Chciałabym przedstawić Wam mniej więcej, jaki ja mam teraz problem z pisaniem. Jedna rzecz jest taka, że ja po prostu wypadłam z rytmu. Druga rzecz jest taka, że nie mam uczelni, to nie mam aż takie wypracowanej rutyny, ale też po prostu nie trzymam się aż tak w ryzach. Trzecia rzecz, że ja mam po prostu w głowie tyle pomysłów, że czasem mam wrażenie, że mi głowa wybuchnie. A to tylko kwestie bloga, a jeszcze są inne obowiązki. Pracę akurat mam specyficzną, w nieregularnych godzinach, a w wakacje ona w ogóle wygląda jeszcze inaczej niż przez cały rok. Do tego mam zbierać materiały do magisterki, co w sumie zaczęłam robić. 
No i to wszystko sprawia, że w mojej głowie jest bałagan. Z jednej strony mam energię, aby robić i działać, ale z drugiej strony nie wiem, od czego zacząć, więc robię coś innego (znowu się wkręciłam w genealogię i w trzy dni znalazłam 31 jeden przodków) albo się odmóżdżam (czyli gram w pasjansa albo węża). Tak właściwie to tylko streszczenie tego tygodnia, bo poprzednie dwa tygodnie miałam takie typowe wakacje. Najpierw byłam na Mazurach (bardzo fajny wyjazd), a potem pojechałam na wesele w drugi koniec Polski i przeżyłam szok kulturowy. W mojej okolicy śluby są o 16-17, a tort jest w nocy, a tam o 17 już był tort, a samo wesele o 13. Na pewno tego wesela nie zapomnę. 

Wiecie co... Pisze tak i to pomaga mi dobrać dystansu do tego, co myślę, bo gdy spojrzę na to w ten sposób, że przecież ostatnie dwa tygodnie zajmowałam się czymś innym, to jest normalne, że potrzebuję czasu, aby wrócić do jakiejś rutyny. Właściwie to wypracować sobie jakąkolwiek wakacyjną rutynę i dostosować do tego system pracy, bo mimo wakacji od uczelni to mam trochę obowiązków. Niby nie są one aż tak pilne, ale jednak fajnie by było to zrobić, aby nie ciążyło to tak nade mną. Fakt, że mam na to dużo czasu, mi po prostu nie pomaga. Mam brzydką skłonność do prokrastynacji i zajmowania się tym, co jest najpilniejsze. 


Zastanawiam się też, czym różnią się te wakacje od tych wszystkich innych. Co się stało, że w poprzednie lata stawiałam sobie cele, które naprawdę byłam w stanie zrealizować. A teraz? Teraz nie widzę tego, co robię i ile robię. Dziwnie się czuję z tym, że nie mam żadnej presji z zewnątrz. Moja motywacja wewnętrzna zdecydowanie osłabła. I chyba winę ponosi za to, jak wyglądał ten rok na studiach. Jak bardzo mnie zmęczyło, ale też mnie zniechęciło. Mam wrażenie, że zaczął się u mnie silniej objawiać syndrom oszusta, co w sumie jest dziwne. Albo i niedziwnie. Zależy, jak na to spojrzeć. Z jednej strony - naprawdę się starałam, uczyłam się, uczciwie przygotowywałam się do zaliczeń. Każda ocena jest efektem mojej pracy. Tylko że w tym wszystkim tego wszystkiego było po prostu za dużo. Czuję, że nic się nie nauczyłam. Nie mogłam się dobrze przygotować, bo nie miałam wystarczająco czasu, aby się nauczyć. Co chwilę miałam obszerne zaliczenia na uczelni. Do tego ponad 30 godzin tygodniowo zajęć. Nie jestem z tego zadowolona. Odczułam bezsens, osamotnienie w moim podejściu i się po prostu zraziłam. Mam tylko nadzieję, że jakoś naturalnie mi przejdzie. Zmagaliście się w ogóle z czymś takim?

Komentarze

  1. Nie wiem czy zmagałam się akurat z czymś takim ale myślę że każdy z nas w pewnym momencie życia ma przemyślenia mniej lub bardziej zbliżone do twoich. To naturalne, tak sądzę. Najważniejsze to odnaleźć we wszystkim balans i po prostu cieszyć się życiem. Życzę Ci wszystkiego dobrego i samych przyjemnych emocji! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Też mam problemy z systematycznym pisaniem, ale piszę kiedy mi przyjdzie na to ochota, nie staram się już o regularność, u mnie to niemożliwe :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Brak regularności to jedno, ale u mnie w ogóle było kilka miesięcy bez pisania, bo nie miałam czasu.

      Usuń

Prześlij komentarz

Podoba Ci się post? Daj znać w komentarzu!
Chcesz więcej? Zaobserwuj!
Bardzo dziękuję!