Hejo!

Przez większość tygodnia nie miałam czasu, aby usiąść i dokończyć tę recenzję. A szkoda! Na szczęście najbliższy tydzień wydaje się być nieco lżejszy. W tym tygodniu nawet dobrze nie miałam czasu, aby odpocząć, a co mowa o rzeczach przyjemnych (blog, Instagram i pisanie licencjatu [szok!]). 

[Materiał reklamowy - współpraca z wydawnictwem You&YA)

Tytuł: Królestwo Złowrogich
Oryginalny tytuł: Kingdom of Feared
Seria: Królestwo Nikczemnych #3
Autorka: Kerri Maniscalco
Tłumacz: Andrzej Goździkowski 
Wydawnictwo: You&YA
Liczba stron: 446

Z racji, że jest to finałowy tom trylogii, odpuszczam opis fabuła — będzie za dużo spoilerów do poprzednich tomów, a myślę, że na wstępie mogę Wam tego zaoszczędzić. Jeśli pojawią się one, gdzieś w środku fabuły i będę je oznaczać. Zachęcam do przeczytania recenzji poprzednich części. 

Recenzja Królestwo Nikczemnych 

Recenzja Królestwo Przeklętych

Zacznę od tego, że JAK JA KOCHAM TĘ SERIĘ, TO WY SOBIE NIE WYOBRAŻACIE. Naprawdę, nie bez powodu dwa tomy Królestwa nikczemnych znalazły się wśród najlepszych książek ubiegłego roku. I wiecie, co, będzie mi naprawdę ciężko pisać tę recenzję, aby nie spoilerować zanadto i jednocześnie piać o tym, że to niesamowite cudo i każdy musi je przeczytać, tylko dać po prostu konkrety. 

To może zacznę od tego, że cała trylogia Królestwo nikczemnych to seria skierowana do dorosłych czytelników. Co najmniej można ją określić jako 16+, ale z każdą kolejną częścią rośnie intensywność, szczególnie jeśli chodzi o natężenie scen erotycznych. Dodatkowo sceny erotyczne są różne — niekiedy są to faktycznie sceny, do których słowo "intymny" pasuje, a innym razem jest to element zabaw dworskich, gdzie gdzieś w tle grupa demonów oddaje się tego typu rozrywce. Także seks wychodzi poza sypialnię, co dla bohaterów jest normalne i niekiedy pożądane, ale już nie każdy czytelnik będzie to tolerował i nawet fabuła go nie przekona do przeczytania tego, miejcie to uwadze. 

Złudzenie opada, tajemnice wychodzą na jaw

Myśląc o tym tomie, z pewnością nie przewidziałabym tego, co się wydarzyło. Na całe szczęście! To jedno z tych zakończeń, które zmienia wydźwięk całej serii i wywraca wszystko do góry nogami. 
Kerri Maniscalco odkryła chyba wszystkie swoje karty w tej części. Niby ta część powinna być o ślubie Emilii z Diabłem, ale mamy też zagadkę kryminalną, od której wszystko się zaczyna. Jesteśmy też w momencie, gdy Emilia zna prawdę o śmierci swojej siostry. Nie mam tutaj takiego poczucia, jak przy pierwszej części, że brakuje mi wątków pobocznych. Tutaj nic nie zostało zaniedbane, wszystko ma
Cała historia jest tak zgrabnie ze sobą połączona. To, co miało miejsce przed wydarzeniami z pierwszej części, jest bardzo dobrze wplecione w obecne wydarzenia i sensownie tłumaczy część rzeczy. Pomysł na to jest rewelacyjny i to po prostu trzeba przeczytać samemu. W tej część dowiadujemy się wielu rzeczy z historii tego świata, co również urozmaica całą historię. 
Królestwo Złowrogich najlepiej obrazuje świat bohaterów. Konfrontuje legendy i wierzenia wiedź z realiami piekła. Emilia już się oswoiła, że w piekle jej wychowanie wręcz przeszkadza. Teraz dodatkowo okazuje się, że wszystko, w co wierzyła to kłamstwa. W pierwszej części trylogii poznajemy działanie magii, wierzenia wiedźm, ale jednocześnie jest to dość ograniczone, bo główna bohaterka jako wiedźma jest sama ograniczona i dopiero wyłamuje się z tych ram. W drugiej części trafiła do Piekła i poznaje, jak ono funkcjonuje, jak bardzo jest to zwodnicze miejsce i  jego sposób wpływania na zmysły, pragnienia i marzenia.

Niezwykła chemia między bohaterami 

Sposób budowania relacji między Panem Gniewu a Emilią jest niesamowity. Zaczyna się od niechęci, nienawiści wręcz i braku zaufania, gdzie już pod koniec pierwszej części widać te zalążki sympatii z jednej i drugiej strony. Oczywiście żadne z nich tego nie dopuszcza do siebie, jednocześnie są dla siebie atrakcyjni fizycznie. W drugiej części lody już są przełamywane, zaczynają dopuszczać do siebie tę sympatię i czuć między nimi chemię. Nie tylko znaczenie ma to, że są atrakcyjni, a bycie w Piekle też na nich dodatkowo oddziałuje, ale po prostu zaczynają się lubić bardziej, niż są w stanie przyznać się przed samym sobą. 
W końcu nadchodzi trzecia część, która jak dla mnie przedstawia jedną z najlepszych historii miłosnych. Miłość bohaterów jest widoczna i jest niezaprzeczalna. I jest po prostu piękna. To, co oboje są w stanie dla siebie zrobić, i to wszystko, co się między nimi działo. Jak wspólnie odkrywają tajemnice, ale też sposoby na złamanie klątwy jest cudowne. To świetny duet, któremu bardzo dobrze się ze sobą współpracuje. Bardzo podoba mi się, że w ich relacji oboje są sobie równi i traktują się z wzajemnym szacunkiem, biorą swoje zdanie pod uwagę i starają się obrać jeden front. Kurczę, szkoda, że tak zdrową relację odnajduję dopiero w fantastyce. 

Niekończące się emocje 

Skończyłam Królestwo Złowrogich w niedzielę, w ciągu dnia. Ten fragment piszę w poniedziałek i dalej czuję te emocje, które mi towarzyszyły, i taką cudowną błogość, jaką czułam podczas czytania. Naprawdę czytanie tej serii to było dla mnie niesamowite doświadczenie, inna przyjemność i, co najlepsze, chęć przeżycia tego wszystkiego od nowa! Rzadko kiedy się zdarza, abym po przeczytaniu czegoś chciała to czytać od nowa. Nie robiłam rereadu poprzednich części przed sięgnięciem po trzecią część i w tym momencie bardzo się z tego cieszę, bo myślę, że po tym, jak się obronię, to przeczytam moje ulubione książki (coś czuję, że wyjdzie mi podobna lista książek, jak te, co miałam przeczytać po maturze), w tym Królestwo nikczemnych, mimo że unikam czytania dwa razy jednej książki w ciągu roku. Z kolei recenzję kończę w sobotę, gdy myślałam, że już wszystkie emocje ze mnie opadły. Ale wiecie co? Wróciłam do pisania i powracają mi te emocje. I właśnie takich książek potrzebuję.
Przez tę książkę się dosłownie płynie. Czyta się i nie czuć, że lecą kolejne strony. Jest wiele emocji — od szczęścia, po zaciekawienie, szok i nawet jest miejsce na wzruszenie. Szczególnie uszczęśliwia mnie zakończenie. Daje mi namiastkę tego, jak będzie wyglądało życie bohaterów, gdy wszystko już będzie dobrze. To jest coś, czego brakuje mi w książkach. Jak się zżyję z bohaterami, to mogłabym przeczytać książkę bez żadnych plot twistów, bez żadnych wielkich akcji i tragedii, tylko czytać o tym, jak się zmagają z ich codziennością.

Bohaterowie, jak żywi 

Uwielbiam bohaterów w tej historii! To dzięki ich relacji, i przede wszystkim dzięki nim jestem w niej tak bardzo zakochana. Czuję się, że mogliby istnieć naprawdę, jeśli oczywiście demony i wiedźmi istnieją (a może istnieją?).
Emilia dalej się rozwija i kierunek rozwoju jest nieoczywisty. Jednocześnie, jak wracam do recenzji drugiego tomu, to ja tak dobrze rozszyfrowałam jej postać! Dalej podtrzymuję to, co napisałam. Emilia jest po prostu furią. Dalej wpada gwałtownie w gniew, jest w stanie wszystko zniszczyć. Jednocześnie rozwija się jako wiedźma. Jej moce zaczynają się ujawniać, zostają odblokowane i jest to niesamowite! Emilia to postać, która zyskiwała siłę i odkrywała siebie przez całą serię. Jej siła polegała na jej nieustępliwości, umiejętności wykorzystania zemsty i gniewu do własnych celów, i przemyśleniu tego.
Pan Gniewu zyskuje bardziej ludzką twarz, o ile można tak mówić o demonie. Dalej jest tak samo chłodno opanowany i wyrachowany, a jego gniew dalej daje o sobie znać. Z Emilią tworzy idealny duet. Z każdą stroną opada ta maska nieludzkiego demona bez innych uczuć poza gniewem. Pan Gniewu zaczyna przewijać coraz więcej innych uczuć — przywiązanie, troska i przede wszystkim miłość, z którą walczył tak długo, jak musiał.
Ogólnie, dopiero jakieś ostatnie sto stron pokazuje tych bohaterów takimi, jakimi byli naprawdę. Bez żadnych ograniczeń, bez żadnych blokad, klątw i innych... Warto było czekać i obserwować rozwój ich przez te części, aby dopiero na koniec otrzymać ich pełen obraz. 

UWAGA! Spoiler do końca tej części recenzji 

Vittoria jest tak cholernie irytującą postacią... Przynajmniej przez większość książki, dopiero na koniec zaczyna się zachowywać normalnie. Po pierwsze kreowana jest na największego złoczyńcę w Kręgach Piekielnych, co jest irytujące, a jednak coś w tym jest, bo nie wiadomo czego się po niej spodziewać. Z początku widać niespójność między jej zachowaniem a tym co mówi. Z czasem zaczyna zyskiwać więcej sensu i być logiczne, jednak wciąż czyny tej mnie drażniły i pewnie można by było osiągnąć ten sam efekt w inny sposób. Niemniej jest to postać bardzo ważna dla całej historii i wiele do niej wnosi, szczególnie jeśli chodzi o rozwiązanie tajemnic.

Powrót poprzedniego tłumacza

Królestwo Złowrogich było tłumaczone przez tę samą osobę, co pierwsza część historii. I, kurczę, to chyba było niepotrzebne. Tłumaczenie samo w sobie jest na wysokim poziomie, jednak uważam, że Stanisław Bończak dużo lepiej oddał chemię między bohaterami. Ten magnetyzm, napięcie między bohaterami i nie do końca zrozumiałe przyciąganie wylewało się dosłownie z każdej. W Królestwie złowrogich dużo bardziej czuć pożądanie w takim czystko fizycznym niż to charakterystyczne napięcie. Szczególnie było to dla mnie widoczne w scenach zbliżeń intymnych, w których bardzo czułam męskie pióro i zabrakło mi takiej subtelności, której odrobina jeszcze powinna pozostać w Emilii. Początkowe sceny intymne w książce są opisane mocno i nie do końca do mnie przemawia styl ich opisów, ale z czasem wydają się one znacznie naturalniejsze, mimo że nie tracą na swojej intensywności. Być może tłumacz sam potrzebował czasu, aby nabrać wprawy w opisach scen erotycznych. Standardowo trochę ponarzekam na słownictwo — cipka jest jak bardziej okej i zawsze się cieszę, że to słowo zaczyna być normalizowane. Zdaję sobie sprawę, że wypadałoby w książkach używać jakichś synonimów i nie męczyć w każdym opisie tego jednego słowa, aczkolwiek uważam, że w nadmiarze pojawiało się słowo "szparka", chociaż to i tak nie mrozi mnie, jak słowo "szczelina". Generalnie, nie jest najgorzej. Ogólnie sceny  intymne były naprawdę dobrze napisane, nie wzbudzały we mnie zażenowania ani nie czułam, aby każda była opisana tak samo.  

Królestwo Złowrogich pozostawiło mnie z kilkudniowym kacem książkowym, ale przedtem pozwoliło mi sie cudownie zrelaksować. Czuję się, że ta seria dołącza do moich comfort books. Znalazła specjalne miejsce w moim sercu, a moje serce przy tych recenczjach krzyczyć "Olej obiektywność, daj 10/10!". Jeśli czujecie, że ta seria może Wam się sposobać - czytajcie. Bierzcie pod uwagę, że to nie jest ognisty romans, a świat z każdą częścią jest coraz lepiej opisany. 

5 komentarzy:

  1. Tak entuzjastycznie piszesz o tej książce (poza irytująca postacią), że sama bym po nią sięgnę, ale pamiętam, że czytałam pierwszą część i jeszcze jej nie skończyłam.
    Książki jak narkotyk

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie czytałam poprzednich części, więc przeleciałam tylko recenzję wzrokiem, ale zaintrygowała mnie końcówka o tłumaczach - to ciekawe i nieco dziwne (chyba mniej zaskakujące byłoby nawet gdyby robił to ktoś trzeci).

    OdpowiedzUsuń
  3. Okay - przekonałaś mnie! PS. Pięknie wyglądasz :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Gdzieś mi umknęło, że już pojawił się trzeci tom :) Zatrzymałam się na pierwszym, może dlatego, że niezupełnie mnie przekonał. Z drugiej strony trochę mnie ciekawią dalsze losy bohaterów, więc kto wie - może jednak kiedyś się skuszę i dam jeszcze tej serii szansę? :)

    OdpowiedzUsuń

Podoba Ci się post? Daj znać w komentarzu!
Chcesz więcej? Zaobserwuj!
Bardzo dziękuję!