Pisałam kilka miesięcy temu o konsumpcjonizmie. Możecie go przeczytać, klikając tutaj. Tamten wpis miał wyglądać inaczej, bo chciałam też napisać o tym, jak można ograniczyć kupowanie książek. Rozpisałam się tak bardzo, że zdecydowałam się rozbić ten temat na dwa wpisy, które powinny się dopełnić. Podejrzewam, że ta część wyjdzie w tym momencie inaczej niż pierwotne założenia, ale jeszcze zobaczymy.

Pamiętajcie, że piszę na podstawie własnych doświadczeń, dlatego ten post wygląda tak, jak wygląda.

Jak wygląda moja relacja z kupowaniem książek?

Wydaje mi się, że dobrym wstępem będzie pokazanie Wam, gdzie zaczynałam i gdzie jestem teraz. Książki zaczęłam czytać w podstawówce i wtedy głównie korzystałam z bibliotek. Przez całą podstawówkę biblioteki miały mi coś do zaoferowania — wypożyczałam książki regularnie, czytałam je i się cieszyłam. Własne książki praktycznie mi nie przybywały — dostawałam je w prezencie na święta, a później próbowałam dokupić kolejne części serii. Kupowałam w księgarni, często musiałam czekać, aby specjalnie dla mnie sprowadzono książkę. Tak moje książki wyglądały 10 lat temu - "Trylogia Czasu", Saga "Zmierzch", "Harry Potter i Książę Półkrwi" oraz encyklopedie kupowane przez dziadka (książki Cejrowskiego pożyczyłam od wujka, bo były mi potrzebne do prezentacji).


Wydaje mi się, że jakiś rok później zaczęłam więcej kupować przez Internet i nasze drogi biblioteką zaczęły się rozchodzić. Zacznę od biblioteki szkolnej, do której przestałam chodzić przez bibliotekarkę. Oddałam książkę do biblioteki, czego ona nie zapisała i potem było czepianie się, żebym oddała. Tylko, że oddawałam. Ta kobieta potrafiła nie zapisać, że ktoś oddał i wypożyczyć tę książkę innej osobie, a potem robić uczniom problemy. Od połowy drugiej klasy gimnazjum do końca tej szkoły nie wypożyczyłam nic z biblioteki szkolnej — po prostu nie było warto ryzykować, że znowu będą mi robić problemy. Alternatywą była dla mnie biblioteka w pracy u taty — tam wypożyczałam lektury i inne książki. Tylko z czasem przestało mi to wystarczać, bo przeczytałam większość książek z działu dla dzieci i młodzieży, a chciałam poznać też nowe historie. Gdy poszłam do liceum, nie miałam czasu, żeby do biblioteki chodzić — godziny otwarcia były zupełnie poza moim zasięgiem.

Od połowy gimnazjum do osiągnięcia pełnoletności miałam ograniczenie w postaci braku możliwości robienia przelewów przez Internet. Prosiłam rodziców, żeby zrobili przelew, a ja oddawałam w gotówce. Najczęściej robiłam 2 czy 3 większe zamówienia w ciągu roku. Później to wyglądało podobnie — bardziej opłacało mi się zamówić więcej książek na raz niż robić kilka zamówień. Generalnie — nigdy nie doszłam do momentu, aby samo kupowanie książek było dla mnie problemem. Obecnie więcej książek kupuję z drugiej ręki, czasem zamawiam nowe książki z Empiku i odbieram na miejscu. Z bibliotek nie korzystam, bo boję się, że nie zdążę przeczytać w wyznaczonym czasie. Rok temu zapisałam się do biblioteki, ale ani razu z niej nie skorzystałam. Ostatnio sprawdzałam, czy są tam książki, które mnie interesują i niestety nie... W tej kwestii ciągle wygrywa czytnik.

Trochę liczb — współprace i moje zakupy

Dla jasności muszę też poruszyć kwestię współpracy z wydawnictwami. W 2023 roku współpracowałam przy 14 tytułach. Natomiast kupiłam 6 książek z pierwszej ręki oraz 11 książek z drugiej ręki. Dla porównania w formie elektronicznej przeczytałam łącznie 41 książek. Z książek przeczytanych na czytniku tylko jedną kupiłam, aby mieć ją fizycznie, a kolejną planuję, ale nie jest to priorytet (fun fact: pisałam to we wrześniu i te pół roku później nie wiem, o co chodzi).

Jakie widzę alternatywy dla kupowania książek?

Moim zdaniem są alternatywy dla kupowania książek i tylko jeden sposób, który realnie pozwala ograniczyć ich zakup (ale to znajdziecie na samym końcu tego wpisu).
  • Alternatywy dla kupowania książek:
  • wypożyczanie z biblioteki,
  • czytanie w abonamencie platform oferujących e-booki i audiobooki,
  • pożyczanie książek.
Nie będę ukrywać, że w tej części pewnie będę nieobiektywna. Jedna z alternatyw sprawdza mi się lepiej, stosuję ją i faktycznie widzę jej efekty.

Biblioteki nie są ratunkiem (niestety)

Kwestia bibliotek jest trudna. Z jednej strony chciałabym zachęcić do korzystania z bibliotek, ale wiem, że ich obecny sposób działania nie pozwala na to. Biblioteki nie są dostępne dla wielu osób, a jeśli już są, to nie są zadowalająco wyposażone. Pamiętajcie, że moja perspektywa to perspektywa osoby, która przez większość życia mieszka na wsi. W moim przypadku miałam dostęp do dwóch bibliotek — szkolnej i w zakładzie pracy mojego taty. Zarówno jedna, jak i druga nie były rewelacyjnie wyposażone, ale do pewnego momentu mi wystarczyły. Z biblioteki szkolnej nie korzystałam od połowy gimnazjum, bo bibliotekarka nie zapisała, że zdałam książkę. Stwierdziłam, że nie będę się z nią więcej użerać, skoro mam alternatywę.

Moja alternatywa nie była łatwo dostępna — otwarta od 13 do 15. Zwykle byłam w stanie skorzystać w niej raz w tygodniu i musiałam iść do niej od razu po szkole. Była też biblioteka gminna — w miejscowości oddalonej o 10 km. Nie mam pojęcia, jak wyglądały wtedy godziny otwarcia, ale podejrzewam, że maksymalnie była otwarta do 16 w tygodniu i prawdopodobnie nie była też w każdą sobotę. Nie pamiętam, aby przez moją miejscowością kiedykolwiek przejeżdżał autobus, który łączyłby te dwie wsie. Chcąc dostać się do biblioteki, musiałabym albo prosić rodziców o podwózkę, albo jechać rowerem. Ani jedno, ani drugie wyjście nie było dobrą opcją. W liceum ponownie zaczęłam korzystać z biblioteki szkolnej — była nieźle wyposażona. Innych opcji wtedy nie miałam. W domu zazwyczaj byłam na 17, więc biblioteki były już zamknięte.

Biblioteki to naprawdę fajna opcja, którą chciałabym móc Wam polecić, ale wiem, że dla wielu z nas jest ona niedostępna. Jeśli ktoś ma możliwość, to naprawdę zachęcam do korzystania z nich. Zdaję sobie sprawę z tego, że ciężko jest z nich korzystać, ale jeśli zaczniemy to robić, to powinny stać bardziej przystępne i dostosowane do naszych potrzeb. Poza tym, nawet jeśli nie ma w nich najnowszych premier, to warto sprawdzić starsze książki, o których zdaje się, że wiele z nas zapomniało. Bardzo chcę polecić też profil Laury, której celem jest odczarowanie bibliotek.


Czytnik jako lekarstwo na konsumpcjonizm?

Tutaj nie będę ukrywać, że jest to najbliższa mi opcja. Sama mam czytnik i to sprawiło, że mocno ograniczyłam ilość kupowanych książek. W tym momencie mam świadomość, że nie każdą książkę muszę mieć na półce, dlatego czytnik jest dla mnie wybawieniem. Kupuję książki, które wiem, że przeczytam po raz kolejny albo które wybitnie mnie zachwyciły. Jest wiele pozycji, do których po prostu nigdy już nie wrócę. Przeczytałam raz i wystarczy. Jakbym chciała do nich wrócić, to też nie jest problemem.

To rozwiązanie również ma wady. Przede wszystkim jednorazowo czytnik to duży wydatek — kosztuje kilkaset złotych, na co nie każdy może sobie pozwolić. Ceny abonamentów np. Legimi są korzystne — w tym momencie koszt miesięczny to 44,90 zł. Mniej więcej tyle, ile kosztuje obecnie książka. Realnie jest to prawdziwa oszczędność. Dodatkowo w bibliotekach są kody na darmowy abonament, ale wybór książek jest w nim nieco mniejszy. Można też czekać na promocje i kupić sobie wtedy kartę podarunkową na 12 miesięcy, ale jednorazowo to także jest spory wydatek.




Legimi w liczbach podsumowałam w recenzji czytnika, ale im dłużej mam Legimi, tym więcej z niego korzystam.
Abonament w 2023 roku wyniósł mnie 514,88 zł. Wartość przeczytanych książek wyniosła 1879,17 zł, więc zaoszczędziłam 1364,29 zł.
Z kolei w 2024 roku opłaciłam do tej pory dwa abonamenty (89,9 zł), a przeczytałam 15 książek (810,05 zł). Dzięki temu zaoszczędziłam 710,25 zł.

Przypominam też o mojej recenzji czytnika po roku użytkowania - czy warto kupić czytnik Inkbook Calypso Plus?

Jeśli nigdy nie mieliście konta na Legimi, wchodząc przez ten link polecający, może dostać 30-dniowy okres próbny.

Poznaj swoje potrzeby

Ten punkt jest dla mnie najistotniejszy. Najważniejsze, co można zrobić, to być świadomym swoich decyzji zakupowych i skąd one się biorą. Sama się tego ciągle uczę, bo jak mówiłam, mam tendencję do impulsywnych zakupów. Ba, w tym momencie nawet z tyłu głowy mam, że znalazłam książkę, którą MUSZĘ przeczytać, bo jest mi potrzebna do wpisu i MUSZĘ ją jak najszybciej kupić, bo co jeśli ktoś ją kupi na Vinted szybciej? Później sprawdziłam, czy inna książka też jest dostępna na Vinted, dodałam do ulubionych i też mam ciśnienie, aby ją kupić, bo jest tak trudno dostępna. Widzicie, jak to wygląda? Racjonalizuję sobie mój wybór zakupowy, któremu pewnie ulegnę. I uległam. Kupiłam sobie te dwie książki. Z kupna trzeciej rezygnuję. Szczególnie, że jeszcze nie miała premiery. (Znowu w marcu nie jestem pewna, o które książki mi chodziło.)

Kiedy czujecie presję kupowania, ciśnienie na to, aby kupić coś już teraz, zadajcie sobie kilka pytań:
  • czy chcę to przeczytać czy tylko posiadać?
  • czy faktycznie chodzi mi o posiadanie TEJ RZECZY, czy może o radość z kupowania?
  • dlaczego chcę kupić tę książkę?
Gdzieś w Internecie spotkałam się z metodą, która pomaga ograniczyć kupowanie. Kiedy chcemy coś kupić, zapisujemy to gdzieś. Wracamy do notatek za jakiś czas i sprawdzamy, czy dalej chcemy to kupić, czy była to tylko chwilowa zachcianka. Ostatnio zainstalowałam sobie aplikację bless., która pomaga w takim zapisywaniu. Następnie ustawia się w niej czas, po którym przychodzi przypomnienie, aby się ponownie zastanowić.

Dlaczego warto?

Nieprzeczytane książki na półkach jakimś cudem wywierają na nas presję. Niby nic takiego, ale jakoś to tak działa. Presja nie sprzyja czytaniu. Dodatkowo świadome podejście do zakupów, nie tylko książkowych, jest ważne. Wielu rzeczy nie potrzebujemy, a kupujemy. Jednocześnie nie zmienia to jakości naszego życia, a tylko uszczupla portfel. Podkreślam - chodzi mi o sytuację, gdy kupuje się nadmiernie, przez co nie da rady już z tego czerpać radości. W tym przypadku uważam, że radość powinna płynąć z czytania i przeżywania historii, a nie samego procesu zakupu. Niezależnie od tego, ile człowiek ma pieniędzy, warto myśleć, na co się je wydaje.


2 komentarze:

  1. Legimi jest świetną alternatywą dla kupowania książek.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja również korzystam w większości z legimi :) Natomiast w mojej okolicy ciekawi mnie jedno miejsce - stacja biblioteka, podobno warto się wybrać, ale jakoś nie było mi po drodze :) Pozdrawiam Cię Kasiu

    OdpowiedzUsuń

Podoba Ci się post? Daj znać w komentarzu!
Chcesz więcej? Zaobserwuj!
Bardzo dziękuję!