środa, kwietnia 26, 2023
Syndrom drugiego tomu? - recenzja "This wicked fate. Przeklęte przeznaczenie" Kalynn Bayron
[Materiał reklamowy - współpraca z Moondrive]
Tytuł: This wicked fate. Przeklęte przeznaczenie
Seria: This poison heart #2
Autorka: Kalynn Bayron
Tłumaczka: Alka Konieczka
Strony: 318
Moja ocena: 7,5
Ogólnie ubolewam nad tym, że This poison heart jest jeszcze tak mało znane, przynajmniej sugerując się LubimyCzytać. Chociaż młodzież teraz woli używać GoodReads, to może też dlatego. Pierwsza część mnie naprawdę mocno zachwyciła i uważam, że to jest jedna z lepszych młodzieżówek, jakie ostatnio wyszły. Tak mi się spodobała, że wcisnęłam ją siostrze do czytania, ale chyba zrobi to dopiero w wakacje, bo ma swoje książki.
Bardzo nie mogłam się doczekać drugiej części tej historii i miałam do niej duże oczekiwania. Moment, w którym pierwszy raz zobaczyłam grzbiet tej książki, mnie zaniepokoił — druga część jest cieńsza i krótsza, a moje oczekiwania ogromne.
Oczekiwania vs. rzeczywistość
Trochę wpłynęło to na mój odbiór, bo oczekiwałam znacznie więcej akcji, a tutaj było dość spokojnie. Jednak można było się dowiedzieć wielu ciekawych rzeczy i szczegółów dla historii. Również postaci epizodyczne, które się pojawiają w tej części, niesamowicie wzbogacają historię. Czytelnik ma szansę poznać wiele ciekawych szczegółów i innych obraz mitologii. Nie jestem pewna na tyle, ile autorka bawiła się mitologią i dostosowała ją do potrzeb swojej powieści, ale niemniej jest to bardzo ciekawe. Nie mam wystarczającej wiedzy, aby móc to weryfikować, ale też nie widzę sensu w tym, bo targetem są nastolatkowie i nie każdy
Znane schematy w nowym wydaniu
Moje skojarzenie z Morzem potworów nasunęło mi tutaj jeszcze jeden wniosek, który moim zdaniem jest pozytywny. Przeklęte przeznaczenie wykorzystuje popularne schematy, ale jednak wnosi coś świeżego.
Mniej emocji
Kwestia emocji jest bardzo subiektywna. Ja mam poczucie, że warstwa emocjonalna w tej części wypada słabiej niż pierwszym tomie. Nie wzbudziła we mnie aż tylu emocji. Czytałam z ciekawością, ale dopiero samą końcówkę chłonęłam z zapartym tchem i nie mogłam się oderwać. Być może to kwestia tego, że nie miałam czasu na czytanie i czytałam tę książkę w niewielkich fragmentach z dość długimi przerwami.
[Koniec spoileru]
Za mało stron, aby docenić bohaterów
This wicked fate. Przeklęte przeznaczenie to bardzo dobra kontynuacja, chociaż wyczuwam w niej syndrom drugiego tomu. Miałam do niej inne oczekiwania, ale nie czuję się w żaden sposób zawiedziona. Ilość ciekawostek i nawiązań mitologicznych mnie zadowoliła, ale to jest kolejna książka, która jest dla mnie za krótka. Chciałabym, aby poszczególne etapy podróży poza przygotowaniem do niej były bardziej opisane, a zwłaszcza wydarzenia z wyspy. Jednak mam cały czas na uwadze, że jest to książka skierowana do młodzieży, skąd mogą wynikać te bardziej ogólne opisy. W porównaniu do pierwszej części wypada w moich oczach nieco gorzej. Widzę, że parę rzeczy mogłoby być bardziej rozwiniętych, co wywołałoby we mnie więcej emocji.
Jeśli chodzi o całą serię, to niezmiernie ją polecam. Moje ocena jednak wynika z tego, że miałam dość mocne oczekiwania względem tej części i jakieś wyobrażenie, ale także z tego, że jednak jest nieco dojrzalszym czytelnik, niż byłam. Akurat ta dojrzałość czytelnicza to sprawa dla mnie dość świeża i wydaje mi się, że to się nagle zarysowało w ciągu ostatnich tygodni. Z pewnością nastolatki powinny sprawdzić na sobie, czy im się ta seria spodoba.
Hejo!
Porównanie statystyk
10 rzeczy, które się zmieniły w moim blogowaniu
Moje ulubione wpisy dodane w ciągu ostatniego roku
Co ze zmienami, które rok temu zapowiadałam?
Z pisaniem o studiach jest tak, że czuję, że wyczerpałam tematy. W lipcu poajwi się jeszcze podsumowanie ostatniego semestru licencjatu i to koniec. Na magisterce nie chcę kontynuować tej serii.
Z kosmetykami mam tak, że wystarcza mi pisanie o nich w Kwartalniku. Zbieranie rzeczy do denka zajmuje mi kilka miesięcy, a potem nie pamiętam połowy z wrażeniem i efektów danych kosmetyków. Nie pasuje mi to po prostu. Jedynie z okołokosmetycznych wpisów mam ochotę napisać o mnie i mojej drodze ze świadomą pielęgnacją włosów, ale nie wiem i nie jestem pewna, czy to zrobię. Dajcie znać, czy takie wpisy by Was zainteresowały.
wtorek, kwietnia 18, 2023
Książka, która zatrzymała się w czasie - recenzja "Darkfever" Karen Marie Moning
Elfy przenikające do świata ludzi
Narracja z perspektywy czasu
Najsłabszy aspekt książki — bohaterowie
Źle się zestarzała
Cześć!
Dziś będzie wpis o moim największym książkowym ulubieńcu ubiegłego roku — czyli czytniku e-booków. Był to zakup, nad którym myślałam kilka miesięcy, a gdy już byłam pewna, że na pewno go kupię, to sam zakup wyszedł spontanicznie. Początkowo planowałam kupić go sobie po moich urodzinach jako prezent ode mnie dla mnie, ale w kwietniu weszłam na stronę InkBooka i zobaczyłam, że jest bardzo korzystna promocja. Nawet się nie zastanawiałam, tylko od razu kupiłam.
Dlaczego wybrałam InkBooka?
Jakie są koszty?
Na taką promocję warto poczekać, bo bardziej opłaca się niż kupno samego czytnika. Etui jest praktycznie za darmo, a jeszcze jest zniżka na czytnik.
Z pozostałych kosztów, jakie miałam, to abonament Empik Go, który kupiłam na początku kwietnia, oraz Empik Premium, który w tamtym momencie miałam od kilku miesięcy. Wliczam to, bo korzystałam z tego też po kupieniu czytnika.
Nowa jakość czytania — zalety Inkbook Calypso Plus
Nie będę tutaj pisała o parametrach urządzenia, bo się na tym nie znam. Najważniejsze jest to, że urządzenie mi się sprawdza i kupiłabym je ponownie.
Jedną z bezwzględnych zalet tego urządzenia jest oszczędność pieniędzy. Koszt początkowy jest spory, ale zwraca się całkiem szybko. Czytając na czytniku w ramach abonamentu, mam dostęp do bardzo dużej ilości książek, dzięki temu czytam to, co mnie interesuje. Mogłam przeczytać wiele książek, które wydawały mi się ciekawe i okazywało się, że są dobre, ale tylko na jeden raz lub są nawet słabe. Były tylko trzy książki, które po przeczytaniu zdecydowałam się kupić, bo tak mi się spodobały.
Kolejna zaleta jest dość dziwna, ale czytnik pozwala mi na zaspokojenie potrzeby bezmyślnego scrollowania i gapienia się w ekran. Ostatnio jakoś z tego nie korzystam, ale przez pierwsze miesiące, jak złapałam się na bezmyślnym scrollowaniu, to brałam czytnik do ręki. Może warto do tego powrócić?
Jakie są wady?
Ile zaoszczędziłam dzięki czytnikowi?
W moim przypadku zakup zwrócił się na początku lipca, a kupiłam go w połowie kwietnia. Wychodzi, że to jakieś 2,5 miesiąca, w trakcie których przeczytałam 16 książek wyłącznie na czytniku i jedną, którą czytałam w formie tradycyjnej i elektronicznej. Ceny książek liczę według cen okładkowych.
Moment zwrócenia się czytnika
Koniec 2022 roku
Przez wakacje czytnik był mniej w użyciu, więcej czytałam książek papierowych. Łącznie od kwietnia do końca roku przeczytałam na czytniku 24 książki oraz było 5 książek, które posiadałam w wersji fizycznej i czytałam w obydwu formach. Ze wszystkich przeczytanych książek kupiłam tylko dwie, które najbardziej mi się spodobały. W drugiej połowie roku, czyli w okresie, w których zaczął mi się rok akademiczki, czytałam po prostu mniej.
Jak to wygląda w skali roku?
Sumując, w ciągu roku korzystania z czytnik zaoszczędziłam 266,71 zł. Przeczytałam 30 książek, z czego 7 od początku 2023 roku, a 7 książek czytałam w obydwu formach. Jestem ciekawa, jak to będzie wyglądało w bieżącym roku, kiedy moim jedynym wydatkiem jest comiesięczna subskrypcja Legimi.
Czy polecam?
Powyższy widżet to afiliacja — jeśli przejdziecie przez niego do strony i zakupicie produkt, ja dostanę prowizję od jakiegoś zakupu.
Cześć!
Dziś przychodzę z recenzję książki, o której już słyszałam w gimnazjum, ale nie byłam do niej przekonana i nie czyta. Przekonało mnie do tego mojego skojarzenie, bo skoro w Wednesday była Akademia Nevermore to tutaj pewnie też to Nevermore to szkoła, a opis przecież jest w porządku i ciekawy. Moje własne oczekiwania były zdecydowanie inne od tego, co dostałam. Poza tym jakoś lubię wracać do literatury, którą była popularna, kiedy byłam w gimnazjum. Lubię tamten okres w książkach, mimo że daleko mu ideału. Wznowienia kolejnych książek pozwalają mi nadrobienie powieści z tego ważnego czasu w moim w życiu, kiedy nie miałam takich możliwości, aby czytać wszystko, co bym chciała. Jedne książki z tamtych lat uważam za rewelacyjne, a inne źle się zestarzały.
[Materiał reklamowy — recenzja we współpracy z wydawnictwem Jaguar]
Kruk to książka, która jest idealnym przedstawicielem lat, w których została wydana. Zarówno pod względem fabuły, motywów, jak i (niestety) wad. Gdybym przeczytała tę książkę tych kilka lat wcześniej, oceniłabym ją wyżej, bo teraz zwracam uwagę na inne rzeczy. Jestem bardziej świadoma, nie tylko jako czytelnik, ale również i człowiek, dlatego część rzeczy budzi mój niepokój i uważam, że powinno się podkreślić, że takie rzeczy występują w książce. W później części recenzji napiszę, co dokładnie mam na myśli.
Bardziej mroczny Disney niż Wednesday
Mroczna kraina snów
Problemy jak z Disneya
Przede wszystkim największy problem w tej książce, jaki zauważam to bullying. Nie ma dobrego tłumaczenia na polski, ale chodzi tutaj o przemoc rówieśniczą, znęcanie się nad innym. Tutaj akurat w środowisku szkolnym. Pojawiają się różne formy przemocy — werbalna, uszkodzenia mienia, zastraszanie, ale również dochodziło do rękoczynów. Z czego w przemocy werbalnej jest także zawarta homofobia — używanie p-word. To słowo nie jest użyte w stosunku do osoby homoseksualnej, jednak jego użycie mnie raziło. Jest to też kolejny stereotyp, jaki można znaleźć w książce — jak chłopak ubiera się inaczej, to na pewno jest gejem. Uważam, że może być to triggerujące, dlatego podkreślam to w recenzji. Szczególnie że mam poczucie, że w tej książce przemoc została ukazana jako coś normalnego, element codzienności. Głównie tak odebrałam kwestie przemocy werbalnej, bo przy przemocy fizycznej było to zaznaczone, aczkolwiek bardziej na zasadzie "przesada" niż to jest faktycznie złe.
Dziwne zachowania bohaterów
Przez również relacje między bohaterami są dziwne. Najdziwniejsza jest relacja Isobel z jej chłopakiem, Bradem. Poznajemy ich w momencie, gdy przestaje im się układać, a dzieje się przez to, że Isobel została przydzielona do grupy projektowej z Varenem, który ubiera się w gotyckim stylu, co go wyróżnia i budzi w wielu osobach niepokój. W relacji Isobel i Brada nie dostrzegam zbyt wiele pozytywnych uczuć — jest zazdrość o Varena, jest żal Isobel o zachowanie Brada i brak chęci komunikacji między sobą. Później po zerwaniu Brad zaczyna robić na złość Isobel spotykając się z jej przyjaciółką, Nikki, a jednocześnie dalej jest o nią zazdrosny. Co również jest bez sensu.
Isobel — irytująca czy jednak nie?
Najbardziej irytująca może być relacja Isobel i jej taty. Jej ojciec jest surowy wobec niej i wiele od niej wymaga, przez co ona się buntuje. W takich momentach Isobel często działa pod wpływem emocji i może się wydawać, że w stosunku do rodziców zachowuje się jak rozkapryszone dziecko. Jednak jej zachowanie jest naprawdę logiczne i adekwatne do jej wieku. Osoby w nastoletnim wieku chcą być traktowani jak dorośli i domagają się autonomii, a kiedy rodzic wychodzi do nich z karami i ogólnie jak do dziecka, oni zaczynają się buntować.
Varen — tajemniczy główny bohater
Varen to skryty chłopak, który zaskakuje. Przede wszystkim problemami, jakie skrywa. Wydaje mi się, że ta część tylko zarysowuje jego problemy, pokazuje ich główne źródło, a dopiero w kolejnych częściach będzie to dalej rozwinięte. Jestem tego bardzo ciekawa, bo jest bardzo ważne dla całego tego książkowego świata i powinno wiele wytłumaczyć czytelnikom.
Nastoletni romans — jak on wypada?
Jeśli dotrwaliście do tego momentu, to nie zdziwi Was, co napiszę. Ten wątek jest dziwny. Nie do końca zrozumiale rozpoczyna się ich zauroczenie. Nawet ciężko jest mi określić, kto pierwszy się zauracza, ale chyba Varen. W przypadku Isobel te uczucia są po prostu niezrozumiałe, być może sama ich nie rozumie, ale na koniec widać, że coś do chłopaka czuje. Na całe szczęście nie jest to nagła wielka miłość, może dlatego tak ciężko jest mi to oceniać.
Mniej rzucającym plusem tej relacji jest to, że Varen jest normalny w stosunku do Isobel. Poza wchodzeniem do jej domu przez okno to zachowuje się naprawdę poprawnie. Wchodzenie przez okno jest najdziwniejsze, ale roni to, gdy dziewczyna nie śpi i czeka, aż ona go wpuści. Poza tym nie stalkuje jej, nie osacza, nie śledzi ani nie narusza jej prywatności na inne osoby. Cóż, nie zawsze jest to oczywiste w romansach, ale to dla mnie kolejna rzeczy, na którą nauczyłam się zwracać uwagę.
Całościowo uważam tę książkę za bardzo dobrą. Przede wszystkim miło spędziłam przy niej czas, zajęła mnie i moje myśli, i co najważniejsze nie mogłam się od niej oderwać. Nie dostarczyła mi może emocjonalnego rollercoasteru, ale wystarczająco dużo emocji mi dała. Szczególnie na sam koniec. Myślę, że na spokojnie mogę ją Wam polecić. Szczególnie kiedy szukacie czegoś z nietypowym klimatem, nutą fantastyki i jednoczesnego po prostu lekkiego do czytania. Na pewno się przy niej odprężycie (chyba że bohaterowie będą Was irytować, bo tak też może się zdarzyć). Na spokojnie możecie po nią sięgać, jeśli lubicie klimat filmów i seriali z Disney Channel z lat 2006-2011 i jesteście w stanie wybaczyć pewne problematyczne kwestie.
W kwiecień wchodzę z nadzieją, że będzie nieco spokojnie. Chociaż sama dobrze wiem, że tak się nie stanie. Szczególnie że bliżej niż dalej do rozpoczęcia pisania teorii do licencjatu. Jak dobrze, że pisałam monografię do posteru w tym marcu (a raczej ostatnim tygodniu marca) i wiem, że czego mogę się spodziewać. Zarówno pod względem mojego zachowania i podejścia do tego, jak i mniej więcej, jak to ma wyglądać i jak mam pisać. Spokoju też za bardzo nie będzie, bo mam ambitne plany, jeśli chodzi o bloga i znowu wpadłam w krąg współprac, więc będę się cisnąć podwójne, aby nie zasypać Was samymi współpracami. Ale! Myślę, że będą to udane współprace. Jedna z książek to coś, o czym słyszałam już w gimnazjum i chciałam spróbować. Druga to wznowienie, które jest dla mnie niespodziankę i nie mam pojęcia, czy mi się spodoba. Z kolei trzecia to kontynuacja świetnej książki. Ekscytuję się na myśl o każdej z nich (no dobra, tą pierwszą to już kończę). Poza tym szykuję też inne wpisy, aby to poprzeplatać. Jeden mam prawie w całości napisany od lutego, ale czekam do połowy kwietnia z publikacją. Akurat do tego czasu powinnam go dokończyć i jakoś sensownie podsumować. Poza tym będę szykowała rocznicowy post, którego zarys mam od dłuższego czasu. Łącznie myślę, że pojawi się jakieś 5 wpisów, poza tym dzisiejszym.
Co u mnie?
Nie skłamię, jeśli określę trzy pierwsze miesiące tego roku jako szalone. Dużo się dzieje, czasem jest męcząco. Szczególnie uciążliwy był pod tym względem marzec, ale im bliżej końca tym było lepiej. Moja uczelnia zadbała o to, abym się nie nudziła (jak zawsze). W sumie to w tym semestrze jest jakoś wszystko nieorganizowane i mam wrażenie, że organizacja czegokolwiek z semestru na semestr spada. Okazuje się, że plan, który na początku zapowiadałam się fajnie, to jednak można zepsuć bezsensownym ustawieniem grup. Tym sposobem będę mieć blisko miesiąc przerwy w laboratoriach i zamiast je kończyć w maju, to skończę je w czerwcu. Marzenie każdego studenta — zamiast szlifować pracę licencjacką, to jeszcze trzeba się uczyć na wejściówki i spędzać kilka godzin na laboratoriach. Rozpisuję się o marcu, mimo że przedostatni wpis jego dotyczył. Jednak te emocje są mi najbliższe i jeszcze ze mnie nie uszły.A styczeń i luty?
Nauka do sesji, sesja i upragniony odpoczynek. Pierwsze i najbardziej oczywiste skojarzenia i wspomnienia. Co by nie było, to były dobre miesiące. Stopniowo wdrażałam się w moje cele na 2023 rok i nawet udało mi się je osiągnąć. Szczególnie lepiej wspominam luty, bo naprawdę odpoczęłam w pełni, niczym się nie martwiłam i robiłam to, co chciałam. Przeczytałam ponownie Percy'ego Jacksona, na co miałam ogromną ochotę od pewnego czasu. I pisałam nieco więcej. Właśnie wtedy udało mi się rozpocząć lub dalej pisać wpisy, które mam rozpoczęte od kilku miesięcy. Mam nadzieję, że do maja w końcu się z nimi uporam, bo naprawdę szkoda, aby tkwiły niedopisane.
Książki
W ciągu tych trzech miesięcy przeczytałam 22 książki. Jestem znowu w okresie, gdy jeśli sięgam po książkę, to częściej wybieram tę tradycyjne. Na e-booki, a tym bardziej audiobooki nie mam ostatnio ochoty. Pewnie mi się to znowu zmieni albo znajdę sobie jakiś e-book do czytania w pociągu, bo jednak jest to dla mnie wygodniejsze.Co polecam?
1. This poison heart. Zatrute serce Kalynn Byron — mitologia grecka i rośliny — cudowne połączenie. Książka o magii z tego typu, jakie lubię. Czyli magia ma swoje źródło, jest rozwój mocy bohaterki oraz jest głębsza historia. Poza tym akcja sama w sobie jest bardzo ciekawa, a relacje między bohaterami są pełne ciepła. 9/10
2. Królestwo mostu Danielle L. Jensen — nie do końca typowy romans. O ile, do schematyczności rozwoju relacji bohaterów, mogę mieć pewne zarzuty, to jednak cała reszta robi wrażenie i sprawia, że tego się aż tak nie odczuwa. Przede wszystkim postać głównej bohaterki to naprawdę silna postać kobieca. Ogromny plus za to, że nie straciła rozumu, gdy się zakochała. Druga rzecz to skupienie się na polityce świata — jest to równie ważne, jak wątek miłosny, co dało naprawdę fajny efekt. Książkę czytałam z zapartym tchem i byłam zachwycona. 8/10
3. seria Lockwood&sp. Jonathan Stroud — ta seria to moja nowa książkowa obsesja i miłość. Uwielbiam ten zamysł świata, w którym nastolatkowie mogą widzieć duchy i to oni muszą obronić świat przed nimi. Ciekawe zagadki i sympatyczni bohaterowie sprawiają, że książka nie jest w żaden sposób straszna, mimo że istoty z zaświatów są tym, co ją wyróżnia. Ta seria jest jak ciepły kocyk — otula serce czytelnika. Jak dla mnie z tomu na tom staje się coraz lepsza. - za całość 9/10
Czego nie polecam?
1. Korona ze złoconych kości Jennifer L. Armentrout — ogólnie jako "nie polecam" jest cała seria Z krwi i popiołu, ale to dopiero trzeci tom mi uświadomił, że po prostu nie warto nawet tego zaczynać. Po pierwszym tomie uznałam, że okej, dam jeszcze szansę drugiej części, bo jest podobno lepsza. Poza tym czasem trzeba świadomie poczytać słabe książki. Drugi tom był faktycznie lepszy i dał mi złudną nadzieję, że może być lepiej. Ale Korona ze złoconych kości... To było nieporozumienie. Punkt rozpoczęcia fabuły — spoko. Punkt zakończenia fabuły — spoko. Wszystko pomiędzy? Do kosza. Naprawdę, ta książka jest sama w sobie słaba. Nie w niej wielu zalet, a największa to, to, że szybko się czyta. Zabiegi fabularne zupełnie bez sensu i rzutują na odbiór całej serii do tego stopnia, że po prostu nie warto tracić czasu na tę serię, gdy można przeczytać coś lepszego. Świadomość, że to ma mieć jeszcze trzy części, mnie osłabia. 3/10, bo ostatnie 150 stron było spoko.
Filmy
Filmów praktycznie nie oglądałam. Może było ich kilka, ale żaden mnie na tyle nie zachwycił, aby go bardziej zapamiętała. Były też filmy, które ponownie oglądałam, głównie animowane. Znowu więcej seriali oglądałam. Chyba zacznę od nowa spisywać obejrzane filmy, bo jednak nie ogarniam tego aż tak dobrze i korzystam z trzech platform streamingowych, a tylko na Netflixie znalazłam historię oglądania.Seriale
Seriali oglądałam naprawdę dużo. Część sezonów była naprawdę dobra i oglądałam z zapartym tchem, jedno to było miłe zaskoczenie. Za to kilka kontynuacji było... Meh... Zaraz wyjaśnię. W tym zestawieniu najlepsze seriale, to polskie produkcje, co mnie dziwi. Jestem jeden wyjątek zagraniczny. Akurat nie mam im wiele do zarzucenia, te zagraniczne zawiodły mnie bardziej. Wybrałam trzy najlepsze, a o pozostałych postaram się napisać osobny wpis. Trochę tego było, a najlepiej będzie, jak skupię się na tym, co było dla mnie najlepsze.Co polecam?
1. Gang zielonej rękawiczki — na tym serialu bawiłam się naprawdę dobrze! Obejrzałam w dwa wieczory. Bardzo podoba mi się przedstawienie osób starszych w tak szeroki sposób. Są różne osoby, różne typy i każdy z nich jest inny. To ogromny plus tego serialu, że pokazuje starość różnorodnie. Sama fabuła też jest super. Wiadomo, że ten serial nie jest obyczajowy i nie ma co oczekiwać od niego odzwierciedlenia rzeczywistości.
2. Gry rodzinne — ten serial z każdym odcinkiem rozwalał mi mózg coraz bardziej. Stereotypy, zgrywanie idealnej rodziny na pokaz, podejście "bo dziecko musi mieć ojca". Oczywiście, jak ciąża, to i ślub. Polska w wyolbrzymieniu, ale czy jakimś dużym? Co ciekawe, można zobaczyć w tym serialu perspektywy różnych postaci na jedno wydarzenie. Niezmiernie polecam ten serial, mimo że jest to raczej specyficzna twórczość. Na pewno nie przypadnie każdemu do gustu.
3. Lockwood i spółka — nie mogłam zapomnieć o serialu, który otworzył mi drogę do nowej książkowej miłości. Serial polecam równie mocno, co książki. Jest całkiem dobrą ekranizacją dwóch pierwszych części. Wypada nieco bardziej blado, bo książka ma znacznie więcej szczegółów. Klimat tego świata jest naprawdę dobrze odwzorowany. Po przeczytaniu mam większe zastrzeżenia do poprowadzenia wątku George'a, ale tak właściwie, to się dopiero okaże podczas kolejnego sezonu.
Kosmetyki
Przez te trzy miesiące wpadło mi trochę nowości, szczególnie do włosów. Z kolei do twarzy zaliczyłam powrót do sprawdzonego kremu, bo bardziej wpasował się w moje aktualne potrzeby.Co polecam?
1. Hairy Tale Cosmetics Wasabi scrub myjący — mój nowy hit od Hairy Tale Cosmetics. Nie sądziłam, że ten scrub spodoba mi się bardziej niż ich peeling chelatujący. Działa równie dobrze, skóra jest doczyszczona. Przewaga jest głównie w szybkości — chwila masowania głowy przed myciem, nie trzeba z tym chodzić. Wydaje mi się, że jest to też opcja "bezpieczniejsza" - nie da rady sobie nim zrobić krzywdy, a Squeaky jednak był mocny i jak się go odrobinę przetrzymało, to już był nieprzyjemne konsekwencje. Krótko: ogromnie polecam! Scrub spełnia swoją rolę, jest wygodny w użyciu oraz widocznie i długo trwałe łagodzi skórę głowy. Przez zimę miałam większe kłopoty z nią, ale używanie tego produktu i booster od so!flow regularnie przez miesiąc pozwoliło mi na pozbycie się ich albo wyciszenie nieprzyjemnych objawów. Sprawdziłam też, jak scrub radzi sobie na twarzy — tutaj również efekty bardzo mnie zadowoliły.
3. So!flow Wzmacniający Booster do skóry głowy — dobry kumpel peelingu od HTC. Boostera używałam raz lub dwa razy w tygodniu od grudnia do lutego, bo w marcu gdzieś zgubiłam całe opakowanie tego produktu. Miałam bardzo suchą skórę głowy, co powodowało nieprzyjemności. Booster poradził sobie z tym naprawdę dobrze — po ok. miesiącu przerwy od tego produktu i dwóch tygodniach przerwy od peelingu, nie czuję żadnych nieprzyjemności. Skóra dalej jest nawilżona, nie kaprysi i wszystko jest okej. Jedynie mogę się przyczepić do wydajności, bo jedno opakowanie starczyło mi na jakieś 1,5 miesiąca. Chociaż korzyści z jego stosowania i tak przewyższają te negatywne aspekty.