi
absurdalnie? Owszem.
Są
rzeczy, które są złe. Mówiąc po prostu. Jeśli coś
krzywdzi drugiego człowieka, jest złe – pedofilia, molestowanie,
hejt, nienawiść i pewnie inne rzeczy, które teraz mi nie
przychodzą do głowy są złe.
Jest
nam potrzeba rzetelna i obiektywna edukacja seksualna, a nie to, co
wiele z nas dostało – coś propagujące wstyd, powielające
szkodliwe tematy tabu, ukazujące naturalne rzeczy, jako coś złego.
Dlaczego napisałam, że wstyd może być niebezpieczny? Bo częściej
ofiarami przemocy, molestowania są te ciche osoby, bo one „nikomu
nie powiedzą”, bo się będą wstydzić. WSTYD NIKOGO NIE OCHRONI.
WIEDZA JUŻ TAK. Nie należy odbierać uczniom prawa do zdobywania wiedzy, należy edukować i dzieci, i nauczycieli, aby te informacje były, jak najbardziej przydatne i zapewniły bezpieczeństwo.
Nie
mogę jednak napisać, że w moim przypadku szkoła zawiodła w
edukacji w tym zakresie. Nie. Moja wychowawczyni, jednocześnie
biolożka i wuefistka, sprostała temu zadaniu bardzo dobrze –
wiele tematów mieliśmy z nią czy to na biologii, czy na godzinie
wychowawczej, czy też na wf-ie. Pod tym względem miałam choć
trochę szczęścia, że akurat te zajęcia miałam z nią.