Chciałabym zrobić Q&A, dlatego proszę Was o pytania w komentarzach. Można pytać o wszystko — blog, książki, studia chemiczne.
Chciałabym zrobić Q&A, dlatego proszę Was o pytania w komentarzach. Można pytać o wszystko — blog, książki, studia chemiczne.
Cześć!
Przychodzę do Was z niedawno zapowiedzianą recenzją. Brakowało mi dłuższego pisania o książkach, zaczęłam też inną książkę pod kątem recenzji, ale nie mogłam się w nią wczuć i zrobiłam sobie od niej chwilową przerwę. Mam nadzieję, że niedługo ją skończę.
Trylogia "Nieodgadniony" to seria, która kojarzy mi się z wakacjami. Niby akcja dzieje się w szkole, ale czytałam tę serię latem, gdy za oknem świeciło słońce i było przyjemnie. Pamiętam, jak byłam zawiedziona, że "Ręka na ścianie" to koniec. Zagadka zaginięcia w Akademii Ellinghama została rozwiązania. Nawet nie sprawdzałam, czy autorka szykuje coś jeszcze. A tu proszę! „Skrzynia w lesie” to czwarty tom przygód Stevie i jej przyjaciół. Jest poza trylogią o „Nieodgadnionym”, a rozwiązanie nowej zagadki mieści w tym tomie. Przed jego przeczytaniem nie trzeba odświeżać sobie trylogii, ale lepiej będzie czytać te serie w kolejności wydania. Nie ma spoilerów do poprzednich tomów, lecz są nawiązania, które mogą być mylące.
Tytuł: Skrzynia w lesie
Autorka: Maureen Johnson
Tłumacz: Paweł Łopatka
|Wydawnictwo: Poradnia K
Liczba stron: 404
Data wydania: 27 października 2021
Moja ocena: 9/10
W wakacje Stevie Bell, uczennica Akademii Ellinghama, która rozwiązała tajemnicę tej szkoły, nie ma co robić. Pracuje w sklepie, dopóki nie dostaje zaproszenia na letni obóz. Szczęśliwe Sosny to miejsce, gdzie wcześnie znajdował się obóz Wodospad Cudów, w którym na koniec lat siedemdziesiątych doszło do tragedii. Jeden z uczestników został znaleziony martwy, a jego przyjaciele, z którymi się wybrał do lasu, nie powrócili z niego. Rozwiązanie tej zagadki to zadanie dla Stevie Bell. W porównaniu do zagadki Nieodgadnionego powinno być prościej – świadkowie tych wydarzeń wciąż żyją, są trzy prawdopodobne wersje zdarzeń, lecz czy któraś z nich jest prawdziwa? Stevie może i ma łatwiejszy dostęp do informacji, ale jest to sprawa dużo bardziej niebezpieczna.
Początkowo obawiałam "Skrzyni w lesie", bo „Nieodgadniony” to dla mnie jest z najlepszych trylogii pod względem jej budowy. Moje obawy dotyczyły tego, że autorka nie zmieści się w tym tomie, będzie wątek, którego rozwinięcie mnie nie zadowoli albo zostanie wciśnięte po łebkach. Na całe szczęście, historia zgrabnie się zmieściła na 400 stronach, które pochłonęłam w jeden dzień.
Po prostu się płynie!
W historii są dwie linie czasowe – 1978 rok, w którym doszło do tragedii, i teraźniejszość, kiedy Stevie rozwiązuje zagadkę. Na początku więcej jest wspomnień z tej tragedii, które bardzo zachęcają do czytania. Teraźniejszość, dopóki Stevie nie trafia do obozu, nie jest zbyt wciągająca, ale jednocześnie chce się czytać dla scen z przeszłości. Dopiero kiedy zaczyna zapoznawać się ze sprawą, cała akcja nabiera tempa, zaczyna dziać się dużo więcej, a czytanie, jak dziewczyna rozwiązuję tę zagadkę to czysta przyjemność. Tak jak poprzednie tomy, ta historia zmusza do myślenia i rozwiązywania jej razem ze Stevie. Udało mi się odgadnąć, kto stał za jedną sprawą. Jednak to było dość proste i celowe, a w kwestiach kluczowych, czyli wydarzeniach z lat siedemdziesiątych, Maureen nie zawiodła mnie, a nawet trochę zmyliła. Rozwiązanie zagadki mnie zaskoczyło. Było naprawdę przemyślane i inteligentne, a ja nie mogłam przez to odłożyć tej książki.
Gdzieś do połowy książki akcja jest mało dynamiczna, jednak czytając po prostu się płynie przez historię. Jest to spowodowane tym, że Stevie skupia się na poznaniu historii, dlatego jej działań jest nieco mniej. Jednocześnie historia czwórki zamordowanych jest intrygująca i po prostu trzeba poznać jej zakończenie, dlatego czyta się dalej. Później Stevie zaczyna działać i wszystko przyspiesza, a do tego robi się niebezpiecznie.
Wakacyjny klimat
Klimat tego tomu jest zupełnie inny niż trylogii. W trylogii dominowała aura tajemniczości i zagadek, które z czasem stawały się coraz bardziej mroczne. „Skrzynia w lesie” klimatem bardziej przypomina mi drugą część filmowej „Ulicy strachu”, gdzie akcja również miała na obozie i w podobnych latach. Wiecie, klimat takiego horroru dla nastolatków, niekoniecznie slashera (nie jest tutaj tandetnie), gdzie niby czuć wakacyjną lekkość, nie jest przerażający, ale czuć ten mrok i odrobinę grozy. Z założenia jest to kryminał, jednak to skojarzenie z horrorem jest dużo mocniejsze.
Bohaterowie
Kwestia bohaterów jest ciekawa. Ze wszystkich dominuje najbardziej Stevie, następnie za nią wysuwają się osoby zamordowane i siostra jednej z ofiar. Jest tutaj więcej Davida, a pozostałe postaci, w tym Nate i Janelle, to po prostu tło dla fabuły.
W Stevie lubię jej sposób rozwiązywania zagadek. Jeśli nie znajduje rozwiązania zagadki od razu, to cały czas ją to nurtuje i powraca do tego myślami, dopóki nic nie wymyśli. Jest mi to naprawdę bliskie, sama tak mam w trakcie nauki czy robienia raportów. Później przychodzi olśnienie. W najmniej oczekiwanym momencie i pozornie sposób, w jaki ono przychodzi, jest bez sensu, Jednak Stevie (i ja także) jesteśmy w stanie przedstawić swój tok myślenia tak, że wszystko jest logiczne i wiadome. Nie mogę nie wspomnieć, że Stevie zmaga się ze stanami lękowymi. W moich oczach czyni ją to bardziej autentyczną i wciąż uważam to za dobrą odmianę po bohaterkach, które wciąż są odważne i altruistyczne.
Cieszę się z powrotu Davida. Mój stosunek do niego się zmieniał. Najpierw nie przepadałam za nim, potem go polubiłam, potem mnie wkurzał, ale chyba wreszcie mogę naprawdę powiedzieć, że lubię tę postać. W tym tomie jest sympatyczny i stara się zrozumieć Stevie i jej pomóc. Podoba mi się jego podejście do swojej sytuacji, bo jest naprawdę dojrzałe.
Janelle nie rozwijają się w tym tomie, za to w Nicku zachodzi drobna zmiana. Ich obecność jest po prostu miłym dodatkiem. Mają swój czas, ale nie są tutaj najważniejsi.
Podoba mi się przybliżenie wszystkich czterech ofiar. Stały się naprawdę realne, mimo że nieco stereotypowe. Todd – chłopak z bogatej rodziny, który sprawia kłopoty. Diana – zagubiona rockmenka. Eric – zabawny chłopak, wzbudza sympatię i jest dilerem. I Sabrina, która zupełnie do nich nie pasuje. Idealna uczennica, idealna siostra, idealna córka. Sabrina to największa zagadka tej historii, którą trzeba rozwiązać.
Nie mogłam się oderwać od historii. Im bliżej końca, tym ciężej mi było zostawić tę książkę. Uparcie czytałam, aż poznałam zakończenie, przez które zaniemówiłam. Naprawdę mózg mi wybuchł i trudno było mi zebrać myśli. Podoba mi się zmiana klimatu. Jest naprawdę wakacyjnie, lekko i jak z horroru dla nastolatków (co ja poradzę, lubię ten klimat). Cieszę się, że ta powieść powstała, bo widzę, że przygody Stevie Bell mają potencjał na bardzo rozbudowaną serię powieści kryminalnych dla młodzieży. Dobrze, że autora nie ograniczała się tylko do murów Akademii Ellinghama i zaczyna maksymalnie wykorzystywać jej potencjał. Na jesieni będzie premiera piątego tomu, ale nie wiem, czy w Polsce, czy za granicą.
Sprawdź, gdzie kupić:
Widżet działa jak link afiliacyjny. Gdy kupisz produkt, wchodząc do sklepu przez ten widżet, otrzymam prowizję od sprzedaży.
Cześć!
W tamtym tygodniu premierę miała książką, którą zainteresowała mnie swoim opisem. Mam przyjemność recenzować ją w ramach współpracy z wydawnictwem You&YA.
Książki o wiedźmach i innych wymiarach to jeden z moich ulubionych tematów. Kocham ten typ magii w książkach jako sekret ukrywany przed zwykłymi ludźmi. Wiedźmy, które wyglądają tak jak każdy, żyją normalnie wśród innych. Uwielbiam to.
Tytuł: Królestwo Nikczemnych
Vittoria di Carlo umiera w tajemniczych okoliczności. Zostaje brutalnie zamordowana, a oprawca wyrywa jej serce. Jej zrozpaczona siostra bliźniaczka, Emilia, przysięga sobie odnaleźć mordercę i pomścić siostrę. Wielkim ułatwieniem jest to, że kobiety z rodu di Carlo są wiedźmami. W swoim dochodzeniu dziewczyna odkrywa, że siostra w tajemnicy przed rodziną zaczęła się parać czarną magią.
Emilia stara się odtworzyć poczynania Pana Gniewu. Malvagi, jeden z siedmiu Książąt Piekieł, Nikczemny. Kreatura z legend, którymi straszyła ją babcia. Pan Gniewu staje po jej stronie, jednak dziewczyna nie jest w stanie w pełni mu zaufać. Razem zyskują wspólny cel.
„Królestwo Nikczemnych” to historia taka, jakie lubię. Wiedźmy, odrobina niebanalnego romansu i klimat, którego się nie zapomina. Dodajmy do tego, że moje wymagania do książek o magii w naszym świecie, są ogromne i przez lata nie mogłam znaleźć książek, które by mnie zadowoliły i nie pozostawiły z niedosytem, jeśli chodzi o przedstawienie świata. Ta książka mnie nie zawiodła, co więcej jest pierwszą książką zagranicznych autorów, w której nie mam zastrzeżeń do magii.
Powieść pełna magii
Klimat książki przypadł mi do gustu. Jest spokojny, taki leniwy, nieśpieszny. Po prostu idealnie włoski, a raczej taki, jaki sobie wyobrażam, że mają włoskie miasteczka. Czytałam i z łatwością wyobrażałam sobie miejsca, w których jest Emilia, czułam ciepło na sobie, morską bryzę i tego nieśmiertelnego ducha. A nigdy we Włoszech nie byłam.
Akcja na początku biegnie równie leniwie, co podobało mi się. Mogłam się relaksować w trakcie czytania. Później zaczęło mi się nieco nużyć, mimo że akcja nie była nudna. Po prostu zaczęłam potrzebować więcej emocji. I tak się stało. Im bliżej końca, tym napięcie rośnie coraz bardziej. Akcja nabiera tempa, jest więcej mroku i niebezpieczeństw.
Zakończenie jest… Wow! Emocje we mnie uderzyły, byłam zaskoczona wyborem głównej bohaterki, liczyłam cały czas na coś innego. Oczekiwałam czegoś innego, ale to zapowiada znacznie ciekawszą akcję w kolejnym tomie.
Główna oś fabuły jest rewelacyjnie poprowadzona. Śledztwo, niebezpieczeństwa, które pojawiają się nagle, zaskakujące fakty, które zmieniają cały wydźwięk. Do tego przekonany o swojej wyższości Książę Piekieł i bystra Wiedźma. Jak dla mnie to historia o zemście i zdradzie. Poszukiwaniu jednego, odnalezieniu drugiego. Zakończenie jasno daje znać, że zemsta nastąpi.
Co jeszcze?
Magia. Poznajemy wierzenia i legendy, które Emilia słyszy od dziecka. Skonfrontowane są z tym, co wie Nikczemny. Niektóre rozdziały zaczynają się od cytatów z księgi czarów rodziny di Carlo, dzięki czemu poznajemy, jak są warunki wykonywanych rytuałów, jak je wykonań i ogólne działanie magii w tym świecie. Narracja jest pierwszoosobowa, więc jest to perspektywa Emilii – jej lęki, świat, który zna i emocje, jakie wzbudzają w niej legendy.
Wątek miłosny jest poprowadzony bardzo subtelnie. Nie przesłania głównego wątku, rozwija się bardzo powoli, niemalże niezauważalnie. Po prostu pomiędzy głównymi bohaterami rodzi się specyficzna więź, która powoli ewoluuje. Niebanalne jest to, jak się zapowiadają ich dalszy rozwój.
Czego mi zabrakło?
Mimo rewelacyjnego poprowadzenia głównego wątku, dobrego wykreowania świata, to jednak zabrakło mi tła dla głównych wydarzeń. Nie mam na myśli tutaj magii i opisów świata bohaterów, ale takich prostych rzeczy, jak wątki poboczne. Moim głównym zastrzeżeń jest wątek rodziny di Carlo. Nie jestem usatysfakcjonowana. Dlaczego nikt nie zauważył, że Emilia wychodzi co noc i nie wraca do rana? Tylko raz ktoś o tym wspomniał, ale wyglądało, jakby był to jednorazowy wybryk. Dlaczego nie zwrócili uwagi, że nie ma jej w domu dwa tygodnie? Zupełnie, jakby nikt nie zauważył jej zniknięcia. Podobnie relacje z przyjaciółmi. Jest o nich mowa, czasem się pojawiają, ale są to bardziej epizodyczne sceny, które ściśle napędzają główny wątek. Zabrakło mi takich pobocznych wątków, które dzieją się nieco równoległe, ale mają wpływ na całość.Wiele osób ma zastrzeżenia do tłumaczenia. Imiona Książąt Piekieł zostały przetłumaczone na język polski. Jako nazwy własne nie powinny zostać przetłumaczone, jednak w praktyce jest różnie. Dla mnie nie było to problemem, ale chcę to zaznaczyć. Dobrze mi się komponowało to z tytułami "Książę", "Pan" i "Władca". W niektórych cytatach naprawdę dobrze to brzmiało. Zobaczcie.
Nadejdzie dzień, gdy nazwiesz mnie Śmiercią. Na razie wystarczy, jeśli będzie mnie nazywać Gniewem. - "Królestwo Nikczemnych" s. 107
Demony zeszły wśród ludzi
Ogół bohaterów jest bardzo ciekawy. Wiedźma i jej rodzina, Książęta Piekieł i gdzieś zabłądzi jakiś człowiek. Pojedynczo każda z postaci jest charakterystyczna.
Emilia to bohaterka, której zmianę obserwujemy na stronach powieści. Na początku słucha się zaleceń babci, wydaje się nieco bojaźliwa. Ze względu na to, że jest narratorką, obierałam ją jako spokojną osobę, więc nie całkiem mi do niej pasowało, gdy została określona jako osoba, w której łatwo wzbudzić gniew i podniecenie. Im bliżej końca, tym większą widać w niej determinację. Postawiła sobie cel, którego dokona za wszelką cenę.
Pan Gniewu to typ bohatera, jakiego ostatnio bardzo lubię. Naturalnie przynależący do gatunku, który utożsamiany jako zły. Śmiertelnie niebezpieczny, ale czarujący. Piekielnie inteligentny, nieco zbyt pewny siebie. Ma w sobie coś przyciągającego, nawet widać, że potrafi się troszczyć. Może po prostu szukam w nim jakiegoś pierwiastka dobra. Po prostu jest intrygujący, inteligentny i ma klasę.
Nonna, czyli babcia bliźniaczek, to postać, która ma największą wiedzę. Wydaje mi się, że też ma najwięcej tajemnic, czym mnie zaskoczyła. To taka babcia, która chroni wnuki za wszelką ceną. Niepozorna, ale może zabić.
Z pozostałych postaci poznajemy Vittorię. Na początku jako wulkan energii, który nie boi się konsekwencji, a później ze wspomnień siostry jako osobę, która ma pełno tajemnic i trzeba poznać ją na nowo.
Pan Zazdrości, Pan Chciwości i Pan Nieczystości nie zrobili dobrego wrażenia. Wprowadzali dużo mroku do książki i wyraźnie było czuć ich nieczyste intencje.
Z drugoplanowymi postaciami jest trochę problem. Są charakterystyczne, można je zapamiętać bez większego problemu, ale przedstawia je tylko Emilia w swoich wspomnieniach. Nie ma wielu sytuacji, w których oni się pojawiają. Mają znaczenie dla głównego wątku, ale nie mają własnych wątków. Całość skupia się na Emilii i Władcy Gniewu.
Jest to jedna z książek, które po prostu polecam. Jestem zachwycona. Zeszły już ze mnie te emocje, jakie czułam bezpośrednio po przeczytaniu. Jak myślę, co przeczytałam – myślę z uśmiechem. Spędziłam dobry czas z tą książką, dała mi to, czego w tym momencie potrzebowałam.
Książka dostępna na Empik.com.
Liczba stron: 413
Wydawnictwo: You&YA
Data wydania: 23 marca 2022 r.
Średniowieczny klimat
Z biegiem akcji klimat się zmienia. Najpierw jest statecznie, gdyż Lena nie zna jeszcze świat oraz towarzyszy jej spokojny Eavan, ona również spędza czas głównie w jego willi. Natomiast, gdy pojawia się Cedrik, akcja nabiera tempa — główna bohaterka może poznać świat. Oboje również tworzą intrygujący duet.
Polityczne zawirowania napędzające romans
Im bliżej końca, tym częściej mówiłam do siebie pod nosem „jakie to jest zajebiste”. Naprawdę, ta książka jest po prostu zajebista. Ciekawie poprowadzony trójkąt miłosny sprawił, że w kilku momentach śmiałam się na głos. To również zasługa postaci Cedrika, którego teksty potrafiły mnie rozbawić swoją bezpośredniością i dwuznacznością, a czasem były po prostu zaskakujące. Humor, którym operowała autorka, do mnie trafił.
Bohaterowie
Pierwszy rozdział naprawdę nie był dla
mnie zachęcający, głównie przez to, że postaci były
przedstawione sztampowo – Ewka jako pusta Instagramerka,
Tomek typowy „nice guy” – miły dla bohaterki, aby z nią być
i niepotrafiący przyjąć do siebie odmowy, a Dominik – idealny
starszy brat. O reszcie towarzystwa już zapomniałam, ale to nie
były istotne postaci. Zresztą Ewka i Tomek też nie, tylko opis
wywołał we mnie negatywne uczucia.
I Lena.
Lena, która wydawała się oceniać innych z góry, była zdystansowana i nie mieszała się z towarzystwem swojego brata. Do tego nie była nigdy w związku, a żaden chłopak nie był dla mnie wystarczająco dobry. Nie lubię takich bohaterek, już miała u mnie minus od samego początku. Później, gdy trafiła za Kurtynę, nie było lepiej. Złamała wszystkie Złote Zasady Strażników! Wiem, to nie ta książka, nie to uniwersum, ale to skojarzenie jest tak mocne, że musiałam je tutaj wstawić. Po prostu Lena wykazywała się brakiem zrozumienia i nie próbowała się wtopić w otoczenie. Tak mniej więcej było do jakiejś 180 strony, a później zaczęła rozumieć sytuację, domyśliła się, że łatwo nie wróci, więc zaczęła szanować kulturę, w której się znalazła, i zaczęła działać. To także naprawdę rozsądna postać – potrafi zauważyć swoje nierozsądne zachowanie! Myślę, że z czasem może zasłużyć na miano silnej postaci kobiecej, ale dopiero w kolejnych częściach okaże się, jaka jest naprawdę jej siła.
Do Eavana mam mieszane uczucia. Wyobrażałam go sobie jako wikinga, tylko ładniej
ubranego. Rozsądny, spokojny, lojalista. Wydaje się naprawdę w
porządku, ale właśnie fakt, że należy do lojalistów, powoduje,
że traci w moich oczach i trudno mu zaufać.
Cedrik z kolei
jest jego zupełnym przeciwieństwem. Ma w sobie więcej szaleństwa,
momentami aż za dużo. Jego poczucie humoru jest w moim typie, więc
głównie dzięki niemu się śmiałam.
Mam małe zastrzeżenie, jeśli chodzi o budowę postaci. Głównie uwaga została przyłożona do bohaterów w teraźniejszości, są momenty, gdzie opowiadają o tym, co się działo w ich życiu przed akcją książki, ale ciężko mi na podstawie tych szczątkowych informacji zbudować pełen obraz tych postaci. Nie traktuję tego jednoznacznie jako wady, bo dodało tajemniczej aury do klimatu. Naprawdę dobrze w komponowało się to w relację Leny i Cedrika, gdzie oboje nie mówili o swojej przeszłości. Być może był to celowy zabieg, zobaczymy w przyszłej części.
„Za kurtyną: Apogeum” to książka dla osób, które lubią fantastykę, której główną rolę gra wątek miłosny. W trakcie czytania miałam skojarzenia do „Krwi i popiołu”, ale nie na zasadzie podobieństwa. Obie książki są z gatunku romans-fantastyka, wyraźne podziały społeczne i bardziej „średniowieczny klimat”, jednak w moim odczuciu „Apogeum” wypada dużo lepiej, bo ma to, czego zabrakło mi w tamtej książce, dlatego myślę, że jest to książka, która się spodoba zarówno fanom, jak i antyfanom „Krwi i popiołu”. To też być też dobry wybór dla osób, które nie czytają książek polskich autorów, bo nie lubią, gdy pojawiają się polskie nazwy i imiona – tutaj jest różnorodność. Zdecydowanie odradzam to osobom, które nie lubią romansów oraz trójkątów miłosnych.
Cassandra Clare od lat jest jedną z moich ulubionych autorek, żadna z jej książek mnie nie zawiodła — najczęściej mnie zachwycają. Wiadomo, że przy tak rozległych seriach można znaleźć lepsze i gorsze tomy, ale nawet te gorsze obiektywnie są dobre, tylko nie dorównują reszcie.
„Łańcuch ze złota” to początek nowej trylogii „Ostatnie godziny”, w której głównymi bohaterami są dzieci bohaterów „Diabelskich maszyn”. Już po trzech rozdziałach czułam, że to ma szanse być moja drugą ulubioną serią z uniwersum Nocnych Łowców.
W Londynie pojawiają się dwie nowe rodziny. Łączy je to, że obie mają problemy, które chcą rozwiązać, a także… Rodzina Herondale’ów. Jedni się z nimi przyjaźnią, a drudzy, cóż… nienawidzą ze szczerego serca. Ich przyjazdem wzrasta demoniczna aktywność, a demony atakują także nawet w ciągu dzień i zachowują się w nietypowy dla siebie sposób. Za to ich jad okazuje się śmiertelnie niebezpieczny dla Nocnych Łowców i w Cichym Mieście nie ma dla chorych lekarstwa.
Od początku książki miałam wiele pytań i świadomość, że na część nie uzyskam odpowiedzi, bo jest to trylogia. Na najbardziej nurtujące mnie pytanie pewnie wyjaśni się na sam koniec. Jest trochę spoilerowa kwestia, więc na wszelki wypadek w tej recenzji również stworzyłam sekcję spoilerową — oznaczona dużym separatorem. Dam też znać w tekście, gdzie ona się zaczyna.
Fabuła tej książki po opisie może nie brzmieć jakoś zaskakująco i wciągająco. Młodzi bohaterowie angażują się w rozwiązanie sprawy za plecami dorosłych, których po prostu ograniczają zasady Clave. Tutaj właśnie te zasady grają istotną rolę i lepiej możemy dostrzec ich negatywne aspekty. Prawo Nocnych Łowców jest bardzo surowe, a czasem po prostu złe. Każdy, kto czytał już książki Clare, wie o tym, ale w „Łańcuchu ze złota” widać to jeszcze lepiej – Enklawa jest zajęta dyskutowaniem ze sobą, bardziej formalnymi działaniami, aby wszystko było „według protokołu”, a w tym czasie młodzi uruchamiają sieć kontaktów i działają. Kontaktują się z wieloma osobami (w tym momencie nie wiem, jak im się to udało to zrobić, aby nic nie zdradzić) a dorośli tkwią w Instytucie, chodzą na patrole i w sumie nie posuwają się w śledztwie dalej. Oprócz tego jeden z młodych bohaterów pomaga Henry’emu w tworzeniu antidotum na tę tajemniczą chorobę i jak możecie się domyśleć, tutaj też są komplikacje.
Akcja ma miejsce na początku XX w., uwielbiam klimat dawniejszych lat w książkach Clare, wiec jest to dla mnie atut. Do tego, podobnie jak w „Diabelskich maszynach”, na początku każdego rozdziału jest cytat, a tytuł do niego nawiązuje. Ponadto w większości rozdziałów jest podrozdział „Minione dni”, gdzie przedstawiane są wydarzenia ze wcześniejszych lat, co urozmaica tę powieść.
Myślę, że Cordelia i
„Krew i popiół” zdominowała w ostatnich dwóch miesiącach Internet. Na miesiąc przed premierę dużo o niej mówiono. W styczniu, czyli w miesiącu premiery, została wybrana przez moich obserwatorów jako najgłośniejsza książka tego miesiąca, a w lutym wciąż się o niej mówi. Odkupiłam ją spontanicznie od jednej dziewczyny, którą obserwuję, bo gdy patrzyłam, jak ona to przeżywa, to zachciałam ją przeczytać, szczególnie że często mam inny gust niż ona. I co otrzymałam? Masochistyczną przyjemność z czytania tej książki i mieszane uczucia, co do niej. Taka dziwna książka w moich oczach, dlatego będzie nieco inna forma recenzji. Może przy niej zostanę lub będę wykorzystywać jej elementy.
Tytuł: Krew i popiół
Autorka: Jennifer L. Armentrout
Wydawnictwo: You&YA
Data wydania: 12 stycznia 2022
Liczba stron: 510
Panna, wybrana przez bogów musi wieść życia z dala od innych, wiedzie życie w zamknięciu, pełne wielu ograniczeń. Nikt nie może zobaczyć jej twarzy, nie może się z nikim zaprzyjaźnić i musi być pod stałą ochroną. Musi być godna. Po prostu. Poppy łamie te zasady w ramach buntu, ale też chęci zaznania życia przed swoją Ascendencja. Jednak na zamku zaczyna być niebezpiecznie, ktoś próbuje ją porwać, dwóch jej strażników zginęło w dość krótkim czasie, a także wzrasta aktywność przeciwników króla i królowej. Nowym strażnikiem zostaje Hawke, którego już raz spotkała w trakcie swoich eskapad poza zamek.
W żadnej książce nie miałam aż tak rozdzielonej obiektywnej opinii od subiektywnej. Zwykle to się łączy lub po prostu nie czuję, że sama obiektywna opinia była mi potrzebna. To dla mnie takie „The Kissing Booth” wśród książek, a ten film to moje totalne guilty pleasure – wiem, że jest słaby, bohaterowie zachowują się głupio, wszystko można jakoś łatwo załatwić, ale i tak oglądam z zapartym tchem, wracam, co jakiś czas i przeżywam, że to jest takie głupie, wkurzające, infantylne i w tym wszystkim zajebiste! Tutaj może nie powiem „TAK! OMG TO JEST ZAJEBISTE”, ale jednak ma w sobie coś takiego, że mnie ta historia przyciągnęła do siebie i chcę wiedzieć, co będzie dalej. Jednocześnie widzę wady i kilka rzeczy wolałabym, żeby wyglądały inaczej.
Dlatego recenzja w trzech częściach – obiektywnej, subiektywnej i spoilerowej, aby móc się w pełni odnieść do książki.
Jest potencjał, ale są też wady
Pomysł na fabułę jest ciekawy – wybrana przez bogów, która się buntuje, intryga polityczna i przedarcie się buntowników do zamku. Świat też zapowiadał się interesująca – jakieś rasy, stworzenia i inne śmiertelnie niebezpieczne rzeczy, a do tego główna bohaterka z jakimś darem!
W ciągu pierwszych 100-150 stron autorka podrzuca nam kilka wątków, które splatają się ze sobą na sam koniec. Nie jest to moja ulubiona forma prowadzenia fabuły w książce, wolę gdy jest jakiś przewodni wątek, a poboczne się tak przeplatają, że gdzieś jeden się kończy, potem drugi zaczyna i kończy się w innym tomie. Wiecie, o co chodzi. Tutaj właśnie istnieje ten punkt, w którym wszystko się łączy i trochę zaczynają od tego wychodzić nowe wątki. Nie jest źle, dzięki temu końcówka wciąga, intryguje i mnie zachęciła do dalszego czytania.
Akcja nie rozwija się szybko. Coś się dzieje na początku, ale to bardziej pojedyncze zdarzenia, które przeplatają się z życiem Poppy. Są one ciekawe, ale mogą nużyć. Akcja rozkręca się gdzieś w połowie książki, a to co się wydarzyło na ostatnich 150-ciu stronach było niesamowite. Zmieniło wydźwięk wielu rzeczy, nie w każdym przypadku był on pozytywny, ale rozjaśniło sposób prowadzenia fabuły, wprowadziło dużo nowych informacji o świecie. Połączyło kilka wcześniejszych wydarzeń w jedną całość, a przede wszystkim rzeczywiście mnie wciągnęło.
Największą wadą jest dla mnie narracja. Narratorką jest główna bohaterka, ale o niebo lepiej sprawdziłaby się tutaj narracja trzecioosobowa. Przede wszystkim, początkowe opisy Poppy nic nie wnoszą. Część jest istotna dla fabuły, ale nie zwiększają świadomości na temat świata przedstawionego. Wszystko to dlatego, że Poppy sama niewiele wie. Trzymana pod kluczem, uczona, ale bardzo selektywnie. Narrator wszechwiedzący mógłby dużo naprawić, podając potrzebne informacje. Dopiero na końcu jest wyjaśnione, kim są Ascendenci, a to słowo przewija się przez cały czas, podobnie jak słowo sysuni. Około 350 strony jest pierwszy, dokładniejszy opis, akurat stworzenia, które było przerośniętym szczurem (XD bawi mnie to, że to serio był pierwszy naprawdę obrazowy opis i dużo wyjaśniający). Wcześniej są podawane informacje na temat Ascendentów, ale nie tłumaczą one dokładnie, kim jest ta rasa. O Atlantach czy Descendetach dowiadujemy się jeszcze mniej, właściwie tylko tyle, że to wrogowie i są niebezpieczni.
Podział świata bohaterów odnosi się nie tylko do ras, ale też łączy się ze statusem społecznym. W związku, z czym Ascendenci to rodzaj arystokracji. Oprócz nich są strażnicy, którzy są zwykłymi ludźmi i im służą, kapłani i po prostu ludzie, którzy są biedni. To bardzo patriarchalne społeczeństwo w dodatku w połączeniu z sadystycznym władcą. Warto mieć to na uwadze, kiedy będzie się wybierało tę książkę.
Bohaterowie i relacje
Pisanie o bohaterach nigdy nie jest moją ulubioną częścią recenzji, zwykle jest dla mnie najtrudniejsza, a tutaj jakoś szczególnie. Przede wszystkim najważniejsi bohaterowie to Hawke oraz Poppy.
Co robi Poppy i kim ona jest, to już wiemy. Jako narratorka jest kiepska, bo sama niewiele wie o świecie. Momentami zachowuje się głupiutko i nie dostrzega oczywistych rzeczy, ale w końcu na to wpada. Nie umiem jej określić jako silnej kobiecej postaci. W moim odczuciu nie jest taka przez większość książki. Faktycznie bierze udział w walkach i chce pomagać, ale jednocześnie jest w swojej roli jako wybrana przez bogów, co ją ogranicza. Później zaczyna uświadamiać sobie swoją przemianę, to skąd brały się jej reakcje, ale także swoje słabości. Dopiero wtedy, ze wzrostem tej świadomości, zaczyna mieć predyspozycje do silnej postaci kobiecej.
Hawke z kolei na początku wydawał mi się bohaterem, który znalazł się w złej książce. Poważnie, skojarzył mi się z popularnym sportowcem z high school, który ma świadomość, że wszystkie dziewczyny na niego lecą i to wykorzystuje. W środku zaczęłam zmieniać o nim zdanie, bo był zabawny, ale tak naprawdę doceniłam jego kreację na sam koniec. Powód wyjaśnię w ostatniej, spoilerowej części recenzji.
Z pozostałych bohaterów doceniam jedynie Viktera, głównie ze względu na jego relację z Poppy. Vikter jest strażnikiem, ale jednocześnie traktuje ją jak swoją córkę. Bardzo dobrze wygląda to na tle całej książki, ten bohater jest potrzebnym głosem rozsądku w tej książce.
Relacji pomiędzy Poppy a Hawkem nie jestem w stanie nazwać relacją miłosną. Podobnie ciężko mi to wsadzić w ramy typowego love – hate. Głównie przez zakończenie, które zupełnie zmieniło wydźwięk całości. Generalnie nie rozumiem romantyzowania jej, o czym szerzej napiszę później, ale reakcja Poppy i uczucia są dobrze napisane. Bohaterka ma po raz pierwszy do czynienia z mężczyzną, nie wie, jak wyglądają zdrowy związek, dlatego też podoba jej się to, w jaki sposób Hawke okazuje jej zainteresowanie. Szczególnie że wśród mężczyzn, z którymi miała do czynienia, wypada dość… Hm… Po prostu nie wykazuje sadystycznych skłonności wobec niej i nie czerpie widocznej satysfakcji ze znęcania się nad nią, ale okazuje swoje zainteresowanie, przekraczając jej granice, szczególnie na końcu. Nie jest to relacja, którą warto romantyzować i tego też nie rozumiem w odbiorze jej przez inne sposoby. Jednocześnie doceniam ją jako zabieg dla całej fabuły.
Książka jak narkotyk – zła i uzależnia. Tutaj oczywiście piszę żartobliwie, bo książka ma początek, który nie jest dobry, i koniec, który nie jest zły, jeśli chodzi o fabułę i budowę świata. I to tyle z bycia obiektywną.
Książka ma naprawdę niesamowity klimat. Pomimo tylu wad, jakoś mnie do siebie przekonała. Wiem już, że wrócę do niej za jakiś czas i przeczytam kolejne części, bo ta końcówka mnie dosłownie wciągnęła. Sama dobrze tego nie rozumiem.
Styl pisania mi się nie podobał – był dziwny. Sposób napisania opisów i dialogów nie współgrał ze sobą. Jednocześnie nie męczyło mnie, czytało się bardzo szybko (nawet 80 stron w pół godziny). Były sceny, które musiałam przeczytać ponownie, bo nie całkiem zrozumiałam, do czego doszło, jak do tego doszło i jakim cudem bohaterowie znaleźli się akurat tutaj. Mimo to i tak nie było to męczące dla mnie.
Nawet odczuwałam masochistyczną przyjemność z czytania tej książki. Inaczej tego nie nazwę, świadoma wad i różnych głupotek, polubiłam tę historię. Uważam, że można było ją lepiej napisać, zarówno pod względem technicznym, jak i pominąć pewne sceny i zachowania bohaterów. Mimo to ta książka mnie do siebie przekonałą, mimo schematów i mimo wad. Bohaterowie mają w sobie coś unikalnego, nawet jeśli ich nie polubiłam, a to wszystko, co mi mózg podsuwa, co może być dalej, zachęca mnie do czekania na kolejne część.
Niektóre dialogi były dla mnie naprawdę zabawne. Poczucie humoru akurat było bardzo proste, a to coś, co stoi na podium zaraz po absurdalnym poczuciu humoru i sarkastycznym. Tych kilka dialogów skojarzyło mi się z filmem „Zapomniana melodia” *klik* i (chyba) pierwszą sceną.
Oprócz tego było kilka naprawdę fajnych cytatów. Bohaterowie potrafili powiedzieć rzeczy, które naprawdę były sensowne. Ostatnio rzadko kiedy pojedyncze cytaty wzbudzają moje zainteresowanie, a w tej książce znalazłam dwie wypowiedzi, które naprawdę mi się podobają.
Strach i odwaga często są jednym i tym samym. Robią z ciebie albo wojownika, albo tchórza. Jedyną różnicę stanowi osoba, która jest w środku. ~ Jennifer L. Armentrout "Krew i Popiół"
Śmierć jest jak stary przyjaciel, który przychodzi z wizytą, czasami wtedy, kiedy najmniej się jej spodziewasz, a czasami wtedy, kiedy na nią czekasz. - Jennifer L. Armentrout "Krew i popiół"
W książce zabrakło mi mapy. Byłaby ona spoilerem, gdyby była pełna, ale można byłoby ją uciąć w odpowiednim miejscu i odpowiednio podpisać. Rozjaśniłoby to, chociaż geografię świata. Podobnie fajnie by było, gdyby znalazł się tutaj słowniczek, gdzie pokrótce wyjaśnione zostały nazwy własne, rytuały czy zwierzęta.
Ciężko mi tę książkę przyporządkować do określonego gatunku. Ma w sobie elementy fantastyki, romansu i erotyku, ale dla mnie za mało spełnia cech, aby było którymkolwiek z nich. Chyba najbliżej temu będzie do New Adult w świecie fantastycznym, ale też nie całkiem. Na pewno nie jest to książka młodzieżowa.
Nie jestem w stanie polecić tej książki każdemu. W sumie w ogóle ciężko w moim przypadku mówić o polecaniu tej książki. Radzę uważnie czytać recenzje, abyście dobrze wyłapali motywy, które tutaj się pojawiają, i czy one mogą Wam się spodobać. No i, nie polecam tego jednak poniżej 16-18 lat. Ciężko mi ustalić konkretną granicę, po prostu ta książka może zaszkodzić, gdy w kimś jeszcze nie rozwinęła się pewna dojrzałość, mam tutaj na myśli aspekt związkowy, aby wiedzieć, które z zachowań bohaterów są nieodpowiednie i nie należy ich romantyzować. Jednocześnie, nie wykluczam, że osobom dojrzałym może się po prostu nie spodobać przez te techniczne aspekty.
Sama planuję czytać kolejne części i kiedyś pewnie powrócę do tej książki, wzbogacona o to wszystko, co tutaj napisałam. Dalsza część zawiera spoilery – oznaczone kursywą. Spokojnie możesz opuścić następną część wpisy, jeśli nie chcesz ich poznać.
Nie umiem napisać o tej książce bez spoilerów. Głównie dlatego, że najważniejsze informacje są na końcu książki i wiążą się z relacją bohaterów i pewnym, problematycznym wydarzeniem na samym końcu książki.
Ugryzienie przez Atlanta/wypicie jego krwi, które powoduje natychmiastowe pożądanie – błagam… To zagranie godne parodii (gdzie wypadłoby nieźle) albo jakiegoś dziwnego filmu dla dorosłych. Tutaj wypada to tandetnie. Musiałam się zastanowić nad tą kwestią, bo najpierw uważałam, że to ryzykowny krok, ale jednak dochodzę do wniosku, że jest to po prostu tandetne.
Scena na śniegu
Nie mam pojęcia, jakie procesy myślowe zaszły w głowie autorki, aby tak poprowadzić fabułę, ale to naprawdę zły pomysł.
Problem w tej scenie jest taki, że Atlant wykorzystał swoje zdolności, aby wykorzystać Poppy. Musiałam przeczytać tę scenę dwa razy, bo w pierwszej chwili myślałam, że on po prostu chce się posilić jej krwią, a to jednak nie o to chodziło.
Ogólnie to, jak została napisana ta scena i co do niej doprowadziło, jest pojebane. Po prostu. Nie będę bawić się w ładne słówka.
Relację Hawke’a i Poppy doceniam jako intrygę. Hawke nie jest zwykłym strażnikiem, jego celem było omamienie Panny i porwanie jej, co wyszło zajebiście. Fabularnie jest to naprawdę świetny zabieg, jednak nie sprzyja romantyzowaniu tej relacji. Nie ma w niej wielu romantycznych rzecz – ona dla niego była celem, ale coś wyszło spod kontroli i można się domyśleć, że coś poczuł, ale wciąż ma swój cel. Ona z kolei pierwszy raz doznała jakiegoś zainteresowania ze strony mężczyzny, do tego świadomość, że to zakazane i chęć buntu – naprawdę, to nic romantycznego. Lubię dobrze napisane, toksyczne relacje w związkach, ale przez narrację pierwszoosobową jakoś zabrakło tutaj podkreślenia, że to złe. Poppy trochę czuje, że to złe, ale to nie jest tak zdefiniowane, jak być powinno. Ogromnym plusem jest to, że na końcu dostrzega, co się dzieje, nie podoba jej się to.
Z kolei Hawke. Napisałam, ze jego postać również doceniłam, a to dlatego, że przez większość książki przyjmował rolę strażnika, a w rzeczywistości był kimś innym. Dokładniej największym wrogiem w tej książce, czyli Księciem Casteelem. Genialny pomysł sam w sobie, bardzo mi się spodobał, a jednocześnie sprawił, że przestałam odbierać głównego bohatera jako aroganckiego kolesia z liceum. Stał się w moich oczach przebiegły i inteligentny, ale nie do szpiku kości zły. Widzę w nim, że ma jakieś jasne strony.
Hejo!
Dziś przychodzę z ostatnią książką, którą zamówiłam na czytampierwszy.pl. Obecnie portal jest zawieszony na czas nieokreślony, a książkę zamówiłam chyba w grudniu za punkty. Za recenzje tej książki nie dostanę punktów. :)
Sam styczeń miałam dość intensywny i trochę zaczynałam pisać, ale nie byłam w stanie tego kończyć, bo jednak dobra ma tylko 24 godziny i to trochę za mało. Za to dużo czytałam i słuchałam audiobooków, wróciła mi ochota na pisanie recenzji, więc zapraszam! Myślę, że w lutym wrzucę trochę więcej wpisów lub napiszę coś na zapas.
Tytuł: Pani Siedmiu Bram
Autorka: Maria Zdybska
Wydawnictwo: Inanna
Data wydania: 12.11.2021 r.
Liczba stron: 299
Moja ocena: 8/10
Dziwna śmierć przyciąga uwagę Dantego — jednego z bogów, którzy żyją wśród ludzi. Niezwłocznie kontaktuje się z Inanną, boginią, której z pewnością ta sprawa będzie dotyczyć. Ktoś pragnie otworzyć Siedem Bram Irkalli, wzywając tym samym Inannę do ich obrony, bo przecież ona jest jej panią.
„Pani Siedmiu Bram” to nie typ fantastyki, po który nie sięgam najczęściej. Króluje u mnie fantastyka młodzieżowa, ogólnie jakieś mocniej wykreowane światy, które znacznie bardziej odbiegają od znanego nam świata. Tutaj mamy dawnych bogów, którzy nie zniknęli i żyją wśród ludzi, mimo że ich kult dawno osłabł, łączą w sobie wiele kultur, a sama historia jest pełna symboli.
Czytając ją, przeszłam przez 3 fazy – fascynacja, a następnie chwilowe zwątpienie i zagubienie, a koniec ogromny zachwyt i zaskoczenie. To taki uproszczony podział, jak odebrałam fabułę i zdecydowanie nie powinniście się nim sugerować. Dlaczego? Jak napisałam, to książka pełna symboli, a oprócz tego niedopowiedzeń. W związku z czym każdy będzie odbierał ją zupełnie inaczej, ale również nie każdemu przypadnie do gustu. Można spokojnie czytać tę książkę, bez wgłębiania się w warstwę symboliczną, samą historię wtedy się zrozumie, ale tutaj własne rozmyślania czynią tę książkę wyjątkową.
Ale co z samą
fabułą i akcją?
Fabuła jest ciekawa – dawna bogini, która nieco za bardzo wsiąkła w ludzki świat, musi ochronić swoje bramy przed zniszczeniem i wypuszczeniem Szeolitów oraz bardziej krwiożerczych stworzeń, które w chwilę zniszczą cały świat, a wszystko zaczyna się od dziwnych morderstw. Dobrze i spójnie poprowadzona, ale żadne zwroty akcji mnie nie uderzyły.
Dla mnie główną wadą jest tempo akcji. Przez to, że bohaterowie sami dobrze nie wiedzą, co się dzieje, kto za tym stoi, a do tego nie mają jak przewidzieć, gdzie będzie następny atak, akcja wydaje się biec dość wolno. Na szczęście nieco przyspieszają ją często zmiany lokalizacji bohaterów.
Bogowie w ludzkim świecie
Bohaterowie to
większości bogowie, demony i inne pradawne istoty. Ludzie to
bardziej postaci epizodyczne. Przez całą fabułę częściej
przeplata się jeden człowiek, który pozornie nic do niej nie
wnosi, ale gdy się głębiej zastanowiłam, to jednak ma to znaczenie
i jest dość typowy motyw podczas omawiania mitologii – ludzie to
tylko zabawki w rękach bogów.
Sam sposób ukazania bogów
bardzo mi się spodobał. Są to istoty o podwójnej, często
sprzecznej ze sobą naturze. Stąd też ich zachowania i reakcje nie
zawsze są spójne ze sobą, potrafią zmienić nastrój w kilka
chwil. W postaciach ludzkich odbierałabym to jako niespójność i
irytowałoby mnie to, ale jako sposób ukazania bogów bardzo mi się
podoba.
Bogowie, których poznajemy, tworzą ciekawy duet.
Inanna, a jednocześnie Ereszkiegel, bogini miłości i wojny,
tytułowa Pani Siedmiu Bram, która ma zadanie ochronić swoje bramy
przed zniszczeniem i wypuszczeniem Szeolitów, którzy zniszczyliby
ziemię. Dante, czyli dobrze znany z mitologii greckiej Hermes, bóg
kłamców i złodziei (no i boski posłaniec, ale te dwie pierwsze
postaci są jednak ważniejsze). Zdecydowanie ich natura sprzyja
niedopowiedzeniom, które każdy może interpretować na własny
sposób.
„Pani siedmiu
bram” to książka, której odbiór jest bardzo osobisty. Ciężko mi przekazać jakieś obiektywne informacje, bo to książka, której odbiór jest bardziej subiektywny niż innych. Dla
mnie była świetna, mogłam przy niej odkryć nowy sposób patrzenia
na książki, skłoniła mnie do przemyśleń, które właściwie nic
nie zmieniły w moim życiu. :D Po prostu lubię rozmyślać i lubię
rzeczy, które skłaniają mnie do ciekawych przemyśleń. Jednocześnie nie umiem jej polecić ze słowami "Czytajcie wszyscy, bo jest genialna!".
Raczej zastanówcie się, czy lubicie książki pełne symboli, niedosłowne, gdzie czy to celowe niedopowiedzenie, czy może jakaś niekonsekwencja w prowadzeniu fabuły. Chyba tylko jestem w stanie bez mrugnięcia okiem polecić ją maturzystom, bo porusza temat mitologii i motyw ukazywania bogów w literaturze, a także miejsca, gdzie trafiają ludzie po śmierci.
Hejo!
Myślałam, że wrzucę kilka dni temu inny wpis, ale pisząc go mam taką blokadę i tak odechciewa mi się o tym pisać, że aż sama jestem w szoku. Zależy mi na pewnej ciągłości serii, dlatego szkoda mi sobie odpuszczać tamten wpis. Nawet wiem, co pisać, gdy go nie piszę! Gdy siadam do pisania, to po prostu wszystkie moje myśli wyparowują.
Dlatego dziś zdecydowałam się dodać recenzję książki Sylwii Lipki "Mery Majka". Sylwia Lipka jest postacią, która gdzieś mi się przewija w Internecie od kilka lat, ale nie śledzę jej działalności. Raczej negatywnie mi się nie kojarzy. Co więcej! Kiedyś oglądałam ją na Disney Chanel i przez lata zupełnie nie miałam pojęcia, że Sylwia z "I love Violetta" to ona!
Tytuł: Mery Majka
Autorka: Sylwia Lipka
Wydawnictwo: Insignis
Moja ocena: 7/10
Mery Majka to zwyczajna dziewczyna z pasją. Mieszka w małym miasteczku w Polsce, marzy o zostaniu piosenkarką, występuje w konkursach, dobrze się uczy, ma bliskich przyjaciół... Przeżywa pierwsze zauroczenia i pierwsze miłości. Po prostu wiedzie życie zwykłej nastolatki z ambicjami i marzeniami.
Książka równie dobra, co specyficzna. Czytałam sporo młodzieżówek, ale ta ma w sobie coś wyjątkowego, jednocześnie kojarząc mi się ze starymi młodzieżówkami takimi jak "Jezioro Osobliwości" czy "Ten obcy". W książce można zauważyć, że wiele etapów i wydarzeń z życia Mery Majki pokrywa się z ważnymi wydarzeniami z życia autorki. Z pewnością będzie to zaletą dla fanów Sylwii Lipki. Dla mnie wyłapywanie tych "easter eggów" w książce było całkiem satysfakcjonujące, ale trudno mi określić, ile z wydarzeń z tej książki to czysta fikcja, a ile to wydarzenia z życia Sylwii.
Ot, książka młodzieżowa przedstawiająca losy nastolatki, Marysi Majki, która od dziecka interesuje się tańcem i śpiewem. Akcja książki rozciąga się od końca podstawówki do wyników rekrutacji na studia, czyli mamy długi okres umieszczony na niecałych 300 stronach, dlatego nie czuć, że fabuła ma "cel" i nie ma co oczekiwać, że będzie jakiś moment kulminacyjny. Bohaterów nie spotyka tutaj groźne prześladowanie, nieuleczalna choroba. Nie są też geniuszami, których cały świat nie rozumie, i cudem mają jednego przyjaciela. Z pozoru nie ma w tej książce nic niezwykłego, nie można znaleźć wydarzeń, które napędzają fabułę. Dlatego właśnie wydaje mi się to tak wyjątkową propozycją.
Bohaterowie to zwykli nastolatkowie. O zwykłych problemach - slabe oceny, rodzice, którzy wymagają za dużo, hejt czy złamane serca. Rzeczy, z którymi niemal każdy nastolatek musiał się zmierzyć, dzięki czemu wiele osób będzie w stanie się zżyć z bohaterami.
Narracja jest dość specyficzna. Jest bardzo dużo zwrotów bezpośrednio do czytelnika, a także forma pamiętnika czy SMS-ów. Przez narrację ciężko było mi się wczuć w początek książki, bo od razu zostałam zasypana stosem faktów o tym, kto kim jest, jak się poznali i tym podobne. Było to męczące i "nienaturalne". Mimo to myślę, że może mieć jakieś zalety dla osób młodszych, które wychowywane są na youtube'ie, gdzie zwroty do odbiorcy są normalne i naturalne.
Krótko mówiąc, młodszym czytelnikom bardzo polecam tę książkę. Jest pozytywna, urocza i myślę, że wiele osób będzie mogło utożsamić się z Majką.
Dzisiaj recenzja najnowszej książki Anety Jadowskiej, czyli "Denat wieczorową porą". Z dedykacją dla wszystkich, którzy ryzykują i nie czytają książek w kolejności wydania.
Maria Garstka i jej przyjaciółka Aniela otrzymują zaproszenie na Bal Tajemnic w starym domu pośrodku lasu. Kobieta nie pała entuzjazmem, bo ma dość tajemnic w swoim życiu. Każdy z gości Uroczyska ma swoje sekrety, które tylko czekają na ich wyjawienie, w pensjonacie Marii melduje się Zofia, która twierdzi, że jest jej dawną znajomą, a jeszcze albo zmarli dają o sobie znać, albo Maria zaczyna mieć demencję.
O losie! Czytając opis przed zamówieniem tej książki, zupełnie się nie spodziewałam, że otrzymam coś takiego! Jak zawsze, dobra książka i średnio ciekawy opis. Co jeszcze mnie zaskoczyło, to nie jest komedia kryminalna! Takie przeświadczenie wzięło mi się z tytułu, który jest parafrazą tytułu kultowego, polskiego filmu. Cała trylogia jest obyczajowo-kryminalna, ale czasem można się zaśmiać. I właśnie, kluczowe słowo - trylogia. Jest to dla mnie pierwsza książka Anety Jadowskiej, którą czytam, co za tym idzie, dwóch poprzednich części serii nie znam. Nie przeszkadza to w zrozumieniu tej historii. Są drobne nawiązania, ale bardziej w ramach ciekawostek, czy pewnego rodzaju uzupełnienia doświadczeń bohaterów. Są pewne spoilery do poprzednich części, ale rodzina Garstków jest tak zwariowana, że te spoilery nie powinny przeszkadzać, jeśli ktoś zdecyduje czytać się w innej kolejności. W tym przypadku spoiler jest suchym faktem, bo znacznie ciekawsze będzie, JAK do tego wszystkiego doszło.
Podobnie jest z fabułą "Denata wieczorową porą". Na pierwszy rzut oka fabułą wydaje się prosta, bo jakie tajemnice może mieć starsza kobieta? Od samego początku jesteśmy wciągnięci w wir akcji, przygotowania do balu i ogromną śnieżycę. Z każdą stroną w głowie kotłuje się coraz więcej pytań, a na żadne z nich nie ma jeszcze odpowiedzi. Ja jestem z tych osób, które obstawiają, domyślają i coś podejrzewają, więc mimo że widziałam prostą fabułę i miałam swoje to typy, to jednocześnie czułam, że autorka nie mogła podać czytelnikowi wszystkiego na wyciągnięcie ręki. Dawała drobne wskazówki i pozwalała na odkrycie odrobinę szybciej niż bohaterowie. Czy jest to zaskakujące? Myślę, że tak. Sama nie poczułam, żeby rozwiązanie mnie uderzyło, ale nie było tak bardzo oczywiste, jak mogłoby być. Jedynie zastrzeżenie mam do zakończenia, bo mogło być o jeden rozdział dłuższe i wtedy poczułabym usatysfakcjonowana, że historia została domknięta. Dosłownie potrzebuję jeszcze kilku stron, aby wiedzieć co u Marii, jej wnuczek i jakie nastroje panują w Ustce.
Cały klimat tej książki jest niesamowity. Bardzo żałuję, że nie czytałam tego w zimę, bo opisy pogody robiły robotę! Momentami klimat kojarzył mi się z kryminałami Agaty Christie, chociaż nie wiem, czy użyłam dobrego porównania, bo przeczytałam w życiu jej dwa dzieła. W innym momencie skojarzyło mi się z klimatem Scooby Doo, więc możecie się zastanowić, czy warto ufać moim skojarzeniom...
Książka zamówiona we współpracy z CzytamPierwszy
Możecie zakupić książkę na stronie wydawnictwa, klikając TUTAJ. Dzięki Waszemu zamówieniu dostanę dodatkowe punkty na portalu CzytamPierwszy.
Hejo!
No cóż... Wyszło dość typowo, czyli dwa tygodnie, w których życie i zdarzenia losowe mnie pochłonęły. Z planszy mnie (tym razem) nie zmiotło, ale znowu wszedł brak, czasu stres i wszystko do ogarnięcia. W skrócie życie. Oczywiście, mogę znowu napisać, że będę mieć już luźniej, bo chyba wreszcie tak będzie. Nie widzę nic, co mogłoby mnie odciągać od moich planów. Mam plany, co napisać na bloga, co wrzucać na Instagrama, więc mam tylko nadzieję, że uda mi się to zrealizować.
Liczyłam na to, że dodam tę recenzję jakiś tydzień wcześniej. Chociaż recenzja to chyba za duże słowa. Opinia, opis wrażeń, bo ten tomik wywarł na mniej ogromne wrażenie, ale nie chodzi tutaj o treść. Jestem osobą o specyficznych wymaganiach, jeśli chodzi o poezję. Nie lubię długich wierszy, w których mamy całe bogactwo środków stylistycznych, gdzie muszę się domyślać, co autor miał na myśli. Obrzydzenie do tego typu utworów zostało mi ze szkoły przez to skojarzenie, że w interpretacji szuka się tego, co autor ma na myśli. Moje interpretacje często odbiegały od tego, dlatego ostatnie takie wypracowanie napisałam w liceum i to koniec. Później tylko rozprawki. Chyba też dlatego trafiają do mnie dzieła Beksińskiego, bo malarz uważał, że każdy interpretuje według tego, co ma w sercu.
Ogólnie wolę krótsze i prostsze formy wierszy. Te najbardziej mnie poruszają. Są jakoś bardziej tajemnicze i po prostu łatwiej jest mi się w nich odnaleźć.
W tomiku poezji Lany Del Rey znajdziemy wszystko. Długie wiersze, pełne kwiecistych środków stylistycznych, ale za kilka stron prosty, kilkuwersowy wiersz. Na końcu jest kilka stron, gdzie są same haiku. Są wiersze w oryginale, po polsku oraz skany z poprawkami autorki.
Nie powiem Wam wiele o treści, myślę, że trzeba to samemu przeczytać. Ja spędziłam bardzo miły czas z tym tomikiem, raz bardziej się zachwycałam, raz mniej. Był świetny do tego, aby się odprężyć. Co prawda, oryginalne teksty dużo bardziej do mnie trafiały. Jest to przede wszystkim kwestia mojego gustu, a nie tłumaczenia, bo uważam, że tłumaczenia są bardzo dobre. Nie ukrywajmy, że tłumaczenie wierszy jest dość ciężkie i nie da rady zrobić tego idealnie, bo (przykładowo) nie wszystkie dwuznaczności są w obu językach. Tuta świetnym przykładem jest słowo "blue", które zna każdy. "Niebieski", jeden z podstawowych kolorów, ale także smutek.
Mimo bardzo dobrej treści najbardziej zachwyciło mnie wydanie. Rewelacyjną jakość wydania czuć od pierwszego sięgnięcia po tomik. Bardzo przyjemna w dotyku okładka (dodatkowo piękny obraz!), kartki tak samo. Po prostu ten tomik to raj dla zmysłów i duszy. W środku przy wierszach i pomiędzy nimi są zdjęcia zrobione przez Lanę (i nie tylko). Dodało to bardzo dużo uroku temu tomikowi, a dla mnie było dodatkową nutką tajemniczości. Czytanie tego było dla mnie megaekscytujące! Nie wiedziałam, co znajdę na następnej stronie. Czy to będzie tłumaczenie, czy kilka zdjęć, czy może skan maszynopisu? Coś cudownego!
Polecam nie tylko fanom Lany Del Rey, głównie przez to wydanie. Jest piękne. Na końcu jest także miejsce na notatki, co może sprawić, że książka będzie jeszcze bardziej "nasza" i wyjątkowa dla nas.
Tomik zamówiony we współpracy z CzytamPierwszy
Hej!
Zagrożenie rozszerzyło się. Już nie tylko Hannie i Veronice grozi niebezpieczeństwo, ale również wszystkim sabatom, jakie istnieją. Łowcy udoskonalili swoja broń.
"Ten sabat nie upadnie" tak jak poprzednia część to fajna, lekka powieść. Idealna na oderwanie się od cięższych książek, takie coś lżejszego do czytania. W tej roli sprawdzało się dla mnie idealnie. Jako kontynuacja wyszła rewelacyjnie. Bardzo podoba mi się rozwinięcie wątków z pierwszej części, które były tak mimochodem dodane, bardziej jako ciekawostki. Pozwoliło to zamknąć historię w dwóch tomach bez poczucia żadnej straty. Podobnie jest z postaciami - pojawiają się nowe, ale jest też dużo rozwijania starych. Dla mnie jest ogromny plus tej książki, bo w ten sposób pierwsza część została dopracowana i dopełniona.
W przeciwieństwie do poprzedniej części, która określałam jako "mętną", nieprecyzyjną, ta książka ma cel. Widać, że fabuła ma dążyć w jakieś konkretne miejsce, jest bardzo wyrazista. Jest to też bezpośrednia kontynuacja, dlatego też bohaterowie ponoszą konsekwencje tamtych wydarzeń, które są bardzo ciekawym pociągnięciem tematu. Jest kilka bardzo dobrych zwrotów akcji, przez które zaklęłam pod nosem, bo tego się nie spodziewałam! Takie zwroty akcji i pewne pytania, które musi sobie czytelnik postawić, nie pozwalają się oderwać. Samo zakończenie jest również bardzo dobre - nie za szybkie, zaskakujące na tyle, na ile może być i niezostawiające więcej pytań.