Hejo!
Wróciłam z majówki i na całe szczęście ten poniedziałek mam nieco luźniejszy. Pobyt w Poznaniu dobrze mi zrobił, ale jeszcze przez kolejne moja głowa odpoczywała, generowała pomysły i nie współpracowała z ciałem, które po prostu chciało coś porobić. Przynajmniej nieco ruszyłam nieco pracę lincencjacką. 
Dziś wpis, który czekał od lutego. Początkowo miały być inne książki, ale nie składało się, aby w pełni o nich napisała. Przez tych kilka dni wolnego przeczytałam pięć książek (okej, dwie tylko dokończyłam) i zaczęłam drugi etap rereadu Riordana, czyli wzięłam się za Zagubionego Herosa. Książki, które tutaj przedstawię to zbieranina książek z ostatnich kilku dni i ostatnich kilku miesięcy, a mimo to czuję, że jeszcze o czymś powinnam napisać. Chyba uwzględnię tę książkę w kolejnym wpisie z tej serii.  

Schematyczny-nieschematyczny romans - Królestwo Mostu Danielle L. Jensen

Książka, która zachwyciła mnie już przy pierwszych stronach. Wszystko za sprawą bohaterki, która jest wyróżniającą się postacią. Przede wszystkim jest niezwykle inteligentna i przebiegła. Potrafi zadbać o siebie. Widać, że jest dojrzała, co jest dla miłą odmianą, kiedy głównie czytam książki o nastolatkach. Lara ma dwadzieścia lat i zachowuje się adekwatnie do swojego wieku, i do warunków, w jakich się wychowywała. Księżniczka królestwa, które toczy nieustanną wojnę, szkolona do bycia szpiegiem i zabójcą nie będzie zachowywała się tak jak dwudziestoletnia studentka. 
Ta książka też mi uświadomiła, dlaczego czytam tam mało książek, które nie są młodzieżowe — przez schematyczność romansu.  Z Królestwem Mostu i tak nie jest tak źle, bo akcja dzieje się w innym świecie, ale główny nacisk jest na romans. Akcja nie dzieje się w świecie fantastycznym, ale jest wystarczająco inny, abym nie miała tak mocnego poczucia, że znowu czytam to samo. 
Przez większość historii byłam z niej naprawdę zadowolona i zaciekawiona, jak potoczą się losy bohaterów. Czas, gdy Lara poznała tytułowe królestwo, był dla mnie niesamowicie ciekawy. Wiązało się to z tym, że bohaterka żyła w odosobnieniu, była okłamywana i wreszcie ma szansę dowiedzieć się, jak wygląda świat.
Bardzo istotna jest tutaj polityka całego świat, w której również Lara jest elementem. Zwykle wątek polityki był dla mnie męczący i najzwykle w świecie mnie nudził. Tutaj jest to bardzo zgrabnie wplecione w fabułę, wątek miłosny i rozterki bohaterów, że wcale tego nie czuć. Jest aspekt, który najbardziej wyróżnia tę książkę wśród innych romansów. 

Niech to się skończy... - Korona ze złoconych kości Jennifer L. Armentrout

Wiedziałam, że to nie będzie rewelacyjna książka, spodziewałam się, że znowu — sporo spoko elementów, które giną w otoczeniu słabego stylu pisania oraz bezsensownych zabiegów fabularnych.
Pierwsze 150 stron jest napakowane akcją, a jednocześnie to najbardziej frustrująca część tej książki. Autorka chyba upakowała tak wszystko, co jej przyszło do głowy. Zabrakło tutaj jakiejś filtracji pomysłów, że może taki początek to za dużo.
Później dzieje się mniej i jest naprawdę nudno. Głównie są to rozmowy na temat tego, że w sumie to coś się zmieniło, ale nic nie wiadomo i trzeba się dowiedzieć. Nagle okazuje się, że wszystko ma znaczenie dla fabuły, w tym pamiętnik Willy Collyns. I właściwie dopiero ostatnie 150 stron jest niezłe i ciekawe. Jedna to irytujące, że słabe zabiegi fabularne tworzą na samym końcu coś, co chce się czytać bez ochoty rzucenia książką.
Nie podoba mi to, co się stało z Poppy. Charakter: brak. Moce: wszystkie. Dosłownie. Autorka uczyniła z niej kogoś, kto może praktycznie wszystko. Jest to, znowu, frustrujace. W kolejnych częściach będzie to nudne.  Poza tym Poppy miała być silną postacią kobiecą. W "Krwi i popiele" nie określiłąbym jako takiej postaci, ale miała potencjał. W "Królestwie ciała i ognia" jeszcze jej czegoś brakowało, ale już była zbliżona do tego, jak powinna być silna postać kobieca. Silna postać kobieca to dla mnie postać, która ma świadomość swoich możliwości, nie boi się przekraczać swoich granic. Jest asertywna, jest waleczna i odważna, walczy o to, co uważa za słuszne, kiedy czuje, że warto to zarykuje. Siła jest w niej i płynie z niej. Z kolei Poppy, aby być silną postacią, musiała okazać niemalże wszechmogąca. Jestem na nie. 
Pochodzenie Poppy? Jestem na NIE. Bez sensu. Wymagało ono dodania nowej postaci, która nie wiem, co ma na celu. I widać, jak bardzo autorce odmienił się pomysł na pochodzenie, przez co musiała prostować informacje z poprzedniego tomu... Widzę też inne luki fabularne i nieścisłości, które irytują. Nawet nie jestem w stanie mieć teorii na ich obronę, a szkoda, bo coś takiego może być świetnym pretekstem do rozwoju fandomu.

Podsumowując, autorka stworzyła naprawdę rozległy i obszerny świat, z którym sobie nie radzi. Zrobił się bałagan, przez który klimat znany z pierwszej części się zatracił. I, kurcze, szkoda. Mieć tak dobry pomysł, a go tak zmarnować. Jak myślę o tym, że to dopiero trzecia część z planowanych sześciu, to mnie ciarki przechodzą. 

Tego się nie spodziewałam! - Nigdy nie gasną Alexandra Bracken

Miałam pewien problem ze wciągnięciem się w tę książkę. Szło mi opornie, mimo że byłam zaciekawiona fabułą. Wydaje mi się, że to kwestia tego, że Ruby była samotna i miała trudność z akceptacją obecnego stanu rzeczy. W pewnym sensie byłą uwięziona, mimo że się dobrowolnie na to zgodziła. Nie przepadam za takim motywem. Dużo bardziej się wciągnęłam, gdy Ruby spotkała swoich poprzednich towarzyszy. 
Co mi się naprawdę tej książce podobało, to zwroty akcji. Było ich kilka i bardzo fajnie wiązały fabułę. Byłam nimi bardzo zaskoczona, a także ich jakością. Przede wszystkim miały sens i za każdym razem zmieniały bieg wydarzeń tak, że nie mogłam wyjść z podziwu, jak autorka to zgrabnie rozegrała. Coś niesamowitego!
W tej części śiat jest wzbogacony o dokładniejsze poznanie funkcjonowania Ligi Dzieci. Nie jest tak strasznie, jak początkowo Ruby myślała, ale również w tej strukturze są problemy i są osoby, które pragną wykorzystać osoby ze zdolnościami psionicznymi. Ruby musi się w tym odnaleźć, ale jednocześnie nie chce się z nikim zaprzyjaźniać i do nikogo zbliżać. Jej emocje są sprzeczne, a często jej działania przeczą myślom i emocjom, co bywa ciężkie, ale nie czułam żadnej frustracji. Myślę, że również jest to kwestia, przez którą gorzej mi się czytało. 

Czuć wattpada... - Rodzina Monet Weronika Anna Marczak

Po tę serię sięgnęłam z przyjaciółki, która czytała ją jeszcze na wattpadzie. Pierwszą część przeczytałam w styczniu i mi się spodobało, mimo że nie czułam, aby to było skierowane do mojej grupy wiekowej. Czytało mi się przyjemnie i z sentymentem, bo bardzo mocno czuć w tej historii, że jest opowiadanie, które zaczęło się w internecie, a te rządzą się swoimi prawami. 
W przypadku "Skarbu" czułam, że to naprawdę dobre czy nawet bardzo dobre opowiadanie, jak na internetowe standardy. Nawet przeszło mi przez myśl, że dobrze. że je wydano. W dużej mierze kierował mną sentyment, bo w gimnazjum dużo czytałam takich opowiadań i to był fajny powrót. Jednak już pierwszy tom Królewny przypomniał mi, jakie są wady takich opowiadań. Przede wszystkim brakuje mi tutaj jakiejś głównej wątku i część wydarzeń wygląda tak, że jest jakiś wątek, ma swój finał, a następnie 2-3 rozdziały, które bym określiła jako "zapchaj-dziury" i pojawia się nowy wątek. Szczególnie końcówka obfituje w takie rozdziały, które są, bo są, ale w sumie nic nie wnoszą. To zdaje egzamin, kiedy publikuje się rozdziałami, ale już w książce to się nie sprawdza. Również idzie za tym, coś co bym nazwała amnezją pisarską - czyli autorka zapomniała, że wprowadziła pewien wątek i logiczne by było, aby była wzmianka o tym, co dalej. Najpierw jest mowa o ślubie za kilka tygodni, a potem przeskok w czasie i tego wydarzenia nie ma. 
W Skarbie pojawiają się również wątki zaburzeń odżywiania oraz żałoby, ale nie są rozwinięte. Z jednej strony ujmuje to głębi i cała warstwa emocjonalna jest uboższa. Jest jeszcze druga strona, czyli to, że są tematy niesamowicie delikatnie i łatwo to spieprzyć. W tym przypadku jest tak napisane, że nie szkodzi, więc uważam to za plus. 
Co może być szkodliwe to podwójne standardy, z jakimi mamy do czynienia - Bracia Monet mogą wszystko, ale Hailie już nic. Nie zwróciłam na to uwagi w pierwszej części, dopiero po recenzjach ogarnęłam, że faktycznie coś jest nie tak, jeśli chodzi o zachowanie jej braci. W pierwszym tomie zwaliłam to na nadopiekuńczość, ale w drugim tomie sytuacje były bardziej absurdalne i to mnie raziło.

Miłe zaskoczenie — The inheritance games Jenniffer Lynn Barnes

Błagam, tłumaczmy tytuły, bo mój mózg odrzuca tytuły po angielsku dłuższe niż 2 słowa. 
A tak poważniej, to jestem naprawdę pozytywnie zaskoczona tą serią. Przeczytałam obydwa wydane w Polsce tomy i uważam, że zrobiłam to w odpowiednim czasie, bo zaraz wychodzi trzecia część.
Historia zwykłej dziewczyny, która okazuje się spadkobierczynią multimiliardera, którego nigdy w życiu nie widziała na oczy. Z recenzji, które czytałam, zrozumiałam, że Avery musi konkurować o spadek z czwórką wnuków i spadek otrzyma ten, kto rozwiąże wszystkie zagadki pozostawione przez dziadka.
Zagadki są, a i owszem, ale zupełnie inaczej to wygląda. Po pierwsze nie ma tutaj konkurencji o spadek. Po drugie jego to tak ciekawie i nieoczywista zagadka, że pomysł mi się podoba. To będzie jedna z książek, w których przesada i nierealność w rzeczywistości nadaje uroku, bo przecież, jaki multimiliarder wydziedziczy swoją rodzinę i zapisze wszystko obcej osobie? 
W tej książce przede wszystkim należy docenić relacje pomiędzy bohaterami i ich kreację. Przede wszystkim mamy Avery, która jest naprawdę fajną, główną bohaterką. W żadnym momencie nie czułam jakiejś większej irytacji na nią. Nie jest przyzwyczajona do nowej sytuacji, a jednocześnie zachowuje się maksymalnie normalnie i nie strzeliła jej woda sodowa do głowy. Uczy się, jak ma zachowywać się w nowych dla niej sytuacjach i ogólnie w towarzystwie, które wcześniej by na nią uwagi nie zwróciło. 
Bracia Hawthorne są super! Przede wszystkim każdy jest zupełnie inny, ma inne priorytety i inaczej okazuje emocje. Kontrastują ze sobą, co naprawdę urozmaica i prowadzi do zabawnych sytuacji. 
Ważną częścią tej historii są tajemnice rodzinne, które bohaterowie mają do odkrycia. To było dla mnie bardzo wciągające, a całe śledztwo kojarzyło mi się z Nieodgadnionym, mimo że nie jest to kryminał. 
Trzecia część mnie ciekawi i napawa niepokojem. Przede wszystkim — główna tajemnica została rozwiązana, więc po to wszystko? Ale z drugiej warunki testamentu i wymagania, a przecież tyle się jeszcze może wydarzyć! 

Brakuje dobrych słów — Cieszę się, że moja mama umarła Jennette McCurdy

Wiedziałam, że książka Jennette McCurdy musi znaleźć, czy to na blogu, czy na Instagramie. Jest to książka, o której nie sposób nie napisać po przeczytaniu, bo o niej powinno się dowiedzieć, jak najwięcej osób. Jednocześnie jest to książka, o której trudno znaleźć dobre słowa, żeby mówić. Ale trzeba jakoś to zrobić. 
Autorkę kojarzyłam z seriali iCarli i Sam i Cat, ale nie są to seriale mojego dzieciństwa. Nickelodeon zaczął u mnie lecieć, gdy byłam nastolatką i moje siostry to oglądały, a ja patrzyłam się na to, co leci i jedyne co myślałam, że jaki to głupie seriale. W ostatnich latach natknęłam się i trochę zainteresowałam tematem różnych form przemocy, jakie występowały w Nickelodeon, w tym tych dwóch wyżej wymienionych. Tylko czytanie o tym, a czytanie przeżyć osoby, która to przeżyła to, co innego. Chociaż nie o tym jest ta książka, to myślę, że będzie czas na rozliczenie się aktorki z tym, co się działo za kulisami.
Jennette McCurdy w swojej książka skupia się przede wszystkim na relacji z matką, chociaż i jej role jako gwiazdy seriali dziecięcych też się przewijają. Opisy pierwszych lat życia aktorki oraz jej pierwszych castingów wprawiały mnie w przerażenie — na barkach kilkuletniej dziewczynki było utrzymanie rodzinie oraz uszczęśliwianie matki. Później przerażenie przeszło szok — jak matka może tak traktować własne dziecko? Dlaczego ona jeszcze jej to robi? Dlaczego ona w ogóle to robi? Ostatecznie, już w opisach przeżyć po śmierci matki, przyszło niedowierzanie, chociaż to nieodpowiednie słowo. To było pragnienie, aby to, co czytam, nie było prawdziwe. Aby to po prostu była fikcja, bo żaden człowiek nie powinien znosić tyle cierpienia w swoim życiu. 
Książka porusza, wzrusza i wyciska łzy w różnych momentach. Powiedziałabym, że ja nawet płakałam dość losowo — po prostu jak się nazbierało, to płakałam. Jak jakaś konkretna scena mnie przeraziła, to płakałam. Jednocześnie nie byłam w stanie tej książki odłożyć i czytałam. Zresztą płaczę i teraz, pisząc tę recenzję, bo jest mi najzwyklejszy w świecie szkoda Jennette — dziewczyny, która straciła dzieciństwo, okres dojrzewania i późniejsza lata, a mogła żyć normalnie.

7 komentarzy:

  1. Ostatnią z prezentowanych książek już niebawem będę czytała i myślę, że też będą łzy.

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej! Gdzieś tam po drodze myślałam o przeczytaniu zarówno Rodziny Monet, jak i historii Jennette. Dzięki za recenzje :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ma za co :) Książkę Jennette naprawdę warto przeczytać, a Rodzinę Monet trzeba chcieć przeczytać, a i to nie gwarantuje, że ta książka się spodoba.

      Usuń
  3. Witam serdecznie ♡
    Wspaniałe recenzje Kochana, bardzo inspirujące, można dobrać dla siebie najlepszy tytuł. Przyznam, że od dłuższego czasu interesuje mnie ostatnia pozycja w tym wpisie. Co prawda i ja nie oglądałam tych seriali, ale coś nie coś kojarzę. O tej książce ostatnio jest naprawdę głośno.
    Pozdrawiam cieplutko ♡

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! Nie patrzyłam nigdy tak na te wpisy, ale to faktycznie dobre spostrzeżenie.

      Usuń
  4. Ja ostatnio przeczytałam, "Uwięzioną" , "Naprawiacz" "Manipulantkę" i wzięłam się za kolejną

    OdpowiedzUsuń

Podoba Ci się post? Daj znać w komentarzu!
Chcesz więcej? Zaobserwuj!
Bardzo dziękuję!