Czy pisanie bloga jeszcze ma sens? - Q&A



Hejo!
Jestem zaskoczona, że ten miesiąc na uczelni był naprawdę bardzo pracowity. Spodziewałam się, że skoro mam w końcu mniej godzin i jeden dzień wolny w tygodniu, to będzie lżej. Cóż... Nie wzięłam pod uwagę, że i tak codziennie kończę między 14 a 16 (i co dwa tygodnie jakoś po 11, ale jeszcze się nie zdarzyło). Ten tydzień był w ogóle jakiś taki, że nie miałam czasu na nic. Po raz pierwszy też nie wyrobiłam się ze wpisem, dlatego też jest lekkie opóźnienie, ale bez spiny.

W końcu zrobiłam to Q&A. Serdecznie dziękuję za pytania. Niesamowicie się cieszę, że mogłam to w końcu zrobić!


Viks - book(worm/lover) pyta:
Masz jakieś inne hobby poza czytaniem i pisaniem? Jeśli tak to jak łączysz swoje pasje?

Czytanie i pisanie to moje największe hobby, ale poza tym to jest też robienia świeczek sojowych. Chciałabym też napisać, że fotografia, ale w ostatnich latach zaliczałam regres i nie jestem w stanie nazwać tego, co robię fotografią. Po prostu lubię robić zdjęcia.
I tak właściwie to nie mogę powiedzieć, że poza recenzowaniem książek w jakiś sposób łączę swoje pasje. Z biegiem czasu okazało się, że owszem lubię robić zdjęcia, ale naturze czy budynkom, a tworzenie kompozycji do zdjęcia na bookstagrama jest dla mnie męczące, a najgorsze jest znalezienie odpowiedniego światła.
Świeczki w sumie nie łączą mi się z książkami. Gdzieś mam w głowie, aby zrobić świeczki, które się kojarzą z jakimiś książkami, ale to tak bardziej dla siebie i dla zabawy. Jak na razie nie mam odpowiedniej ilości zapachów, aby się tak bawić.

Rodzinatestuje pyta:
Kiedy znajdujesz czas, żeby je czytać? Zdarza Ci, że książka tak Cię wciągnie, że zarwiesz dla niej noc?

W roku akademickim ciężko mi znaleźć czas. Najczęściej czytam w pociągu i w niedzielę rano. Jak mam więcej wolnego, to wtedy czytam książkę za książkę. Specjalnie też organizuję maratony na Instagramie, aby znaleźć motywację do czytania.
W tygodniu czasem coś poczytam wieczorem, ale najczęściej słucham audiobooków. Szczególnie lubię ich słuchać w trakcie zmywania naczyć i do nauki.

Melka blogerka  pyta: 
Twój ulubiony bohater literacki? Masz takiego?

Nie mam. Za dużo książek przeczytałam, żeby móc wybrać tylko jednego. Nawet nie jestem w stanie ich ograniczyć do trzech.

Klaudia Zuberska z bloga pyta:
Jakie według Ciebie są różnice, w blogowaniu, gdy zaczynałaś pisać a obecnie?

Wydaje mi się, że jest bardziej profesjonalnie. Przynajmniej jeśli chodzi o aspekty wizualne blogów. W większości widzę blogi, które są schludne i przejrzyste. Druga rzecz, jaka mi przychodzi — brak blogów z opowiadaniami. Jeśli ktoś publikuje opowiadania czy fanfiction, to przeniósł się na Wattpada. Mam wrażenie, że ciężko jest dotrzeć do nowych blogów. Tak samo mało spotykam blogów, które są prowadzone przez nastolatki.


Czy według Ciebie tradycyjny blog jeszcze nie umarł?

Zdecydowanie nie! Wydaje mi się, że nawet ma szansę przeżyć renesans, patrząć na kapryśność innych mediów społecznościowych. Moim zdaniem połaczenie blog+intagram/tiktok powinno być powszechniejsze. Przede wszystkim profile w social mediach jest łatwiej stracić i blog to może być taka forma zabezpieczenia.


Dollka
Jak zaczęła się Twoja blogowa przygoda?

Kumpela założyła bloga i uznałam, że to fajne i też założyłam. Nie stoi za tym jakaś ciekawsza historia, ale wyszło tak, że ten blog istnieje już ponad 11 lat.

Który wpis na blogu jest Twoim ulubionym?

Kurcze, jeden to ciężko. Myślę, że na ten moment moja ulubiona trójka to
    1.  Wpis o książkowym konsumpcjonizmie


    2. Subiektywny przegląd dystopii



    3. Gdzie szukać przodków?

Gdybyś mogła wcielić się w bohatera jednej z przeczytanych książek, którą byś wybrała?

Diabelskie maszyny i chciałabym zostać Tessą. Mam naprawdę ogromną słabość do tych książek - klimar Londynu w XIX w., ludzie o nadnaturalnej sile i szybkości, czarownicy, walka z demonami, ale też szalony wizjoner... Do tego zawirowania miłosne głównej bohaterki, które kocham cały sercem. 

Głodna wyobraźnia pyta: 
Czy lubisz pisać i publikować negatywne recenzje? Dlaczego?

Negatywne recenzje pisze mi się łatwiej. Gdy piszę pozytywne recenzje, to często mam wrażenie, że wychodzi masło maślane i się powtarzam. Z kolei kiedy książka mi się nie spodoba, to łatwiej jest mi podpierać swoje opinie konkretami z książki i wydaje mi się to po prostu ciekawsze w odbiorze. Też jak mi się coś nie spodoba, to mam mniejsze opory, aby napisać spoiler (i go oznaczyć), bo po prostu zależy mi na tym, żeby poprzeć swoje słowa. W przypadku książek, które mi się spodobały częściej zależy mi na uniknięciu spoilerów i też bardziej zachwyca mnie całokształt książki - jej klimat, sposób budowania relacji między bohaterami, przedstawienie świata, że ciężko jest mi się wdawać w szczegóły.

Krótko o książkach #6


Cześć!
Dziś kolejna odsłona książek, które czytałam w ciągu ostatnich kilku tygodni. Najdawniejsze są z wiosny, ale to pozycje, o których myślę do tej pory i dalej mam coś o nich do powiedzenia. Znajdziecie tutaj trzy książki, które zdecydowanie polecam i jedną, do której mam sporo zastrzeżeń, ale uważam, że można o niej ciekawe podyskutować. Niestety, aby dokładnie napisać o tym, co mnie w tej książce zawiodło, musiałam napisać spoilery — ostatni akapit w tym wpisie to są właśnie spoilery.


Porządny kawał fantastyki — Niszczyciel królestw Vicotoria Aveyard


Po przeczytaniu tej książki jest po prostu szkoda — wzięłam się za jej czytanie w nie najlepszym momencie. Ta książka wymagała ode mnie więcej uwagi i większego skupienia, aby się w to wgłębić. Tym sposobem czytałam tę książkę od końca marca. Robiłam długie przerwy, a jak miałam przestrzeń, aby to czytać, to czytałam po 100-150 stron.

Co mnie zaskoczyło, ta książka absolutnie nie jest w żadnym stopniu podobna do „Czerwonej Królowej”. Co więcej, wydaje mi się, że obie te książki są skierowane do nieco innych grup odbiorców.

Świat w „Niszczycielu Królestw” jest stworzony od podstaw i nie ma nic wspólnego z naszym światem. Typowe high fantasty. Świat jest naprawdę misternie opisany. Naprawdę, szczegółowo opisana geografia tego świat, bardzo dobrze zarysowana historia świata, wierzenia oraz kwestie polityczne.

Fabuła opiera się na podróży i zbieraniu drużyny do walki, co w moich oczach jest również typowym motywem dla high fantasy. Drużyna, która się zbiera, jest (kto by się spodziewał) nietypowa! Każdy bohater z innej bajki — córka najgroźniejszej piratki, nieśmiertelny, skrytobójczyni, prawy giermek... To tylko czwórka, którą poznajemy najpierw. Reszta drużyny zbiera się właściwie do końca książki. Drużyna ogólnie składa się z różnych bohaterów — przestępców, ale też tych porządnych i prawych.
Dużo opisów świata i zbieranie się drużyny sprawia, że akcja nie biegnie szybko. Najważniejsi bohaterowie również mają swój punkt widzenia, co na początku również nie nadaje dynamiki. Zanim główni bohaterowie się poznają, to mija 1/5 książki, co dla mnie jest akurat akceptowalne.

Fabuła bardzo mnie ciekawiła i nawet w przerwach wracałam myślami do tej książki. Nie zabrakło w niej również zwrotów akcji (szczególnie ten jeden w połowie! To było dla mnie ogromne zaskoczenie, bo ja myślałam, że ten wątek potoczy się zupełnie inaczej). Z pewnością przed sięgnięciem po kolejny tom przeczytam ponownie „Niszczyciela Królestw” i mam nadzieję, że to będzie lepszy czas dla tej książki, bo naprawdę mi się spodobała, ale chciałabym ją w pełni poczuć.

Potrzebuję kontynuacji - Wilczy apetyt Emilia Jabłonowska 

Nie będę ukrywać — przeczytałam tę książkę, bo z autorką pochodzimy z tej samej miejscowości. Do przeczytania zbierałam się chyba jakieś 3 lata, ale w końcu przesłuchałam audiobooka na Legimi. 
Jakie to było fajne! Naprawdę żałuję, że nie ma kontynuacji. 
Na świecie pojawił się groźny wirus, a zarażeni nim izolowani są w specjalnych obozach. Dyrektorką jednego z takich obozów jest matka Amandy, a jednym z zainfekowanych jest jej ojciec. Dziewczyna decyduje się, aby odbyć praktyki w obozie bez wiedzy matki, która za wszelką cenę chcę ją trzymać z daleka od tego miejsca. Namawia ją do tego kolega ze szkoły. Amandzie zależy na tym, aby odkryć prawdę.

Wilczy apetyt jest dla mnie naprawdę przyjemną młodzieżówką. Ma taki klimat książek, jakie uwielbiałam w gimnazjum i liceum. Sentyment do takich historii mi pozostał i cały czas lubię je poznawać. Myślę, że mogę zaliczyć tę historię do dystopii, mimo że samo działanie władz nie jest tutaj, aż tak istotne. Uwielbiam czytać o tym, jak bohaterowie odkrywają prawdę o świecie, w którym żyją. Tym bardziej gdy odpowiedzialność za to ponoszą ich bliscy. O bohaterach nie jestem w stanie zbyt wiele powiedzieć — od przeczytania minęło już kilka miesięcy, a drugie, że bohaterowie nie wyróżniali się swoim zachowaniem. Najważniejsze, że nie zapamiętałam ich jako jakiś bardzo irytujących albo głupich, więc jest plus. Całą historię śledziłam naprawdę z zapartym tchem i chciałabym przeczytać kontynuację. Co Amanda zrobi z tą wiedzą? Jak to się wszystko dalej potoczy? Czy to będzie miało większy wpływ na całe społeczeństwo?


Najlepszy retelling Kopciuszka — Cinder Marissa Mayer

Cinder skończyłam jakiś miesiąc temu i do tej pory powracam do niej myślami (ale nie jakoś bardzo namiętnie). Słyszałam o tej książce już w liceum, ale jakoś nigdy nie byłam na tyle nią zainteresowana, aby to przeczytać. Historia o Kopciuszku nie należy do moich ulubionych, więc omijam większość retellingów tej baśni oraz adaptacji filmowych. Jednak tutaj mamy dystopię, więc w końcu się zdecydowałam.

Zdecydowanie było warto! Bardzo fajny pomysł na historię — przyszłość, cyborgi, zaraza i konflikt polityczny z mieszkańcami księżyca. Połączenie brzmi dziwnie, ale dzięki temu jest to aż tak wyjątkowe. Skoro to retelling Kopciuszka, to oczywiście mamy też księcia i romans. Wszystko jest tutaj idealnie wyważone — mamy miejsce na przeszłość bohaterów, rozwijane problemy świat, jak i trudności, z którymi się sami bohaterowie zmagają, oraz ten zakazany romans, który bardziej jest w sferze marzeń bohaterów niż jako budowana relacja. Każdy z tych wątków jest rozwijany w odpowiednim tempie. Jedynie co pozostawia niedosyt, to relacja Cinder i Kaia, ale liczę, że to się rozwinie w kolejnych częściach. 

Najmocniejszym punktem tej książki jest konflikt polityczny oraz zaraza. Jest to książka, w której najciekawiej opisana jest polityka. Nie jest to w żaden sposób nużące, a do tego bardzo podoba mi się, w jaki sposób powiązane jest to z problemami, które dotykają zwykłych ludzi i jak władcy tym handlują. Do tego dochodzi kwestia różnic między Ludźmi z Księżyca a mieszkańcami Ziemi, co również jest świetne.


Czasem mniej, znaczy lepiej — Nocne godziny Marta Bijan


Z twórczocią Marty Bijan nie jest mi po drodze, ale zdecydowałam się dać jeszcze jedną szansę tej autorce (zastanawiam się, czy może nie spróbować dać trzeciej szansy...). O "Muchomorach w cukrze" pisałam w tamtym roku i zachęcam do przeczytania tamtej opinii.

"Nocne godziny" akurat utknęły mi w pamięci, dlatego decyduję się o nich napisać coś więcej niż to, co wstawiłam po przeczytaniu na LubimyCzytać.


W książkach Marty Bijan jest potencjał i go naprawdę dostrzegam, tylko mają jeden kluczowy problem — są przekombinowane. Za bardzo stara się zszokować czytelnika, co koniec końców nie zawsze wychodzi. Mnie jej rozwiązania nie przekonują, a nawet niekiedy drażnią.
"Nocne godziny" można podzielić na trzy części — pierwsza, w której mamy całą akcję związaną z kręceniem filmu, w drugiej mamy wspomnienia ubiegłej jesieni z pamiętników bohaterów, a trzecia to zakończenie, które ma wszystko czytelnikowi wyjaśnić i spiąć razem. W moich oczach każda z tych części osobno miałaby potencjał, ale razem wyszło słabo... Pierwsza część ma klimat thrillera/horroru i dzieją się tam dziwne rzeczy, ale nie czułam, żeby to wszystko dążyło razem do jakiegoś punktu kulminacyjnego. To mnie tutaj drażniło, mimo że mogłoby być ciekawe. Druga część to trzy rozdziały, po jednym dla każdego z bohaterów. Nie będę ich bardziej szczegółowo opisywać, bo to byłby duży spoiler. Z tych rozdziałów najbardziej podobał mi się rozdział Kaila, który mógłby być osobną książką.
No i część trzecia, która coś wyjaśnia, ale nic nie łączy i w sumie obnaża luki fabularne. Dodatkowo samo wyjaśnienie jest słabe... Jeśli by prowadziło to jakiejś kontynuacji, to jeszcze byłabym w stanie je zaakceptować, ale samo w sobie wyszło źle. Jakby autorka nie wiedziała, jak zakończyć.

Uwaga! Spoilery poniżej!


Chciałam się obejść bez spoilerów, ale jednak się nie uda. Muszę to wyjaśnić, żeby lepiej oddać to, co mnie zawiodło.
Historie z pamiętników bohaterów dotyczą ich "zbrodni". Tylko że w żadnym przypadku nie są to zbrodnie. Salla — zabiła w obronie własnej. Lamia — nie wskoczyła do wody za tonącą kuzynką, bo nie potrafi pływać. Kail — zostały mu przeszczepione oczy mordercy, dzięki czemu zaczął ponownie widzieć, ale też słyszeć głos mordercy w głowie. Wydaje mi się, że autorka chciała tutaj wpleść wątek zbrodni i kary, ale po prostu nie wyszło, bo żadna z tych zbrodni nie jest ich zbrodnią. Są to w sumie rzeczy, za które można czuć wyrzuty sumienia, mimo że nie miało się na nie wpływu albo straciłoby się życie, wybierając inną opcję. Myślę, że pójście w nękające wyrzuty sumienia byłoby dużo lepszą opcją.
Pierwsza część w zakończeniu historii została określona jako zbiorowa halucynacja. Bohaterowie nie nagrywali filmu, a taksówka zawiozła ich do złego zamku. Za nimi pojechała statystyki, która wiedziała pewne rzeczy z tej ubiegłej jesieni, co wzbudziło w nich niepokój. Kail zobaczył jedną z zamordowanych kobiet przez dawcę oczu, przez co szarpnął kierownicą, co doprowadziło do wypadku i śmierci statystki. Samochód wepchnęli do jeziora, a na zwłoki wykopali grób. 
Moje pytanie — dlaczego nikt nie skontaktował się z taksówkarzem, skoro był zamówiony przez ekipę filmową? Wtedy bohaterowie nie byliby zaginieni przez 2 tygodnie. 




Moja historia - moje poszukiwania przodków

Hejo!

W ostatnich miesiącach, jak już wiecie, intensywniej poszukiwałam moich przodków i to są jedne z najbardziej owocnych poszukiwań. Stąd też pomysł na tę serię, bo uznałam, że warto wykorzystać tę moją zajawkę i napisać, jak i gdzie szukałam swoich przodków. Od sierpnia zdążyłam już stracić zajawkę, odzyskać i znowu stracić. Na wstępie chciałabym przypomnieć o ostatnich wpisach z tej serii:


Początki — podstawówka

To chyba jedna z pasji, które zaszczepiła we mnie szkoła. Po prostu zaczęło się od pierwszego drzewa genealogicznego w szkole. Chyba było ono na angielskim, bo pamiętam, że rodzice mi szukali, jak po angielsku są pradziadkowie, prapradziadkowie i jeszcze jedno pokolenie dalej. Już właśnie ciekawiło mnie, kim byli dziadkowie moich dziadków i pradziadków. Miałam to szczęście, że moje prababcie żyły i były w stanie mi na część pytań odpowiedzieć. Dzięki temu też na moich drzewa genealogicznych już wtedy było pełne 5 pokoleń, ale też cztery pary z 6. pokolenia (łącznie w 6 pokoleniu jest 16 par). Później przez wiele lat nic nowego się nie dowiedziałam, bo nikt nie miał mi nic nowego do powiedzenia. W międzyczasie pomagałam przy robieniu nowego drzewa genealogicznego do szkoły dla mojej siostry, gdzie poza przodkami w linii prostej, dopisaliśmy też rodzeństwo dziadków i pradziadków (i nawet dalej jeśli babcie pamiętały).

2017 — pierwsze księgi metrykalne

Przełom nastąpił w 2017 roku. Wtedy odkryłam zindeksowane metryki z parafii, z której pochodził mój dziadek. Jak siadłam poszukiwań przodków, to spędziłam nad tym cały wieczór i poranek następnego dnia. Dzięki temu znalazłam przodków nawet do 9. pokolenia wstecz. Udało mi się coś znaleźć zarówno ze strony pradziadka O., jak i prababci W. (dla uproszczenia używam pierwszych liter). Co prawda z samej rodziny O., poznałam nazwiska tylko dziadków pradziadka, bo okazało się, że pochodzili z innej parafii. Znacznie owocniejsze były poszukiwania ze strony jego matki. U prababci W. sytuacja odwrotna — ze strony jej ojca poszukiwania były bardzo owocne, a ze jej strony matki zatrzymałam się na dziadkach prababci, bo pochodzili z innej parafii. Nie byłam w stanie znaleźć nic więcej, bo brakowało jednej księgi parafialnej. Również udało mi się znaleźć przodków ze strony matki prababci F. Próbowałam też w innej księdze parafialnej szukać przodków z rodziny F., ale się nie udało. 

2017-2021

Wydaje mi się, że gdzieś w tych latach udało mi się wzbogacić drzewo genealogiczne o kolejne dwa pokolenia ze strony pradziadka O. i prababci W. Nie pamiętam dokładnie, który to był rok, ale na pewno okres, kiedy nauczyłam się wyszukiwać informacje w plikach PDF. Brak jednej księgi urodzeń przestał być problem, bo wyszukiwałam konkretne osoby i informacje o nich znajdowałam przez małżeństwa oraz zgony. 

W tym okresie odkryłam e-cmentarz, na którym spoczywa wielu zmarłych z mojej rodziny, co pozwoliło mi poznać drugie imiona i daty urodzenia niektórych osób.

2021 — gdy nauczyłam się, jak szukać w plikach

Jakkolwiek to zabrzmi, ale kolejny "zryw" do szukania przodków wiązał się z nadchodzącą śmiercią prababci. Podpytałam moją babcię, jak to z tą rodziną F. - skąd oni się tu wzięli i gdzie wcześniej mieszkali. Babcia wiedziała tyle, że zanim tutaj się osiedlili, mieszkali kilkanaście kilometrów dalej we wsi, do której sprowadzili się zza Wisły. To mi dało kierunek. 

Szukając odpowiedniej księgi parafialnej, znalazłam stronę ze spisami poza metrykalnymi. Wpisałam odpowiednią miejscowość i miałam przełom! Znalazłam przodka pod nieco inaczej zapisanym nazwiskiem.Zaczęłam szukać dalej i doszłam do 7. pokolenia rodziny F. oraz informacji, że przodek był właścicielem pewnej wsi za Wisłą. Spróbowałam znaleźć księgi parafialne z tamtej parafii i w ten sposób trafiłam na wyszukiwarkę indeksów, która pozwoliła mi znaleźć jeszcze dwa pokolenia rodziny F. Znalazłam też miejsce, w którym doszło do zmiany nazwiska. 

2022 — przestój

W 2022 roku nie przypominam sobie, abym dokonała jakichś ciekawszych odkryć, jeśli chodzi o moich przodków. Jednak znalazłam stronę, gdzie były udostępniane skany ksiąg parafialnych, dzięki czemu mogłam zobaczyć, jak w oryginale została wpisana część moich przodków. Chyba też poznałam jedno więcej nazwisko, ale nic więcej, bo księgi były spisane w języku rosyjskim, a ja go nie znam. 

2023 - nowe źródła

W ubiegłym roku ponownie mocniej się zagłębiłam w poszukiwania. Tym razem ze strony drugiego dziadka. Tutaj sytuacja była nieco trudniejsza, bo dziadek sam niewiele wiedział za życia. Jego dziadkowie ze strony ojca zmarli jeszcze przed wojną. Kiedyś w rozmowie z siostrą pradziadka poznałam rok śmierci ich matki. Odkryłam LubGens, dzięki czemu odnalazłam jej zgon w księdze parafialnej. Stąd miałam takie informacje jak jej nazwisko panieńskie i imiona rodziców, ale nie szłam dalej tym tropem.

Później zajęłam się szukać przodków od prababci D. Tutaj było to dla mnie naprawdę nurtujące. Ponownie poszła w ruch wyszukiwarka indeksów. Nawet nie wiem, co mnie tknęło, aby szukać ponownie w parafii nad Wisłą, ale to był strzał w dziesiątkę. Ze strony matki prababki D. udało mi się znaleźć 3 kolejne pokoleń, a ze strony jej ojca tylko jedno. To było dla mnie naprawdę satysfakcjonujące, bo nikt tutaj nie był w stanie mi nic więcej powiedzieć. 

Sierpień 2024 — miesiąc przełomów

Zaczęło się od tego, że ciocia poprosiła, że jak będę coś miała ze strony prababci K., to żebym jej podesłała. Cóż... Problem był taki, że nie miałam nic ponadto, co mi powiedziała moja babcia. Weszłam na LubGens i Genetekę, i zaczęłam szukać. Później znalazłam, że część przodków pochodziła z innej parafii, z której metryki mam w pliku PDF. Ze strony ojca prababci K. udało mi się znaleźć przodków do 8. pokolenia oraz 3 osoby z 9. pokolenia. 

Później ponownie zaczęłam szukać przodków ze strony dziadka. Szukałam w pobliskich parafiach i udało mi się znaleźć informacje o jego babci ze strony ojca. To było trudniejsze zadanie, bo nie wszystkie dane się zgadzały. Dotarłam do 9. pokolenia wstecz. Ponownie też wróciłam do szukania przodków ze strony prababci D. i znalazłam trochę więcej osób ze strony jej ojca. 

Z ciekawości sprawdziłam też przodków ze strony czwartego pradziadka, od którego nigdy nic nie sprawdzałam, bo myślałam, że jedynie zostaje mi bezpośrednie udanie się do księdza i szukanie w aktach parafialnych. Tutaj doszły mi dwa kolejne pokolenia ze strony jego ojca. Ze strony jego matki nie udało mi się nic znaleźć.  

Zdecydowałam się na założenie konta na FamilySearch i tam wpisania wszystkich danych, jakie mam. Póki co jeszcze nie uzupełniałam dat urodzeń i śmierci, ale wszystkich przodków dodałam. Część ich rodzeństwa też dodałam. Nie wiem dokładnie, ile osób liczy moje drzewo, ale sama dodałam ponad 282 osoby. Niektóre korzenie udało mi się dopasować dzięki tej stronie, bo ktoś wcześniej dodał przodków. 

Do którego pokolenia dotarłam — stan na 19 sierpnia. 

  • ze strony prababci D. - 8. pokolenie. 
  • ze strony pradziadka W. - 10. pokolenie.
  • ze strony prababci K. - 9. pokolenie.
  • ze strony pradziadka C. - 5. pokolenie.
  • ze strony prababci W. - 10 pokolenie. 
  • ze strony pradziadka O. - 11. pokolenie. 
  • ze strony prababci F. - 9 pokolenie.
  • ze strony pradziadka D. - 8 pokolenie.

Ogólnie w 6. pokoleniu brakuje mi na ten czterech par. Największy problem mam z przodkami ze strony pradziadka C. 

Wrzesień 2024 — co znalazłam, gdy myślałam, ze nic nie znajdę. 

Po miesiącu powróciła mi zajawka na szukanie przodków. Naprawdę byłam święcie przekonana, że już nic więcej nie znajdę przez kilka miesięcy. Tym razem najwięcej znalazłam na LubGens, ale najwięcej mi powiedziały dołączone skany. Oczywiście, nie jestem w stanie logicznie wyjaśnić, czego i dlaczego postanowiłam sprawdzić akurat to, ale wyszło. Zaczęło się od tego, że znalazłam akt urodzenia brata pradziadka W., co było zaskakujące, bo myślałam, że urodził się 3 lata później. To pozwoliło mi określić przybliżony rok ślubu jego rodziców. Nie miałam do tego dostępu w pliku, który posiadałam — po prostu nie było tej jednej księgi, ale była ona zeskanowana na Szukaj w Archiwach — potwierdziło to miejsce urodzenia matki pradziadka oraz pozwoliło odnaleźć przodków ze strony jego ojca. 

Dalej coś mnie tknęło, aby szukać tam matki pradziadka D. Znalazłam akt, w którym zgadzał się rok urodzenia, ale nie było w uwagach więcej danych o tej osobie. Próbowałam tłumaczyć ten akt za pomocą tłumacza Google, ale pokazywało głupoty. Kilka razy próbowałam tłumaczyć inne dokumenty, których byłam pewna za pomocą Chatu GPT, aby sprawdzić, jak to działa, ale pokazywało głupoty. Bawiłam się, i bawiłam się, aby to wyszkolić pod moje potrzeby i chyba się udało. Tym sposobem dodałam akt i zapytałam się o datę urodzenia tej osoby. Pokrywało się z tym, co wiem z e-cmentarza, więc przyjęłam to za prawdziwe. 

Najcięższa kwestia, to byli przodkowie ze strony pradziadka C. Wiedziałam o jego ojcu tyle, że miał dwie żony. Znalazłam jakiś akt ślubu mężczyzny o takich personaliach oraz jakiejś kobiety. Były tam podane imiona rodziców z obu stron. Grób rodziców pradziadka znam, ale problem jest taki, że nie ma tam praktycznie żadnych informacji — jest rok śmierci i tyle, nie ma nawet podanej konkretnej daty ani tym bardziej wieku zmarłych. Oprócz jego rodziców pochowany był tam jakiś Józef. W akcie małżeństwa podano, że ojciec pana młodego miał tak imię, co mnie utwierdziło, że to chyba będzie ten trop. Upewniłam się po rozmowie z kuzynką babci, która "pochodzi od pierwszej żony", gdy się zapytała, czy wie, jak się jej babcia nazywała. Podała mi nazwisko, co się zgadzało. 
Pozostało mi już tylko znaleźć przodków ze strony matki pradziadka. Ponownie zaczęłam przeszukiwać LubGens, wpisując jej dane. Wyskakiwało kilka osób, które tak się nazywało, ale żadna nie urodziła się w tej miejscowości, z której rzekomo miała pochodzić moja praprababka. Zdecydowałam się przepatrzeć te akty urodzenia i znalazłam jeden, gdzie była na marginesie zapisana informacja o ślubie. Problem był taki, że księga była podniszczona i część z tego napisu była oderwana. Widać było tylko miejsce ślubu, fragment daty, nazwisko małżonka i pierwsze litery jego imienia, które by wskazywały, że jest prapradziadek. 

Moich ostatnich znalezisk jestem pewna na jakieś 90%, ale zyskam pełną pewność, kiedy będę mogła to potwierdzić w innych źródłach. Na ten moment z dostępnych źródłem znalazłam wszystko, co mogłam i już więcej chyba nie znajdę (chociaż wpadło mi do głowy, co bym jeszcze mogła sprawdzić). Mam pewne pomysły, gdzie i czego bym mogła szukać, ale na razie te księgi nie są nigdzie udostępnione. Są też dwa tropy, które mogą pociągnąć i poszukać na Szukaj w Archiwach, ale to jest znacznie bardziej czasochłonne. 

Jak to wygląda pokoleniowo?

  • ze strony prababci D. - 9. pokolenie. 
  • ze strony pradziadka W. - 11. pokolenie.
  • ze strony prababci K. - 9. pokolenie.
  • ze strony pradziadka C. - 9. pokolenie.
  • ze strony prababci W. - 10 pokolenie. 
  • ze strony pradziadka O. - 11. pokolenie. 
  • ze strony prababci F. - 9 pokolenie.
  • ze strony pradziadka D. - 9 pokolenie.

Uzupełniłam w całości 6 pokolenie, czyli pełne 16 par. Z kolei w siódmym pokoleniu brakuje mi 6 z 32 par. Mam nadzieję, że będe miała dostęp do źródeł, które pozwolą mi więcej przodków odnaleźć.


Ponownie zapraszam na Intagrama i mój Vinted. 

VINTED




INSTAGRAM




Kwartalnik XV - spokój

 Cześć!

W końcu mam za sobą miesiące, które były dość spokojne. Może nieidealne, ale naprawdę fajnie spędziłam ten czas i nie było (aż tak dużo) stresu. W tamtym roku ani razu nie zaczęłam kwartalnika takimi słowami. Jak patrzę na kwartalniki z pierwszego półrocza, to patrzę ironicznie i myślę "żebyś Ty wiedziała, co cię jeszcze czeka". 

Co u mnie?

W lipcu zaczęło się u mnie uspokajać — w końcu miałam wakacje. Ostatni tydzień sesji był okropny — byłam tak zmęczona po tych kilku tygodniach, że już nie miałam siły się uczyć. Jednocześnie miałam poczucie, że powinnam się uczyć,  co w połączeniu z tym, że byłam po prostu w stanie, powodowało u mnie wyrzuty sumienia. Później musiałam się oswoić z tym, że nie nic do zrobienia, żadnych obowiązków. 
Same wakacje miałam pełne rozjazdów — najpierw byłam na Mazurach z rodziną. Kilka dni później pojechaliśmy na Śląsk, na wesele brata ciotecznego. Później przyjechała do mnie kumpela ze studiów. I tak właściwie dopiero po wizycie kumpeli, czułam się w pełni wypoczęta i zrelaksowana. Potrwało to krótko, bo zaraz rozpoczęłam praktyki w szkole średniej. 
Wrzesień właśnie minął mi na praktykach, które na początku były dla mnie okropnie stresujące, ale później stały się znośne. Mam kilka przemyśleć odnośnie tego czasu i ewentualnie mojej pracy jako nauczyciel (i w sumie, chcielibyście coś takiego przeczytać?). Później kolejny raz brałam udział w Lubelskim Festiwalu Nauki, a jakoś cała reszta tego miesiąca minęła mi w chwilę. Prawie mnie choroba rozłożyła, ale się zaleczyłam, aby pójść na wesele. Dzięki temu październik przywitał mnie na tyle mocną chorobą, że leżę na zwolnieniu lekarskim.

Jestem w bardzo ciekawym okresie czytelniczym. Przeczytałam przez te 3 miesiące 25 książek, z czego większość w lipcu. W sierpniu i wrześniu przeczytałam po 5 książek. Przeczytałam mało nowych książek - 7 nowości, a cała reszta to były reready. Czytałam swoje ulubione książki — Trylogia Czasu, Nieodgadniony, Zmierzch  i kilka innych książek. Rozpoczęłam trzy serie, których kontynuacji nie mogę się doczekać.

Jakie książki polecam?

Dziewięcioro kłamców Maureen Johnson — w moich oczach jest najlepsza część tej serii. Klimat tej książki jest idealny na jesień — nierozwiązane od kilkudziesięciu lat morderstwo, deszczowy Londyn i tajemnicze zaginięcie. Pomysł na zagadkę jest po prostu genialny i mi samej ciężko było domyśleć się, kto mógł stać za tą zbrodnią. Dodatkowy plus za świetne opisanie nastoletnich problemów. 10/10

Cinder Marissa Meyer — pierwszy retelling "Kopciuszka", którym jestem zachwycona. Bardzo nietypowy pomysł — automaty, konflikt polityczny z mieszkańcami Księżyca, dużo inny porządek świata od znanego nam, choroba, na którą na ziemi nie ma lekarstwa, i bardzo przyjemny wątek romantyczny. Połączenie jest po prostu świetne i nie mogę się doczekać kolejnej części.  8,5/10

Kosiarze Neal Shusterman — genialna książka! Bardzo ciekawy świat, w którym do regulacji liczby populacji, są wyznaczone odpowiednie osoby. Jednocześnie jest grupa wśród Kosiarzy, która nie postępuje w pełni etycznie. Jak ją wspominam, to naprawdę widzę same zalety. Bardzo dobrze opisany świat oraz funkcjonowanie organizacji głównych bohaterów, a zakończenie zachęca do czytania dalej. 9/10  

Książki — czego nie polecam?

Faefever Karen Marie Moning — eh... pisałam o tej książce w poprzednim wpisie. Nie dzieje się w niej nic, co by było istotne dla fabuły całej serii. 2/10

Słoneczny gon Mags Green — zrobiłam reread, aby ujrzeć w pełni potencjał tej książki... I cóż, nie tego się spodziewałam. Potencjał jest dalej, ale widzę więcej wad. Głównie uderzają mnie płytkie relacje pomiędzy bohaterami (wyjątek Val-Finn) oraz to, że fabuła była na siłę prowadzoną tak, aby pewne sceny się pojawiły, ale to połączenie między scenami było nienaturalne. 3/10


Oglądałam filmy, które już znałam. Starałam się zapisywać, ale chyba nie zapisałam wszystkiego. Z nowości były dwa filmy. Ogólnie oglądałam mniej filmów niż seriali. Nie mogłam sobie odpuścić i obejrzałam już dwie części "Zmierzchu", a planuję obejrzeć jeszcze Harry'ego Pottera oraz dokończyć tę serię. 

Loteria reż. Paul Feig — nie umiem go przypisać do jakiegoś konkretnego gatunku. Ni to komedia, ni to film akcji, ale połączenie bardzo fajne. Pomysł na film na tyle odbiega od rzeczywistości, że ogląda się go bardzo przyjemnie. 

Miasteczko Halloween reż. Tim Burton — w końcu to obejrzałam — ciekawe, fajny klimat, ale nie wiem, czy będę do tego wracać. Było przyjemne, ale poczułam jakiejś większej emocjonalnej więzi. 

Oglądając seriale, również stawiałam na te produkcje, które już są mi znane. Obejrzałam Zbrodnie po sąsiedzku, dokończyłam ponownie oglądać Brooklyn 9-9. Jesieniarski nastrój zmusił mnie do obejrzenia Wednesday. 

Seriale — co polecam?

Do nowości mogę zaliczyć czwarty sezon Zbrodni po sąsiedzku. Jestem już na bieżąco, ale odniosę się tylko do pierwszej połowy sezonu, bo ta wyszła jeszcze we wrześniu. Genialne. Pierwsze dwa odcinki praktycznie płakałam. Jak można było uśmiercić TĘ POSTAĆ? Rozpacz jednego bohatera aż mi się udzielała. Sama zbrodnia jest o tyle ciekawa, bo nie ma ciała, a każdy kolejny odcinek sprawia, że robi się coraz niebezpieczniej i jeszcze bardziej interesująco. Zupełnie nie mam pojęcia, kto może za tym stać.

W kosmetykach klasycznie — mało nowości. Głównie używałam sprawdzonych rzeczy, ale trafiłam na trzy fajne rzeczy, które mogę polecić.

Ziaja Lanolina — chyba kultowy produkt. Na efekt musiałam czekać 2-3 dni używania kilka razy dziennie, co jest dla mnie akceptowalnie. W ciągu czterech miałam przygotowane usta pod matową pomadkę, a później do fajnego stanu doprowadziłam usta w ciągu jednego dnia. Bardzo wygodna tubka, więc na pewno będę często używać. Jedyne co jest dla mnie lepsze do ust to maść z witaminą A+E, ale lanolina przebija pod kątem używania na zewnątrz.

Tołpa Dermo Face Enzyme — miałam kupić peeling enzymatyczny, a kupiłam krem... Zakupu nie żałuję, a nawet ponowię przed kolejny ważnym wydarzeniem, bo efekty mi się podobały. Skórę miałam bardziej jednolitą i wciąż dobrze nawilżoną. 

So flow! Peelingujący szampon do włosów — kupiłam, bo innego nie było i byłam święcie przekonana, że to szampon chelatujący, a jest peelingujący... Oczyszcza bardzo dobrze, utrzymywał mi świeże włosy przez 3 dni, więc jest optymalnie. Efekt peelingujący nie wiem, czy był, bo nawet nie wiedziałam, że ten szampon ma tak działać.


Myślę, że najbardziej jestem dumna z tego, że po prostu ogarnęłam bloga. W tym sensie, że udało mi się całkiem nieźle przełamać moje stare problemy i wrócić do regularnego publikowania, ale zamiast publikować wszystko, co piszę na bieżąco, to udaje mi się planować wpisy na zapas. Mniej więcej mam gotowe wpisy na najbliższe 3 tygodnie, tylko wymagają pewnego dopieszczenia. Potrzebuję jeszcze zajrzeć do moich starych pomysłów i sprawdzić, co bym chciała zrealizować i w jakiej formie. Być może uda mi się to tak zorganizować, że za jakiś czas wpisy będą się pojawiać dwa razy w tygodniu, ale to na spokojnie. Zobaczymy, co będzie, jak mi się rok akademicki rozkręci. 

Druga kwestia to ponownie — jazda autem. Ja nie jeżdżę źle, ale jeżdżę mało, a do tego po prostu tego nie lubię — za bardzo mnie irytują inny kierowcy i ich niebezpieczna jazda. Tutaj po prostu po raz pierwszy zrobiłam dłuższą trasę (czyli ponad 100 km) i jechałam po obcym, dużym mieście. Dałam radę, nie spowodowałam wypadku i w sumie jechało się cały czas normalnie. Tylko to jest cholernie nudne zajęcie — dużo bardziej wolę pociąg niż jazdę autem. 

Trzecia kwestia - rozwijanie nowej pasji, czyli robienie świeczek. Najbardziej polubiłam robienie świeczek wolnostojących, ale poszłam o krok dalej i zaczęłam robić candle boxy. Póki co, to robiłam tylko na prezenty ślubne w rodzinie, ale z drugiego jestem naprawdę bardzo dumna.

Jeszcze raz proszę Was o pytania do Q&A - ostatnia szansa, aby zadać pytanie o coś, co Was interesuje.

Zapraszam Was też na mojego instagrama i vinted. 

INSTAGRAM


VINTED