Jakie mamy alternatywy dla kupowania książek?

Pisałam kilka miesięcy temu o konsumpcjonizmie. Możecie go przeczytać, klikając tutaj. Tamten wpis miał wyglądać inaczej, bo chciałam też napisać o tym, jak można ograniczyć kupowanie książek. Rozpisałam się tak bardzo, że zdecydowałam się rozbić ten temat na dwa wpisy, które powinny się dopełnić. Podejrzewam, że ta część wyjdzie w tym momencie inaczej niż pierwotne założenia, ale jeszcze zobaczymy.

Pamiętajcie, że piszę na podstawie własnych doświadczeń, dlatego ten post wygląda tak, jak wygląda.

Jak wygląda moja relacja z kupowaniem książek?

Wydaje mi się, że dobrym wstępem będzie pokazanie Wam, gdzie zaczynałam i gdzie jestem teraz. Książki zaczęłam czytać w podstawówce i wtedy głównie korzystałam z bibliotek. Przez całą podstawówkę biblioteki miały mi coś do zaoferowania — wypożyczałam książki regularnie, czytałam je i się cieszyłam. Własne książki praktycznie mi nie przybywały — dostawałam je w prezencie na święta, a później próbowałam dokupić kolejne części serii. Kupowałam w księgarni, często musiałam czekać, aby specjalnie dla mnie sprowadzono książkę. Tak moje książki wyglądały 10 lat temu - "Trylogia Czasu", Saga "Zmierzch", "Harry Potter i Książę Półkrwi" oraz encyklopedie kupowane przez dziadka (książki Cejrowskiego pożyczyłam od wujka, bo były mi potrzebne do prezentacji).


Wydaje mi się, że jakiś rok później zaczęłam więcej kupować przez Internet i nasze drogi biblioteką zaczęły się rozchodzić. Zacznę od biblioteki szkolnej, do której przestałam chodzić przez bibliotekarkę. Oddałam książkę do biblioteki, czego ona nie zapisała i potem było czepianie się, żebym oddała. Tylko, że oddawałam. Ta kobieta potrafiła nie zapisać, że ktoś oddał i wypożyczyć tę książkę innej osobie, a potem robić uczniom problemy. Od połowy drugiej klasy gimnazjum do końca tej szkoły nie wypożyczyłam nic z biblioteki szkolnej — po prostu nie było warto ryzykować, że znowu będą mi robić problemy. Alternatywą była dla mnie biblioteka w pracy u taty — tam wypożyczałam lektury i inne książki. Tylko z czasem przestało mi to wystarczać, bo przeczytałam większość książek z działu dla dzieci i młodzieży, a chciałam poznać też nowe historie. Gdy poszłam do liceum, nie miałam czasu, żeby do biblioteki chodzić — godziny otwarcia były zupełnie poza moim zasięgiem.

Od połowy gimnazjum do osiągnięcia pełnoletności miałam ograniczenie w postaci braku możliwości robienia przelewów przez Internet. Prosiłam rodziców, żeby zrobili przelew, a ja oddawałam w gotówce. Najczęściej robiłam 2 czy 3 większe zamówienia w ciągu roku. Później to wyglądało podobnie — bardziej opłacało mi się zamówić więcej książek na raz niż robić kilka zamówień. Generalnie — nigdy nie doszłam do momentu, aby samo kupowanie książek było dla mnie problemem. Obecnie więcej książek kupuję z drugiej ręki, czasem zamawiam nowe książki z Empiku i odbieram na miejscu. Z bibliotek nie korzystam, bo boję się, że nie zdążę przeczytać w wyznaczonym czasie. Rok temu zapisałam się do biblioteki, ale ani razu z niej nie skorzystałam. Ostatnio sprawdzałam, czy są tam książki, które mnie interesują i niestety nie... W tej kwestii ciągle wygrywa czytnik.

Trochę liczb — współprace i moje zakupy

Dla jasności muszę też poruszyć kwestię współpracy z wydawnictwami. W 2023 roku współpracowałam przy 14 tytułach. Natomiast kupiłam 6 książek z pierwszej ręki oraz 11 książek z drugiej ręki. Dla porównania w formie elektronicznej przeczytałam łącznie 41 książek. Z książek przeczytanych na czytniku tylko jedną kupiłam, aby mieć ją fizycznie, a kolejną planuję, ale nie jest to priorytet (fun fact: pisałam to we wrześniu i te pół roku później nie wiem, o co chodzi).

Jakie widzę alternatywy dla kupowania książek?

Moim zdaniem są alternatywy dla kupowania książek i tylko jeden sposób, który realnie pozwala ograniczyć ich zakup (ale to znajdziecie na samym końcu tego wpisu).
  • Alternatywy dla kupowania książek:
  • wypożyczanie z biblioteki,
  • czytanie w abonamencie platform oferujących e-booki i audiobooki,
  • pożyczanie książek.
Nie będę ukrywać, że w tej części pewnie będę nieobiektywna. Jedna z alternatyw sprawdza mi się lepiej, stosuję ją i faktycznie widzę jej efekty.

Biblioteki nie są ratunkiem (niestety)

Kwestia bibliotek jest trudna. Z jednej strony chciałabym zachęcić do korzystania z bibliotek, ale wiem, że ich obecny sposób działania nie pozwala na to. Biblioteki nie są dostępne dla wielu osób, a jeśli już są, to nie są zadowalająco wyposażone. Pamiętajcie, że moja perspektywa to perspektywa osoby, która przez większość życia mieszka na wsi. W moim przypadku miałam dostęp do dwóch bibliotek — szkolnej i w zakładzie pracy mojego taty. Zarówno jedna, jak i druga nie były rewelacyjnie wyposażone, ale do pewnego momentu mi wystarczyły. Z biblioteki szkolnej nie korzystałam od połowy gimnazjum, bo bibliotekarka nie zapisała, że zdałam książkę. Stwierdziłam, że nie będę się z nią więcej użerać, skoro mam alternatywę.

Moja alternatywa nie była łatwo dostępna — otwarta od 13 do 15. Zwykle byłam w stanie skorzystać w niej raz w tygodniu i musiałam iść do niej od razu po szkole. Była też biblioteka gminna — w miejscowości oddalonej o 10 km. Nie mam pojęcia, jak wyglądały wtedy godziny otwarcia, ale podejrzewam, że maksymalnie była otwarta do 16 w tygodniu i prawdopodobnie nie była też w każdą sobotę. Nie pamiętam, aby przez moją miejscowością kiedykolwiek przejeżdżał autobus, który łączyłby te dwie wsie. Chcąc dostać się do biblioteki, musiałabym albo prosić rodziców o podwózkę, albo jechać rowerem. Ani jedno, ani drugie wyjście nie było dobrą opcją. W liceum ponownie zaczęłam korzystać z biblioteki szkolnej — była nieźle wyposażona. Innych opcji wtedy nie miałam. W domu zazwyczaj byłam na 17, więc biblioteki były już zamknięte.

Biblioteki to naprawdę fajna opcja, którą chciałabym móc Wam polecić, ale wiem, że dla wielu z nas jest ona niedostępna. Jeśli ktoś ma możliwość, to naprawdę zachęcam do korzystania z nich. Zdaję sobie sprawę z tego, że ciężko jest z nich korzystać, ale jeśli zaczniemy to robić, to powinny stać bardziej przystępne i dostosowane do naszych potrzeb. Poza tym, nawet jeśli nie ma w nich najnowszych premier, to warto sprawdzić starsze książki, o których zdaje się, że wiele z nas zapomniało. Bardzo chcę polecić też profil Laury, której celem jest odczarowanie bibliotek.


Czytnik jako lekarstwo na konsumpcjonizm?

Tutaj nie będę ukrywać, że jest to najbliższa mi opcja. Sama mam czytnik i to sprawiło, że mocno ograniczyłam ilość kupowanych książek. W tym momencie mam świadomość, że nie każdą książkę muszę mieć na półce, dlatego czytnik jest dla mnie wybawieniem. Kupuję książki, które wiem, że przeczytam po raz kolejny albo które wybitnie mnie zachwyciły. Jest wiele pozycji, do których po prostu nigdy już nie wrócę. Przeczytałam raz i wystarczy. Jakbym chciała do nich wrócić, to też nie jest problemem.

To rozwiązanie również ma wady. Przede wszystkim jednorazowo czytnik to duży wydatek — kosztuje kilkaset złotych, na co nie każdy może sobie pozwolić. Ceny abonamentów np. Legimi są korzystne — w tym momencie koszt miesięczny to 44,90 zł. Mniej więcej tyle, ile kosztuje obecnie książka. Realnie jest to prawdziwa oszczędność. Dodatkowo w bibliotekach są kody na darmowy abonament, ale wybór książek jest w nim nieco mniejszy. Można też czekać na promocje i kupić sobie wtedy kartę podarunkową na 12 miesięcy, ale jednorazowo to także jest spory wydatek.




Legimi w liczbach podsumowałam w recenzji czytnika, ale im dłużej mam Legimi, tym więcej z niego korzystam.
Abonament w 2023 roku wyniósł mnie 514,88 zł. Wartość przeczytanych książek wyniosła 1879,17 zł, więc zaoszczędziłam 1364,29 zł.
Z kolei w 2024 roku opłaciłam do tej pory dwa abonamenty (89,9 zł), a przeczytałam 15 książek (810,05 zł). Dzięki temu zaoszczędziłam 710,25 zł.

Przypominam też o mojej recenzji czytnika po roku użytkowania - czy warto kupić czytnik Inkbook Calypso Plus?

Jeśli nigdy nie mieliście konta na Legimi, wchodząc przez ten link polecający, może dostać 30-dniowy okres próbny.

Poznaj swoje potrzeby

Ten punkt jest dla mnie najistotniejszy. Najważniejsze, co można zrobić, to być świadomym swoich decyzji zakupowych i skąd one się biorą. Sama się tego ciągle uczę, bo jak mówiłam, mam tendencję do impulsywnych zakupów. Ba, w tym momencie nawet z tyłu głowy mam, że znalazłam książkę, którą MUSZĘ przeczytać, bo jest mi potrzebna do wpisu i MUSZĘ ją jak najszybciej kupić, bo co jeśli ktoś ją kupi na Vinted szybciej? Później sprawdziłam, czy inna książka też jest dostępna na Vinted, dodałam do ulubionych i też mam ciśnienie, aby ją kupić, bo jest tak trudno dostępna. Widzicie, jak to wygląda? Racjonalizuję sobie mój wybór zakupowy, któremu pewnie ulegnę. I uległam. Kupiłam sobie te dwie książki. Z kupna trzeciej rezygnuję. Szczególnie, że jeszcze nie miała premiery. (Znowu w marcu nie jestem pewna, o które książki mi chodziło.)

Kiedy czujecie presję kupowania, ciśnienie na to, aby kupić coś już teraz, zadajcie sobie kilka pytań:
  • czy chcę to przeczytać czy tylko posiadać?
  • czy faktycznie chodzi mi o posiadanie TEJ RZECZY, czy może o radość z kupowania?
  • dlaczego chcę kupić tę książkę?
Gdzieś w Internecie spotkałam się z metodą, która pomaga ograniczyć kupowanie. Kiedy chcemy coś kupić, zapisujemy to gdzieś. Wracamy do notatek za jakiś czas i sprawdzamy, czy dalej chcemy to kupić, czy była to tylko chwilowa zachcianka. Ostatnio zainstalowałam sobie aplikację bless., która pomaga w takim zapisywaniu. Następnie ustawia się w niej czas, po którym przychodzi przypomnienie, aby się ponownie zastanowić.

Dlaczego warto?

Nieprzeczytane książki na półkach jakimś cudem wywierają na nas presję. Niby nic takiego, ale jakoś to tak działa. Presja nie sprzyja czytaniu. Dodatkowo świadome podejście do zakupów, nie tylko książkowych, jest ważne. Wielu rzeczy nie potrzebujemy, a kupujemy. Jednocześnie nie zmienia to jakości naszego życia, a tylko uszczupla portfel. Podkreślam - chodzi mi o sytuację, gdy kupuje się nadmiernie, przez co nie da rady już z tego czerpać radości. W tym przypadku uważam, że radość powinna płynąć z czytania i przeżywania historii, a nie samego procesu zakupu. Niezależnie od tego, ile człowiek ma pieniędzy, warto myśleć, na co się je wydaje.


Kryzys

 


Cześć!

Napisałam dziś ostatnio egzamin i się zastanawiam, co ja chcę tutaj napisać. W weekend dotarło do mnie, że mam kryzys, jeśli chodzi o bloga. Tylko teraz, gdy siedzę w końcu i piszę, to nie wiem, co ja mam napisać. 

Dopadło mnie zwątpienie, jeśli chodzi o samo prowadzenie bloga. Czy to ma w ogóle sens w mojej sytuacji? Czy ktoś to jeszcze czyta? Nie wiem, czy w tym roku odwiedziłam czyjkolwiek blog, naprawdę. W tym semestrze studia doprowadzały mnie na skraj wytrzymania. Przed świętami doszłam do momentu, że miałam tak dość nauki, że po prostu nie chciało mi się uczyć i robiłam absolutne minimum, aby przetrwać. W styczniu było odrobinę lepiej, przynajmniej na początku, ale 3 ostatnie tygodnie to była po prostu jazda bez trzymanki. W dwa tygodnie miałam łącznie 8 zaliczeń + dzisiaj ten jeden egzamin. Strasznie źle zorganizowany semestr mieliśmy. Gdyby inaczej zajęcia rozłożono, to by było nam lżej przed sesją. Szkoda po prostu. 

Przez to właśnie nie miałam czas na nic. Audiobooki do nauki, weekendowe poranki z książki i tyle, a nawet i to nie zawsze.

Czuję, że po prostu mam kryzys. Przez brak czasu czuję, że nie ma sensu tego robić. Regularności nie ma, aktywności z mojej strony na innych blogach nie ma. Z SEO wypadłam, nie mam ochoty się bawić w optymalizację, aby się wyżej w Google wyświetlać (chociaż może pomyślę?). Z Instagramem udaje mi się działać, bo wrzuciłam po prostu na luz — nie pozuję, robię zdjęcia telefonem, robię zwykłe selfie, nie robię kompozycji albo po prostu robię prostą grafikę w Canvie, aby wyszło szybciej. 

Z blogiem jest ciężej. Nie chcę się cofać, nie chcę się uwsteczniać, ale nie daję rady działać w ten sposób, w jaki działałam. Nie chcę przestawać pisać. Może to tylko przyzwyczajenie. 

Tak się zastanawiam, czy ten kryzys nie wynika też tego, że czuję, że nie mam, o czym pisać? W tym sensie, że nie czuję, abym mogła ostatnio napisać coś ciekawego. Nie wiem. Może przejdę do krótszych form, ale bardziej konkretnych. Postaram się pisać tak, jak czuję. Jeśli wyjdzie mi długo, to będzie długo.

Wiem tyle, że teraz mam już wolne i wolną głowę. Chciałabym dokończyć to, co zaczęłam. Dać w końcu ten wpis o ograniczaniu kupowania książek. Zrealizować nowe pomysły, które wpadły mi do głowy w natłoku tego wszystkiego. Może uda się to zrobić przed rozpoczęciem nowego semestru i coś uda mi się ogarnąć na zaś. Oby, chciałabym się tego nauczyć. Stworzyłam nawet zeszyt na pomysły!

Żegnaj 2023! - podsumowanie roku!

Cześć wszystkim!

Ostatnie podsumowanie, które planowo miało się pojawić jakieś 2 tygodnie temu. Oczywiście, że życie mnie zaskoczyło i nie udało mi się z tym wyrobić. Najważniejsze, że mój entuzjazm nie osłabł i dalej  się nim jaram, bo nie do końca wiem, co z niego wyjdzie i co ja planowałam w tamtym roku. Po prostu lubię robić te roczne podsumowania, zawsze spojrzenie na cały rok wstecz jest takie inne. Łatwiej mi w ten sposób docenić, co zrobiłam. Ewentualnie tak jak w tym roku, zostawić wiele za sobą.

Jak wspominam rok 2023?

Cóż, zdecydowanie jest to rok, który pozostanie w mojej pamięci. Przede wszystkim jest najbardziej stresujący rok mojego życia. Organizacja naszej pierwszej konferencji, obrona, a później jeszcze więcej stresu z powodu dwóch wydarzeń, w które nie zakończy się tak źle, jak mogłyby się zakończyć. Co nie zmienia faktu, że zmieniły moje myślenie i były naprawdę stresujące. 

To jest takie pierwsze skojarzenie, o którym myślę. Pomimo wszystko w tym całym stresie były też różne sukcesy. Przede wszystkim te na studiach. Wychodziłam ze strefy komfortu, brałam udział w konferencjach i nawet wygrałam konkurs na najlepszy poster. Ukończyłam studia z oceną bardzo dobrą, poszłam na magisterkę i te ostatnie 3 miesiące, odkąd wróciłam na studia, czas mi ciągle ucieka. Studia pochłaniają naprawdę dużo mojego czasu i aż mi szkoda momentami. Na początku grudnia już byłam tak przemęczona, że płakałam zmęczenia. Przed samymi świętami już miałam już taki wstręt do nauki, że robiłam minimum. 

Moje cele — udało mi się je zrealizować?

Łącznie zapisałam sobie 12 celów, które chciałabym sobie zrealizować. Na blogu opublikować tylko 4 z nich, ale omówię tutaj więcej. 

1.  Przeczytać 100 książek — prawie udało mi się to zrealizować. Przeczytałam 99 książek. W ostatni dzień roku miałam jeszcze 2 książki zaczęte, ale nie udało mi się ich dokończyć. Pewnie gdybym się pod koniec tak nie rozbiła i znalazła czas, aby skończyć chociaż jedną z nich, to by się udało. 

2. Zejść poniżej 10 nieprzeczytanych książek na półce — nie udało się. Nowy Rok zaczęłam z 14 nieprzeczytanymi książkami na półce, a 2023 zaczęłam, mając 18 nieprzeczytanych książek na półce. Mam 8 książek, które mam od kilku lat i jeszcze nie przeczytałam, a do tego 6 książek, które kupiłam w 2023 i nie przeczytałam. Nie jest źle, ale naprawdę myślałam, że uda mi się to osiągnąć.

3. Kupić mniej niż 20 książek — kupiłam 6 nowych książek oraz 12 książek z drugiej ręki, czyli razem 18. Udało mi się to osiągnąć dzięki Legimi i poniekąd współpracom. Nie wliczam do tego książek współprac, których było 14. 

4. Przeczytać książkę po angielsku — haha... Nawet nie zaczęłam. 

5. Zrobić zdjęcia każdej pory roku — prawie wyszło. Mam wiosnę, mam jesień, ma zimę, ale letniego
zdjęcia nie mam. Jedynie zdjęcia mojego psa na spacerach. 

6. Wziąć czynny udział w konferencjach — brałam udział, ale wzięłam udział tylko w dwóch, a nie czterech. Nie byłam w stanie przygotować posteru na konferencję, którą same organizowałyśmy. Czwartą znalazłam, ale znów nie byłam w stanie się do niej przygotować 

7. Pisać 3 razy w miesiącu na bloga — sami widzicie. Nie udało mi się tego zrealizować. Niestety, nie miałam tyle czasu ani przestrzeni w głowie, aby tutaj pisać. 

Poza tym miałam cel podróżnicy, czyli zobaczyć Poznań i Zamość. W Poznaniu byłam, ale w tym drugim mieście, niestety nie. Z miejsc, w których wcześniej nie byłam, to byłam w Ostródzie. Samej Ostródy nie widziałam, bo byłam tylko w hotelu, ale po co tam byłam! Byłam jako trenerka biznesowa, czyli coś, czego nigdy nie robiłam, ale było dość ciekawym doświadczeniem.

Ulubieńcy roku 

Książka

Możecie mieć mnie już dosyć, ale naprawdę dla mnie tamten rok było pod znakiem serii Lockwood i spółka. Jest to świetna młodzieżowa seria, która urzekła mnie przede wszystkim światem i bohaterami. Zagadki też są niczego sobie, bo przecież trzeba poznać ducha, aby dowiedzieć się, jak go odesłać. Bohaterowie to nastolatkowie, którzy muszą chronić świat, bo tylko oni są zdolni to robić. Agencja Lockwooda nie jest jedyną agencją, ale jest wyjątkowa — prowadzi ją nastolatek i są w niej tylko 3 osoby. Kocham ten mroczny Londyn, w którym nie możesz wyjść po zmroku, bo coś się dopadnie.

Film 

Najlepszy ze wszystkich filmów, które widziałam w tamtym roku, to był Avatar: Istota wody. Szkoda, że nie byłam w kinie, ale z drugiej strony, to trwa 3 godziny i nie wiem, czy bym tyle czasu wysiedziała... W domu to jakoś łatwiej było wytrzymać. Wciągnęłam się, byłam zachwycona obrazami i też fabuła mi się podobała. Po nie całym pół roku wciąż uważam, ze to genialny film.

Serial

Z nowych seriali, które oglądałam (i żeby się nie powtarzać z Lockwoodem i spółką), to najsilniej w tym momencie wspominam Dobre miejsce. Poczucie humoru i ciekawa wizja życia po śmierci po prostu mnie wciągnęły. Genialny, nietuzinkowy serial!

Drugim serialem, który mnie równie mocno zachwycił, było Co robimy w ukryciu? Jest to dziwne, pełne czarnego humoru i będące na granicy przyzwoitości, a niekiedy nawet dobrego smaku, ale bardzo mi się podoba. Nieco słabiej w moich oczach wypadł czwarty sezon. 

Zdjęcia 

Tu się nie będę rozpisywać, bo moje ulubione zdjęcia po prostu się przeplatają przez ten cały wpis. 

Kosmetyki

Z kosmetyków do włosów najbardziej zachwycił mnie scrub myjący do skóry głowy Wasabi z Hairy Tale Cosmetics. Efekt pewnie częściowo, dlatego że nie spodziewałam się tak dobrego efektu. Odeszłam od peelingów mechanicznych do skóry głowy jakieś 3 lata temu, bo było to dość upierdliwe do stosowania, ale ten kupiłam z ciekawości (a raczej kupiłam w jakimś fajnym zestawie). Świetnie złuszczał, nie podrażniał. Złoto! W moim przypadku super się sprawdzał też do twarzy. 

Z produktów do twarzy najlepsza okazała się nawilżająca maseczka prebiotyczna z Bielendy. Złoto po prostu. Ładnie nawilża i można ją nałożyć na noc na twarz i zmyć rano! Więcej nie potrzebuję, naprawdę. 

Cele na rok 2024

1. Przeczytać 100 książek — cel z ubiegłego roku przechodzi dalej. Z jednej strony wątpię, czy podołam, ale z drugiej strony chcę znaleźć czas na czytanie, bo ten rok będzie zwariowany.
2. Przesłuchać 24 audiobooki — tutaj motywacja, aby więcej słuchać audiobooków. Są miesiące, gdy nie słucham wcale, a więcej słucham jakichś kanałów commentery o jakichś tam influencerach. Wolałabym zmienić proporcje po prostu. Na plus dla mnie jest to, że ostatnio YT mało, co mnie tak ciekawi, więc audiobooki są ciekawsze.
3. Mieć mniej niż 5 nieprzeczytanych książek na półce — znowu przesuwam sobie poprzeczkę, mimo że nie udało mi się tego dokonać. Tym razem wydaje mi się, że mam lepsze sposoby, aby to zrobić i zostały mi książki, które faktycznie chcę w końcu przeczytać. 
4. Kupić maksymalnie 20 książek — to jest fajny cel, którego chcę się trzymać. Zależy mi po prostu na tym, aby książki kupować rozsądniej. 
5. Obejrzeć 24 filmy — jest mi po prostu szkoda, że mało filmów oglądam i chcę to zmienić. 
6. Odwiedzić 3 nowe miejsca — sam w sobie cel jest dość ogólny, ale myślę tutaj nie tylko o dalszych podróżach, ale też poznawaniu swojej okolicy.
7. Dwa spacery z aparatem — w tamtym roku naprawdę ani razu nie wyszłam z aparatem na spacer... Na szczęście w Krakowie ponownie odkryłam radość z robienia zdjęć.

Odnośnie Krakowa — mam nadzieję, że jeszcze przed końcem stycznia napiszę jakoś krótko o moich wrażeniach z konferencji, na której byłam i dodam zdjęcia. 

Kwartalnik XII - Miejmy to już za sobą!



Witam wszystkich w Nowym Roku!

Zastanawiam się, jak zacząć ten wpis, skoro najchętniej od razu bym przeszła do konkretów, zakończyła ten wpis i po prostu rozliczyła się z tymi trzema miesiącami. Standardowo chciałabym, aby jeszcze w najbliższym tygodniu pojawiło się podsumowanie całego roku i chciałabym ten temat mieć już za sobą. Lubię podsumowania, lubię do nich wracać i patrzeć, co się działo, ale końcówka 2023 roku dała mi bardzo mocno w kość. 

Co u mnie?

Kojarzycie, że w każdym Kwartalniku zaczynam od narzekania, że było ciężko i trudno, i nie miałam czasu? To było jeszcze gorzej. Wiecie, ja nawet niedokładnie co tutaj Wam napisać. Mogę się jedynie ograniczyć do ogólnikowego wspomnienia o tym całym roku i dobijającej końcówce w podsumowaniu całego roku, bo już znalazłam niezłe określenie na to, a bardziej tam pasuje, bo naprawdę nie chcę się wdawać szczegóły, a jednocześnie to naprawdę było dla mnie wydarzenie wstrząsające i ważne, że dziwne, aby je pominąć. Na szczęście, wszystko się dobrze skończyło i tego się trzymajmy. 
Jedynie mogę się ograniczyć kwestii uczelnianych. Do tej pory mam najcięższy semestr na uczelni. Niby tylko 2-3 kolokwia w tygodniu, ale ich obszerność była koszmarna. Grudzień był dla mnie cholernie męczący. Już na początku tamtego miesiąca płakałam ze zmęczenia, a przede mną były jeszcze 2 tygodnie na uczelni i kilka kolokwiów. Już tak mi zbrzydła nauka, że szłam na wyjebaniu. Zrobiłam minimum, aby tylko zdać na dobrą ocenę i tyle. Miejmy nadzieję, że faktycznie odpoczęłam przez te dni i zaliczę sesję bez tego typu problemów. 

Książki 

Pod kątem czytelniczym był to dla mnie bardzo ciekawy okres. Powróciłam do słuchania audiobooków, czytałam znacznie więcej e-booków niż książek papierowych. Przeczytałam 24 książki. W październiku ciężko mi to szło. Ciekawy był listopad — dużo e-booków, audiobook za audiobooków i jednocześnie nic ciekawego. Naprawdę, większość książek to albo była słaba, albo średnia, albo bez szału. W grudniu czytałam więcej, czytałam lepiej i bardziej różnorodnie. 

Co polecam?

Nie będę się powtarzać i pisać ponownie o El Roi i Demonie, bo są w najlepszych książkach 2023.
1. Gallant V. E. Schwab - bardzo fajna książka! Przeczytałam praktycznie na jeden raz. Jej klimat jest niesamowity - pełen tajemnicy, delikatnego mroku i czyhające niebezpieczeństwa. Cudowne!
2. Duma i uprzedzenie Jane Austin - jest zachwycona! Podczas czytania naprawdę dobrze bawiłam się. Spodziewałam się, że to będzie bardziej skupione na Elizabeth i Panu Darcym, więc czasem mnie to irytowało, że większa była uwaga przyłożona do czegoś innego. 
3. Po zmierzchu Alexandra Bracken - rewalacyjny finał i jedna z najlepszych dystopii, jakie czytałam! Doceniam tę część za wyjaśnienie genezy choroby, która dopadła dzieci, i skupienie się na funkcjonowaniu państwa.

Czego nie polecam?

1. Plotkara Cecily von Ziegesar - nie spodziewałam się, że ta książka będzie taka słaba. Oczekiwałam czegoś lepszego, a tu naprawdę jest niesamowicie nudna i toksyczna książka. Jestem na nie. 
2. Układ Elle Kennedy - mój problem z tą książką jest następujący - nie polubiłam głównych bohaterów. Hannah na samym początku zostałą przedstawiona jako pierdołowata dziewczyna, która boi się odezwać do obiektu zainteresowań i potajemnie wzdycha, co jest strasznie irytujące. Garret jest okropny na samym początku - przedstawiony jako maszyna do seksu, której nic nie obchodzi. Takie łatki na początku mnie naprawdę zraziły, do tego styl narracji mnie nie przekonał. Miałam wrażenie, że bohateró można polubić z litości, bo mieli trudną przeszłość, co akurat było ciekawe.
3. Revelle Lyssa Mia Smith - pomysł dobry, ale książka ze zmarnowanym potencjałem. Świat nierozwinięty, a dodatkowo autorka się potknęła o swój własny pomysł i wyszło bez sensu. Cała recenzja jest dostępna pod tym linkiem.


Filmy 

Jak mam być szczera, to mi żaden film jakoś specjalnie nie zapadł w pamięci. No naprawdę, nie mam ani co polecić, ani nie mam co odradzić. Nie jestem pewna, czy w ogóle cokolwiek obejrzałam. Muszę zacząć znowu prowadzić listę filmów, bo później sama nie wiem, czy coś oglądałam.

Seriale

Seriali też nie oglądałam aż tak dużo. Zaczęłam po raz drugi w tym roku oglądać Brooklyn 9-9. To jest mój comfort serial i naprawdę wszystkim go polecam. 
Również powróciłam do oglądania Co robimy w ukryciu? i też świetnie się bawiłam podczas oglądania. Szkoda, że na Disneyu nie ma ostatniego sezonu.
Z nowych rzeczy zaczęłam Zbrodnie po sąsiedzku, w które się wciągnęłam, a później zapomniałam o tym i jeszcze nie obejrzałam finałowego odcinka.

Kosmetyki 

Poszłam do mojej szafki i spojrzałam na moje kosmetyki — to kolejne miesiące, kiedy nie próbowałam nowych kosmetyków. Cały czas używałam tych moich starych i sprawdzonych produktów (albo podkradam siostrze).

Najlepiej jednak mi się sprawdzał SPF z Lirene. Szybko się wchłania i moim zdaniem ma uniwersalną lekkość — używam go i zimą, i latem. W ciągu tego roku zmieniono jego formułę i sprawdza mi się jeszcze lepiej. Nie widzę w nim obecnie wad. 

Z czego jestem dumna?

Przeżyłam!
Oczywiście to nie jest mój jedyny sukces, ale rzucam to tak pół żartem, pół serio. Dostałam stypendium rektora. Poza tym jest dumna z tego, ze mimo natłoku zajęć, to brałam udział w różnych dodatkowych aktywnościach — najfajniejsze to kiermasz charytatywny na moim wydziale. Bardzo fajne wydarzenie!



Najlepsze książki 2023

Cześć!
Wchodzę już w etap podsumowań. Zaczynam od rzeczy najprzyjemniejszej, czyli najlepszych książek tego roku. Kolejny wpis to będzie podsumowanie kwartału i w pierwszym tygodniu stycznia podsumowanie roku. Szczerze mówiąc, najciężej jest mi się zabrać za te najlepsze książki. Przede wszystkim chciałabym je krótko polecić, nie rozpisywać się za bardzo, ale nie wiem, czy się uda. 

Bardzo trudno było mi wybrać te książki, które zasługują na bycie tutaj. Niby w tym roku dałam tylko kilka 10, ale zdecydowałam się na nieco inne kryterium — poczucie, że wniosły coś więcej do mojego życia. Jedne poruszyły mnie do głębi, o innych nigdy nie zapomnę, a jeszcze jedne otworzyły mnie na gatunek, którego unikałam.

Lockwood i spółka Jonathan Stroud 

Lockwood i spółka to dla mnie po prostu nr 1. tego roku. Kocham zagadki, problemy i przygody tej trójki młodych łowców duchów — Lockwooda, Lucy i George'em. Początki ich współpracy nie są proste — jest wiele zgrzytów między Lucy i George'em. 
Jest to jedna z tych unikalnych historii, które może pokochać i młodszy nastolatek, i dorosły. Wyjątkowy świat, w którym pojawiły się duchy, z którymi może walczyć jedynie młodzież, bo później ten dar zanika. Bohaterowie oprócz bieżących walk z duchami, starają się również dowiedzieć się, skąd pojawiły się duchy w ich świecie. 

Recenzja Mroczny Sobowtór #3

Cieszę się, ze moja mama umarła Jennette McCurdy

Myślę, że to było dla mnie dość oczywiste, że ta książka znajdzie się w najlepszych książkach tego roku. Wciąż uważam, że ciężko ją oceniać, ciężko cokolwiek o niej pisać, bo jak można oceniać cudze życie? Jak można oceniać życie tak pełne cierpienia od najmłodszych lat?
Życie Jennette porusza, wyciska w łzy w dość losowych momentach i przeraża. O jej życiu słyszałam coś nie coś, ale nigdy nie się zagłębiałam. Ta książka jest o relacji, która jest pełna przemocy. O rodzicu, który zamiast wspierać i chronić, krzywdzi swoje dziecko i zostawia ślady na jego psychice na całe życie. Wciąż jest mi szkoda Jennette, bo straciła całe dzieciństwo, okres dojrzewania, a mogła wieść normalne życie. Najgorsze jest to, że to, co przedstawiała w tej książce, to nie wszystko... Czytałam o tym, co się za działo za kulisami seriali Nickelodeon i to naprawdę straszne, że seriale naszego dzieciństwa wiążą się z takim piekłem. 


Królestwo złowrogich Kerri Maniscalco

Finał serii, którą kocham całym sercem. Naprawdę. Przez kilka dni po jej przeczytaniu miałam kaca książkowego, który nie mógł przejść, a to już się rzadko zdarza. 
Podoba mi się to, że ta część wywraca wszystko, co wiedzieliśmy o tym świecie do góry nogami. Zaskakuje czytelnika i atakuje z tej strony, z której najmniej się spodziewa. Jednocześnie dla wielu osób, to może być zbyt nieoczywiste rozwiązanie, przez co książka im się nie spodoba. 
Chemia między Emilią a Gniewem jest niesamowita. Jest to jedna z moich ulubionych książkowych par i przez to tak uwielbiam tę serię. 

Ballada o nieszczęśliwej miłości Stephanie Garber

Kolejna złota książka! Jak pomyślę o niej, to się zaczynam rozpływać i rozlewa się po mnie takie przyjemne ciepło. To druga książka, która w krótkim czasie wywołała mnie kaca książkowego, a co więcej! Skończyłam ją i chciałam od razu od nowa rozpocząć całą serię. 
Jestem zakochana po prostu. Nie jest to długa książka, a historia i emocje, które ze sobą niesie, zostały ze mną do teraz. Nie mogę się doczekać, aż poznam jej finał! Pomysł i fabuła są rewelacyjne i moim zdaniem — lepsze niż Caraval


El Roi Beata Skrzypczak

El Roi uważam za wyjątkowe w tym roku, bo pokazało mi, że literatura piękna też jest dla mnie. Unikałam tego gatunku, ale opis książki i sam fakt, że śledzę Beatę w mediach i chciałam zobaczyć, co ona stworzyła, sprawił, że zgłosiłam się do naboru recenzenckiego u niej na Twitterze. To była świetna decyzja!

El Roi to niesamowita książka i dziwna w tym pozytywnym znaczeniu. Łączy w sobie wiele tematów, wątków, motywów... Kultura żydowska, trudne życie kobiet w różnych czasach, ale też zbrodnia. Nawiązanie do zbrodni sprawia, że czułam się, jakby czytała książkę z gatunku true crime.  Przez całą książkę pojawia się nawiązanie do portretu Clary Garcia de Zuniga. Dodaje ono tej historii uroku. Dopóki nie sprawdziłam tego obrazu, to nie wierzyłam. Jak pół twarzy może być smutne, a pół złe? A jednak może. Później znacznie mocniej odczuwałam opisy tych kobiet. Józefa, Adela i Estera to trzy kobiety, z których każda niesie ze sobą złość i smutek, i każda ma własną tajemnicę.

Recenzja El Roi

Olimpijscy Herosi Rick Riordan

W końcu dokończyłam tę serię. Zaczęłam ją czytać jeszcze w liceum, ale zanim w moje ręce trafiły dwa ostatnie tomy, to minęło trochę czasu. W tym roku udało mi się to zrobić I JAKIE TO JEST ZAJEBISTE. 
Pierwsza i druga część były bardzo dobre, ale to nie było do końca "TO". Od trzeciej części jest naprawdę cudownie. Jak cała ekipa się zebrała, a do tego więcej razy pojawił się Nico di Angelo, to się po prostu zakochałam. Mój faworyt to "Dom Hadesa". Największa akcja, najwięcej niebezpieczeństw, ale też najwięcej Percy'ego i Annabeth w duecie. W skrócie — potrzebuję więcej Riordana w moim życiu.

Demon Paulina Hendel

Nie dociera do mnie, że Demon to ostatnia część z serii Zapomniana księga. Dla mnie ta seria ma tak ogromny potencjał i nie sposób go wykorzystać. Jak powstało jeszcze kilka książek o przygodach Huberta, Ernesta, Zuzy i Izabeli to bym na pewno czytała!
Podoba mi się klimat tej części. Początkowo miałam obiekcje, jeśli chodzi o początek, bo akcja rozwijała się wolno. Po zastanowieniu się uważam, że jest to atut. W pierwszej połowie przekazano naprawdę dużo wiedzy o świecie, mimo że bohaterowie sami zauważali, że nie wiedzą tyle, ile im się wydaje. Później akcja nabrała tempa, ja zostałam zaskoczona i miałam wrażenie, że to już na pewno koniec i będzie po nich! Kocham po prostu i ubolewam, że to serio jest koniec.

Na koniec chciałabym Wam życzyć, aby przyszły rok był dla Was łaskawy. Jak najwięcej szczęścia, siły i spokoju. Dla wszystkich razem i każdego z osobna. 

Zmarnowany potencjał - recenzja "Revelle" Lyssa Mia Smith

Witam wszystkich!

Mam nadzieję, że jeszcze o mnie pamiętacie. Aktualnie siedzę nieco zestresowana tym, ile mam jeszcze do zrobienia i jakie ja mam zaległości z jednego przedmiotu (spojrzałam na wczorajszą listę rzeczy do zrobienia i okazuje się, że wszystko zrobiłam). Oczywiście, że uznawałam, że jest to najlepszy czas, aby w końcu napisać tę recenzję. Najbliższy tydzień zapowiada się lżej, więc to nie jest aż taka strata, że przez weekend porobię coś innego. Ogólnie ten weekend jest dla mnie nieco spokojniejszy — bez żadnych korepetycji, trochę nauki, trochę porządków i jakoś spłynęło. 

[Materiał reklamowy — współpraca z wydawnictwem You&YA]

Tytuł: Revelle 
Autorka: Lyssa Mia Smith
Tłumacz: Andrzej Goździkowski 
Wydawnictwo: You&YA
Data wydania: 22 listopada 2023 r. 

Przez prohibicję rodzina Revelle nie może zarabiać — robią niesamowite pokazy, które przyciągają tłumy, a ludzie oddają im swoje klejnoty. Klejnoty dla Revelle to zapłata za magię. Ich zdolność pozwala manipulować emocjami, a to pozwala na manipulowanie człowiekiem. Co ma do tego alkohol? Pijany klient to hojny klient. Luxe Revelle ma pomysł, jak temu zapobiec — uwiedzie Deweya Chronosa, członka rodu władającego wyspą, który zaczął się parać przemytem alkoholu. Jednak w wyniku pomyłki spotyka Jamisona Porta. 

 "Revelle" to książka z ogromnym potencjałem, który został tak zmarnowany, że to aż boli. Niestety, widzę w tej historii więcej minusów niż plusów, a i jej zalety opierają się głównie o potencjał lub sam pomysł na wątki, których rozwinięcie koniec końców nie trafiło do mnie. Mam poczucie, że ta książka jest albo niedopracowana, albo nieprzemyślana. Ewentualnie, jakaś dziwna mieszanina obu tych rzeczy. Widzę w niej ogromny potencjał, tylko trzeba było jej dać więcej uwagi — gdzieniegdzie coś zmienić, aby nabrało to więcej sensu, a inne rzeczy po prostu rozwinąć.

Świat i fabuła — nieliczne plusy

Zarówno świat, jak i pomysł na jego funkcjonowanie jest niezwykle ciekawy. Rodziny, które mają zdolności magicznie, mieszkają na wyspie, z daleka od stałego lądu. Mają własne zasady, własną walutę, ale mimo to prawo zwykłych ludzi jednak na nich wpływa — czego przykładem jest prohibicja. Podobnie ciekawy jest podział wyspy na dwie dzielnice — Nocną i Dzienną. 
Na tej wyspie mieszkają zwykli ludzie oraz pięć magicznych rodzin. Rodzina Revelle manipuluje emocjami i potrafi wywoływać wizje. Rodzina Chronosów ma zdolność podróży w czasie, a jednocześnie władają całą wyspą. Pozostałe trzy rodziny mają mniejsze znaczenie dla fabuły, ale ich zdolność są pokazane. Edwardianie czytają w myślach. Strattori mają zdolność uzdrawiania (a bardziej przenoszenia obrażeń na kogoś innego), a Effigenowie potrafią zwielokrotniać jakąś cechę.

Zamysł na fabułę też oceniam bardzo dobrze. Wątek pozorowanego małżeństwa oraz wątek chłopaka, który przybywa na wyspę i odkrywa, że już kiedyś tutaj był. Oczywiście też sam motyw magii. Jak wiecie — jak uwielbiam magię w książkach, dlatego też mam do niej duże wymagania. 
Tylko problem jest taki, że w tej książce wszystko brzmi i przebiega nieźle, dopóki człowiek nie zagłębi się w szczegóły. 

Prosi się o rozwinięcie — magia i czas akcji

Nie jest wyjaśnione, skąd się wzięła magia w tym świecie. Wiadomo tylko, jak te rody znalazły się na wyspie. Dalej to powoduje kolejne pytania, czy każdy Revelle jest ze sobą spokrewniony? Czy magia jest tak jakby genem dominującym? Podobnie nie ma dobrego wyjaśnienia, skąd się wzięła magia krwi. Wiadomo tylko, jak ta magia działa, ale to też nie do końca. Możemy to zwalać na to, że nikt w nią nie wierzy, Tylko... Tylko zawsze w książce powinien być ktoś, kto ma większą wiedzę od nich innych (ale nie jest poważany) albo inna osoba, która przypadkiem znajduje jakieś stare pisma, które to tłumaczą. Jest jeszcze opcja powolnego odkrywania swoich mocy i sprawdzania granic, ale też tego tutaj nie było. Brak dokładnego wyjaśnienia sprawił, że czułam, że nie jest to dopracowany pomysł. Ogólnie w moich całe występowanie magii wymaga dopracowania, bo ja lubię wiedzieć, DLACZEGO postaci władają magią, a nie tylko JAK władają.

Nie tylko kwestie magii w świecie nie są rozwinięte, ale po prostu jego kreacja jest słaba. Akcja dzieje się w trakcie prohibicji w USA, czyli mniej więcej w latach 20 XX. Zupełnie nie czuć, że są inne czasy. Autorka praktycznie nie skupiła się na opisie ówczesnej poza magicznej codzienności. Nie było opisanych strojów bohaterów ani wyglądu ulic, które przypominałyby czytelnikowi, że akcja jest osadzona sto lat temu.

Prohibicja, alkohol i oznaczenie wiekowe...   

Pojawienie się wątku prohibicji wzbudziło we mnie mieszanie uczucia. Początkowo byłam odrzucona, bo w ciągu pierwszych kilkudziesięciu stron alkohol był naprawdę wszechobecny i miał ogromne znaczenie dla bohaterów, co gryzło mi się z oznaczeniem wiekowym. Jednocześnie sam pomysł, aby pokazać wpływ regulacji śmiertelników na magiczną społeczność, wydał mi się ciekawy, ale koniec końców i tak z biegiem akcji ten wątek stracił na znaczeniu, bo wątki romantyczne były ważniejsze. Moje zastrzeżenia co wątku alkoholu w tej historii wynikają głównie z tego, że nie jestem pewna, czy przeciętna osoba w wieku gimnazjalnym (wybaczcie, ale wygodnie mi się używa tego określenia w kontekście wieku, mimo że gimnazja zostały zlikwidowane) zrozumie jego sens. Dla mnie jako 23-latki byłoby bardzo ciekawe — wpływ prohibicji na magiczną społeczność oraz metoda manipulacji klientami, gdyby tylko zostało to rozwinięte... Polski nastolatek przede wszystkim nie wie zbyt wiele o prohibicji i obawiam się, że taki motyw wywołałby bezrefleksyjne "OMG! WOW! ALKOHOL!".

Dwa dobre wątki i jeden słaby

Wątek Luxe i Deweya polubiłam, bo ja po prostu lubię udawane związki i ogólnie wątek pozorowanego małżeństwa. Szczególnie kiedy obie strony nie są w pełni uczciwe i szczere wobec siebie, a każdej z nich zależy na osiągnięciu swoich korzyści. 

Sama historia Jamisona i to, jak on odkrywa swoją przeszłość, jest bardzo ciekawe! Jeszcze bardziej kiedy okazuje się, jak wszystko jest ze sobą powiązanie. Cudowne! Początkowo nie czułam, aby wątek Jamisona pasował do tej historii, bo myślałam, że ograniczy się tylko do relacji z Luxe (o tym, jak irytująca jest to relacja, to za chwilę). Teraz myślę, że jest to najciekawszy i jednocześnie najważniejszy wątek tej historii.

Ogromnym minusem tej historii jest relacja Luxe i Jamisona. Przede wszystkim jest to typowe instant love. Okej, ona rzuca na niego swój urok. Wszystko by było spoko, gdyby mu przeszło, ale nie... On nie wiadomo czemu leci na laskę, która nie jest dla niego miła. Ba, ona zaczyna interesować się typem, który ją wyraźnie irytuje. Ogólnie rozwój relacji nie ma sensu. Szczególnie nie rozumiem, dlaczego doszło do tak idiotycznej pomyłki — jakim cudem Luxe nie wiedziała, jak wygląda syn burmistrza (czyli Dewey), od którego zamierzała załatwić alkohol?

Niesamowity pomysł i nijacy bohaterowie

Minęło już trochę czasu od przeczytania tej książki i muszę to otwarcie napisać. Bohaterowie są naprawdę nijacy i bezbarwni. Początkowo wyróżniał się Dewey, który był postacią bardzo charyzmatyczną i umiejętnie wykorzystał to w relacjach z innymi bohaterami. Z czasem zrobił się po prostu irytujący. Luxe z kolei należy do typu bohaterek, jakich nie lubię — niezbyt sympatyczna, unikająca wszystkich i odstraszająca ludzi od siebie. O Jamisonie nie mam za wiele do powiedzenia — jest najnudniejsza postać w tej książce. Jest naprawdę bezbarwny, mimo że jego wątek okazał się dla mnie najciekawszy.

Jak to w takich książkach bywa — ktoś musi być tym złym. Ja w trakcie czytania coś podejrzewałam, ale nie do końca. Później gdy przeczytałam, którąś recenzję, to wydawało się faktycznie oczywiste. Patrząc na budowę książki i podwójną narrację, faktycznie można wywnioskować, kto jest czarnym charakterem. 

Czy polecam Revelle?

Po przeczytaniu tej książki byłam naprawdę nieusatysfakcjonowana tym, co przeczytałam. Taki pomysł, a tak skopany. Tym bardziej że autorka sama potknęła się o swój pomysł, czyniąc tę książkę bezsensowną, o czym napiszę niżej, bo będzie to OGROMNY spoiler, ale jednocześnie jest to tak głupio zrobione, że:
1) czuję frustrację, gdy sobie przypomnę o tym.
2) chcę, żebyście zrozumieli (jeśli nie przeszkadza Wam spoiler), jak bardzo to jest głupie i nieprzemyślane potknięcie.

Przez całą książkę nie wiedziałam, jak ocenię tę historię. Z jednej strony była ciekawa, ale taka niedopracowana... Dopiero 30 stron przed końcem wiedziałam, że ta ocena będzie niska. Nie polecam tej książki. Pomimo ciekawego pomysłu, to nie uważam, że warto poświęcać czas na jej przeczytanie. Jest wiele lepszych książek, które są po prostu dopracowane i mają równie ciekawą fabułę. 

Poniżej znajduje się spoiler.

Czarnym charakterem jest Dewey Chronos, który podobnie jak Luxe włada magią krwi. Połączenie tego z jego zdolnością do podróżowania w czasie sprawia, że jest wszechmogący, bo dzięki dodatkowej zdolności nie starzeje się za skorzystanie z mocy, tylko zapłatę przekłada na inną osobę. Z czego korzysta, bo okazuje się, że wszystko, co się przytrafiło Luxe i Jamisonowi było zaplanowane przez niego. Sprawdzał różne wersje wydarzeń i wpływał na przyszłość tak, aby wszystko potoczyło się zgodnie z jego planem. No dobra, dlaczego to powoduje, że książka jest bez sensu?

Wróćmy zatem do początku — Luxe planowała zaprowadzić Deweya po pokazie do domu uciech. Wiedziała tylko, jak będzie ubrany. Jednak Dewey przed spektaklem oddał swoją marynarkę Jamisonowi, przez co Luxe ich pomyliła. Rozumiecie? Koleś, który cofał się w czasie, aby kontrolować WSZYSTKO, nie cofnął się, aby nie dawać swojemu konkurentowi swojej marynarki, co doprowadziło do szybszego zapoznania tej dwójki.

W pułapce własnych planów

 Cześć!

To znowu nie jest wpis o tym, jak ograniczyć kupowanie książek. Poniekąd to, co tutaj napiszę, będzie się wiązało z tym postem, a raczej jego brakiem. Może nie do końca brakiem, bo w sumie baza tego wpisu jest, ale trzeba to przerobić, a ja? A ja nie mam czasu. Jednocześnie mam plany co do wpisów, wyobrażenie w mojej głowie, co i jak powinnam zrobić i jak to powinno wyglądać. 

I dlatego nic się tutaj nie dzieje. 

Uchodzę za osobę zorganizowaną. Wśród osób, które mnie mniej znają i wśród tych, które mnie kojarzą z działalności internetowej. Umiem robić plany, umiem robić to-do list, ale za cholerę nie umiem się ich trzymać. Inna kwestia, że zawsze wychodzi coś ważniejszego w moim życiu, że z jakiegoś powodu nie jestem w stanie się tego trzymać. 

Do tego też nie ukrywam, że Internetem i tworzenie to jednak nie jest mój priorytet. Lubię to robić, ale stety niestety, gdy mam intensywniejsze okresy w życiu, to odpada jako pierwsze. Czytanie umiem wpleść w moją rzeczywistość, nawet gdy nie wyrabiam się z niczym. Często łączę to z nauką, kiedy słucham audiobooków. Ale pisanie? Nie. To wymaga więcej myślenia, więcej energii. A ja tą energię pożytkuję na inne rzeczy. Staram się akceptować to, że nie mam czasu na pisanie. Wrzucić jakieś story na Instagrama w wolnej chwili. Tylko tych chwil za wiele nie ma. Moja codziennie rzeczywistość to w sumie uczelnia i nauka po niej. Ten czwarty rok jest naprawdę obszerny, a w przyszłym semestrze chyba będę mieć jeszcze więcej zajęć. Właśnie sprawdziłam program studiów. Łącznie z godzinami ze specjalizacji nauczycielskiej mam w tym semestrze 470 godzin dydaktycznych do wyrobienia, a kolejnym tylko 465. Tygodniowo to jest ok. 30 godzin. Jedne zajęcia się za niedługo będą kończyć, inne będą dochodzić i moja sytuacja się niewiele na razie polepszy. Jedne zajęcia mam co dwa tygodnie, ale szczerze i tak tego jest ogrom. W praktyce to wygląda tak, że ja jestem na uczelni codziennie, bo zapisałam się wolontariat i działam sobie dodatkowo w laboratorium. Po powrocie nauka, bo w tygodniu po 3 kolokwia, z czego jedno zazwyczaj jest obszerne. Do tego jeszcze naucz się na wejściówkę i ogarniaj, co masz zrobić. 

A do tego jest życie poza uczelnią. Obowiązki domowe, na które minimalizuję czas, jak tylko mogę. Porządki to dla mnie w ogóle koszmar, bo sterty rzeczy rosną w górę, a ja nie ma siły, aby to ogarnąć. 

Teraz piszę wieczorem, gdy myślałam, że położę się spokojnie spać, ale jednak siadłam do pisania. Pierwotny pomysł był taki, aby przygotować krótkie recenzje książek. Dużo słucham audiobooków. Trochę ebooków czytam. Wbrew pozorom to akurat idzie mi dobrze, bo staram się naprawdę wykorzystać każdą wolną chwilę na to, aby choć trochę poczytać. Książki, które przeczytałam, są takie, że mam ochotę o nich opowiadać. Tylko czasu nie mam. Pół dnia miałam korepetycję. Później trochę przerwy i do 21 robiłam notatki. Nie skończyłam, będę kończyć jutro rano. W niedzielę, czego zwykle nie robię, ale inaczej teraz nie jestem w stanie. 

Nie chcę snuć planów na to, co kiedy napiszę. Nie widzę sensu obiecywać Wam, kiedy się pojawi kolejny post. W tym miesiącu? Może. Chyba że znowu dostanę zjazdu energii. Wpis o ograniczaniu kupowania książek? W tym roku? Fajnie by było. 

Subiektywny przegląd książek #1: Dystopie

Hejo!

Cóż... To jest taki moment, kiedy zupełnie nie mam pojęcia, jak zacząć wpis. Planowo jakieś 2 tygodnie temu miałam wstawić wpis o ograniczaniu kupowania książka, ale... Nie wiem, jak łagodnie to napisać i niezbyt się wdawać w szczegóły, bo po prostu w moim życiu się coś wydarzyło, ale na szczęście skończyło się dobrze. Stresu strasznie dużo, pierwszy raz w życiu musiałam brać leki uspokajające. Teraz jest dobrze i stabilnie, chociaż szczerze mówiąc ten rok jest dla mnie tak trudny i stresujący, że mam szczerze mówiąc dość... Niezmiennie od 7 lat chcę po prostu świętego spokoju w życiu.

Ten post chodził mi po głowie, odkąd przeczytałam "Mroczne umysły". Doszło do mnie, że to jedna z najbardziej wyróżniających się dystopii pod niemalże każdym względem. Zaczęłam więcej myśleć o dystopiach, które czytałam. Uwielbiam dystopie. Niby świat, który znam, ale jednak po jakiejś katastrofie i wszystko jest inne. Czasem są elementy fantastyczne, czasem nie. Z założenia jest tam coś, co nie jest rzeczywiste dla nas i jednocześnie wyróżnia całą historię wśród innych. 

Czytałam różne dystopie, wiele z nich jest jeszcze przede mną. Mam już swoich faworytów i kilka wniosków, którymi chcę się z Wami podzielić. Przede wszystkim będę się skupiała na przedstawieniu świata, bo to głównie wyróżnia dystopię. Fabułę również poruszę, ale nie ma to aż takiego znaczenia. 

Okrutna gra — trylogia Igrzyska śmierci Suzanne Collins

Ocena świata:

Państwo Panem jest podzielone na dwanaście dystryktów — jedne biedniejsze, inne bogatsze. Każdy dystrykt — wyspecjalizowany w czymś innym — jest niezbędny do prawidłowego funkcjonowania państwa. Władzę nad nimi trzyma Capitol, który kontrastuje z otaczającą go biedą. Jest pełen przepychu i bogactwa, ale też ignorancji i braku empatii. Mieszkańcy nie widzą tego, co się dzieje w biedniejszych dystryktach i nie znają problemów zwykłych ludzi.
Wyjątkowym wydarzeniem są Głodowe Igrzyska, które organizowane są raz do roku od 74 lat. Nastolatkowie zostają wybrani, aby wraz z innymi uczestnikami stoczyć o walkę na śmierć i życie. Po dwóch przedstawicieli z jednego dystryktu, a wszystko to ku uciesze bogatych.

Geneza świata opiera się na apokalipsie, jaka przeszła przez USA. Panem zostało zbudowane na ruinach tego państwa. Jednak niewiele wiadomo o początkach takiego świata, jest to zaledwie wspomniane i musiałam się pytać przyjaciółki, czy ten temat był poruszany. Później zdecydowałam się doczytać tę serię do końca i dalej się nie dowiedziałam. 

Subiektywne wrażenia

Sam zamysł na świat i książki nie jest zły, naprawdę. Jednak wykonanie mnie zabolało. W pierwszą część nie mogłam się w ogóle wczuć, a w dodatku Katniss mnie irytowała. Miałam poczucie, że Igrzyska Śmierci są okej, ale nic więcej. Taka dobra książka, z ciekawym pomysłem, która mnie nie porwała i równie dobrze mogłaby się zakończyć na pierwszej części. 

Natomiast W pierścieniu ognia ma dla mnie zmarnowany potencjał. Spodobał mi się wątek Trzynastego dystryktu, ale nie był on głównym wątkiem. Szkoda, bo wolałabym czytać o poszukiwaniach i drodze do niego, a trzeciej części już o samym Trzynastym Dystrykcie i rebelii. Ponowne czytania o tym, jak bohaterowie radzą sobie na arenie, było dla ogrzewanym kotletem. Mam świadomość, że przekaz tej książki jest inny, ale sposób jego przekazania nie trafił do mnie.
W dodatku w drugiej części mnie Katniss jeszcze bardziej  irytowała, że odpuściłam sobie czytanie kolejnego tomu. Miałam wrażenie, że znalazła się przypadkiem w złej książce i nieodpowiednim świecie. W ogóle mi do niego nie pasuje. Pierwszy raz wolałam, gdy bohaterka nie myślała, bo jej myśli były tak irytujące (i odklejone). 

Trzecia część najlepiej mi uświadomiła, co mi się w tej serii nie podoba. Sposób, w jaki autorka pisze, jest dziwny. Po pierwszych stronach byłam zagubiona, bo wydawało mi się, że pamiętam zakończenie drugiej, a tu jakby coś mnie ominęło. Autorka po prostu wiele wydarzeń opisuje po fakcie, co mnie drażni. Również w punkcie kulminacyjnym to samo się zdarzyło - oczekiwałam, że zaraz będzie mocna akcja, a tu koniec. Mamy opis wydarzeń z perspektywy czasu. Z pozytywnych rzeczy w trzeciej części doceniłam to, jak wykreowana jest Katniss. Owszem, drażni mnie to, ale fakt, że cały czas jest marionetką w rękach innych, jest oryginalnym i ciekawym zabiegiem. Sama seria w sobie nie jest moją ulubioną i widzę w niej wiele wad.   

Miłość to najgroźniejsza choroba — trylogia Delirium Lauren Oliver

Ocena świata:

W tym świecie mamy miasta, które są podległe pod rząd główny, ale oddzielone od siebie Głuszą. Zasada jest prosta — miasta są bezpiecznie, a niebezpieczeństwo czai się poza ich murami. Czym jest to wielkie zagrożenie? Miłość. Najbardziej zdradliwa choroba tego świata, na którą znaleziono lekarstwo, pozwalające wieść bezpieczne i stabilne życie. Dostęp mają do niej wyłącznie mieszkańcy miast. 
Lena odkryła, że miłość nie jest chorobą, a ona i wielu ludzi jest ciągle okłamywanych przez rząd. Odkrywa miłość, która skłania ją do walki o wolność.

Dzięki temu, że w każdym tomie jest inny klimat, możemy poznać świat z wielu stron. Pierwszy tom to odkrywanie kłamstw i prawdy. Drugi z kolei to wir walki, ale też daje to też możliwość, aby zobaczyć świat poza miastem i jak wygląda życie w ruchu oporu. Z kolei w trzeciej części dzięki dwóm perspektywom, możemy poznać życie osoby po dostaniu remedium i jak się żyje w świecie bez miłości.

Subiektywne wrażenia:

Bardzo lubię tę serię! Z każdym kolejnym tomem podobała mi się jeszcze bardziej. Uwielbiam to, że walka o miłość, to tak naprawdę walka o wolność. Podoba mi się przemiana, jaką przechodzi główna bohaterka. Lena jest osobą, która sztywno przestrzega reguł i po prostu wzorową obywatelką. Dzięki poznaniu Alexa otwiera się na świat, zaczyna się buntować i walczyć, aby poznać prawdę. 

Rebelia to podstawa w dystopiach. Miasto jako ostoja bezpieczeństwa również jest często spotykane. Z pewnością na wyróżnienie zasługuje potraktowanie miłości jako choroby. To najbardziej wyróżnia się w świecie w tej książce. Jednak mi zabrakło tego czegoś, aby określić tę serię jako 10/10. Jestem w stanie wskazać jedną serię, która ma podobny schemat. Wiem, że jeszcze jedna była porównywana do niej, ale po przeczytaniu pierwszej części nie widzę aż takiego podobieństwa. W trylogii Delirium przede wszystkim doceniam to, że każdy tom jest inny i ma inny klimat. Mimo że jest to książka o miłości, to wątek romantyczny nie jest tak ważny. Dla mnie przede wszystkim jest to historia walki o wolność, co uważam za niesamowite. Jednocześnie to nie jest książka, która obciąża. Jest stosunkowo lekka (przede wszystkim jest dedykowana młodzieży). Jest schematyczna, ale i tak bardzo Wam ją polecam. 

Ponad podziałami — trylogia Niezgodna Veronica Roth

Ocena świata:

Bohaterowie żyją w mieście, które ma swój integralny rząd. Co charakterystyczne, mieszkańcy podzieleni są na 5 frakcji według dominujących cech osobowości oraz najważniejszej wartości. Każda z nich pełni odrębne role i funkcje w społeczeństwie, co umożliwia poprawne działanie miasta. W rządzie zasiadają Altruiście, czyli osoby bezinteresowne, które stawiają dobro innych ponad swoje. Erudyci, którzy za najwyższą wartość uznają wiedzę, to najczęściej naukowcy, nauczyciele i medycy. Prawość łączy osoby szczere aż do bólu, o silnym poczuciu moralności, które gardzą kłamstwem. To oni zasiadają w sądach. Serdeczni to osoby życzliwe, które zajmują się uprawą i dostarczaniem pożywienia do miast. Natomiast Nieustraszeni chronią miasto i pilnują porządku — dla nich najważniejsza jest odwaga. Największym zagrożeniem są Niezgodni — osoby, które wykazują cechy więcej niż jednej frakcji. Rząd pragnie ich za wszelką cenę zlikwidować. Z czasem bohaterowie poznają dokładniej historię swojego miasta, dowiadują się więcej o świecie niż tylko to, co powiedział im rząd.

Subiektywne wrażenia

Kocham! Do całej trylogii Niezgodna mam ogromny sentyment i uwielbiam do niej wracać. Pokochałam bohaterów. Chociaż na przestrzeni lat moje zdanie o nich się zmieniło — jak Tris w drugim tomie mnie wkurzała, tak teraz sądzę, że jest to świetnie napisana postać z traumą. Z kolei Cztery, który w moich nastoletnich oczach był ideałem faceta, rysuje się jako zaborczy i nadopiekuńczy chłopak. Ciśnie mi się tutaj słowo "toksyczny", ale to też nie do końca. W jego zachowaniu nie podoba mi się nadopiekuńczość, a późnej fakt, że nie radzi sobie z własnymi kompleksami. To sprawia, że nie można nazwać ich relacji zdrową, ale myślę, że w obliczu rebelii ciężko o zdrową relację.

Jeśli chodzi o świat, to również nie jest on aż tak wyjątkowy. Sam motyw państwa-miasta zbudowanego tak, że każda grupa ma określoną rolę, nie jest innowacyjny. Bardziej wyróżnia się wysokie zaawansowanie nauki w tym świecie, ale nie było ono aż tak szczegółowo opisane. Przede wszystkim widoczne jest w serach do symulacji oraz broni, która jest wykorzystywana. Ze względu na to, że główni bohaterowie to głównie Nieustraszeni, etap tworzenia tych innowacyjnych produktów jest pominięty, bo zajmuje się tym Erudycja. 


Poznajmy początki dystopii — trylogia Mroczne umysły Alexandry Bracken

Ocena świata:

W Mrocznych umysłach akcja dzieje się w pierwszych latach, kiedy świat się zmienia. Dokładnie została pokazana geneza OMNI, czyli Ostrej Młodzieżowej Neurogradacji Idiopatycznej. Choroba zabiła większość nastolatków w USA. Tylko nieliczni przeżyli, zyskując zdolności psioniczne, które umożliwiły podział ich na pięć grup — Czerwonych, Pomarańczowych, Żółtych, Zielonych i Niebieskich. Każda z grup różni się zdolnościami, co jest dokładnie opisane. 

Mroczne umysły pokazują, jak władza tworzy kłamstwo, w które mają uwierzyć miliony. Mamy żywe porównanie między tym, jak jest, a jak kreują to rządzący. Jak maskują krzywdy, które dzieją się w obozach dla młodzieży. Z kolei druga część, Nigdy nie gasną, przybliża funkcjonowanie Ligi Dzieci. Organizacja jest początkowo źle przedstawiana, ze względu na podejście Ruby, ale ostatecznie nie jest najgorzej. Liga Dzieci ma swoje jasne i ciemne strony — wszystko zależy od osób, które tam pracują. Jak to bywa w takich książkach — są osoby, które mają wypaczoną wizję świata i zaczynają się buntować. Po zmierzchu to przede wszystkim planowanie buntu, obalenia prezydenta i konsekwencje podjętych kroków, ale również wzmożone poszukiwania przyczyny OMNI.

Subiektywne wrażenia:

Mroczne umysły to o tyle wyjątkowa dystopia, dlatego że pierwszy raz miałam do czynienia z obserwowaniem początków tworzenia się nowego świata. Pierwsze rozdziały naprawdę dokładnie przedstawiają, jak choroba powstała, jak zaczęło się rozwijać to kłamstwo. Cała reszta dystopii, które czytała, cechowała się tym, że dany ustrój trwał co najmniej kilkadziesiąt lat, ruch oporu działał sprawnie i szykował się do buntu. Tutaj wyglądało to zupełnie inaczej. Niesamowicie mi się to podobało. Mam również poczucie, że jest to dystopia z najlepiej rozwiniętym światem. To zasługa wczesnych etapów kształtowania się nowego systemu, co wymagało tworzenia świata i OMNI od samego początku. 

Bardzo polubiłam bohaterów, co jest zasługą głębokich i pięknych relacji pomiędzy nimi. Ruby podczas ucieczki dołącza do grupy nastolatków, którzy również uciekają. Razem idą w nieznane i mimo początkowej nieufności, zaczyna ich łączyć szczera przyjaźń. Szczególnie wyróżnia się relacja między Ruby i Zu — jest prawdziwa, szczera przyjaźń. W drugiej części nie wszyscy z  bohaterów są obecni od początku, ale z czasem każdy z nich się pojawia, aby w ostatniej części znowu móc być razem. Oprócz tego z każdą kolejną częścią pojawiają się nowe postaci, inne odchodzą. Nie mam poczucia, że ktokolwiek z nich został zaniedbany. Podoba mi się, że w większości bohaterowie są trudni - czytając nie wiedziałam, czy ich lubię czy nie. Ich charaktery i decyzje były mi obce, a jednak nie są to źle napisane postaci. Ogromy plus!

Najbardziej mi się podobała pierwsza część. Motyw ucieczki, podróży oraz znalezienia rodziny w obcych ludziach jest cudowny. To sprawiło, że pochłonęłam książkę i się w niej zakochałam. W drugim tomie już był inny klimat, Ruby była bardziej samotna i zagubiona, przez co ja się trochę bardziej męczyłam w trakcie czytania. Z kolei w Po zmierzchu to trochę ja byłam zagubiona. Miałam poczucie większego chaosu, co nie zawsze byłam w stanie zrozumieć, co się dzieje. Nie jestem pewna w jakim stopniu to wina autorki, a w jakim po prostu ja byłam za bardzo zmęczona. Trzecia część podobała mi się mniej niż pierwsza, ale bardziej niż druga. Ta druga nie jest zła, po prostu nie do końca w guście. 

Okazuje się, że w 2018 roku została wydana czwarta część Mrocznych umysłów, a za niedługo zostanie wydana w Polsce. Jestem tego naprawdę ciekawa i czy to w ogóle będzie dobre, ma szanse bytu. 


Na koniec chciałam Was poprosić o oddanie głosu na mnie w plebiscycie OpowiemCi. Jestem nominowana w trzech katgeriowach: blog, bookstagram oraz mali wielcy. Link do plebiscytu w grafice. Jak zagłosujecie dostaniecie maila, w którym należy kliknąć w link, aby potwierdzić głos.

Idealna na jesienny wieczór - recenzja "Zakurzona kronika Animant Crumb"

 


Cześć! 

Ten pierwszy tydzień na uczelnie jest dość męczący. Myślałam, że nie zmęczy mnie aż tak, ale niestety... Poranki są cięższe, niż myślałam. Może to też kwestia tego, że po prostu mi zimno, bo jeszcze nie ma grzania. Najchętniej bym nie wychodziła z łóżka. Ogólnie w tym tygodniu wracałam po uczelni, robiłam obiad, trochę ogarniałam wokół siebie i jakoś nie miałam siły potem na nic. Ani nie czytałam, ani pisać mi się chciało. Po prostu chciałam, jak najszybciej iść spać. Na szczęście mobilizują mnie dedlajny, czyli mam jeszcze jedną książkę ze współpracy z wydawnictwem i będę ją recenzować. 

[Materiał reklamowy — współpraca z You&YA]

Tytuł: Zakurzona kronika Animant Crumb
Oryginalny tytuł: Animant Crumbs Staubchronik
Autorka: Lin Rina
Tłumaczka: Katarzyna Łakomik
Wydawnictwo: You&YA
Liczba stron: 544 
Data premiery: 20 września 2023 r. 

Animant Crumb miała szczęście — urodziła się w szanowanej rodzinie, nie musi się martwić o posag, nie powinna mieć problemów ze znalezieniem odpowiedniego kawalera... Tylko kawalerzy jej nie interesują. Animant kocha czytać, czyta niemalże przez cały czas i niemalże każdy gatunek. Kiedy jej matka coraz bardziej naciska na ślub i podsuwa jej coraz to nowych kandydatów na męża, wybawieniem okazuje się niespodziewana wizyta stryj. Stryj przyjeżdża z informacją, że w Królewskiej Bibliotece Uniwersyteckiej jest wolny etat — asystenta kustosza. Żaden z dotychczasowych pracowników nie spełnij oczekiwań kustosza. Animant, która jest zmęczona życiem z matką, decyduje się podjąć pracy. Ma miesiąc, aby się sprawdzić. Charakter kustosza nie ułatwia pracy, ale między bohaterami jest wiele podobieństw, dlatego z czasem nawiązują nić porozumienia i nie tylko.

Zakurzone kroniki Animant Crumb zdecydowałam się recenzować spontanicznie, głównym powodem było to, że lubię motyw wiktoriańskiej Anglii. Po tytule i trochę po opinie uznałam, że to będzie książka z elementami fantastycznymi. Po prostu uznałam, że wiktoriańska Anglia i stara, zakurzona biblioteka, to odpowiednia sceneria, aby dodać elementy fantastyczne. Akurat tak nie było, ale dostałam naprawdę przyjemną historię. Jest to ten typ książki, który w ostatnich miesiącach nie zyskuje popularności.

Perełka z Wattpada

Nie uwierzycie, jak byłam zdziwiona, gdy w podziękowaniach przeczytałam, że ta książka pierwotnie była publikowana na Wattpadzie.  Przeczytałam w swoim życiu kilka książek z tej platformy i niestety — w większości były one słabo napisane. Nie będę się rozpisać, co było nie tak w tamtych książkach, bo to zostawię na inny wpis. Nie chcę skreślać książek z tej platformy, ale obecnie wydaje mi się, że dobrze napisane książki są tam rzadkością, co jednak wynika ze specyfiki pisania w odcinkach.
Tutaj w ogóle nie odczułam, dopiero gdy się dowiedziałam, że najpierw ta książka pojawiła się na Wattpadzie, to zaczęłam zauważać te charakterystyczne cechy. Jednak nie wybijają się one aż tak, być może książka przeszła pod tym względem porządną korektę. Wątki w tej historii zgrabnie się przeplatają i żaden z nich nie jest urwany i zapomniałam. Wszystko znajduje swoje rozwiązanie na stronach powieści. 
Akcja nie brnie nie wiadomo jak szybko. Jest to bardzo spokojny, wolno rozwijający się romans. Bardzo mi się podoba taka forma, gdzie wszystko jest takie stonowane, a problemy bohaterów są adekwatne do ich wieku, sytuacji życiowej i czasów, w których żyją. Nie mam poczucia, że autorka chciała na siłę wzbudzić łzy w czytelniku albo inne silne emocje. Pisząc "na siłę", mam na myśli to, że czasem w książkach wstawia się mocne sceny, które nie pasują w ogóle do jej treści i wygląda to dziwnie.

Uniwersalna historia Animant Crumb

Jedno z pierwszych wrażeń po przeczytaniu, to poczucie, że historię Animant można czytać niezależnie od wieku i się przy tym dobrze bawić. Wydawca oznacza tę książkę jako "+14", co myślę, że jest dobrym oznaczeniem. Nie ma tutaj żadnych rzeczy, które są nieodpowiednie w tym wieku ani kontrowersyjne. 
Chociaż główni bohaterowie to dziewiętnastolatka i dwudziestosiedmioletni mężczyzna uważam, że to książka, którą jest uniwersalna i w tym przypadku oznaczenie wiekowe nie jest zaniżone. Przede wszystkim problemy dziewiętnastolatki w czasach wiktoriańskich są obce zarówno współczesnym dziewiętnastolatkom, jak i czternastolatkom czy nawet trzydziestolatkom. Autorka stara się odwzorować się epokę wiktoriańską pod względem obyczajów i możliwości, jakie mają bohaterowie, co nijak ma się do obecnych czasów. Nie umiem ocenić, jak wierne jest to odwzorowanie. Biorąc pod uwagę, jakie wymagania były wobec kobiet w tamtych czasach, to myślę, że wiek głównej bohaterki jest odpowiednio dobrany — czułabym niesmak, gdyby bohaterka była młodsza, a jednocześnie gdyby była starsza i dalej byłaby panną, odebrałabym to jako nieautentyczne. 

Kwestie społeczne w wiktoriańskiej Anglii

Akapit, o którym chciałabym się rozpisać, ale w sumie nie mam wystarczającej wiedzy, aby móc zweryfikować fakty. Relacje społeczne, obyczaje i konwenanse w tej historii są opisane tak, że jestem w stanie w nie uwierzyć i tak, jak je sobie wyobrażam. Tylko nie wiem, czy moje wyobrażenia pokrywają się z rzeczywistością. Istnieje duża szansa, że nie pokrywają się w ogóle, więc nie wiem, czy powinniście się tym sugerować. Na szczęście nie jest to powieść historyczna ani niczyja biografia, więc można tej książce więcej rzeczy wybaczyć.
Moim zdaniem dobór wieku bohaterów jest w punkt, co już wcześniej wspomniałam. Nie sprawia, że czytelnik po prostu nie czuje niesmaku ani przerażenia, że nastolatka jest wydawana za mąż za dorosłego faceta, bo tego wymaga od niej społeczeństwo. Autorka przedstawia oczekiwania względem Animant i tłumaczy, że taka różnica wieku w tamtych czasach była akceptowalna i nawet, co pada w książce, pożądania, mimo że może być to dla nas niepokojące. Dodatkowo dostajemy też obraz, z czym musi się mierzyć dziewczyna, która już uważana jest za "starą pannę" i nie chce brać ślubu tylko przez wzgląd na to, że tak wypada i jakiś kawaler zapewni jej awans społeczny. Nie jest to główny motyw, ale się pojawia.
Kolejna kwestia, jaka jest poruszana w tej historii, to sytuacja kobiet. Są to czasy, w których kobiety dopiero zaczynały się uczyć na uniwersytetach, ale wciąż nie miały takiego dostępu do nauki jak mężczyźni. Dalej były też nieszanowane i nietraktowane poważnie. Czytanie tego jest frustrujące, ale niestety mam świadomość, że tak to wtedy wyglądało (lub nawet gorzej). Ogromnym plusem jest pokazanie postaci kobiecych, które są gotowane walczyć o swoje prawa i o lepszy życie dla innych kobiet. 
Również pokazane są różnice między możliwościami i prawami różnych klas. Inaczej to wygląda w przypadku arystokracji, a inaczej w przypadku klasy robotniczej. Co więcej, pokazany jest też konflikt między tymi warstwami społecznymi, co w pewnym momencie rzutuje na relację bohaterów. Jest to kwestia, której Animant i Reed nie byli w stanie pominąć, musiało to kiedyś wypłynąć. W ich przypadku to się również łączy z kwestią praw kobiet i ogólnie ich sytuacją w nauce. Animant jest przedstawicielką arystokracji, a Reed wywodzi się z klasy robotniczej i zapracował na swoją pozycję. Różnica w ich sytuacji życiowej jest widoczna. 

Animant Crumb i Pan Reed — idealny slow burn

Tak się opisałam, a jeszcze nie napisałam nic o bohaterach. Historia opisywana jest z perspektywy Animant, która jest wnikliwą obserwatorką i posiada wiele ciekawych przemyśleń. W książce dominują opisy, co bardzo mi się podobało i nie było męczące. 
Główna bohaterka to naprawdę sympatyczna postać. Gdybym mogła, to bym wypiła z nią herbatę. Jest to kobieta świadoma swoich ograniczeń, które wynikają z jej płci, ale też urodzenia. Jednocześnie nie boi się wyjść poza sztywne ramy społeczeństwa — ma prawie 20 lat i rodzice nie przekonali jej do ślubu, a także rozpoczyna pracę, mimo że kobiety o jej statusie nie pracują. Dostrzega niesprawiedliwości w swoim świecie i nie boi się o nich mówić. Jest naprawdę oczytana, a jednocześnie zupełnie nie odnajduje się w relacjach damsko-męskich. Gdy do czegoś dochodzi, wzbudza to w niej dyskomfort lub zmieszanie, bo nie wie, co powinna zrobić. 
Thomas Reed, który w mojej świadomości pozostał Panem Reedem, to niesamowity mruk. Snuje się, jak cień po bibliotece, ma milion wymagań, a mimo tego wzbudza sympatię. Jego przeszłość jest bardzo ciekawa, chociaż sam nie chce o niej mówić. Jest ten przypadek, kiedy przeszłość tłumaczy wiele z zachowań bohatera. To również postać, która nie wie, jak okazywać swoje uczucia, co później ujawnia się w czynach. W połączeniu z selektywnym przestrzeganiem norm społecznych efekt bywa zabawny. 
No dobrze, po opisie bohaterów można się domyślić, że relacja pomiędzy bohaterami rozwija się powoli. To było takie przyjemne do czytania — wyłapywanie drobnych zmian Animant w stosunku do Thomasa, momenty, w których zauważyła coś, czego nie wiedziała, jak interpretować. Później wzajemna troska, kiedy któreś z nich nie było w najlepszym stanie. Coś cudownego! Uśmiecham się na samą myśl. Żeby nie było tak pięknie — miałam okazje też do płaczu. Raz "bo to nie tak powinno być!", a za drugim razem ze szczęścia.

Kończąc recenzję, chcę Wam naprawdę mocno polecić tę książkę. Jest przyjemna historia, idealna do kubka gorącej herbaty w jesienny wieczór. Po jej przeczytaniu czułam się przygnębiona, bo wiem, że w tych czasach ta książka nie zyska popularność. Nie jest przeładowana akcją, bohaterowie nie zmagają się co chwilę z nowymi, życiowymi tragediami, które mają złamać serce czytelnika. Nie ma tutaj też żadnej pikantnej sceny ani romantyzowania toksycznego typa, do którego później wzdychają czytelniczki i są kłótnie, czy takie ukazanie bohatera jest w ogóle moralne. To po prostu przyjemna, prosta historia, która wzbudza uśmiech na twarzy. Dlatego ją polecam.