W obiektywie #16 - złota polska jesień

 Strzeliłam focha. 

Zdechł mi laptop. Znowu. Kupowałam w czerwcu nowy sprzęt i mi padł. Na szczęście mogłam odesłać na gwarancję i już jest naprawiony. Co mnie pociesza, że miałam pracę licencjacką już przesłaną do promotorki oraz nie miałam zbyt wielu nowych danych na tym laptopie. Kopię danych mam jeszcze ze starego, część rzeczy mam w chmurze, część w canvie. Jest jedna rzecz, której nie mogę w pełni odzyskać, ale elementy do niej mam właśnie w canvie. Najbardziej jest mi szkoda części materiałów, które zbierałam do magisterki, ale większość miałam zgranych na pendrivie, część wrzuciłam do Notebook LM, a inne mogę znowu pobrać, bo już z nich skorzystałam.  Myślę, że wtorek już do mnie wróci i będą mogła znowu pracować na swoim sprzęcie (tzn. korzystałam przez ten tydzień ze starego laptopa, ale już się od niego odzwyczaiłam i też z nim jest ryzyko, jeśli chodzi o działanie), ale tamten weekend uznałam, że już się do niego nie dotykam więcej niż powinnam. 

Po raz pierwszy w życiu udało mi się wyjść na spacer i uchwycić złotą polską jesień w tym miejscu. Wyszło piękniej niż się spodziewałam.
















Niestrasznie i nieoczywiste ghoststory - "Tu spoczywa mściwa suka" Codie Crowley

Hejka!

Jeju... Jak ten czas leci. Weekend świąteczny był bardziej zapełniony, niż się spodziewałam, więc znowu mam opóźnienie z dodaniem wpisu. Mam nadzieje, że kolejny weekend będę mieć spokojniejszy i siądę w końcu do bloga, bo mam trochę wpisów pozaczynanych i warto by było je przejrzeć. Chciałabym zrealizować te pomysły, bo wydają mi się naprawdę fajne. Część pewnie będę musiała przerzucić na kolejny rok. 

Dzisiaj przychodzę recenzją książki, której naprawdę mnie zaciekawiła i o której pewnie nigdy bym nie usłyszała, gdyby nie mail od wydawnictwa. 

[Materiał reklamowy — współpraca z wydawnictwem You&YA]



Annabel Lane żyje w małym mieście, w patologicznym domu. Matka się nią nie interesuje, Annie została sama ze swoim młodszym rodzeństwem. Jej chłopak ją zdradza, ale ją coś do niego ciągnie. Jedyna dobra rzecz w jej życiu to przyjaźń z Maurą, której ojciec jest również ojcem dla Annie. Jej życie jakoś się toczy — szkoła, problemy,  imprezy, spotkania z przyjaciółką, koncerty byłego chłopaka i tak aż do śmierci. Annie umiera. Zostaje zamordowana, jej przyjaciółka znika. Dziewczyna musi sama poznać prawdę, co z jej nie będzie proste. Oczywiście nie spocznie na samej prawdzie i będzie też zemsta.

Wiecie co... Nie jestem w stanie odpowiedni oddać tej książki słowami, jeśli chodzi o opis. To, co wyżej napisałam to właściwie niezbędne minimum, którego dowiadujemy się w ciągu pierwszych 50 stron. Mam wrażenie, że jest to takie suche i nijakie, a z pewnością ta książka taka nie jest. Jest niesamowita po prostu. Ciekawy pomysł na fabułę, świetne zwroty akcji i niesamowity klimat.

Nieoczywiste ghoststory 

Od pierwszych stron książkę czyta się naprawdę dobrze. Nie do końca wiadomo, o co chodzi. Główna bohaterka budzi się i gdzieś trafia. Nie wie, co się stało. Czytelnik  po opisie z tyłu ma świadomość, że ona nie żyje. Tylko czy aby na pewno? 

Dlatego tak dobrze mi pasuje tutaj słowo "nieoczywista". Bo niby wiem, że Annie powinna nie żyć, ale ten styl pisania sprawia, że mam wątpliwości. Nieoczywistość dotyczy tutaj całej narracji. Tworzy cały klimat książki, sprawia, że czytelnik bardziej się angażuje, więcej myśli o tej książce i tym, co się dzieje. Dla mnie książka była intrygująca od pierwszych stron. Bohaterka ma być martwa, ale chyba sama o tym nie wie. A może jeszcze nie umarła? Tyle pytań i sposób, aby poznać odpowiedź, jest tylko jeden. 
Nie do końca można określić, czym tak właściwie jest teraz Annie. Nie jest duchem, ale przecież umarła. Może zachowywać się jak człowiek, ale są pewne zasady, które ją ograniczają i musi się ich trzymać, aby nie zniknąć. 

Bohaterowie — chyba nie wyszło tak, jak autorka chciała

Przejdźmy teraz do głównej wady tej całej nieoczywistości — można było lepiej opisać bohaterów i ich relacje. Same kreacje bohaterów są mało rozbudowane i brakuje im ich historii. Szczególnie to odczuwam przy Annie i Samie. 

Annie ma być postacią, którą trudno jest polubić. Przynajmniej takie było założenie i tak traktowali ją inni bohaterowie. Miała sprawiać kłopoty, prowokować bójki, być po prostu suką, ale nie tego nie zobaczyłam. Widziałam, że jest pyskata i używa wulgaryzmów, ale jest też się troskliwą przyjaciółką i nastolatką, na którą spadło więcej niż powinno.  Annie ucieka od swoich problemów, samej sprawiając przez to problemy. Bardzo mocno czułam, że ona jest niesprawiedliwie traktowana. Nikt nie pochylił się nad nastolatką, którą praktycznie porzuciła matka i musi się zająć domem. Każdy miał ją za złą i zepsutą. Nikt się nie przejął tym, że zniknęła na ponad 2 dni. Uznali, że taki jej wybór, pewnie coś narozrabiała i teraz ucieka. 

O Samie naprawdę ciężko mi cokolwiek napisać. Jest przywódcą, pomaga Annie, ale nie ma jakiejś swojej własnej historii w tej książce. Wokół niego pojawiają się pewne wątki, ale nie zostają one rozbudowane i dokładnie wyjaśnione. Sam jest naprawdę ciekawą i tajemniczą postacią. Poznajemy pewne fakty o nim, ale to za mało, aby móc mówić, że to postać z dobrze zarysowaną przeszłością. 

Mam wrażenie, że postacią, która najlepiej czytelnik mógł okazję poznać, była Maura. Pojawiła się we wspomnieniach, ale widać było, kim była, jak się zachowywała, jakie miała cele w życiu i co było dla niej ważne. Bardzo sympatyczna postać. To taki jasny promyczek wśród tych wszystkich nieczułych ludzi w życiu Annie. Jakby była w stanie wydobyć z niej wszystko co najlepsze. 

Postacią, która można było nienawidzić z całego serca, jest matka Annabel. Kobieta nieczuła, której nie obchodziły własne dzieci. Jak Annie wróciła do domu była w stanie tylko na nią nawrzeszczeć, zabrać jej samochód, który dziewczyna sama sobie kupiła. Okropna postać. Każde jej pojawienie sprawiało, że się wewnętrznie gotowałam. 

Jeśli chodzi o mordercę, to myślę, że ze wszystkich bohaterów jest najlepiej wykreowany. Jestem w stanie sobie wyobrazić, że faktycznie tak może się zachowywać morderca w prawdziwym w życiu. Było pokazane jego rozumowanie, co go skłoniło, chociaż ten motyw zabójstwa Annie nie był dobrze nakreślony. Było to tak bardziej ogólnikowo napisane, co moim zdaniem warto by było rozwinąć. Z tego ogólnikowego zarysu motywu jestem w stanie uwierzyć, że mogło to drażnić mordercę, ale poznanie szczegółów wzbogaciło obraz Annie w tej książce. Ogólnie plusem jest też to, że nie jest łatwo się domyśleć, kto jest mordercą. 

Emocjonujące ghoststory

Ogólnie uważam, że wątek nadnaturalny jest całkiem nieźle poprowadzony.  Życie po śmierć ma powód, który może nie ma konkretnej genezy, ale znany jest mechanizm tego i ograniczenia. Już samo to tworzy klimat, co jest super. 
Ten motyw jest zbliżony do pierwszego sezonu American Horror Story, ale jak dla mnie książka nie wzbudza żadnego niepokoju ani nie jest straszna. Po prostu nie ma tego na celu. Wzbudziła we mnie całą gamę innych uczuć - ciekawość, zaintrygowanie, sympatia, irytacja i złość. Złość na niesprawiedliwość i po prostu lekceważący stosunek wobec głównej bohaterki. Poza tym pojawiło się tekst "Chcesz zniszczyć młodemu mężczyźnie życie?" - no człowiek aż się gotuje, słysząc coś takiego. 

Powieść o nastolatkach, ale dla dorosłych

Na pierwszej stronie książki wita nas cała lista TW, która, szczerze mówiąc, trochę mnie wystraszyła. Głównie przez użycia słowa "obfituje". W moim odczuciu faktycznie pojawiały się te rzeczy i zachowania z listy, ale nie określiłabym tej książki jako obfitującej w przemoc, alkohol i wulgaryzmy. Bohaterka używała wulgaryzmów, ale było to w mojej granicy tolerancji. Cała reszta rzeczy pojawiała się, ale to nie było tak, że te rzeczy były główną osią fabuły (poza morderstwem i zemstą). Opisy samego morderstwa pojawiały się rzadko.  
Poza samą warstwą zemsty i poszukiwania mordercy mamy też trochę tematów, które mogą skłonić czytelnika do głębszych przemyśleń. Pojawia się tutaj parentyfikacja, victim blaming oraz mizoginia. Z jednej strony ta książka jest dość łatwa i przyjemna w odbiorze, ale z drugiej strony pojawiają się takie tematy, które mogą wzbudzać frustrację w czytelniku. 

Książka pozostawiła po sobie niedosyt. Zastanawiam się, czy wątek Sama celowo nie został tak spłycony, aby poświęcić mu kolejną część? Mogłaby wtedy powstać naprawdę ciekawa seria o mieszkańcach Góry Zmartwychwstania.
Ogólnie jestem zadowolona z tej lektury. Spędziłam przy niej naprawdę fajnie czas, wciągnęłam się i nie mogłam się od niej oderwać. Niedociągnięcia, które w niej znalazłam, nie wpłynęły na przyjemność z czytania, ale wiem, że gdyby te kwestie zostały rozwinięte, to by było jeszcze lepiej.  Aby wybrzmiało — CZYTAJCIE, NAPRAWDĘ WARTO.


Na koniec chciałabym Was zaprosić do głosowania na mnie w rankingu OpowiemCi, gdzie zostałam nominowana w następujących kategoriach:

  • Blog - myslizglowywylatujace.blogspot.com
  • Instagram - @myslizglowywylatujace 
  • Promotor Literatury: 


















Czy pisanie bloga jeszcze ma sens? - Q&A



Hejo!
Jestem zaskoczona, że ten miesiąc na uczelni był naprawdę bardzo pracowity. Spodziewałam się, że skoro mam w końcu mniej godzin i jeden dzień wolny w tygodniu, to będzie lżej. Cóż... Nie wzięłam pod uwagę, że i tak codziennie kończę między 14 a 16 (i co dwa tygodnie jakoś po 11, ale jeszcze się nie zdarzyło). Ten tydzień był w ogóle jakiś taki, że nie miałam czasu na nic. Po raz pierwszy też nie wyrobiłam się ze wpisem, dlatego też jest lekkie opóźnienie, ale bez spiny.

W końcu zrobiłam to Q&A. Serdecznie dziękuję za pytania. Niesamowicie się cieszę, że mogłam to w końcu zrobić!


Viks - book(worm/lover) pyta:
Masz jakieś inne hobby poza czytaniem i pisaniem? Jeśli tak to jak łączysz swoje pasje?

Czytanie i pisanie to moje największe hobby, ale poza tym to jest też robienia świeczek sojowych. Chciałabym też napisać, że fotografia, ale w ostatnich latach zaliczałam regres i nie jestem w stanie nazwać tego, co robię fotografią. Po prostu lubię robić zdjęcia.
I tak właściwie to nie mogę powiedzieć, że poza recenzowaniem książek w jakiś sposób łączę swoje pasje. Z biegiem czasu okazało się, że owszem lubię robić zdjęcia, ale naturze czy budynkom, a tworzenie kompozycji do zdjęcia na bookstagrama jest dla mnie męczące, a najgorsze jest znalezienie odpowiedniego światła.
Świeczki w sumie nie łączą mi się z książkami. Gdzieś mam w głowie, aby zrobić świeczki, które się kojarzą z jakimiś książkami, ale to tak bardziej dla siebie i dla zabawy. Jak na razie nie mam odpowiedniej ilości zapachów, aby się tak bawić.

Rodzinatestuje pyta:
Kiedy znajdujesz czas, żeby je czytać? Zdarza Ci, że książka tak Cię wciągnie, że zarwiesz dla niej noc?

W roku akademickim ciężko mi znaleźć czas. Najczęściej czytam w pociągu i w niedzielę rano. Jak mam więcej wolnego, to wtedy czytam książkę za książkę. Specjalnie też organizuję maratony na Instagramie, aby znaleźć motywację do czytania.
W tygodniu czasem coś poczytam wieczorem, ale najczęściej słucham audiobooków. Szczególnie lubię ich słuchać w trakcie zmywania naczyć i do nauki.

Melka blogerka  pyta: 
Twój ulubiony bohater literacki? Masz takiego?

Nie mam. Za dużo książek przeczytałam, żeby móc wybrać tylko jednego. Nawet nie jestem w stanie ich ograniczyć do trzech.

Klaudia Zuberska z bloga pyta:
Jakie według Ciebie są różnice, w blogowaniu, gdy zaczynałaś pisać a obecnie?

Wydaje mi się, że jest bardziej profesjonalnie. Przynajmniej jeśli chodzi o aspekty wizualne blogów. W większości widzę blogi, które są schludne i przejrzyste. Druga rzecz, jaka mi przychodzi — brak blogów z opowiadaniami. Jeśli ktoś publikuje opowiadania czy fanfiction, to przeniósł się na Wattpada. Mam wrażenie, że ciężko jest dotrzeć do nowych blogów. Tak samo mało spotykam blogów, które są prowadzone przez nastolatki.


Czy według Ciebie tradycyjny blog jeszcze nie umarł?

Zdecydowanie nie! Wydaje mi się, że nawet ma szansę przeżyć renesans, patrząć na kapryśność innych mediów społecznościowych. Moim zdaniem połaczenie blog+intagram/tiktok powinno być powszechniejsze. Przede wszystkim profile w social mediach jest łatwiej stracić i blog to może być taka forma zabezpieczenia.


Dollka
Jak zaczęła się Twoja blogowa przygoda?

Kumpela założyła bloga i uznałam, że to fajne i też założyłam. Nie stoi za tym jakaś ciekawsza historia, ale wyszło tak, że ten blog istnieje już ponad 11 lat.

Który wpis na blogu jest Twoim ulubionym?

Kurcze, jeden to ciężko. Myślę, że na ten moment moja ulubiona trójka to
    1.  Wpis o książkowym konsumpcjonizmie


    2. Subiektywny przegląd dystopii



    3. Gdzie szukać przodków?

Gdybyś mogła wcielić się w bohatera jednej z przeczytanych książek, którą byś wybrała?

Diabelskie maszyny i chciałabym zostać Tessą. Mam naprawdę ogromną słabość do tych książek - klimar Londynu w XIX w., ludzie o nadnaturalnej sile i szybkości, czarownicy, walka z demonami, ale też szalony wizjoner... Do tego zawirowania miłosne głównej bohaterki, które kocham cały sercem. 

Głodna wyobraźnia pyta: 
Czy lubisz pisać i publikować negatywne recenzje? Dlaczego?

Negatywne recenzje pisze mi się łatwiej. Gdy piszę pozytywne recenzje, to często mam wrażenie, że wychodzi masło maślane i się powtarzam. Z kolei kiedy książka mi się nie spodoba, to łatwiej jest mi podpierać swoje opinie konkretami z książki i wydaje mi się to po prostu ciekawsze w odbiorze. Też jak mi się coś nie spodoba, to mam mniejsze opory, aby napisać spoiler (i go oznaczyć), bo po prostu zależy mi na tym, żeby poprzeć swoje słowa. W przypadku książek, które mi się spodobały częściej zależy mi na uniknięciu spoilerów i też bardziej zachwyca mnie całokształt książki - jej klimat, sposób budowania relacji między bohaterami, przedstawienie świata, że ciężko jest mi się wdawać w szczegóły.

Krótko o książkach #6


Cześć!
Dziś kolejna odsłona książek, które czytałam w ciągu ostatnich kilku tygodni. Najdawniejsze są z wiosny, ale to pozycje, o których myślę do tej pory i dalej mam coś o nich do powiedzenia. Znajdziecie tutaj trzy książki, które zdecydowanie polecam i jedną, do której mam sporo zastrzeżeń, ale uważam, że można o niej ciekawe podyskutować. Niestety, aby dokładnie napisać o tym, co mnie w tej książce zawiodło, musiałam napisać spoilery — ostatni akapit w tym wpisie to są właśnie spoilery.


Porządny kawał fantastyki — Niszczyciel królestw Vicotoria Aveyard


Po przeczytaniu tej książki jest po prostu szkoda — wzięłam się za jej czytanie w nie najlepszym momencie. Ta książka wymagała ode mnie więcej uwagi i większego skupienia, aby się w to wgłębić. Tym sposobem czytałam tę książkę od końca marca. Robiłam długie przerwy, a jak miałam przestrzeń, aby to czytać, to czytałam po 100-150 stron.

Co mnie zaskoczyło, ta książka absolutnie nie jest w żadnym stopniu podobna do „Czerwonej Królowej”. Co więcej, wydaje mi się, że obie te książki są skierowane do nieco innych grup odbiorców.

Świat w „Niszczycielu Królestw” jest stworzony od podstaw i nie ma nic wspólnego z naszym światem. Typowe high fantasty. Świat jest naprawdę misternie opisany. Naprawdę, szczegółowo opisana geografia tego świat, bardzo dobrze zarysowana historia świata, wierzenia oraz kwestie polityczne.

Fabuła opiera się na podróży i zbieraniu drużyny do walki, co w moich oczach jest również typowym motywem dla high fantasy. Drużyna, która się zbiera, jest (kto by się spodziewał) nietypowa! Każdy bohater z innej bajki — córka najgroźniejszej piratki, nieśmiertelny, skrytobójczyni, prawy giermek... To tylko czwórka, którą poznajemy najpierw. Reszta drużyny zbiera się właściwie do końca książki. Drużyna ogólnie składa się z różnych bohaterów — przestępców, ale też tych porządnych i prawych.
Dużo opisów świata i zbieranie się drużyny sprawia, że akcja nie biegnie szybko. Najważniejsi bohaterowie również mają swój punkt widzenia, co na początku również nie nadaje dynamiki. Zanim główni bohaterowie się poznają, to mija 1/5 książki, co dla mnie jest akurat akceptowalne.

Fabuła bardzo mnie ciekawiła i nawet w przerwach wracałam myślami do tej książki. Nie zabrakło w niej również zwrotów akcji (szczególnie ten jeden w połowie! To było dla mnie ogromne zaskoczenie, bo ja myślałam, że ten wątek potoczy się zupełnie inaczej). Z pewnością przed sięgnięciem po kolejny tom przeczytam ponownie „Niszczyciela Królestw” i mam nadzieję, że to będzie lepszy czas dla tej książki, bo naprawdę mi się spodobała, ale chciałabym ją w pełni poczuć.

Potrzebuję kontynuacji - Wilczy apetyt Emilia Jabłonowska 

Nie będę ukrywać — przeczytałam tę książkę, bo z autorką pochodzimy z tej samej miejscowości. Do przeczytania zbierałam się chyba jakieś 3 lata, ale w końcu przesłuchałam audiobooka na Legimi. 
Jakie to było fajne! Naprawdę żałuję, że nie ma kontynuacji. 
Na świecie pojawił się groźny wirus, a zarażeni nim izolowani są w specjalnych obozach. Dyrektorką jednego z takich obozów jest matka Amandy, a jednym z zainfekowanych jest jej ojciec. Dziewczyna decyduje się, aby odbyć praktyki w obozie bez wiedzy matki, która za wszelką cenę chcę ją trzymać z daleka od tego miejsca. Namawia ją do tego kolega ze szkoły. Amandzie zależy na tym, aby odkryć prawdę.

Wilczy apetyt jest dla mnie naprawdę przyjemną młodzieżówką. Ma taki klimat książek, jakie uwielbiałam w gimnazjum i liceum. Sentyment do takich historii mi pozostał i cały czas lubię je poznawać. Myślę, że mogę zaliczyć tę historię do dystopii, mimo że samo działanie władz nie jest tutaj, aż tak istotne. Uwielbiam czytać o tym, jak bohaterowie odkrywają prawdę o świecie, w którym żyją. Tym bardziej gdy odpowiedzialność za to ponoszą ich bliscy. O bohaterach nie jestem w stanie zbyt wiele powiedzieć — od przeczytania minęło już kilka miesięcy, a drugie, że bohaterowie nie wyróżniali się swoim zachowaniem. Najważniejsze, że nie zapamiętałam ich jako jakiś bardzo irytujących albo głupich, więc jest plus. Całą historię śledziłam naprawdę z zapartym tchem i chciałabym przeczytać kontynuację. Co Amanda zrobi z tą wiedzą? Jak to się wszystko dalej potoczy? Czy to będzie miało większy wpływ na całe społeczeństwo?


Najlepszy retelling Kopciuszka — Cinder Marissa Mayer

Cinder skończyłam jakiś miesiąc temu i do tej pory powracam do niej myślami (ale nie jakoś bardzo namiętnie). Słyszałam o tej książce już w liceum, ale jakoś nigdy nie byłam na tyle nią zainteresowana, aby to przeczytać. Historia o Kopciuszku nie należy do moich ulubionych, więc omijam większość retellingów tej baśni oraz adaptacji filmowych. Jednak tutaj mamy dystopię, więc w końcu się zdecydowałam.

Zdecydowanie było warto! Bardzo fajny pomysł na historię — przyszłość, cyborgi, zaraza i konflikt polityczny z mieszkańcami księżyca. Połączenie brzmi dziwnie, ale dzięki temu jest to aż tak wyjątkowe. Skoro to retelling Kopciuszka, to oczywiście mamy też księcia i romans. Wszystko jest tutaj idealnie wyważone — mamy miejsce na przeszłość bohaterów, rozwijane problemy świat, jak i trudności, z którymi się sami bohaterowie zmagają, oraz ten zakazany romans, który bardziej jest w sferze marzeń bohaterów niż jako budowana relacja. Każdy z tych wątków jest rozwijany w odpowiednim tempie. Jedynie co pozostawia niedosyt, to relacja Cinder i Kaia, ale liczę, że to się rozwinie w kolejnych częściach. 

Najmocniejszym punktem tej książki jest konflikt polityczny oraz zaraza. Jest to książka, w której najciekawiej opisana jest polityka. Nie jest to w żaden sposób nużące, a do tego bardzo podoba mi się, w jaki sposób powiązane jest to z problemami, które dotykają zwykłych ludzi i jak władcy tym handlują. Do tego dochodzi kwestia różnic między Ludźmi z Księżyca a mieszkańcami Ziemi, co również jest świetne.


Czasem mniej, znaczy lepiej — Nocne godziny Marta Bijan


Z twórczocią Marty Bijan nie jest mi po drodze, ale zdecydowałam się dać jeszcze jedną szansę tej autorce (zastanawiam się, czy może nie spróbować dać trzeciej szansy...). O "Muchomorach w cukrze" pisałam w tamtym roku i zachęcam do przeczytania tamtej opinii.

"Nocne godziny" akurat utknęły mi w pamięci, dlatego decyduję się o nich napisać coś więcej niż to, co wstawiłam po przeczytaniu na LubimyCzytać.


W książkach Marty Bijan jest potencjał i go naprawdę dostrzegam, tylko mają jeden kluczowy problem — są przekombinowane. Za bardzo stara się zszokować czytelnika, co koniec końców nie zawsze wychodzi. Mnie jej rozwiązania nie przekonują, a nawet niekiedy drażnią.
"Nocne godziny" można podzielić na trzy części — pierwsza, w której mamy całą akcję związaną z kręceniem filmu, w drugiej mamy wspomnienia ubiegłej jesieni z pamiętników bohaterów, a trzecia to zakończenie, które ma wszystko czytelnikowi wyjaśnić i spiąć razem. W moich oczach każda z tych części osobno miałaby potencjał, ale razem wyszło słabo... Pierwsza część ma klimat thrillera/horroru i dzieją się tam dziwne rzeczy, ale nie czułam, żeby to wszystko dążyło razem do jakiegoś punktu kulminacyjnego. To mnie tutaj drażniło, mimo że mogłoby być ciekawe. Druga część to trzy rozdziały, po jednym dla każdego z bohaterów. Nie będę ich bardziej szczegółowo opisywać, bo to byłby duży spoiler. Z tych rozdziałów najbardziej podobał mi się rozdział Kaila, który mógłby być osobną książką.
No i część trzecia, która coś wyjaśnia, ale nic nie łączy i w sumie obnaża luki fabularne. Dodatkowo samo wyjaśnienie jest słabe... Jeśli by prowadziło to jakiejś kontynuacji, to jeszcze byłabym w stanie je zaakceptować, ale samo w sobie wyszło źle. Jakby autorka nie wiedziała, jak zakończyć.

Uwaga! Spoilery poniżej!


Chciałam się obejść bez spoilerów, ale jednak się nie uda. Muszę to wyjaśnić, żeby lepiej oddać to, co mnie zawiodło.
Historie z pamiętników bohaterów dotyczą ich "zbrodni". Tylko że w żadnym przypadku nie są to zbrodnie. Salla — zabiła w obronie własnej. Lamia — nie wskoczyła do wody za tonącą kuzynką, bo nie potrafi pływać. Kail — zostały mu przeszczepione oczy mordercy, dzięki czemu zaczął ponownie widzieć, ale też słyszeć głos mordercy w głowie. Wydaje mi się, że autorka chciała tutaj wpleść wątek zbrodni i kary, ale po prostu nie wyszło, bo żadna z tych zbrodni nie jest ich zbrodnią. Są to w sumie rzeczy, za które można czuć wyrzuty sumienia, mimo że nie miało się na nie wpływu albo straciłoby się życie, wybierając inną opcję. Myślę, że pójście w nękające wyrzuty sumienia byłoby dużo lepszą opcją.
Pierwsza część w zakończeniu historii została określona jako zbiorowa halucynacja. Bohaterowie nie nagrywali filmu, a taksówka zawiozła ich do złego zamku. Za nimi pojechała statystyki, która wiedziała pewne rzeczy z tej ubiegłej jesieni, co wzbudziło w nich niepokój. Kail zobaczył jedną z zamordowanych kobiet przez dawcę oczu, przez co szarpnął kierownicą, co doprowadziło do wypadku i śmierci statystki. Samochód wepchnęli do jeziora, a na zwłoki wykopali grób. 
Moje pytanie — dlaczego nikt nie skontaktował się z taksówkarzem, skoro był zamówiony przez ekipę filmową? Wtedy bohaterowie nie byliby zaginieni przez 2 tygodnie. 




Moja historia - moje poszukiwania przodków

Hejo!

W ostatnich miesiącach, jak już wiecie, intensywniej poszukiwałam moich przodków i to są jedne z najbardziej owocnych poszukiwań. Stąd też pomysł na tę serię, bo uznałam, że warto wykorzystać tę moją zajawkę i napisać, jak i gdzie szukałam swoich przodków. Od sierpnia zdążyłam już stracić zajawkę, odzyskać i znowu stracić. Na wstępie chciałabym przypomnieć o ostatnich wpisach z tej serii:


Początki — podstawówka

To chyba jedna z pasji, które zaszczepiła we mnie szkoła. Po prostu zaczęło się od pierwszego drzewa genealogicznego w szkole. Chyba było ono na angielskim, bo pamiętam, że rodzice mi szukali, jak po angielsku są pradziadkowie, prapradziadkowie i jeszcze jedno pokolenie dalej. Już właśnie ciekawiło mnie, kim byli dziadkowie moich dziadków i pradziadków. Miałam to szczęście, że moje prababcie żyły i były w stanie mi na część pytań odpowiedzieć. Dzięki temu też na moich drzewa genealogicznych już wtedy było pełne 5 pokoleń, ale też cztery pary z 6. pokolenia (łącznie w 6 pokoleniu jest 16 par). Później przez wiele lat nic nowego się nie dowiedziałam, bo nikt nie miał mi nic nowego do powiedzenia. W międzyczasie pomagałam przy robieniu nowego drzewa genealogicznego do szkoły dla mojej siostry, gdzie poza przodkami w linii prostej, dopisaliśmy też rodzeństwo dziadków i pradziadków (i nawet dalej jeśli babcie pamiętały).

2017 — pierwsze księgi metrykalne

Przełom nastąpił w 2017 roku. Wtedy odkryłam zindeksowane metryki z parafii, z której pochodził mój dziadek. Jak siadłam poszukiwań przodków, to spędziłam nad tym cały wieczór i poranek następnego dnia. Dzięki temu znalazłam przodków nawet do 9. pokolenia wstecz. Udało mi się coś znaleźć zarówno ze strony pradziadka O., jak i prababci W. (dla uproszczenia używam pierwszych liter). Co prawda z samej rodziny O., poznałam nazwiska tylko dziadków pradziadka, bo okazało się, że pochodzili z innej parafii. Znacznie owocniejsze były poszukiwania ze strony jego matki. U prababci W. sytuacja odwrotna — ze strony jej ojca poszukiwania były bardzo owocne, a ze jej strony matki zatrzymałam się na dziadkach prababci, bo pochodzili z innej parafii. Nie byłam w stanie znaleźć nic więcej, bo brakowało jednej księgi parafialnej. Również udało mi się znaleźć przodków ze strony matki prababci F. Próbowałam też w innej księdze parafialnej szukać przodków z rodziny F., ale się nie udało. 

2017-2021

Wydaje mi się, że gdzieś w tych latach udało mi się wzbogacić drzewo genealogiczne o kolejne dwa pokolenia ze strony pradziadka O. i prababci W. Nie pamiętam dokładnie, który to był rok, ale na pewno okres, kiedy nauczyłam się wyszukiwać informacje w plikach PDF. Brak jednej księgi urodzeń przestał być problem, bo wyszukiwałam konkretne osoby i informacje o nich znajdowałam przez małżeństwa oraz zgony. 

W tym okresie odkryłam e-cmentarz, na którym spoczywa wielu zmarłych z mojej rodziny, co pozwoliło mi poznać drugie imiona i daty urodzenia niektórych osób.

2021 — gdy nauczyłam się, jak szukać w plikach

Jakkolwiek to zabrzmi, ale kolejny "zryw" do szukania przodków wiązał się z nadchodzącą śmiercią prababci. Podpytałam moją babcię, jak to z tą rodziną F. - skąd oni się tu wzięli i gdzie wcześniej mieszkali. Babcia wiedziała tyle, że zanim tutaj się osiedlili, mieszkali kilkanaście kilometrów dalej we wsi, do której sprowadzili się zza Wisły. To mi dało kierunek. 

Szukając odpowiedniej księgi parafialnej, znalazłam stronę ze spisami poza metrykalnymi. Wpisałam odpowiednią miejscowość i miałam przełom! Znalazłam przodka pod nieco inaczej zapisanym nazwiskiem.Zaczęłam szukać dalej i doszłam do 7. pokolenia rodziny F. oraz informacji, że przodek był właścicielem pewnej wsi za Wisłą. Spróbowałam znaleźć księgi parafialne z tamtej parafii i w ten sposób trafiłam na wyszukiwarkę indeksów, która pozwoliła mi znaleźć jeszcze dwa pokolenia rodziny F. Znalazłam też miejsce, w którym doszło do zmiany nazwiska. 

2022 — przestój

W 2022 roku nie przypominam sobie, abym dokonała jakichś ciekawszych odkryć, jeśli chodzi o moich przodków. Jednak znalazłam stronę, gdzie były udostępniane skany ksiąg parafialnych, dzięki czemu mogłam zobaczyć, jak w oryginale została wpisana część moich przodków. Chyba też poznałam jedno więcej nazwisko, ale nic więcej, bo księgi były spisane w języku rosyjskim, a ja go nie znam. 

2023 - nowe źródła

W ubiegłym roku ponownie mocniej się zagłębiłam w poszukiwania. Tym razem ze strony drugiego dziadka. Tutaj sytuacja była nieco trudniejsza, bo dziadek sam niewiele wiedział za życia. Jego dziadkowie ze strony ojca zmarli jeszcze przed wojną. Kiedyś w rozmowie z siostrą pradziadka poznałam rok śmierci ich matki. Odkryłam LubGens, dzięki czemu odnalazłam jej zgon w księdze parafialnej. Stąd miałam takie informacje jak jej nazwisko panieńskie i imiona rodziców, ale nie szłam dalej tym tropem.

Później zajęłam się szukać przodków od prababci D. Tutaj było to dla mnie naprawdę nurtujące. Ponownie poszła w ruch wyszukiwarka indeksów. Nawet nie wiem, co mnie tknęło, aby szukać ponownie w parafii nad Wisłą, ale to był strzał w dziesiątkę. Ze strony matki prababki D. udało mi się znaleźć 3 kolejne pokoleń, a ze strony jej ojca tylko jedno. To było dla mnie naprawdę satysfakcjonujące, bo nikt tutaj nie był w stanie mi nic więcej powiedzieć. 

Sierpień 2024 — miesiąc przełomów

Zaczęło się od tego, że ciocia poprosiła, że jak będę coś miała ze strony prababci K., to żebym jej podesłała. Cóż... Problem był taki, że nie miałam nic ponadto, co mi powiedziała moja babcia. Weszłam na LubGens i Genetekę, i zaczęłam szukać. Później znalazłam, że część przodków pochodziła z innej parafii, z której metryki mam w pliku PDF. Ze strony ojca prababci K. udało mi się znaleźć przodków do 8. pokolenia oraz 3 osoby z 9. pokolenia. 

Później ponownie zaczęłam szukać przodków ze strony dziadka. Szukałam w pobliskich parafiach i udało mi się znaleźć informacje o jego babci ze strony ojca. To było trudniejsze zadanie, bo nie wszystkie dane się zgadzały. Dotarłam do 9. pokolenia wstecz. Ponownie też wróciłam do szukania przodków ze strony prababci D. i znalazłam trochę więcej osób ze strony jej ojca. 

Z ciekawości sprawdziłam też przodków ze strony czwartego pradziadka, od którego nigdy nic nie sprawdzałam, bo myślałam, że jedynie zostaje mi bezpośrednie udanie się do księdza i szukanie w aktach parafialnych. Tutaj doszły mi dwa kolejne pokolenia ze strony jego ojca. Ze strony jego matki nie udało mi się nic znaleźć.  

Zdecydowałam się na założenie konta na FamilySearch i tam wpisania wszystkich danych, jakie mam. Póki co jeszcze nie uzupełniałam dat urodzeń i śmierci, ale wszystkich przodków dodałam. Część ich rodzeństwa też dodałam. Nie wiem dokładnie, ile osób liczy moje drzewo, ale sama dodałam ponad 282 osoby. Niektóre korzenie udało mi się dopasować dzięki tej stronie, bo ktoś wcześniej dodał przodków. 

Do którego pokolenia dotarłam — stan na 19 sierpnia. 

  • ze strony prababci D. - 8. pokolenie. 
  • ze strony pradziadka W. - 10. pokolenie.
  • ze strony prababci K. - 9. pokolenie.
  • ze strony pradziadka C. - 5. pokolenie.
  • ze strony prababci W. - 10 pokolenie. 
  • ze strony pradziadka O. - 11. pokolenie. 
  • ze strony prababci F. - 9 pokolenie.
  • ze strony pradziadka D. - 8 pokolenie.

Ogólnie w 6. pokoleniu brakuje mi na ten czterech par. Największy problem mam z przodkami ze strony pradziadka C. 

Wrzesień 2024 — co znalazłam, gdy myślałam, ze nic nie znajdę. 

Po miesiącu powróciła mi zajawka na szukanie przodków. Naprawdę byłam święcie przekonana, że już nic więcej nie znajdę przez kilka miesięcy. Tym razem najwięcej znalazłam na LubGens, ale najwięcej mi powiedziały dołączone skany. Oczywiście, nie jestem w stanie logicznie wyjaśnić, czego i dlaczego postanowiłam sprawdzić akurat to, ale wyszło. Zaczęło się od tego, że znalazłam akt urodzenia brata pradziadka W., co było zaskakujące, bo myślałam, że urodził się 3 lata później. To pozwoliło mi określić przybliżony rok ślubu jego rodziców. Nie miałam do tego dostępu w pliku, który posiadałam — po prostu nie było tej jednej księgi, ale była ona zeskanowana na Szukaj w Archiwach — potwierdziło to miejsce urodzenia matki pradziadka oraz pozwoliło odnaleźć przodków ze strony jego ojca. 

Dalej coś mnie tknęło, aby szukać tam matki pradziadka D. Znalazłam akt, w którym zgadzał się rok urodzenia, ale nie było w uwagach więcej danych o tej osobie. Próbowałam tłumaczyć ten akt za pomocą tłumacza Google, ale pokazywało głupoty. Kilka razy próbowałam tłumaczyć inne dokumenty, których byłam pewna za pomocą Chatu GPT, aby sprawdzić, jak to działa, ale pokazywało głupoty. Bawiłam się, i bawiłam się, aby to wyszkolić pod moje potrzeby i chyba się udało. Tym sposobem dodałam akt i zapytałam się o datę urodzenia tej osoby. Pokrywało się z tym, co wiem z e-cmentarza, więc przyjęłam to za prawdziwe. 

Najcięższa kwestia, to byli przodkowie ze strony pradziadka C. Wiedziałam o jego ojcu tyle, że miał dwie żony. Znalazłam jakiś akt ślubu mężczyzny o takich personaliach oraz jakiejś kobiety. Były tam podane imiona rodziców z obu stron. Grób rodziców pradziadka znam, ale problem jest taki, że nie ma tam praktycznie żadnych informacji — jest rok śmierci i tyle, nie ma nawet podanej konkretnej daty ani tym bardziej wieku zmarłych. Oprócz jego rodziców pochowany był tam jakiś Józef. W akcie małżeństwa podano, że ojciec pana młodego miał tak imię, co mnie utwierdziło, że to chyba będzie ten trop. Upewniłam się po rozmowie z kuzynką babci, która "pochodzi od pierwszej żony", gdy się zapytała, czy wie, jak się jej babcia nazywała. Podała mi nazwisko, co się zgadzało. 
Pozostało mi już tylko znaleźć przodków ze strony matki pradziadka. Ponownie zaczęłam przeszukiwać LubGens, wpisując jej dane. Wyskakiwało kilka osób, które tak się nazywało, ale żadna nie urodziła się w tej miejscowości, z której rzekomo miała pochodzić moja praprababka. Zdecydowałam się przepatrzeć te akty urodzenia i znalazłam jeden, gdzie była na marginesie zapisana informacja o ślubie. Problem był taki, że księga była podniszczona i część z tego napisu była oderwana. Widać było tylko miejsce ślubu, fragment daty, nazwisko małżonka i pierwsze litery jego imienia, które by wskazywały, że jest prapradziadek. 

Moich ostatnich znalezisk jestem pewna na jakieś 90%, ale zyskam pełną pewność, kiedy będę mogła to potwierdzić w innych źródłach. Na ten moment z dostępnych źródłem znalazłam wszystko, co mogłam i już więcej chyba nie znajdę (chociaż wpadło mi do głowy, co bym jeszcze mogła sprawdzić). Mam pewne pomysły, gdzie i czego bym mogła szukać, ale na razie te księgi nie są nigdzie udostępnione. Są też dwa tropy, które mogą pociągnąć i poszukać na Szukaj w Archiwach, ale to jest znacznie bardziej czasochłonne. 

Jak to wygląda pokoleniowo?

  • ze strony prababci D. - 9. pokolenie. 
  • ze strony pradziadka W. - 11. pokolenie.
  • ze strony prababci K. - 9. pokolenie.
  • ze strony pradziadka C. - 9. pokolenie.
  • ze strony prababci W. - 10 pokolenie. 
  • ze strony pradziadka O. - 11. pokolenie. 
  • ze strony prababci F. - 9 pokolenie.
  • ze strony pradziadka D. - 9 pokolenie.

Uzupełniłam w całości 6 pokolenie, czyli pełne 16 par. Z kolei w siódmym pokoleniu brakuje mi 6 z 32 par. Mam nadzieję, że będe miała dostęp do źródeł, które pozwolą mi więcej przodków odnaleźć.


Ponownie zapraszam na Intagrama i mój Vinted. 

VINTED




INSTAGRAM




Kwartalnik XV - spokój

 Cześć!

W końcu mam za sobą miesiące, które były dość spokojne. Może nieidealne, ale naprawdę fajnie spędziłam ten czas i nie było (aż tak dużo) stresu. W tamtym roku ani razu nie zaczęłam kwartalnika takimi słowami. Jak patrzę na kwartalniki z pierwszego półrocza, to patrzę ironicznie i myślę "żebyś Ty wiedziała, co cię jeszcze czeka". 

Co u mnie?

W lipcu zaczęło się u mnie uspokajać — w końcu miałam wakacje. Ostatni tydzień sesji był okropny — byłam tak zmęczona po tych kilku tygodniach, że już nie miałam siły się uczyć. Jednocześnie miałam poczucie, że powinnam się uczyć,  co w połączeniu z tym, że byłam po prostu w stanie, powodowało u mnie wyrzuty sumienia. Później musiałam się oswoić z tym, że nie nic do zrobienia, żadnych obowiązków. 
Same wakacje miałam pełne rozjazdów — najpierw byłam na Mazurach z rodziną. Kilka dni później pojechaliśmy na Śląsk, na wesele brata ciotecznego. Później przyjechała do mnie kumpela ze studiów. I tak właściwie dopiero po wizycie kumpeli, czułam się w pełni wypoczęta i zrelaksowana. Potrwało to krótko, bo zaraz rozpoczęłam praktyki w szkole średniej. 
Wrzesień właśnie minął mi na praktykach, które na początku były dla mnie okropnie stresujące, ale później stały się znośne. Mam kilka przemyśleć odnośnie tego czasu i ewentualnie mojej pracy jako nauczyciel (i w sumie, chcielibyście coś takiego przeczytać?). Później kolejny raz brałam udział w Lubelskim Festiwalu Nauki, a jakoś cała reszta tego miesiąca minęła mi w chwilę. Prawie mnie choroba rozłożyła, ale się zaleczyłam, aby pójść na wesele. Dzięki temu październik przywitał mnie na tyle mocną chorobą, że leżę na zwolnieniu lekarskim.

Jestem w bardzo ciekawym okresie czytelniczym. Przeczytałam przez te 3 miesiące 25 książek, z czego większość w lipcu. W sierpniu i wrześniu przeczytałam po 5 książek. Przeczytałam mało nowych książek - 7 nowości, a cała reszta to były reready. Czytałam swoje ulubione książki — Trylogia Czasu, Nieodgadniony, Zmierzch  i kilka innych książek. Rozpoczęłam trzy serie, których kontynuacji nie mogę się doczekać.

Jakie książki polecam?

Dziewięcioro kłamców Maureen Johnson — w moich oczach jest najlepsza część tej serii. Klimat tej książki jest idealny na jesień — nierozwiązane od kilkudziesięciu lat morderstwo, deszczowy Londyn i tajemnicze zaginięcie. Pomysł na zagadkę jest po prostu genialny i mi samej ciężko było domyśleć się, kto mógł stać za tą zbrodnią. Dodatkowy plus za świetne opisanie nastoletnich problemów. 10/10

Cinder Marissa Meyer — pierwszy retelling "Kopciuszka", którym jestem zachwycona. Bardzo nietypowy pomysł — automaty, konflikt polityczny z mieszkańcami Księżyca, dużo inny porządek świata od znanego nam, choroba, na którą na ziemi nie ma lekarstwa, i bardzo przyjemny wątek romantyczny. Połączenie jest po prostu świetne i nie mogę się doczekać kolejnej części.  8,5/10

Kosiarze Neal Shusterman — genialna książka! Bardzo ciekawy świat, w którym do regulacji liczby populacji, są wyznaczone odpowiednie osoby. Jednocześnie jest grupa wśród Kosiarzy, która nie postępuje w pełni etycznie. Jak ją wspominam, to naprawdę widzę same zalety. Bardzo dobrze opisany świat oraz funkcjonowanie organizacji głównych bohaterów, a zakończenie zachęca do czytania dalej. 9/10  

Książki — czego nie polecam?

Faefever Karen Marie Moning — eh... pisałam o tej książce w poprzednim wpisie. Nie dzieje się w niej nic, co by było istotne dla fabuły całej serii. 2/10

Słoneczny gon Mags Green — zrobiłam reread, aby ujrzeć w pełni potencjał tej książki... I cóż, nie tego się spodziewałam. Potencjał jest dalej, ale widzę więcej wad. Głównie uderzają mnie płytkie relacje pomiędzy bohaterami (wyjątek Val-Finn) oraz to, że fabuła była na siłę prowadzoną tak, aby pewne sceny się pojawiły, ale to połączenie między scenami było nienaturalne. 3/10


Oglądałam filmy, które już znałam. Starałam się zapisywać, ale chyba nie zapisałam wszystkiego. Z nowości były dwa filmy. Ogólnie oglądałam mniej filmów niż seriali. Nie mogłam sobie odpuścić i obejrzałam już dwie części "Zmierzchu", a planuję obejrzeć jeszcze Harry'ego Pottera oraz dokończyć tę serię. 

Loteria reż. Paul Feig — nie umiem go przypisać do jakiegoś konkretnego gatunku. Ni to komedia, ni to film akcji, ale połączenie bardzo fajne. Pomysł na film na tyle odbiega od rzeczywistości, że ogląda się go bardzo przyjemnie. 

Miasteczko Halloween reż. Tim Burton — w końcu to obejrzałam — ciekawe, fajny klimat, ale nie wiem, czy będę do tego wracać. Było przyjemne, ale poczułam jakiejś większej emocjonalnej więzi. 

Oglądając seriale, również stawiałam na te produkcje, które już są mi znane. Obejrzałam Zbrodnie po sąsiedzku, dokończyłam ponownie oglądać Brooklyn 9-9. Jesieniarski nastrój zmusił mnie do obejrzenia Wednesday. 

Seriale — co polecam?

Do nowości mogę zaliczyć czwarty sezon Zbrodni po sąsiedzku. Jestem już na bieżąco, ale odniosę się tylko do pierwszej połowy sezonu, bo ta wyszła jeszcze we wrześniu. Genialne. Pierwsze dwa odcinki praktycznie płakałam. Jak można było uśmiercić TĘ POSTAĆ? Rozpacz jednego bohatera aż mi się udzielała. Sama zbrodnia jest o tyle ciekawa, bo nie ma ciała, a każdy kolejny odcinek sprawia, że robi się coraz niebezpieczniej i jeszcze bardziej interesująco. Zupełnie nie mam pojęcia, kto może za tym stać.

W kosmetykach klasycznie — mało nowości. Głównie używałam sprawdzonych rzeczy, ale trafiłam na trzy fajne rzeczy, które mogę polecić.

Ziaja Lanolina — chyba kultowy produkt. Na efekt musiałam czekać 2-3 dni używania kilka razy dziennie, co jest dla mnie akceptowalnie. W ciągu czterech miałam przygotowane usta pod matową pomadkę, a później do fajnego stanu doprowadziłam usta w ciągu jednego dnia. Bardzo wygodna tubka, więc na pewno będę często używać. Jedyne co jest dla mnie lepsze do ust to maść z witaminą A+E, ale lanolina przebija pod kątem używania na zewnątrz.

Tołpa Dermo Face Enzyme — miałam kupić peeling enzymatyczny, a kupiłam krem... Zakupu nie żałuję, a nawet ponowię przed kolejny ważnym wydarzeniem, bo efekty mi się podobały. Skórę miałam bardziej jednolitą i wciąż dobrze nawilżoną. 

So flow! Peelingujący szampon do włosów — kupiłam, bo innego nie było i byłam święcie przekonana, że to szampon chelatujący, a jest peelingujący... Oczyszcza bardzo dobrze, utrzymywał mi świeże włosy przez 3 dni, więc jest optymalnie. Efekt peelingujący nie wiem, czy był, bo nawet nie wiedziałam, że ten szampon ma tak działać.


Myślę, że najbardziej jestem dumna z tego, że po prostu ogarnęłam bloga. W tym sensie, że udało mi się całkiem nieźle przełamać moje stare problemy i wrócić do regularnego publikowania, ale zamiast publikować wszystko, co piszę na bieżąco, to udaje mi się planować wpisy na zapas. Mniej więcej mam gotowe wpisy na najbliższe 3 tygodnie, tylko wymagają pewnego dopieszczenia. Potrzebuję jeszcze zajrzeć do moich starych pomysłów i sprawdzić, co bym chciała zrealizować i w jakiej formie. Być może uda mi się to tak zorganizować, że za jakiś czas wpisy będą się pojawiać dwa razy w tygodniu, ale to na spokojnie. Zobaczymy, co będzie, jak mi się rok akademicki rozkręci. 

Druga kwestia to ponownie — jazda autem. Ja nie jeżdżę źle, ale jeżdżę mało, a do tego po prostu tego nie lubię — za bardzo mnie irytują inny kierowcy i ich niebezpieczna jazda. Tutaj po prostu po raz pierwszy zrobiłam dłuższą trasę (czyli ponad 100 km) i jechałam po obcym, dużym mieście. Dałam radę, nie spowodowałam wypadku i w sumie jechało się cały czas normalnie. Tylko to jest cholernie nudne zajęcie — dużo bardziej wolę pociąg niż jazdę autem. 

Trzecia kwestia - rozwijanie nowej pasji, czyli robienie świeczek. Najbardziej polubiłam robienie świeczek wolnostojących, ale poszłam o krok dalej i zaczęłam robić candle boxy. Póki co, to robiłam tylko na prezenty ślubne w rodzinie, ale z drugiego jestem naprawdę bardzo dumna.

Jeszcze raz proszę Was o pytania do Q&A - ostatnia szansa, aby zadać pytanie o coś, co Was interesuje.

Zapraszam Was też na mojego instagrama i vinted. 

INSTAGRAM


VINTED


Serie, których nie planuję kontynuować

Hejo!
Rzadko kiedy decyduję się, aby nie kontynuować jakieś serii. Często po przeczytaniu pierwszego tomu mija kilka miesięcy, a nawet lat, zanim sięgnę po kolejną część. Nie jest to jakaś świadoma decyzja — po prostu czytam coś innego. Serii, których w ogóle nie zamierzam doczytać do końca, nie jest wiele. Na pewno nie więcej niż 10. Do tego wpisu wybrałam 5 serii, które mnie wybitnie wkurzyły lub w inny sposób mnie zraziły. Chciałabym po prostu przedstawić, jakie miałam powody, aby nie czytać tego dalej.


Najgorsza kontynuacja — The cursebeaker series Brigid Kremmerer

"A curse so dark and lonely" była dla mnie rewelacyjną książką. Retelling "Pięknej i bestii". Ciekawie przedstawiony świat i problemy polityczne, a do tego bardzo fajny romans. Bohaterów też bardzo polubiłam. Harper jest bohaterką, która trafia do obcego świata i musi go poznać. Jest postacią odważną i nieugiętą, co bardzo lubię. Nie ma w sobie żadnej brawury i jest naprawdę rozsądna. Z kolei Rhena można określić totalny CRUSH. To jest typ udręczonego, ale kochającego bohatera. Widzimy go jako naprawdę dobrego władcę, któremu zależy na swoim narodzie. Przyjaźni się ze swoim kapitanem straży (chyba taką ten koleś pełnił funkcję), Greyem. Ogólnie relacje między bohaterami mnie urzekły i były najmocniejszym punktem tej książki. Naprawdę fajny potencjał na serię, ale tylko potencjał... 
Nie wiem, czy kiedykolwiek byłam tak zawiedziona drugą częścią. Druga część skupiała się na innych bohaterach, ale główną postacią był Grey, którego polubiłam. W "A heart so fierce and broken" wszystko, co można było zepsuć, zostało zepsute. Przede wszystkim jest bardzo niespójnie. Nagle okazuje się, że Grey i Rhen nie byli przyjaciółmi, a w ogóle to Rhen jest okrutnym tyranem, któremu nie zależy na podwładnych. Dalej są też niespójności w zachowaniu głównego bohatera. Nie chce wojny, więc podejmuje wszystkie decyzje w taki sposób, aby do tej wojny doprowadzić. Logiczne, prawda? Tutaj też mamy do czynienia z jakimś wątkiem miłosnym, chociaż wychodzi z punktu pozorowanego małżeństwa. Tutaj przynajmniej motywacje bohaterów rozumiem, ale dalej ich działa są dla mnie nielogiczne. Zakończenie to w ogóle dno i kilka metrów mułu. 
Do tej pory czuję irytację, kiedy pomyślę o tej serii. Tutaj był naprawdę ogromny potencjał, bardzo dobry start, ale ta kontynuacja... Eh... Wszystko zepsuła. Nie mam zamiaru czytać kolejnej części, nie chcę wiedzieć, co autorka wymyśliła.

Boję się pomyśleć, co dalej — Kroniki Mac O'Connor Karen Marie Moning

Seria Karen Marie Moning nie należała do moich ulubionych, ale była na tyle przyjemna, że czytałam kolejne tomy. Pierwsza część była spoko, ale nie zestarzała się najlepiej. Druga część była naprawdę niezła i dawała nadzieję na fajny rozwój tej historii. Za to trzecia część zrobiła coś, czego najbardziej nienawidzę w książkach. Nie widzę sensu w kontynuowaniu tej serii, a zgrozą mnie napawa to, że ona ma jakieś 14 części... 
Faefever jest po prostu irytująco nudną książką. W trzecim tomie chciałabym, aby już bohaterka się zbliżyła, chociażby do rozwiązania jednej z tajemnic. Ale nie! W tej książce Mac ciągle gdzieś chodzi, zawiera jakieś układy, zdobywa (niby) cenne informacje, ale w żaden sposób nie wykorzystuje ich, aby to pójść dalej w tym wszystkim. To jest 350 stron, które ani nic nie wnosi do poznania świata, ani tym bardziej do fabuły. Bohaterowie w byciu irytującymi się prześcigają. Mac wciąż jest na siłę wsadzana w stereotyp głupiej blondynki i na siłę jest z niego wyciągana. Wygląda to strasznie pokracznie. Do tego mamy Barronsa, który jest strasznym bucem. Nie mogłam go znieść w żaden sposób. 

Co za dużo,  to niezdrowo — seria o Zofii Wilkońskiej Jacek Galiński

Tej serii słuchałam, gdy zaczynałam moje przygody z audiobookami. Trochę mi się zatarła w pamięci, bo nie była aż taka dobra, żebym do niej kiedykolwiek chciała wrócić. Trzy pierwsze części były spoko — zabawnie, ironicznie i na poziomie. Za to czwarta część to był dla mnie jakiś koszmar. Skwitowałam to krótko na lubimyczytać. 


Największym problemem w tej książce była ilość nawiązań politycznych. Naprawdę, to było napisane w tak irytujący sposób, że mam wrażenie, że wszystko było nie tak. Kończyłam tę książkę z takim poczuciem, że miało wyjść fajnie, a wyszło, jak wyszło. Trochę czułam, że autor nie bardzo sam wie, o czym pisze. Nie dotyka w żaden sposób sedna problemów, tylko jest to takie powierzchowne, aby tylko było memicznie i śmiesznie. Nie wiem, czy za kilka lat by to przeszło i wyglądało lepiej, gdyby człowiek spojrzał na to z dystansu. Może też być tak, że autorowi zabrakło dystansu do wydarzeń przy opisywaniu tego świat. W pewnym momencie pojawiło się też bardzo dużo żartów z podtekstem seksualnym, których nie dało rady słuchać. 
Zofia Wilkońska z upierdliwej, ale wzbudzającej sympatię, starszej pani stała się jakąś moherową Godzillą. Okropny, wredny, zapatrzony w siebie babsztyl, który myśli, że wszystko wie najlepiej i każdy ma się jej słuchać. Ugh... 


PLS, STOP — Krew i popiół Jennifer L. Armentrout

Wszyscy dobrze wiemy, że w moim przypadku nie mogło tutaj zabraknąć tej serii. Mam do niej naprawdę bardzo mieszane uczucia, bo z jednej strony ona miała naprawdę fajny potencjał — ciekawy świat z rozbudowaną historią oraz systemem wierzeń. Jednocześnie są w niej tak ogromne wady, że nie jestem w stanie się przemóc, aby to czytać dalej. Tutaj podobnie jak w Kronikach Mac O'Connor — druga część dała mi nadzieję, że może będzie lepiej, ale trzecią okrutnie zdeptała. 
O tym, co jest nie tak z pierwszą część, nie będę się już rozpisywać, tylko zostawię link do recenzji. Największy problem miałam z trzecią częścią, czyli Koroną ze złoconych kości. Mamy Poppy, która może nie było silną bohaterką, ale do tego aspirowała. Był naprawdę duży potencjał, aby odpowiednio to rozwinąć. Autorka jednak zdecydowała się, żeby zrobić z głównej bohaterki nadczłowieka i Poppy będzie mieć wszelkie zdolności, o jakie mogły wpaść do głowy podczas jej tworzenia. Bardzo, ale to bardzo mi się ten zabieg nie spodobał. Dla mnie to jasny sygnał — kobieca postać nie może być silną postacią bez zdolności nadprzyrodzonych. Po prostu szkoda, że tak to wyszło... 
Ogólnie podczas pisania autorka umieszczała w tej książce wszystko, co jej wpadło do głowy. W ciągu pierwszych 150 stron działo się dosłownie wszystko, co mogłoby się zadziać. Później praktycznie nic się nie dzieje i akcja wraca na ostatnich 100 stronach. Książka ma ponad 600 stron, więc to wypada naprawdę słabo. Do tego byłam w stanie zauważyć niespójności i miejsca, gdzie autorka zmieniła swój pomysł. Mamy różnice na zasadzie, że w drugiej częściej była mowa o tym, że "X była babką Y", a w trzeciej części była mowa, że to jednak była matka. Jak to zostało wyjaśnione? "Haha, głupia baba! Co za głupoty ci powiedziała, przecież to był tak". Brak słów. 
Okazuje się też, że każda nawet najmniejsza pierdoła ma znaczenie. I w ten sposób "Pamiętnik Panny Willy Collins" się staje niezwykle ważnym źródłem informacji... Eh, nie chce mi się tego wątku rozwijać. 
O dziwo, nie to, co tutaj wymieniłam, mnie odrzuciło od tej serii. Przeczytałam pewien spoiler i on mi się bardzo, ale to bardzo nie spodobał. Jennifer L. Armentrout pisząc tę serię, otworzyła sobie dwie możliwe ścieżki, którymi mogłaby podążać w kwestii związku Poppy i Casa. Jedna z nich zapowiadała się naprawdę fajnie, byłoby to wymagające, ale chętnie bym o tym przeczytała. Druga to po prostu wprowadzenie do fabuły trójkąta, ale jakoś tam ograne, aby to miało "sens". Nie, nie, nie i jeszcze raz nie! Możecie się domyślić, która opcja znalazła zastosowanie. 


Styl Wattpad — Rodzina Monet Weronika Marczak

Przeczytałam pierwszą część pod wpływem kumpeli ze studiów. Nie było tak źle, całkiem przyjemnie się czytało, więc po kilku miesiącach wzięłam się za kolejny część. Przy drugiej części zrozumiałam, dlaczego i co mi tak zaczęło przeszkadzać. Rzeczy, które byłam w stanie wybaczyć na samym rozpoczęciu tej historii, na dłuższą metę stały się irytujące. 
Skarb był dla mnie taki powrotem do opowiadań internetowych, które czytałam w gimnazjum. Na Wattpadzie nigdy nic nie czytałam, bo zanim o nim usłyszałam, taka forma twórczości przestała mnie interesować. 
Przy drugiej części już miałam większe oczekiwania, ale się zawiodłam. Im bliżej końca, tym ja się coraz bardziej irytowałam. Po pierwsze, brak jakiegokolwiek głównego wątku. Działy się jakieś rzeczy, wątek się zaczynał, kończył, a potem zaczynał się kolejny. W drugim tomie to, że Hailie poznaje swoich braci, to jednak jest za mało, żeby zostawić to jako główny wątek. Przydałoby się tutaj coś więcej. Druga rzecz — rozdziały-zapychacze. Pojawiały się rozdziały, które nie wnosiły nic do fabuły, były takim przerywnikiem między wątkami i bardziej wartką akcją. Wiem, jak wygląda pisanie czegoś takiego. To się sprawdza w Internecie, kiedy publikuje się w odcinkach - "napiszę teraz spokojniejszy rozdział, trzeba odetchnąć od tej akcji". Tę książkę można by było spokojnie zakończyć 100 stron wcześniej i czytelnik nic by z tego nie stracił, ale kończy się dość mocnym cliff hangerem, dlatego jest, jak jest.
To nie zachęciło mnie do czytania dalej, a utwierdziłam się, że nie będę dalej czytać, gdy dowiedziałam się więcej o autorce. Byłam święcie przekonana, że autorka zaczęła to pisać, gdy była jeszcze w szkole, miała jakieś 15/16 lat. Styl pisania jakoś mi do tego pasował, w tym wieku nie ma się aż takiej świadomości świata, że tak to ogólnie nazwę. Fajnie, że dziewczyna dostała taką szansę, można przymknąć oko na pewne kwestia. No cóż... Autorka to pisała jako dorosła osoba. To mi się naprawdę gryzie, jeśli chodzi o całokształt tej książki — opisy tych braci, pomysł na potencjalnego chłopaka Hailie (który później nim zostaje) czy niektóre durne zabiegi fabularne. 

Na koniec dwie prośby. Ponownie proszę o pytania do Q&A. Jeszcze 5 i je zrobię.  Zapraszam też na mój Vinted. 



7 problemów, które można napotkać w trakcie szukania przodków

Cześć!

Dziś drugi post z mojej małej serii genealogicznej. Zajawka na szukanie przodków zdążyła mi minąć, bo myślałam, że więcej na ten moment nie znajdę, i powrócić na dwa dni. Ponownie szukałam wszystkiego w źródłach, o których Wam pisałam (Gdzie szukać przodków? - województwo mazowieckie i lubelskie). Wydaje mi się, że już naprawdę więcej na ten moment nie znajdę i podane źródła wykorzystałam maksymalnie. W mojej głowie pojawiło się parę pytań po tych poszukiwaniach, ale zdecydowanie znalazłam więcej odpowiedzi niż pytań. Udało mi się pokonać kilka problemów, które miałam, ale też odkryłam jeden nowy błąd, który popełniałam, a o którym nie miałam pojęcia, że może mi przeszkadzać w poszukiwaniach. 

1. Błędy i zmiany nazwisk 

To był jeden z największych problemów, jakie miałam, a o którym nie miałam w ogóle pojęcia. Rodzinę ze strony prababci znałam pod nazwiskiem pisanym przez i. Pod takim tez nazwiskiem szukałam w księgach metrykalnych. Rozwiązanie tej zagadki przyszło po 4 latach, kiedy znowu miałam zryw, aby szukać przodków. Na stronie ze spisami poza metrykalnymi wpisałam miejscowość, w której prababcia mieszkała. I bingo! Odnalazłam tam informację o jej dziadku, ale miał zapisane nazwisko przez ij. W ten sposób udało mi się odnaleźć dalej przodków. Dowiedziałam się, że ta pisownia jest wynikiem błędu w nazwisku, a później moja rodzina wróciła do oryginalnej pisowni — niestety nie mam pojęcia, kiedy do tego doszło, ale to jest jeszcze do sprawdzenia. Oprócz tego widziałam błędy typu "ż" zamiast "rz", więc takie klasyczne błędy ortograficzne też się zdarzają (do tej pory w sumie)

2. Błędne dane (wiek, miejsce urodzenia) 

To akurat dość świeże spostrzeżenie. Moja praprababcia miała wpisane w akcie zgonu inne miejsce urodzenia niż to, które ma w akcie urodzenia. Nie mam pojęcia, które miejsce jest prawdziwe. Najpierw znalazłam akt zgonu, bo to była informacja, której byłam pewna - znałam miejsce śmierci oraz mniej więcej rok śmierci, dzięki czemu ją znalazłam. Później starałam się odnaleźć jej akt urodzenia, ale w parafii, w której szukałam, nie było. Coś mnie tknęło, aby przeszukać księgi innej parafii i znalazłam! Miejsce urodzenia było inne, ale imiona rodziców i rok urodzenia się zgadzały. Znalazłam też akt ślubu (dosłownie przed chwilą) i wszystko się zgadza. 

Wiek w danych metrykalnych, szczególnie ten podawany przy ślubach oraz zawiadamianiu o zgodnie, należy brać z przymrużeniem oka. Mam przypadek, gdzie ktoś zawiadamiając o zgonie swojej żony podał wiek, a dwa miesiące później, kiedy ponownie brał ślub, podał wiek o 5 lat młodszy. Przy zgonie matki był jeszcze inny wiek. Żaden z nich nie zgadzał się z wiekiem z księgi urodzeń, ale takie były czasy i ludzie się tym nie przejmowali.

3. Przeprowadzki 

Trafiłam też na to, że jacyś moi przodkowie zmieniali miejsca zamieszkania. Najczęściej można się tego dowiedzieć z aktu zgonu, że urodzili się w innej parafii. Nie zawsze jest jednak ta informacja podana, dlatego warto szukać w sąsiednich parafiach i nawet kilka parafii dalej. Może akurat uda się coś znaleźć. Sama mam większość przodków w promieniu 15 km, ale znajduję ich też w parafiach oddalonych od 30 do 40 kilometrów. 

4. Brakujące i zniszczone księgi  

To może mieć szczególne znaczenie, kiedy ma się zindeksowane księgi w pliku pdf. Można próbować to ograć i sprawdzić, czy nie ma indeksów na stronach, o których wcześniej pisałam. Jednak najlepiej sprawdzić szukajwarchiwach. W ten sposób odnalazłam akt ślubu moich prapradziadków, co umożliwiło mi dalsze poszukiwania. 
Skany ksiąg mogą być również zniszczone — gdzieś jakiś kawałek oddarty. Z tym też miałam do czynienia. Wtedy najlepiej posiłkować się innymi aktami np. aktem zgonu lub małżeństwa, jeśli są dostępne. W moim przypadku w uszkodzonym miejscu była najistotniejsza informacja, czyli notka o akcie ślubu. Widoczna dzień i miesiąc, nazwisko małżonka oraz początek parafii i nieznaczny fragment imienia — dosłownie 2-3 litery. Nie mam do tej pory 100% pewności, czy dobry akt znalazłam, czy zadziałała jakaś siła skojarzenia. 

5. Brak znajomości języka rosyjskiego

To jest mój największy problem, z którym sobie nie radze. Jeśli tylko szukałam konkretnych aktów osób, o których wiedziałam i znałam rok urodzenia, to nie było problemu. Najczęściej imię i nazwisko było zapisane w nawiasie alfabetem łacińskim. Tak samo imiona rodziców. 
Jednak nie we wszystkich parafiach było to tak ładnie zapisane. W jednej z parafii ksiądz miał tak koszmarny charakter pisma, że nie byłam w stanie nic znaleźć. 
Oczywiście z takich aktów nie byłam w stanie zbyt wiele znaleźć. Czasem pomagały mi notatki na marginesach, ale często ich nie było i nie miałam pewności, czy znalazłam odpowiednią osobę. Tłumaczenie z obrazu nie dawało rady. Chat GPT pokazywał przeogromne głupoty, ale w końcu udało mi się go w miarę wychować, aby tłumaczył mi niezbędne informacje. Najlepiej tak się bawić na aktach, w których wiadomo, co jest napisane.

6. Śmierć poza parafią 

To punkt dla osób, którym zależy na zdobyciu większej ilości informacji i dokładnym zindeksowaniu przodków. Przypadkiem znajdowałam takie rzeczy, jak to, że któraś moja przodkini zmarła w szpitalu w wiosce kilkanaście kilometrów dalej od miejsca zamieszkania. Trafiłam też na indeks jej wnuka, który zmarł w szpitalu kilkadziesiąt kilometrów od domu. Również w szpitalu. Biorąc pod uwagę, w którym to było roku, to podejrzewam, że brał udział w jakichś działaniach wojennych. Nie było to mój przodek w prostej linii, zmarł, będąc kawalerem, ale rodzice i miejsce urodzenia zgadzało się z moimi przodkami.

7. Podania rodzinne

Cóż... Do tej pory myślałam, że informacje, które podały mi babcie lub ciocie, to było błogosławieństwo. Jednak w praktyce, to zarówno błogosławieństwo, jak i przekleństwo. Pamięć ludzka bywa zawodna, o niektórych rzeczach nie chce się mówić i są zniekształcone, a o innych po prostu człowiek nie ma pojęcia. 
Przekonałam się o tym ostatnio, bo omijałam jedną indeksację, ponieważ nie zgadzało się miejsce urodzenia tej osoby, ale w końcu sprawdziłam skan. To akurat był ten indeks mojej praprababki, gdzie zniszczony był fragment marginesu, ale wydaje mi się, że znalazłam dobrze. Dodatkowo jak poszukałam, to okazało się, że przed prapradziadkiem miała męża, a moja rodzina wiedziała tylko o narzeczonym, który nie wrócił z wojny. Co się z tym mężem stało, nie mam pojęcia. 
Inny przykład dotyczył brata pradziadka. Ich siostra powiedziała tyle, ile pamiętała, o swojej rodzinie. Ich rodzice zmarli przed wojną, a z kolei najstarszy brat był więźniem na zamku w Lublinie (prawdopodobnie tam zginął, ale nie mam potwierdzenia w źródłach). Powiedziała mi jego rok urodzenia, ale okazało się, że urodził się jeszcze wcześniej.


PS. Zapraszam na moje vinted - zależy mi na szybkiej sprzedaży rzeczy.