Najlepszy kryminał dla młodzieży - "Dziewięcioro Kłamców" Maureen Johnson

 


Hejo!

Dziś wracam z recenzją. Aż sama musiałam sprawdzać, kiedy ostatnio napisałam recenzję i okazuje się, że w grudniu. Cóż... Nie miałam czasu na współprace, a jeśli je realizowałam to głównie na Instagramie, ale też mało było książek, o których czułam, że mogę coś więcej napisać (inna kwestia, że mam wrażenie, że narzuciłam sobie presję, JAK ma wyglądać u mnie recenzja i poniżej pewnego poziomu nie chcę zejść). 

Seria o "Nieodgadnionym" to jest jedna z nielicznych serii, których rozrastanie mnie cieszy. W jej skład wchodzi Trylogia "Nieodgadnionego" oraz (na ten moment) dwie powieści - "Skrzynia w lesie" oraz "Dziewięcioro Kłamców". Te dwie powieści nie tworzą żadnego nowego cyklu, obie można czytać niezależnie od siebie. Przed przeczytaniem najnowszej części odświeżyłam całą serię i z tego, co zauważyłam, to w książkach spoza trylogii nie ma spoilerów do trylogii i siebie nawzajem. Jest tylko wspomniane, że Stevie rozwiązała te sprawy. Jeśli przypadkiem kupiliście "Skrzynie w lesie" lub "Dziewięcioro kłamców", to myślę, że możecie na spokojnie przeczytać bez znajomości trylogii. Przygody Stevie po prostu zasługiwały na coś więcej niż tylko trylogia i jest tutaj naprawdę dobrze wykorzystywany potencjał na uniwersum.

Jeśli nie pamiętacie zbyt wiele o tej serii, to zapraszam Was do recenzji poprzednich tomów:

Tytuł: Dziewięcioro kłamców
Seria: Truly Devious #5
Autorka: Maureen Johnson
Tłumacz: Paweł Łopatka
Data wydania: 25 października 2023 r.

Klasycznie — Stevie ponownie ma do rozwiązania zbrodnie sprzed lat. Tym razem jest to zbrodnia z lat 90 w wiejskiej, angielskiej posiadłości. Stevie wyjeżdża do Anglii, aby odwiedzić Davida. Razem z nią jadą jej przyjaciele, aby wyjazd mógł być w pełni pokryty przez jej szkołę. Zbrodnia sama znajduje Stevie, a dziewczyna nie może się jej oprzeć i angażuje się w to, mimo że świadkowie wydarzeń nie chcą nic mówić, a w Internecie nie ma dostępnych zbyt wielu informacji. Dodatkowo osoba, od której Stevie mogłaby się najwięcej dowiedzieć, zaginęła.

Ta część historii Stevie jest moją ulubioną (jakby cała seria nie była moją ulubioną). Wydaje mi się, że to zasługa zmiany miejsca akcji i zbrodni nawiązującej do tych, które wymyślała Agatha Christie. Od razu się wciągnęłam w historię i nie mogłam się od niej oderwać. Czułam, że muszę czytać, aby poznać, co będzie dalej. Dosłownie od pierwszych stron czułam się zaciekawiona. Planowałam tę książkę przeczytać na wakacjach, a jak zaczęłam reread serii, to wyszło, że tę część kończyłam w drodze.

Londyn, wiejska posiadłość i zbrodnia — idealny kryminał na jesień!

Zmiana miejsca akcji na Londyn była strzałem w dziesiątkę. Po dusznym, wakacyjnym klimacie ze "Skrzyni w lesie" mamy przejście w typowo jesienny klimat, ale jednocześnie nie ma w niej szkoły. Niby bohaterowie powinni się uczyć w trakcie wyjazdu, co w sumie robią, ale nie zawsze. Szczerze, nie pamiętam, jaka pogoda towarzyszyła bohaterom, ale w mojej świadomości, gdy wspominam fabułę, głównie jest to deszczowa pogoda. Cóż, po prostu taki klimat mi się z tym kojarzy. 

Sam wątek zbrodni jest rewelacyjny i zdecydowanie jest to najtrudniejsza z zagadek, jakie kiedykolwiek stały Stevie. Dziewczyna mimo ograniczeń narzuconych ze strony szkoły, nie może sobie odpuścić i decyduje się rozwiązać tę zagadkę. Nie jest to proste, bo na temat tej sprawy nie ma zbyt wielu informacji, a jedna z uczestniczek tamtych tragicznych wydarzeń, której zależy na tym, aby w końcu poznać prawdę, znika. Stevie spotyka się z resztą Dziewiątki, która pozostała przy życiu. Nie jest to łatwe, bo każdy z nich kłamie. Stevie znowu wykazuje się bystrym umysłem i obala pierwsze kłamstwa, ale to dalej nie daje odpowiedzi, kto jest zabójcą.  

Klasycznie są tutaj wstawki o samej zbrodni — to, co najbardziej mi się podoba to nagrania z przesłuchań. Nadają naprawdę fajnego klimatu i czytając to, automatycznie szukałam kłamstw w przedstawionej wersji wydarzeń. Finalnie, trochę podejrzewam, kto za tym stoi, ale tak właściwie to się tego nie spodziewałam. 

Zbrodnia nie przeszkadza w nastoletnich rozterkach

Stevie, mimo że ma niezwykły talent do rozwiązywania zbrodni, dalej jest nastolatką i wciąż żyje swoim nastoletnim życiem. W tej części dziewczyna przeżywa rozterki dotyczące wyboru studiów — gdzie dalej? Co wybrać? Jak pisać? Do tego wszystkiego dochodzi paraliżujący lęk przed jakimkolwiek działaniem w tym kierunku. 

Do tego jeszcze dochodzą wątpliwości dotyczące jej relacji z Davidem, która stała się związkiem na ogromną odległość. Tęsknota przeplata się z lękiem przed stratą. Bohaterowie starają się poświęcać sobie cały czas, jaki mogą znaleźć dla siebie. Różne strefy czasowe nie sprzyjają budowaniu relacji, a szczególnie kiedy ma się problemy z wyrażaniem emocji i własnym poczuciem wartości.

Ogólnie w tej książce dużo bardziej czuć lęk, jaki towarzyszy Stevie w jej życiu. Nie ma w tym nic dziwnego — czeka ją ogromna zmiana w życiu, stoi przed pierwszą tak poważną życiową decyzją i jednocześnie jest w trudnym związku. Do tego wszystkiego Stevie jeszcze bardziej czuje, że nigdzie nie pasuje. Na samej wycieczce podejmuje ryzykowne decyzje, które wiążą się z okłamywaniem przyjaciół i łamaniem reguł. Wszystko to jest dla niej trudne. W tej części najmocniej czuć, jak Stevie ucieka w rozwiązanie zbrodni, bo nie radzi sobie w swoim życiu i ze swoimi emocjami.

Najgorszy książkowy chłopak 

David nie jest moją ulubioną postacią. Pisze to z całą odpowiedzialnością i świadomością, bo jestem (w miarę) świeżo po przeczytaniu wszystkich części. Z czystym sumieniem piszę, że jest to najgorszy ze wszystkich książkowych chłopaków. Czuć, że to, co mówi i robi, nie zawsze się pokrywa z tym, co myśli i czasem to mogą być trzy różne rzeczy. Ma bardzo dziwne metody działania, jego sposób myślenia jest dla mnie naprawdę obcy i to w ten sposób, że aż to irytuje. Oczywiście, David ma być z założenia dziwną postacią, ale dla mnie jest tak irytujący, że brak mi słów. Dialogi z jego udziałem zbijają z tropu i czasami czytam je dwa razy, bo nie rozumiem, co w nich chodzi. Dokładniej, co ON miał na myśli. Naprawdę, jego odpowiedzi są z dupy.

Do tego jeszcze to, co zrobił na sam koniec tej książki. Aż nie wierzyłam, że można być tak głupim, ale jednak można. Mam brzydki zwyczaj zerkania na ostatnie zdanie i aż nie dowierzałam w to, co zobaczyłam. Jak doczytałam do tego momentu, to byłam taka wściekła! Tak się nie robi! I w ogóle, to co mu chodzi? Plus z tego jest taki, że na pewno będzie kolejna część.

Recenzję piszę jakiś miesiąc po przeczytaniu tej książki. Pewnie część wrażeń uleciała, ale inne w trakcie pisania wróciły do mnie. Szczególnie złość na zakończenie. Jednak cieszę się na myśl o kolejnej części. Po pierwsze sama kwestia tego, co zrobił i jak to dalej się rozwinie. Jak znam tych bohaterów, to na pewno nie rozwiąże się na początku kolejnej części, ale samo czytanie o emocjach, jakie będą towarzyszyły Stecie, zapowiada się ciekawie. Do tego jeszcze Stevie będzie musiała ponieść konsekwencje swoich działań, co napawa mnie pewną ekscytacją. Kwestia studiów również jest dla mnie ciekawa — czy Stevie w końcu się na coś zdecyduje? Mam nadzieję, że kolejna część okaże się bezpośrednią kontynuacją i dostaniemy kolejny cykl w obrębie serii o Stevie. Szczerze mówiąc, bardziej mnie ciekawi ta warstwa emocjonalna, która dotyczy problemów dziewczyny niż zagadka, z którą będzie się zmagać.


Na koniec serdecznie zapraszam Was na moje konto na Vinted, gdzie robię wyprzedać książek i ubrań, które mi zalegają. Zanim to opublikuję, to pojawi się jeszcze trochę rzeczy.

VINTED




Gdzie szukać przodków? - wojewodztwo mazowieckie i lubelskie

  

Hejo!

W tym miesiącu znowu intensywniej poszukuję moich przodków i to są jedne z najbardziej owocnych poszukiwań. Stąd też pomysł na ten wpis, bo uznałam, że warto wykorzystać tę moją zajawkę i napisać, jak i gdzie szukałam swoich przodków. Ogólnie czuję, że jestem w tym temacie amatorką i grzebię we wszystkich dostępnych w Internecie źródłach, ale nie szukałam nigdy nic w fizycznych księgach parafialnych ani nie prosiłam o żadne metryki z urzędu stanu cywilnego. Podejrzewam, że w końcu, chcąc pójść dalej, będę musiała to zrobić, ale jak na razie odwlekam to w czasie. Szczególnie że moje zagłębianie się w genealogie to są zrywy, które zwykle trwają maksymalnie jakiś tydzień. Obecny trwa już dwa tygodnie, ale już powoli tracę zapał do tego, bo coraz mniej rzeczy znajduję. Chociaż nigdy się aż tak nie wkręciłam, bo aż śni mi się po nocach.

1. Twoiprzodkowie.pl

Garwolińska Grupa Indeksacyjna zajmuje się metrykami z terenów dawnego powiatu garwolińskiego, który obejmuje nie tylko obecne tereny tego powiatu, ale również część powiatu ryckiego (jednak nie wiem, jak daleko to sięga). Obecnie działają na portalu twoiprzodkowie.pl oraz stronie na facebooku. Na portalu są dostępne pliki pdf z indeksami z 12 parafii z powiatu garwolińskiego oraz z parafii Ryki. Właśnie od plików GGI zaczęła się rozbudowa mojego drzewa genealogiczne o dalsze korzenie niż te, które mogły mi powiedzieć babcie. 

Obecnie z niecierpliwością czekam na indeksacje kolejnych parafii oraz pojawienie się na ich stronie wyszukiwarki indeksów. 

2. Geneteka.pl

To chyba najpopularniejszy portal, jeśli chodzi o szukanie przodków. Wyszukiwarka indeksów jest naprawdę rozbudowana — można wyszukiwać w całym województwie, konkretnej parafii lub zaznaczyć, aby szukać w pobliskich parafiach. Można też włączyć dokładne wyszukiwanie oraz wyłączyć wyszukiwanie w rodzicach. 
Samo wyszukiwanie w rodzicach jest bardzo przydatne, kiedy chce się rozwijać drzewo również o rodzeństwo przodków. Pozwala też zobaczyć jedno pokolenie więcej. 
Bardzo przydatna też jest funkcja szukania w pobliskich parafiach lub całym województwie, bo często śluby brały osoby z różnych wiosek albo się przeprowadzali. 

3. Lubgens

Baza indeksów z województwa lubelskiego, ale można znaleźć też kilka sąsiadujących parafii. Na moje oko zawiera więcej indeksów z Lubelszczyzny niż Geneteka, ale nie zawsze są podane wszystkie informacje. Przy urodzeniach zdarza się, że nie są podane imiona rodziców lub nawet miejscowość. Przy zgonach najczęściej widziałam wszystkie informacje, tak samo jak przy małżeństwach. Przy większości indeksów jest link, który odsyła do skanu, co jest ogromnym plusem. Chociaż nie zawsze te strony działają. 
Najważniejsze jest to, że portal stale się rozwija i ciągle są dodawane nowe indeksy, więc warto tam zaglądać, co jakiś czas. Osobiście najwygodniej mi było szukać i porównywać informacje między między LubGen i Geneteką, ale nie zawsze było to możliwe. 

4. SzukajwArchiwach 

Na stronie Szukaj w Archiwach można odnaleźć skany ksiąg metrykalnych z różnych parafii z całej Polski. Dla mnie jest to najmniej wygodna ze wszystkich opcji, ale warto też ją sprawdzić. Korzystam z niej w ostateczności i bardziej w celu zapisania konkretnego skanu niż odszukania jakiejś osoby. 
Jest to najbardziej czasochłonna opcja, bo jednak kiedy człowiek nie wie dokładnie, czego ma szukać to, zajmuje sporo czasu. Często nie ma w zespołach segregacji na poszczególne lata i typ aktu, tylko jest zbiorczo z kilku lat.
Dodatkowo księgi parafialne spisywane po powstaniu styczniowym były spisywane w języku rosyjskim, co trwało mniej więcej do czasów I Wojny Światowej. Dla mnie jest sporym utrudnieniem, ponieważ nie znam w ogóle języka rosyjskiego, więc praktycznie nic z nich nie rozumiem. Czasem po polsku zapisane są imiona rodziców i dziecka albo państwa młodych, ale to nie pozwala mi pójść w poszukiwania dalej. 

5. Spisy pozametrykalne Dawny Garwolin

Portal Dawny Garwolin posiada na swojej strony wyszukiwarkę spisów pozametrykalnych. Warto sprawdzać, bo można znaleźć jakieś ciekawostki o przodkach. 
W moim przypadku ta strona pozwoliła mi ruszyć dalej moje poszukiwania, ponieważ odkryłam tam, że nazwisko moich przodków 100 lat miało inną formę niż ta, którą znam. Byłam pewna, że osoba tam znaleziona to mój przodek, bo w tej miejscowości nie było innych osób o tym nazwisku. Finalnie okazało się, że moja rodzina powróciła do oficjalnej pisowni, a ta inna pisownia była wynikiem błędu z pierwszej połowy XIX w. 


Bałagan


Chciałabym przedstawić Wam mniej więcej, jaki ja mam teraz problem z pisaniem. Jedna rzecz jest taka, że ja po prostu wypadłam z rytmu. Druga rzecz jest taka, że nie mam uczelni, to nie mam aż takie wypracowanej rutyny, ale też po prostu nie trzymam się aż tak w ryzach. Trzecia rzecz, że ja mam po prostu w głowie tyle pomysłów, że czasem mam wrażenie, że mi głowa wybuchnie. A to tylko kwestie bloga, a jeszcze są inne obowiązki. Pracę akurat mam specyficzną, w nieregularnych godzinach, a w wakacje ona w ogóle wygląda jeszcze inaczej niż przez cały rok. Do tego mam zbierać materiały do magisterki, co w sumie zaczęłam robić. 
No i to wszystko sprawia, że w mojej głowie jest bałagan. Z jednej strony mam energię, aby robić i działać, ale z drugiej strony nie wiem, od czego zacząć, więc robię coś innego (znowu się wkręciłam w genealogię i w trzy dni znalazłam 31 jeden przodków) albo się odmóżdżam (czyli gram w pasjansa albo węża). Tak właściwie to tylko streszczenie tego tygodnia, bo poprzednie dwa tygodnie miałam takie typowe wakacje. Najpierw byłam na Mazurach (bardzo fajny wyjazd), a potem pojechałam na wesele w drugi koniec Polski i przeżyłam szok kulturowy. W mojej okolicy śluby są o 16-17, a tort jest w nocy, a tam o 17 już był tort, a samo wesele o 13. Na pewno tego wesela nie zapomnę. 

Wiecie co... Pisze tak i to pomaga mi dobrać dystansu do tego, co myślę, bo gdy spojrzę na to w ten sposób, że przecież ostatnie dwa tygodnie zajmowałam się czymś innym, to jest normalne, że potrzebuję czasu, aby wrócić do jakiejś rutyny. Właściwie to wypracować sobie jakąkolwiek wakacyjną rutynę i dostosować do tego system pracy, bo mimo wakacji od uczelni to mam trochę obowiązków. Niby nie są one aż tak pilne, ale jednak fajnie by było to zrobić, aby nie ciążyło to tak nade mną. Fakt, że mam na to dużo czasu, mi po prostu nie pomaga. Mam brzydką skłonność do prokrastynacji i zajmowania się tym, co jest najpilniejsze. 


Zastanawiam się też, czym różnią się te wakacje od tych wszystkich innych. Co się stało, że w poprzednie lata stawiałam sobie cele, które naprawdę byłam w stanie zrealizować. A teraz? Teraz nie widzę tego, co robię i ile robię. Dziwnie się czuję z tym, że nie mam żadnej presji z zewnątrz. Moja motywacja wewnętrzna zdecydowanie osłabła. I chyba winę ponosi za to, jak wyglądał ten rok na studiach. Jak bardzo mnie zmęczyło, ale też mnie zniechęciło. Mam wrażenie, że zaczął się u mnie silniej objawiać syndrom oszusta, co w sumie jest dziwne. Albo i niedziwnie. Zależy, jak na to spojrzeć. Z jednej strony - naprawdę się starałam, uczyłam się, uczciwie przygotowywałam się do zaliczeń. Każda ocena jest efektem mojej pracy. Tylko że w tym wszystkim tego wszystkiego było po prostu za dużo. Czuję, że nic się nie nauczyłam. Nie mogłam się dobrze przygotować, bo nie miałam wystarczająco czasu, aby się nauczyć. Co chwilę miałam obszerne zaliczenia na uczelni. Do tego ponad 30 godzin tygodniowo zajęć. Nie jestem z tego zadowolona. Odczułam bezsens, osamotnienie w moim podejściu i się po prostu zraziłam. Mam tylko nadzieję, że jakoś naturalnie mi przejdzie. Zmagaliście się w ogóle z czymś takim?

Krótko o książkach #5

Cześć!

Dzisiaj przychodzę ze wpisem, który czekał na publikację od stycznia albo lutego... Są tutaj książki, które przeczytałam od sierpnia ubiegłego roku (Clare) do stycznia (Diabolika). Pierwsze za co się biorę, jeśli chodzi o pisanie tutaj to po prostu porządki. Sprawdzam stare wpisy, co jest wartego w nich, jeśli chodzi o publikację i podrasowuję. Jednocześnie staram się też szykować świeże wpisy, aby po prostu przygotować się, jeśli będę miała mniej czasu.

Zmieniłam również wygląd bloga - jeszcze będę go dopieszczać przez najbliższe dni, ale wydaje mi się, że jest znacznie przyjemniejszy dla oczu. 


Gdy ulubiony autor zawodzi - Łańcuch z cierni Cassandra Clare

Ciężko mi to pisać, ale Clare mnie zawiodła. Miałam duże oczekiwania do tej części. Jak mogło być inaczej? Przecież ta autorka zawsze miała rewelacyjne finały, które wbijały mnie w fotel i po przeczytaniu potrzebowałam chwili, aby dojść do siebie.
A tutaj? Jak dobrze, że to koniec! Co trochę boli, bo dwie poprzednie książki były cudowne — świetnie się bawiłam w trakcie czytania i wywołały we mnie wiele emocji. 
Trudno mi określać tę książkę jako złą — wniosła coś do nowego do świata, lubiłam w większości bohaterów i nie czytało mi się jej źle. W jednych momentach trudno mi było ją odłożyć, a w innych zastanawiałam się, ile jeszcze?
Największy problem jest taki, że mamy tutaj 12 głównych postaci, które biorą udział w mniej-więcej 5 wątkach miłosnych. Jedne trwają od początku, inne pojawiły się z biegiem akcji, ale każdy z nich został rozwinięty. Niby okej, ale przez to ucierpiała fabuła i akcja. Niektóre sceny były przedstawione z perspektywy dwóch, a nawet trzech postaci.
Sama fabuła opiera się na dylematach i związkach młodych bohaterów, przez co to OGROMNE zagrożenie, które czyha na Londyn, wydaje się nie być niczym aż tak strasznym. Chyba wolałabym nie mieć tej obietnicy, że to takie straszne i niebezpieczne, bo ciężko mi było to odczuć. Zabrakło mi zwrotów akcji, które wywracają wszystko do góry nogami, a byłam do tego przyzwyczajona. Również wrogowie bohaterów nie są aż tak wyraźnie zarysowani — może to kwestia, że Tatiana jest marionetką rękach Beliala? Niby jest ich dwoje, ale właściwie to tylko jedno i to się tak rozmywa.
Po prostu liczyłam na coś więcej, ale nie dostałam tego. A szkoda...


Książka pisana pod oczekiwania - It starts is us Colleen Hoover

Czuć, że ta książka była pisana na prośbę czytelników. Nic się w niej właściwie nie dzieje. Lily i Atlas się spotykają, Ryle robi problemy, ale to wszystko w sumie mogłoby być ciekawsze i bardziej rozwinięte. Szczególnie czegoś więcej spodziewałam się ze strony Ryle'a. Z jednej strony — okej, Lily szybko zareagowała i szybko zaczęła stawiać granice, dlatego to się nie rozwinęło do bardziej niepokojących zachowań. Z drugiej — po Hoover spodziewałam się czegoś więcej po prostu. Jakaś bardziej dramatyczna sytuacja, która wyciśnie łzy ze mnie. Wszystko poszło po prostu za lekko. Ogólnie mam podobne odczucia, jak przypadku Clare — można było z tego wyciągnąć dużo więcej, ale obie się nie spisały.
Ogólnie ta książka to nie jest nic ciekawego. Do bohaterów mam neutralny stosunek. Wiadomo — Ryle jest przemocowcem i dobrze by było, jakby się tym zajął. Lily i Atlas po prostu nie wkurzali, ale też nie wzbudzali jakiejś większej sympatii.

No fajne, ale niespójne - Słoneczny gon Mags Green

Historia z potencjałem, tylko, kurcze... coś poszło nie tak.
Początek zapowiadałam się naprawdę świetnie — ciekawy świat, wyjaśnione wierzenia, które są powiązanie z systemem magicznym, i główna bohaterka, która umiera w ciągu pierwszych stron. Oczywiście jest też pełna żądzy zemsty i wściekłości — ten, kto się nie załamie, ten się wścieknie, kiedy najbliżsi go zdradzą. Do tego, aby otrzymać pełnie mocy jako Nebris, musi zabić swoich morderców.
Jeszcze z plusów — styl autorki jest bardzo przyjemny! Słuchałam w audiobooku, ale i tak zauważyłam, że składnia była naprawdę niezła. Opisy przyjemne i nienużące.

I teraz ta mniej przyjemna część.
Przede wszystkim pierwsza połowa książki jest fajna, druga połowa książka jest fajna, ale razem do siebie nie pasują. No naprawdę, ja tego połączenia tak nie czułam, tak mi zgrzytało, jakbym w połowie zaczęła czytać inną książkę. Pierwszy połowa po prostu nie pasuje do drugiej, a druga do pierwszej. Łączą się w zakończeniu, ale to do mnie nie trafiło po prostu.

Jass jest tak irytującą postacią. Nie rozumiem w ogóle tej mody na bohaterów, którzy mają focha o coś, co w sumie nie jest samo w sobie tak istotne. Jest, jak jest, stało się, jak stało i na ch*j drążyć temat? Nie miał na to wpływu, więc powinien zacisnąć zęby i nie pozwolić, aby jego żale wpływały na obowiązki. Oczywiście główni bohaterowie niesamowicie się fizycznie pociągają, że nie potrafią utrzymać spodni na sobie... Przy jego ogromnej nienawiści do Val (której szczerze nie rozumiem, mimo że była wyjaśniona) jest nienaturalne i irytujące.
Myślę, że dam tej książce drugą szansę, bo widziałam, że jest już druga część, a mi się jednak trochę to zatarło w pamięci. Najlepiej pamiętam początek i trochę środka, ale końcówka mi się zatarła. Co w sumie mnie nie dziwi, bo pamiętam, że jak słuchałam końcówki, to miałam jakiś młyn na studiach.

Stara dobra młodzieżówka - Diabolika S. J. Kincaid

Świetna książka! Fabuła wciąga od pierwszych stron, a uwaga czytelnika jest przyciągana przez zwroty akcji. Szczerze mówiąc, zupełnie nie spodziewałam się, że tyle będzie się w tej książce działo. Tyle się tutaj dzieje, intryga jest bardzo rozbudowa i wielowymiarowy.
Świat jest całkiem nieźle opisany. Urządzenia, jakie są wykorzystywane, zabiegi, którym ludzie się poddają. Można to z łatwością sobie wyobrazić. Szkoda, że nie poświęcono więcej uwagi temu, jak świat doszedł do tego stanu. Żałuję po prostu, że bohaterowie nie byli w stanie tego odkryć.
Zabrakło mi też jakiegoś słowniczka, bo pojawiały się przedrostki, które miały znaczy w relacjach między członkami danej rodziny, ale nie było to przejrzyście wyjaśnione i gubiłam się w tym.
Najbardziej podobały mi się zwroty akcji. Mam wrażenie, że książek z takimi zwrotami akcji jest coraz mniej. Naprawdę ubolewam nad tym, że nie ma wydanej w Polsce kontynuacji. Mam nadzieję, że to się zmieni, bo książka jest napisana naprawdę fajnym poziomie.

Podsumowanie pierwszej połowy 2024, czyli podwójny kwartalnik


No, hej!
Dawno tutaj nic nie pisałam, ale za mną są takie miesiące, że nie bardzo miałam czas na to, a jeśli miałam czas, to nie miałam głowy do tego. Blog po prostu był jedną z pierwszych rzeczy, które poszły w odstawkę. Niestety... 
Postanowiłam zrobić podsumowanie tego półrocza w formie podwójnego kwartalnika. Tak będzie najlepiej, a poza tym lubię podsumowania. Mam nadzieję, że symbolicznie zakończę tym ten okres. To w sumie trochę smutne, że ciągle jest to samo - nie mam czasu, jestem zmęczona, mam dużo na głowie. 

Co u mnie?

Pod kątem życia prywatnego to pół roku jest dla mnie dużo bardziej łaskawe niż ostatnie miesiące ubiegłego roku. Przynajmniej nie tak wstrząsające i stresujące, ale czuję, że tamten rok naprawdę mocno się na mnie odcisnął. 
Mniej łaskawa jest dla mnie moja uczelnia. O ile licencjat był naprawdę fajny. Wymagający, ale warty tego. Tak nie mogę tego powiedzieć o pierwszym roku magisterki. Niestety... Ten roku jest ciężki i postawił wymagania, których nie sposób spełnić. Nie wiem, kto wpadł na to, że takie ułożenie programu studiów to dobry pomysł. Absurd goni absurd. Pociesza mnie, że to już koniec tego semestru i kolejny rok zapowiada się o niebo lżej. W tym semestrze miałam do wyrobienia 465 godzin, 11 przedmiotów, z czego połowa należy do tych ważnych i obszernych. Jedynie co mnie cieszy to, że faktycznie władze wydziału posłuchały naszych sugestii odnośnie zmiany programu studiów, co naprawdę uważam za duży plus i zainteresowanie się potrzebami studentów. 
Poza tym ponownie byłam zaangażowana w organizację konferencji. Organizacyjnie było to dla mnie strasznie obciążające, bo zależało mi na tym, aby to wyszło. Efekt końcowy na pewno był lepszy niż w tamtym roku, ale sama organizacja niekoniecznie. Jednak nie da rady, aby jedna osoba koordynowała wszystko i nie mogłam robić wszystkiego za innych. 
Ma tez za sobą pierwsze wystąpienia ustne na konferencjach. To było zabawne i stresujące. Na pierwszej konferencji miałam dość długa prezentację i żeby się zmieścić w czasie musiałam mówić szybko. Nie wzięłam wody ze sobą i czułam, jak mnie zatykało. Z kolei na drugiej miałam krótszą prezentację i powinnam się idealnie zmieścić w określonym czasie. Tylko że włączył mi się tryb ucieczki, więc mówiłam szybko i zmieściłam się w połowie czasu. Myslę, że następnym razem będzie lepiej. Żeby nie było mi za łatwo, to jeszcze w tym okresie musiałam kupić nowego laptopa, więc w ogóle cyrk. 

Książki 

Gdyby nie audiobooki, to bym nie czytała od jakichś dwóch czy trzech miesięcy. Przeczytałam 42 książki, z czego 24 były w formie audiobooków, 9 e-booków i 9 książek papierowych. Różnica naprawdę kolosalna. Robiłam sporo rereadów, czyli w moim przypadku 9. Część z nich była w formie audiobooków, co w sumie było bardzo fajnym doświadczeniem. Inaczej trochę się czyta, inaczej się odczuwa to samo, gdy się słucha.

Co polecam? 

1. Babel, czyli o konieczności przemocy R.F. Kuang - jakie to było dobre! Książka genialna. Zrobiła na mnie ogromne wrażenie i naprawdę mocno zapadła w pamięć. To jedna z tych pozycji, które zostają na całe życie i skłaniają do przemyśleń. Bardzo fajne były te wstawki związane z wiedzą o różnych językach. 10/10
2. Cmentarz osobliwości P. Hendel - jeden z najlepszych przedstawicieli fantastyki młodzieżowej. Główny bohater należy do "szarych moralnie charakterów". Początkowo nienawidzi sytuacji, w której się znalazł. Inni bohaterowie również sceptycznie do niego podchodzą, ale jednak w nim coś dobrego. Bardzo ciekawy pomysł, jeśli chodzi o fabułę. Pełno zagadek, tajemnic i groźnych potworów. Klimat jest niesamowity i niepowtarzalny.  10/10
3. Yellowface R. F. Kuang - książka nietypowa. Czy odczuwałam przyjemność z jej czytania? Nie. Zachowanie głównej bohaterki, jej tok myślenia i całokształt były dla mnie ogromnie frustrujące. To nie jest lekka i łatwa w odbiorze, ale z pewnością taka, która zostaje z człowiekiem i daje mu wiele do zrozumienia. 10/10
4. Poławiacz dusz J. Stroud - nowy Lockwood! Kolejna rewelacyjna część. Bardzo mi się podobało, że widać, jak cała trójka dojrzała i lepiej zrozumiała swoje potrzeby. Chyba w żadnej części nie dowiedziałam się, aż tyle o świecie bohaterów. Te tajemnice, które zostały odkryte wywracają całe pojęcie o tym świecie. Nie mogę się doczekać na myśl o tym, co się stanie w finale. 10/10
5. Tajemnice domu Uklejów A. Jadowska - Z jednej strony mamy bardzo lekka historię z dużą dozą humoru, a z drugiej jest zbrodnią, tajemnice i żałoba. Połączenie tego jest niezwykle udane, co tylko świadczy o tym, że Aneta Jadowska jest genialna autorką. 9/10
6. One for my enemy O. Blake - to również jest nietypowa historia. Trochę nawiązanie do Romea i Julii, dużo magii i po prostu wodze fantazji zostały puszczone. Czytało mi się tę historię niesamowicie przyjemnie. Do tego stopnia, że nie zwracałam uwagi na szczegóły, na świat i tak dalej. Tu się liczy miłość i relacje międzyludzkie, co było naprawdę niesamowite. 9/10

Czego nie polecam?

1. Barbarzyńcy z lodowej planety R. Dixon - jest to książka, która sprawia, że mnie przechodzą ciarki i jest mi niedobrze. Główny bohater wypowiada się i ogólnie zachowuje jak kilkulatek, co sprawia, że jak czytam o budowaniu relacji i scenach intymnych z taką postacią, to jest mi niedobrze. Książka obrzydliwa, słabo napisana i świat jest bardzo słabo wykreowany. 1/10 
2. Księga Azraela A.V. Nicole - nie skończyłam tej książki. Nigdy w życiu nie czytałam tak topornie napisanej książki. Nie dałam rady jej czytać, nie dałam rady jej słuchać jako audiobooka. Po prostu nie zmogłam. Miałam też problem z tym, że zupełnie nie mogłam zapamiętać fabuły, tylko poszczególne fragmenty bardziej wbijały mi się w pamięć, przez co miałam wrażenie, że to książka, która została napisana pod zaznaczanie ładnych/ciekawych/pikantnych fragmentów. Do tego infantylne dialogi, irytujące postaci i świat, w który nie mogłam się wczuć. 1/10
3. Nocne godziny M. Bijan - eh... tu jest mi trochę szkoda, bo w sumie pomysł naprawdę fajny, ale jego realizacja niekoniecznie. Problem jest taki, że tutaj nie ma spójności. Można podzielić książkę na trzy części - kręcenie filmu, wspomnienie poprzedniej jesieni i naprawdę bohaterowie znaleźli się w zamku. Naprawdę liczyłam, że wszystko okaże się inne. Autorka ma tendencje do tego, że jej wyjaśnienia są przekombinowane, przez co całość wypada dziwnie. Tutaj naprawdę - mniej znaczyłoby więcej. 2/10


Filmy 

Oglądałam niedużo filmów. Ponownie głównie oglądałam filmy, które już znam. Nowość była jedna, ale też wpisuje się w to, co znam. 

Epoka lodowcowa 5: Mocne uderzenie - bardzo dobrze się bawiłam, oglądając tę część. Na samym początku przeżyłam szok, że jak to? Brzoskwinka bierze ślub? Przecież była dopiero taka mała! Fajne poczucie humoru, przyjemna fabuła - nie narzekam.

Seriale 

Zadziwię Was! Seriali też nie miałam czasu oglądać. Dokończyłam Zbrodnie po sąsiedzku i obejrzałam nowy sezon Heartbreaker School. Wciągnęłam się po prostu i nie mogłam się doczekać każdego kolejnego odcinka. Pomysł na fabułę i całe dochodzenie, kto jest ptasim psycholem był ciekawy. Nie podobało mi się to, że nie było czuć upływu czasu. Niby akcja jest rozłożona na cały rok szkolny, ale tak właściwie nie czuć tego. Jakby wszystko się działo z dnia na dzień. To też sprawiało, że nie mogłam się aż tak wczuć w tę historię. Opiera się ona jednak na emocjach, a w te przy tak rozłożonej akcji ciężko mi uwierzyć.

Kosmetyki 

Tutaj miałam różne fazy. Były testy nowości, które uważam w większości za niezbyt i finalnie skończyły się powrotem do tego, co mam sprawdzone. 

Co polecam?

1. Odżywka Hairmoji Swoosh - wybrałam ją, bo zależało mi na czymś lekkim, co mogę używać na co dzień. Spełniła swoje zadanie - nie obciąża i utrzymuje moje włosy w dobrym stanie. Są miękkie i sypkie, więc jest naprawdę dobrze. 
2. Szampon Hairmoji Sour Power - mocny, chelatujący szampon. Stosuję 2 razy w tygodniu, bo mam bardzo twardą wodę. Fajnie się pieni, dobrze domywa i nie podrażnia. Chyba najważniejsze, co robi to to, że nie odczuwam na włosach i skórze głowy tej twardości wody (aż tak).  

Z czego jestem dumna?

To są takie miesiące, że najlepiej je opisuje pewien mem. Chociaż w sumie lepiej by pasowało, że nie dałam się wykończyć (mam wrażenie, że cudem).


Oczywiście, to jest żart, ale naprawdę było ciężko. 
Z takich rzeczy, z których realnie jestem dumna, to moje wystąpienia na konferencjach. Przełamałam się i spróbowałam to zrobić. Efekt może nie był najlepszy, ale też nie było tak strasznie, jak myślałam.  Najfajniejsze w tych konferencjach było po prostu poznanie ludzi. 
No i, jestem też dumna z siebie, bo pierwszy raz pojechałam sama autem na wycieczkę. Sama to znaczy - ja prowadziłam i nie siedział obok mnie inny kierowca, tylko osoba bez prawka. Naprawdę, do tej pory najdalej sama jechałam 40 km od domu, a z kimś obok mnie to 90 km. 

Jakie mamy alternatywy dla kupowania książek?

Pisałam kilka miesięcy temu o konsumpcjonizmie. Możecie go przeczytać, klikając tutaj. Tamten wpis miał wyglądać inaczej, bo chciałam też napisać o tym, jak można ograniczyć kupowanie książek. Rozpisałam się tak bardzo, że zdecydowałam się rozbić ten temat na dwa wpisy, które powinny się dopełnić. Podejrzewam, że ta część wyjdzie w tym momencie inaczej niż pierwotne założenia, ale jeszcze zobaczymy.

Pamiętajcie, że piszę na podstawie własnych doświadczeń, dlatego ten post wygląda tak, jak wygląda.

Jak wygląda moja relacja z kupowaniem książek?

Wydaje mi się, że dobrym wstępem będzie pokazanie Wam, gdzie zaczynałam i gdzie jestem teraz. Książki zaczęłam czytać w podstawówce i wtedy głównie korzystałam z bibliotek. Przez całą podstawówkę biblioteki miały mi coś do zaoferowania — wypożyczałam książki regularnie, czytałam je i się cieszyłam. Własne książki praktycznie mi nie przybywały — dostawałam je w prezencie na święta, a później próbowałam dokupić kolejne części serii. Kupowałam w księgarni, często musiałam czekać, aby specjalnie dla mnie sprowadzono książkę. Tak moje książki wyglądały 10 lat temu - "Trylogia Czasu", Saga "Zmierzch", "Harry Potter i Książę Półkrwi" oraz encyklopedie kupowane przez dziadka (książki Cejrowskiego pożyczyłam od wujka, bo były mi potrzebne do prezentacji).


Wydaje mi się, że jakiś rok później zaczęłam więcej kupować przez Internet i nasze drogi biblioteką zaczęły się rozchodzić. Zacznę od biblioteki szkolnej, do której przestałam chodzić przez bibliotekarkę. Oddałam książkę do biblioteki, czego ona nie zapisała i potem było czepianie się, żebym oddała. Tylko, że oddawałam. Ta kobieta potrafiła nie zapisać, że ktoś oddał i wypożyczyć tę książkę innej osobie, a potem robić uczniom problemy. Od połowy drugiej klasy gimnazjum do końca tej szkoły nie wypożyczyłam nic z biblioteki szkolnej — po prostu nie było warto ryzykować, że znowu będą mi robić problemy. Alternatywą była dla mnie biblioteka w pracy u taty — tam wypożyczałam lektury i inne książki. Tylko z czasem przestało mi to wystarczać, bo przeczytałam większość książek z działu dla dzieci i młodzieży, a chciałam poznać też nowe historie. Gdy poszłam do liceum, nie miałam czasu, żeby do biblioteki chodzić — godziny otwarcia były zupełnie poza moim zasięgiem.

Od połowy gimnazjum do osiągnięcia pełnoletności miałam ograniczenie w postaci braku możliwości robienia przelewów przez Internet. Prosiłam rodziców, żeby zrobili przelew, a ja oddawałam w gotówce. Najczęściej robiłam 2 czy 3 większe zamówienia w ciągu roku. Później to wyglądało podobnie — bardziej opłacało mi się zamówić więcej książek na raz niż robić kilka zamówień. Generalnie — nigdy nie doszłam do momentu, aby samo kupowanie książek było dla mnie problemem. Obecnie więcej książek kupuję z drugiej ręki, czasem zamawiam nowe książki z Empiku i odbieram na miejscu. Z bibliotek nie korzystam, bo boję się, że nie zdążę przeczytać w wyznaczonym czasie. Rok temu zapisałam się do biblioteki, ale ani razu z niej nie skorzystałam. Ostatnio sprawdzałam, czy są tam książki, które mnie interesują i niestety nie... W tej kwestii ciągle wygrywa czytnik.

Trochę liczb — współprace i moje zakupy

Dla jasności muszę też poruszyć kwestię współpracy z wydawnictwami. W 2023 roku współpracowałam przy 14 tytułach. Natomiast kupiłam 6 książek z pierwszej ręki oraz 11 książek z drugiej ręki. Dla porównania w formie elektronicznej przeczytałam łącznie 41 książek. Z książek przeczytanych na czytniku tylko jedną kupiłam, aby mieć ją fizycznie, a kolejną planuję, ale nie jest to priorytet (fun fact: pisałam to we wrześniu i te pół roku później nie wiem, o co chodzi).

Jakie widzę alternatywy dla kupowania książek?

Moim zdaniem są alternatywy dla kupowania książek i tylko jeden sposób, który realnie pozwala ograniczyć ich zakup (ale to znajdziecie na samym końcu tego wpisu).
  • Alternatywy dla kupowania książek:
  • wypożyczanie z biblioteki,
  • czytanie w abonamencie platform oferujących e-booki i audiobooki,
  • pożyczanie książek.
Nie będę ukrywać, że w tej części pewnie będę nieobiektywna. Jedna z alternatyw sprawdza mi się lepiej, stosuję ją i faktycznie widzę jej efekty.

Biblioteki nie są ratunkiem (niestety)

Kwestia bibliotek jest trudna. Z jednej strony chciałabym zachęcić do korzystania z bibliotek, ale wiem, że ich obecny sposób działania nie pozwala na to. Biblioteki nie są dostępne dla wielu osób, a jeśli już są, to nie są zadowalająco wyposażone. Pamiętajcie, że moja perspektywa to perspektywa osoby, która przez większość życia mieszka na wsi. W moim przypadku miałam dostęp do dwóch bibliotek — szkolnej i w zakładzie pracy mojego taty. Zarówno jedna, jak i druga nie były rewelacyjnie wyposażone, ale do pewnego momentu mi wystarczyły. Z biblioteki szkolnej nie korzystałam od połowy gimnazjum, bo bibliotekarka nie zapisała, że zdałam książkę. Stwierdziłam, że nie będę się z nią więcej użerać, skoro mam alternatywę.

Moja alternatywa nie była łatwo dostępna — otwarta od 13 do 15. Zwykle byłam w stanie skorzystać w niej raz w tygodniu i musiałam iść do niej od razu po szkole. Była też biblioteka gminna — w miejscowości oddalonej o 10 km. Nie mam pojęcia, jak wyglądały wtedy godziny otwarcia, ale podejrzewam, że maksymalnie była otwarta do 16 w tygodniu i prawdopodobnie nie była też w każdą sobotę. Nie pamiętam, aby przez moją miejscowością kiedykolwiek przejeżdżał autobus, który łączyłby te dwie wsie. Chcąc dostać się do biblioteki, musiałabym albo prosić rodziców o podwózkę, albo jechać rowerem. Ani jedno, ani drugie wyjście nie było dobrą opcją. W liceum ponownie zaczęłam korzystać z biblioteki szkolnej — była nieźle wyposażona. Innych opcji wtedy nie miałam. W domu zazwyczaj byłam na 17, więc biblioteki były już zamknięte.

Biblioteki to naprawdę fajna opcja, którą chciałabym móc Wam polecić, ale wiem, że dla wielu z nas jest ona niedostępna. Jeśli ktoś ma możliwość, to naprawdę zachęcam do korzystania z nich. Zdaję sobie sprawę z tego, że ciężko jest z nich korzystać, ale jeśli zaczniemy to robić, to powinny stać bardziej przystępne i dostosowane do naszych potrzeb. Poza tym, nawet jeśli nie ma w nich najnowszych premier, to warto sprawdzić starsze książki, o których zdaje się, że wiele z nas zapomniało. Bardzo chcę polecić też profil Laury, której celem jest odczarowanie bibliotek.


Czytnik jako lekarstwo na konsumpcjonizm?

Tutaj nie będę ukrywać, że jest to najbliższa mi opcja. Sama mam czytnik i to sprawiło, że mocno ograniczyłam ilość kupowanych książek. W tym momencie mam świadomość, że nie każdą książkę muszę mieć na półce, dlatego czytnik jest dla mnie wybawieniem. Kupuję książki, które wiem, że przeczytam po raz kolejny albo które wybitnie mnie zachwyciły. Jest wiele pozycji, do których po prostu nigdy już nie wrócę. Przeczytałam raz i wystarczy. Jakbym chciała do nich wrócić, to też nie jest problemem.

To rozwiązanie również ma wady. Przede wszystkim jednorazowo czytnik to duży wydatek — kosztuje kilkaset złotych, na co nie każdy może sobie pozwolić. Ceny abonamentów np. Legimi są korzystne — w tym momencie koszt miesięczny to 44,90 zł. Mniej więcej tyle, ile kosztuje obecnie książka. Realnie jest to prawdziwa oszczędność. Dodatkowo w bibliotekach są kody na darmowy abonament, ale wybór książek jest w nim nieco mniejszy. Można też czekać na promocje i kupić sobie wtedy kartę podarunkową na 12 miesięcy, ale jednorazowo to także jest spory wydatek.




Legimi w liczbach podsumowałam w recenzji czytnika, ale im dłużej mam Legimi, tym więcej z niego korzystam.
Abonament w 2023 roku wyniósł mnie 514,88 zł. Wartość przeczytanych książek wyniosła 1879,17 zł, więc zaoszczędziłam 1364,29 zł.
Z kolei w 2024 roku opłaciłam do tej pory dwa abonamenty (89,9 zł), a przeczytałam 15 książek (810,05 zł). Dzięki temu zaoszczędziłam 710,25 zł.

Przypominam też o mojej recenzji czytnika po roku użytkowania - czy warto kupić czytnik Inkbook Calypso Plus?

Jeśli nigdy nie mieliście konta na Legimi, wchodząc przez ten link polecający, może dostać 30-dniowy okres próbny.

Poznaj swoje potrzeby

Ten punkt jest dla mnie najistotniejszy. Najważniejsze, co można zrobić, to być świadomym swoich decyzji zakupowych i skąd one się biorą. Sama się tego ciągle uczę, bo jak mówiłam, mam tendencję do impulsywnych zakupów. Ba, w tym momencie nawet z tyłu głowy mam, że znalazłam książkę, którą MUSZĘ przeczytać, bo jest mi potrzebna do wpisu i MUSZĘ ją jak najszybciej kupić, bo co jeśli ktoś ją kupi na Vinted szybciej? Później sprawdziłam, czy inna książka też jest dostępna na Vinted, dodałam do ulubionych i też mam ciśnienie, aby ją kupić, bo jest tak trudno dostępna. Widzicie, jak to wygląda? Racjonalizuję sobie mój wybór zakupowy, któremu pewnie ulegnę. I uległam. Kupiłam sobie te dwie książki. Z kupna trzeciej rezygnuję. Szczególnie, że jeszcze nie miała premiery. (Znowu w marcu nie jestem pewna, o które książki mi chodziło.)

Kiedy czujecie presję kupowania, ciśnienie na to, aby kupić coś już teraz, zadajcie sobie kilka pytań:
  • czy chcę to przeczytać czy tylko posiadać?
  • czy faktycznie chodzi mi o posiadanie TEJ RZECZY, czy może o radość z kupowania?
  • dlaczego chcę kupić tę książkę?
Gdzieś w Internecie spotkałam się z metodą, która pomaga ograniczyć kupowanie. Kiedy chcemy coś kupić, zapisujemy to gdzieś. Wracamy do notatek za jakiś czas i sprawdzamy, czy dalej chcemy to kupić, czy była to tylko chwilowa zachcianka. Ostatnio zainstalowałam sobie aplikację bless., która pomaga w takim zapisywaniu. Następnie ustawia się w niej czas, po którym przychodzi przypomnienie, aby się ponownie zastanowić.

Dlaczego warto?

Nieprzeczytane książki na półkach jakimś cudem wywierają na nas presję. Niby nic takiego, ale jakoś to tak działa. Presja nie sprzyja czytaniu. Dodatkowo świadome podejście do zakupów, nie tylko książkowych, jest ważne. Wielu rzeczy nie potrzebujemy, a kupujemy. Jednocześnie nie zmienia to jakości naszego życia, a tylko uszczupla portfel. Podkreślam - chodzi mi o sytuację, gdy kupuje się nadmiernie, przez co nie da rady już z tego czerpać radości. W tym przypadku uważam, że radość powinna płynąć z czytania i przeżywania historii, a nie samego procesu zakupu. Niezależnie od tego, ile człowiek ma pieniędzy, warto myśleć, na co się je wydaje.


Kryzys

 


Cześć!

Napisałam dziś ostatnio egzamin i się zastanawiam, co ja chcę tutaj napisać. W weekend dotarło do mnie, że mam kryzys, jeśli chodzi o bloga. Tylko teraz, gdy siedzę w końcu i piszę, to nie wiem, co ja mam napisać. 

Dopadło mnie zwątpienie, jeśli chodzi o samo prowadzenie bloga. Czy to ma w ogóle sens w mojej sytuacji? Czy ktoś to jeszcze czyta? Nie wiem, czy w tym roku odwiedziłam czyjkolwiek blog, naprawdę. W tym semestrze studia doprowadzały mnie na skraj wytrzymania. Przed świętami doszłam do momentu, że miałam tak dość nauki, że po prostu nie chciało mi się uczyć i robiłam absolutne minimum, aby przetrwać. W styczniu było odrobinę lepiej, przynajmniej na początku, ale 3 ostatnie tygodnie to była po prostu jazda bez trzymanki. W dwa tygodnie miałam łącznie 8 zaliczeń + dzisiaj ten jeden egzamin. Strasznie źle zorganizowany semestr mieliśmy. Gdyby inaczej zajęcia rozłożono, to by było nam lżej przed sesją. Szkoda po prostu. 

Przez to właśnie nie miałam czas na nic. Audiobooki do nauki, weekendowe poranki z książki i tyle, a nawet i to nie zawsze.

Czuję, że po prostu mam kryzys. Przez brak czasu czuję, że nie ma sensu tego robić. Regularności nie ma, aktywności z mojej strony na innych blogach nie ma. Z SEO wypadłam, nie mam ochoty się bawić w optymalizację, aby się wyżej w Google wyświetlać (chociaż może pomyślę?). Z Instagramem udaje mi się działać, bo wrzuciłam po prostu na luz — nie pozuję, robię zdjęcia telefonem, robię zwykłe selfie, nie robię kompozycji albo po prostu robię prostą grafikę w Canvie, aby wyszło szybciej. 

Z blogiem jest ciężej. Nie chcę się cofać, nie chcę się uwsteczniać, ale nie daję rady działać w ten sposób, w jaki działałam. Nie chcę przestawać pisać. Może to tylko przyzwyczajenie. 

Tak się zastanawiam, czy ten kryzys nie wynika też tego, że czuję, że nie mam, o czym pisać? W tym sensie, że nie czuję, abym mogła ostatnio napisać coś ciekawego. Nie wiem. Może przejdę do krótszych form, ale bardziej konkretnych. Postaram się pisać tak, jak czuję. Jeśli wyjdzie mi długo, to będzie długo.

Wiem tyle, że teraz mam już wolne i wolną głowę. Chciałabym dokończyć to, co zaczęłam. Dać w końcu ten wpis o ograniczaniu kupowania książek. Zrealizować nowe pomysły, które wpadły mi do głowy w natłoku tego wszystkiego. Może uda się to zrobić przed rozpoczęciem nowego semestru i coś uda mi się ogarnąć na zaś. Oby, chciałabym się tego nauczyć. Stworzyłam nawet zeszyt na pomysły!

Żegnaj 2023! - podsumowanie roku!

Cześć wszystkim!

Ostatnie podsumowanie, które planowo miało się pojawić jakieś 2 tygodnie temu. Oczywiście, że życie mnie zaskoczyło i nie udało mi się z tym wyrobić. Najważniejsze, że mój entuzjazm nie osłabł i dalej  się nim jaram, bo nie do końca wiem, co z niego wyjdzie i co ja planowałam w tamtym roku. Po prostu lubię robić te roczne podsumowania, zawsze spojrzenie na cały rok wstecz jest takie inne. Łatwiej mi w ten sposób docenić, co zrobiłam. Ewentualnie tak jak w tym roku, zostawić wiele za sobą.

Jak wspominam rok 2023?

Cóż, zdecydowanie jest to rok, który pozostanie w mojej pamięci. Przede wszystkim jest najbardziej stresujący rok mojego życia. Organizacja naszej pierwszej konferencji, obrona, a później jeszcze więcej stresu z powodu dwóch wydarzeń, w które nie zakończy się tak źle, jak mogłyby się zakończyć. Co nie zmienia faktu, że zmieniły moje myślenie i były naprawdę stresujące. 

To jest takie pierwsze skojarzenie, o którym myślę. Pomimo wszystko w tym całym stresie były też różne sukcesy. Przede wszystkim te na studiach. Wychodziłam ze strefy komfortu, brałam udział w konferencjach i nawet wygrałam konkurs na najlepszy poster. Ukończyłam studia z oceną bardzo dobrą, poszłam na magisterkę i te ostatnie 3 miesiące, odkąd wróciłam na studia, czas mi ciągle ucieka. Studia pochłaniają naprawdę dużo mojego czasu i aż mi szkoda momentami. Na początku grudnia już byłam tak przemęczona, że płakałam zmęczenia. Przed samymi świętami już miałam już taki wstręt do nauki, że robiłam minimum. 

Moje cele — udało mi się je zrealizować?

Łącznie zapisałam sobie 12 celów, które chciałabym sobie zrealizować. Na blogu opublikować tylko 4 z nich, ale omówię tutaj więcej. 

1.  Przeczytać 100 książek — prawie udało mi się to zrealizować. Przeczytałam 99 książek. W ostatni dzień roku miałam jeszcze 2 książki zaczęte, ale nie udało mi się ich dokończyć. Pewnie gdybym się pod koniec tak nie rozbiła i znalazła czas, aby skończyć chociaż jedną z nich, to by się udało. 

2. Zejść poniżej 10 nieprzeczytanych książek na półce — nie udało się. Nowy Rok zaczęłam z 14 nieprzeczytanymi książkami na półce, a 2023 zaczęłam, mając 18 nieprzeczytanych książek na półce. Mam 8 książek, które mam od kilku lat i jeszcze nie przeczytałam, a do tego 6 książek, które kupiłam w 2023 i nie przeczytałam. Nie jest źle, ale naprawdę myślałam, że uda mi się to osiągnąć.

3. Kupić mniej niż 20 książek — kupiłam 6 nowych książek oraz 12 książek z drugiej ręki, czyli razem 18. Udało mi się to osiągnąć dzięki Legimi i poniekąd współpracom. Nie wliczam do tego książek współprac, których było 14. 

4. Przeczytać książkę po angielsku — haha... Nawet nie zaczęłam. 

5. Zrobić zdjęcia każdej pory roku — prawie wyszło. Mam wiosnę, mam jesień, ma zimę, ale letniego
zdjęcia nie mam. Jedynie zdjęcia mojego psa na spacerach. 

6. Wziąć czynny udział w konferencjach — brałam udział, ale wzięłam udział tylko w dwóch, a nie czterech. Nie byłam w stanie przygotować posteru na konferencję, którą same organizowałyśmy. Czwartą znalazłam, ale znów nie byłam w stanie się do niej przygotować 

7. Pisać 3 razy w miesiącu na bloga — sami widzicie. Nie udało mi się tego zrealizować. Niestety, nie miałam tyle czasu ani przestrzeni w głowie, aby tutaj pisać. 

Poza tym miałam cel podróżnicy, czyli zobaczyć Poznań i Zamość. W Poznaniu byłam, ale w tym drugim mieście, niestety nie. Z miejsc, w których wcześniej nie byłam, to byłam w Ostródzie. Samej Ostródy nie widziałam, bo byłam tylko w hotelu, ale po co tam byłam! Byłam jako trenerka biznesowa, czyli coś, czego nigdy nie robiłam, ale było dość ciekawym doświadczeniem.

Ulubieńcy roku 

Książka

Możecie mieć mnie już dosyć, ale naprawdę dla mnie tamten rok było pod znakiem serii Lockwood i spółka. Jest to świetna młodzieżowa seria, która urzekła mnie przede wszystkim światem i bohaterami. Zagadki też są niczego sobie, bo przecież trzeba poznać ducha, aby dowiedzieć się, jak go odesłać. Bohaterowie to nastolatkowie, którzy muszą chronić świat, bo tylko oni są zdolni to robić. Agencja Lockwooda nie jest jedyną agencją, ale jest wyjątkowa — prowadzi ją nastolatek i są w niej tylko 3 osoby. Kocham ten mroczny Londyn, w którym nie możesz wyjść po zmroku, bo coś się dopadnie.

Film 

Najlepszy ze wszystkich filmów, które widziałam w tamtym roku, to był Avatar: Istota wody. Szkoda, że nie byłam w kinie, ale z drugiej strony, to trwa 3 godziny i nie wiem, czy bym tyle czasu wysiedziała... W domu to jakoś łatwiej było wytrzymać. Wciągnęłam się, byłam zachwycona obrazami i też fabuła mi się podobała. Po nie całym pół roku wciąż uważam, ze to genialny film.

Serial

Z nowych seriali, które oglądałam (i żeby się nie powtarzać z Lockwoodem i spółką), to najsilniej w tym momencie wspominam Dobre miejsce. Poczucie humoru i ciekawa wizja życia po śmierci po prostu mnie wciągnęły. Genialny, nietuzinkowy serial!

Drugim serialem, który mnie równie mocno zachwycił, było Co robimy w ukryciu? Jest to dziwne, pełne czarnego humoru i będące na granicy przyzwoitości, a niekiedy nawet dobrego smaku, ale bardzo mi się podoba. Nieco słabiej w moich oczach wypadł czwarty sezon. 

Zdjęcia 

Tu się nie będę rozpisywać, bo moje ulubione zdjęcia po prostu się przeplatają przez ten cały wpis. 

Kosmetyki

Z kosmetyków do włosów najbardziej zachwycił mnie scrub myjący do skóry głowy Wasabi z Hairy Tale Cosmetics. Efekt pewnie częściowo, dlatego że nie spodziewałam się tak dobrego efektu. Odeszłam od peelingów mechanicznych do skóry głowy jakieś 3 lata temu, bo było to dość upierdliwe do stosowania, ale ten kupiłam z ciekawości (a raczej kupiłam w jakimś fajnym zestawie). Świetnie złuszczał, nie podrażniał. Złoto! W moim przypadku super się sprawdzał też do twarzy. 

Z produktów do twarzy najlepsza okazała się nawilżająca maseczka prebiotyczna z Bielendy. Złoto po prostu. Ładnie nawilża i można ją nałożyć na noc na twarz i zmyć rano! Więcej nie potrzebuję, naprawdę. 

Cele na rok 2024

1. Przeczytać 100 książek — cel z ubiegłego roku przechodzi dalej. Z jednej strony wątpię, czy podołam, ale z drugiej strony chcę znaleźć czas na czytanie, bo ten rok będzie zwariowany.
2. Przesłuchać 24 audiobooki — tutaj motywacja, aby więcej słuchać audiobooków. Są miesiące, gdy nie słucham wcale, a więcej słucham jakichś kanałów commentery o jakichś tam influencerach. Wolałabym zmienić proporcje po prostu. Na plus dla mnie jest to, że ostatnio YT mało, co mnie tak ciekawi, więc audiobooki są ciekawsze.
3. Mieć mniej niż 5 nieprzeczytanych książek na półce — znowu przesuwam sobie poprzeczkę, mimo że nie udało mi się tego dokonać. Tym razem wydaje mi się, że mam lepsze sposoby, aby to zrobić i zostały mi książki, które faktycznie chcę w końcu przeczytać. 
4. Kupić maksymalnie 20 książek — to jest fajny cel, którego chcę się trzymać. Zależy mi po prostu na tym, aby książki kupować rozsądniej. 
5. Obejrzeć 24 filmy — jest mi po prostu szkoda, że mało filmów oglądam i chcę to zmienić. 
6. Odwiedzić 3 nowe miejsca — sam w sobie cel jest dość ogólny, ale myślę tutaj nie tylko o dalszych podróżach, ale też poznawaniu swojej okolicy.
7. Dwa spacery z aparatem — w tamtym roku naprawdę ani razu nie wyszłam z aparatem na spacer... Na szczęście w Krakowie ponownie odkryłam radość z robienia zdjęć.

Odnośnie Krakowa — mam nadzieję, że jeszcze przed końcem stycznia napiszę jakoś krótko o moich wrażeniach z konferencji, na której byłam i dodam zdjęcia. 

Kwartalnik XII - Miejmy to już za sobą!



Witam wszystkich w Nowym Roku!

Zastanawiam się, jak zacząć ten wpis, skoro najchętniej od razu bym przeszła do konkretów, zakończyła ten wpis i po prostu rozliczyła się z tymi trzema miesiącami. Standardowo chciałabym, aby jeszcze w najbliższym tygodniu pojawiło się podsumowanie całego roku i chciałabym ten temat mieć już za sobą. Lubię podsumowania, lubię do nich wracać i patrzeć, co się działo, ale końcówka 2023 roku dała mi bardzo mocno w kość. 

Co u mnie?

Kojarzycie, że w każdym Kwartalniku zaczynam od narzekania, że było ciężko i trudno, i nie miałam czasu? To było jeszcze gorzej. Wiecie, ja nawet niedokładnie co tutaj Wam napisać. Mogę się jedynie ograniczyć do ogólnikowego wspomnienia o tym całym roku i dobijającej końcówce w podsumowaniu całego roku, bo już znalazłam niezłe określenie na to, a bardziej tam pasuje, bo naprawdę nie chcę się wdawać szczegóły, a jednocześnie to naprawdę było dla mnie wydarzenie wstrząsające i ważne, że dziwne, aby je pominąć. Na szczęście, wszystko się dobrze skończyło i tego się trzymajmy. 
Jedynie mogę się ograniczyć kwestii uczelnianych. Do tej pory mam najcięższy semestr na uczelni. Niby tylko 2-3 kolokwia w tygodniu, ale ich obszerność była koszmarna. Grudzień był dla mnie cholernie męczący. Już na początku tamtego miesiąca płakałam ze zmęczenia, a przede mną były jeszcze 2 tygodnie na uczelni i kilka kolokwiów. Już tak mi zbrzydła nauka, że szłam na wyjebaniu. Zrobiłam minimum, aby tylko zdać na dobrą ocenę i tyle. Miejmy nadzieję, że faktycznie odpoczęłam przez te dni i zaliczę sesję bez tego typu problemów. 

Książki 

Pod kątem czytelniczym był to dla mnie bardzo ciekawy okres. Powróciłam do słuchania audiobooków, czytałam znacznie więcej e-booków niż książek papierowych. Przeczytałam 24 książki. W październiku ciężko mi to szło. Ciekawy był listopad — dużo e-booków, audiobook za audiobooków i jednocześnie nic ciekawego. Naprawdę, większość książek to albo była słaba, albo średnia, albo bez szału. W grudniu czytałam więcej, czytałam lepiej i bardziej różnorodnie. 

Co polecam?

Nie będę się powtarzać i pisać ponownie o El Roi i Demonie, bo są w najlepszych książkach 2023.
1. Gallant V. E. Schwab - bardzo fajna książka! Przeczytałam praktycznie na jeden raz. Jej klimat jest niesamowity - pełen tajemnicy, delikatnego mroku i czyhające niebezpieczeństwa. Cudowne!
2. Duma i uprzedzenie Jane Austin - jest zachwycona! Podczas czytania naprawdę dobrze bawiłam się. Spodziewałam się, że to będzie bardziej skupione na Elizabeth i Panu Darcym, więc czasem mnie to irytowało, że większa była uwaga przyłożona do czegoś innego. 
3. Po zmierzchu Alexandra Bracken - rewalacyjny finał i jedna z najlepszych dystopii, jakie czytałam! Doceniam tę część za wyjaśnienie genezy choroby, która dopadła dzieci, i skupienie się na funkcjonowaniu państwa.

Czego nie polecam?

1. Plotkara Cecily von Ziegesar - nie spodziewałam się, że ta książka będzie taka słaba. Oczekiwałam czegoś lepszego, a tu naprawdę jest niesamowicie nudna i toksyczna książka. Jestem na nie. 
2. Układ Elle Kennedy - mój problem z tą książką jest następujący - nie polubiłam głównych bohaterów. Hannah na samym początku zostałą przedstawiona jako pierdołowata dziewczyna, która boi się odezwać do obiektu zainteresowań i potajemnie wzdycha, co jest strasznie irytujące. Garret jest okropny na samym początku - przedstawiony jako maszyna do seksu, której nic nie obchodzi. Takie łatki na początku mnie naprawdę zraziły, do tego styl narracji mnie nie przekonał. Miałam wrażenie, że bohateró można polubić z litości, bo mieli trudną przeszłość, co akurat było ciekawe.
3. Revelle Lyssa Mia Smith - pomysł dobry, ale książka ze zmarnowanym potencjałem. Świat nierozwinięty, a dodatkowo autorka się potknęła o swój własny pomysł i wyszło bez sensu. Cała recenzja jest dostępna pod tym linkiem.


Filmy 

Jak mam być szczera, to mi żaden film jakoś specjalnie nie zapadł w pamięci. No naprawdę, nie mam ani co polecić, ani nie mam co odradzić. Nie jestem pewna, czy w ogóle cokolwiek obejrzałam. Muszę zacząć znowu prowadzić listę filmów, bo później sama nie wiem, czy coś oglądałam.

Seriale

Seriali też nie oglądałam aż tak dużo. Zaczęłam po raz drugi w tym roku oglądać Brooklyn 9-9. To jest mój comfort serial i naprawdę wszystkim go polecam. 
Również powróciłam do oglądania Co robimy w ukryciu? i też świetnie się bawiłam podczas oglądania. Szkoda, że na Disneyu nie ma ostatniego sezonu.
Z nowych rzeczy zaczęłam Zbrodnie po sąsiedzku, w które się wciągnęłam, a później zapomniałam o tym i jeszcze nie obejrzałam finałowego odcinka.

Kosmetyki 

Poszłam do mojej szafki i spojrzałam na moje kosmetyki — to kolejne miesiące, kiedy nie próbowałam nowych kosmetyków. Cały czas używałam tych moich starych i sprawdzonych produktów (albo podkradam siostrze).

Najlepiej jednak mi się sprawdzał SPF z Lirene. Szybko się wchłania i moim zdaniem ma uniwersalną lekkość — używam go i zimą, i latem. W ciągu tego roku zmieniono jego formułę i sprawdza mi się jeszcze lepiej. Nie widzę w nim obecnie wad. 

Z czego jestem dumna?

Przeżyłam!
Oczywiście to nie jest mój jedyny sukces, ale rzucam to tak pół żartem, pół serio. Dostałam stypendium rektora. Poza tym jest dumna z tego, ze mimo natłoku zajęć, to brałam udział w różnych dodatkowych aktywnościach — najfajniejsze to kiermasz charytatywny na moim wydziale. Bardzo fajne wydarzenie!



Najlepsze książki 2023

Cześć!
Wchodzę już w etap podsumowań. Zaczynam od rzeczy najprzyjemniejszej, czyli najlepszych książek tego roku. Kolejny wpis to będzie podsumowanie kwartału i w pierwszym tygodniu stycznia podsumowanie roku. Szczerze mówiąc, najciężej jest mi się zabrać za te najlepsze książki. Przede wszystkim chciałabym je krótko polecić, nie rozpisywać się za bardzo, ale nie wiem, czy się uda. 

Bardzo trudno było mi wybrać te książki, które zasługują na bycie tutaj. Niby w tym roku dałam tylko kilka 10, ale zdecydowałam się na nieco inne kryterium — poczucie, że wniosły coś więcej do mojego życia. Jedne poruszyły mnie do głębi, o innych nigdy nie zapomnę, a jeszcze jedne otworzyły mnie na gatunek, którego unikałam.

Lockwood i spółka Jonathan Stroud 

Lockwood i spółka to dla mnie po prostu nr 1. tego roku. Kocham zagadki, problemy i przygody tej trójki młodych łowców duchów — Lockwooda, Lucy i George'em. Początki ich współpracy nie są proste — jest wiele zgrzytów między Lucy i George'em. 
Jest to jedna z tych unikalnych historii, które może pokochać i młodszy nastolatek, i dorosły. Wyjątkowy świat, w którym pojawiły się duchy, z którymi może walczyć jedynie młodzież, bo później ten dar zanika. Bohaterowie oprócz bieżących walk z duchami, starają się również dowiedzieć się, skąd pojawiły się duchy w ich świecie. 

Recenzja Mroczny Sobowtór #3

Cieszę się, ze moja mama umarła Jennette McCurdy

Myślę, że to było dla mnie dość oczywiste, że ta książka znajdzie się w najlepszych książkach tego roku. Wciąż uważam, że ciężko ją oceniać, ciężko cokolwiek o niej pisać, bo jak można oceniać cudze życie? Jak można oceniać życie tak pełne cierpienia od najmłodszych lat?
Życie Jennette porusza, wyciska w łzy w dość losowych momentach i przeraża. O jej życiu słyszałam coś nie coś, ale nigdy nie się zagłębiałam. Ta książka jest o relacji, która jest pełna przemocy. O rodzicu, który zamiast wspierać i chronić, krzywdzi swoje dziecko i zostawia ślady na jego psychice na całe życie. Wciąż jest mi szkoda Jennette, bo straciła całe dzieciństwo, okres dojrzewania, a mogła wieść normalne życie. Najgorsze jest to, że to, co przedstawiała w tej książce, to nie wszystko... Czytałam o tym, co się za działo za kulisami seriali Nickelodeon i to naprawdę straszne, że seriale naszego dzieciństwa wiążą się z takim piekłem. 


Królestwo złowrogich Kerri Maniscalco

Finał serii, którą kocham całym sercem. Naprawdę. Przez kilka dni po jej przeczytaniu miałam kaca książkowego, który nie mógł przejść, a to już się rzadko zdarza. 
Podoba mi się to, że ta część wywraca wszystko, co wiedzieliśmy o tym świecie do góry nogami. Zaskakuje czytelnika i atakuje z tej strony, z której najmniej się spodziewa. Jednocześnie dla wielu osób, to może być zbyt nieoczywiste rozwiązanie, przez co książka im się nie spodoba. 
Chemia między Emilią a Gniewem jest niesamowita. Jest to jedna z moich ulubionych książkowych par i przez to tak uwielbiam tę serię. 

Ballada o nieszczęśliwej miłości Stephanie Garber

Kolejna złota książka! Jak pomyślę o niej, to się zaczynam rozpływać i rozlewa się po mnie takie przyjemne ciepło. To druga książka, która w krótkim czasie wywołała mnie kaca książkowego, a co więcej! Skończyłam ją i chciałam od razu od nowa rozpocząć całą serię. 
Jestem zakochana po prostu. Nie jest to długa książka, a historia i emocje, które ze sobą niesie, zostały ze mną do teraz. Nie mogę się doczekać, aż poznam jej finał! Pomysł i fabuła są rewelacyjne i moim zdaniem — lepsze niż Caraval


El Roi Beata Skrzypczak

El Roi uważam za wyjątkowe w tym roku, bo pokazało mi, że literatura piękna też jest dla mnie. Unikałam tego gatunku, ale opis książki i sam fakt, że śledzę Beatę w mediach i chciałam zobaczyć, co ona stworzyła, sprawił, że zgłosiłam się do naboru recenzenckiego u niej na Twitterze. To była świetna decyzja!

El Roi to niesamowita książka i dziwna w tym pozytywnym znaczeniu. Łączy w sobie wiele tematów, wątków, motywów... Kultura żydowska, trudne życie kobiet w różnych czasach, ale też zbrodnia. Nawiązanie do zbrodni sprawia, że czułam się, jakby czytała książkę z gatunku true crime.  Przez całą książkę pojawia się nawiązanie do portretu Clary Garcia de Zuniga. Dodaje ono tej historii uroku. Dopóki nie sprawdziłam tego obrazu, to nie wierzyłam. Jak pół twarzy może być smutne, a pół złe? A jednak może. Później znacznie mocniej odczuwałam opisy tych kobiet. Józefa, Adela i Estera to trzy kobiety, z których każda niesie ze sobą złość i smutek, i każda ma własną tajemnicę.

Recenzja El Roi

Olimpijscy Herosi Rick Riordan

W końcu dokończyłam tę serię. Zaczęłam ją czytać jeszcze w liceum, ale zanim w moje ręce trafiły dwa ostatnie tomy, to minęło trochę czasu. W tym roku udało mi się to zrobić I JAKIE TO JEST ZAJEBISTE. 
Pierwsza i druga część były bardzo dobre, ale to nie było do końca "TO". Od trzeciej części jest naprawdę cudownie. Jak cała ekipa się zebrała, a do tego więcej razy pojawił się Nico di Angelo, to się po prostu zakochałam. Mój faworyt to "Dom Hadesa". Największa akcja, najwięcej niebezpieczeństw, ale też najwięcej Percy'ego i Annabeth w duecie. W skrócie — potrzebuję więcej Riordana w moim życiu.

Demon Paulina Hendel

Nie dociera do mnie, że Demon to ostatnia część z serii Zapomniana księga. Dla mnie ta seria ma tak ogromny potencjał i nie sposób go wykorzystać. Jak powstało jeszcze kilka książek o przygodach Huberta, Ernesta, Zuzy i Izabeli to bym na pewno czytała!
Podoba mi się klimat tej części. Początkowo miałam obiekcje, jeśli chodzi o początek, bo akcja rozwijała się wolno. Po zastanowieniu się uważam, że jest to atut. W pierwszej połowie przekazano naprawdę dużo wiedzy o świecie, mimo że bohaterowie sami zauważali, że nie wiedzą tyle, ile im się wydaje. Później akcja nabrała tempa, ja zostałam zaskoczona i miałam wrażenie, że to już na pewno koniec i będzie po nich! Kocham po prostu i ubolewam, że to serio jest koniec.

Na koniec chciałabym Wam życzyć, aby przyszły rok był dla Was łaskawy. Jak najwięcej szczęścia, siły i spokoju. Dla wszystkich razem i każdego z osobna.