Najlepsze książki 2023

Cześć!
Wchodzę już w etap podsumowań. Zaczynam od rzeczy najprzyjemniejszej, czyli najlepszych książek tego roku. Kolejny wpis to będzie podsumowanie kwartału i w pierwszym tygodniu stycznia podsumowanie roku. Szczerze mówiąc, najciężej jest mi się zabrać za te najlepsze książki. Przede wszystkim chciałabym je krótko polecić, nie rozpisywać się za bardzo, ale nie wiem, czy się uda. 

Bardzo trudno było mi wybrać te książki, które zasługują na bycie tutaj. Niby w tym roku dałam tylko kilka 10, ale zdecydowałam się na nieco inne kryterium — poczucie, że wniosły coś więcej do mojego życia. Jedne poruszyły mnie do głębi, o innych nigdy nie zapomnę, a jeszcze jedne otworzyły mnie na gatunek, którego unikałam.

Lockwood i spółka Jonathan Stroud 

Lockwood i spółka to dla mnie po prostu nr 1. tego roku. Kocham zagadki, problemy i przygody tej trójki młodych łowców duchów — Lockwooda, Lucy i George'em. Początki ich współpracy nie są proste — jest wiele zgrzytów między Lucy i George'em. 
Jest to jedna z tych unikalnych historii, które może pokochać i młodszy nastolatek, i dorosły. Wyjątkowy świat, w którym pojawiły się duchy, z którymi może walczyć jedynie młodzież, bo później ten dar zanika. Bohaterowie oprócz bieżących walk z duchami, starają się również dowiedzieć się, skąd pojawiły się duchy w ich świecie. 

Recenzja Mroczny Sobowtór #3

Cieszę się, ze moja mama umarła Jennette McCurdy

Myślę, że to było dla mnie dość oczywiste, że ta książka znajdzie się w najlepszych książkach tego roku. Wciąż uważam, że ciężko ją oceniać, ciężko cokolwiek o niej pisać, bo jak można oceniać cudze życie? Jak można oceniać życie tak pełne cierpienia od najmłodszych lat?
Życie Jennette porusza, wyciska w łzy w dość losowych momentach i przeraża. O jej życiu słyszałam coś nie coś, ale nigdy nie się zagłębiałam. Ta książka jest o relacji, która jest pełna przemocy. O rodzicu, który zamiast wspierać i chronić, krzywdzi swoje dziecko i zostawia ślady na jego psychice na całe życie. Wciąż jest mi szkoda Jennette, bo straciła całe dzieciństwo, okres dojrzewania, a mogła wieść normalne życie. Najgorsze jest to, że to, co przedstawiała w tej książce, to nie wszystko... Czytałam o tym, co się za działo za kulisami seriali Nickelodeon i to naprawdę straszne, że seriale naszego dzieciństwa wiążą się z takim piekłem. 


Królestwo złowrogich Kerri Maniscalco

Finał serii, którą kocham całym sercem. Naprawdę. Przez kilka dni po jej przeczytaniu miałam kaca książkowego, który nie mógł przejść, a to już się rzadko zdarza. 
Podoba mi się to, że ta część wywraca wszystko, co wiedzieliśmy o tym świecie do góry nogami. Zaskakuje czytelnika i atakuje z tej strony, z której najmniej się spodziewa. Jednocześnie dla wielu osób, to może być zbyt nieoczywiste rozwiązanie, przez co książka im się nie spodoba. 
Chemia między Emilią a Gniewem jest niesamowita. Jest to jedna z moich ulubionych książkowych par i przez to tak uwielbiam tę serię. 

Ballada o nieszczęśliwej miłości Stephanie Garber

Kolejna złota książka! Jak pomyślę o niej, to się zaczynam rozpływać i rozlewa się po mnie takie przyjemne ciepło. To druga książka, która w krótkim czasie wywołała mnie kaca książkowego, a co więcej! Skończyłam ją i chciałam od razu od nowa rozpocząć całą serię. 
Jestem zakochana po prostu. Nie jest to długa książka, a historia i emocje, które ze sobą niesie, zostały ze mną do teraz. Nie mogę się doczekać, aż poznam jej finał! Pomysł i fabuła są rewelacyjne i moim zdaniem — lepsze niż Caraval


El Roi Beata Skrzypczak

El Roi uważam za wyjątkowe w tym roku, bo pokazało mi, że literatura piękna też jest dla mnie. Unikałam tego gatunku, ale opis książki i sam fakt, że śledzę Beatę w mediach i chciałam zobaczyć, co ona stworzyła, sprawił, że zgłosiłam się do naboru recenzenckiego u niej na Twitterze. To była świetna decyzja!

El Roi to niesamowita książka i dziwna w tym pozytywnym znaczeniu. Łączy w sobie wiele tematów, wątków, motywów... Kultura żydowska, trudne życie kobiet w różnych czasach, ale też zbrodnia. Nawiązanie do zbrodni sprawia, że czułam się, jakby czytała książkę z gatunku true crime.  Przez całą książkę pojawia się nawiązanie do portretu Clary Garcia de Zuniga. Dodaje ono tej historii uroku. Dopóki nie sprawdziłam tego obrazu, to nie wierzyłam. Jak pół twarzy może być smutne, a pół złe? A jednak może. Później znacznie mocniej odczuwałam opisy tych kobiet. Józefa, Adela i Estera to trzy kobiety, z których każda niesie ze sobą złość i smutek, i każda ma własną tajemnicę.

Recenzja El Roi

Olimpijscy Herosi Rick Riordan

W końcu dokończyłam tę serię. Zaczęłam ją czytać jeszcze w liceum, ale zanim w moje ręce trafiły dwa ostatnie tomy, to minęło trochę czasu. W tym roku udało mi się to zrobić I JAKIE TO JEST ZAJEBISTE. 
Pierwsza i druga część były bardzo dobre, ale to nie było do końca "TO". Od trzeciej części jest naprawdę cudownie. Jak cała ekipa się zebrała, a do tego więcej razy pojawił się Nico di Angelo, to się po prostu zakochałam. Mój faworyt to "Dom Hadesa". Największa akcja, najwięcej niebezpieczeństw, ale też najwięcej Percy'ego i Annabeth w duecie. W skrócie — potrzebuję więcej Riordana w moim życiu.

Demon Paulina Hendel

Nie dociera do mnie, że Demon to ostatnia część z serii Zapomniana księga. Dla mnie ta seria ma tak ogromny potencjał i nie sposób go wykorzystać. Jak powstało jeszcze kilka książek o przygodach Huberta, Ernesta, Zuzy i Izabeli to bym na pewno czytała!
Podoba mi się klimat tej części. Początkowo miałam obiekcje, jeśli chodzi o początek, bo akcja rozwijała się wolno. Po zastanowieniu się uważam, że jest to atut. W pierwszej połowie przekazano naprawdę dużo wiedzy o świecie, mimo że bohaterowie sami zauważali, że nie wiedzą tyle, ile im się wydaje. Później akcja nabrała tempa, ja zostałam zaskoczona i miałam wrażenie, że to już na pewno koniec i będzie po nich! Kocham po prostu i ubolewam, że to serio jest koniec.

Na koniec chciałabym Wam życzyć, aby przyszły rok był dla Was łaskawy. Jak najwięcej szczęścia, siły i spokoju. Dla wszystkich razem i każdego z osobna. 

Zmarnowany potencjał - recenzja "Revelle" Lyssa Mia Smith

Witam wszystkich!

Mam nadzieję, że jeszcze o mnie pamiętacie. Aktualnie siedzę nieco zestresowana tym, ile mam jeszcze do zrobienia i jakie ja mam zaległości z jednego przedmiotu (spojrzałam na wczorajszą listę rzeczy do zrobienia i okazuje się, że wszystko zrobiłam). Oczywiście, że uznawałam, że jest to najlepszy czas, aby w końcu napisać tę recenzję. Najbliższy tydzień zapowiada się lżej, więc to nie jest aż taka strata, że przez weekend porobię coś innego. Ogólnie ten weekend jest dla mnie nieco spokojniejszy — bez żadnych korepetycji, trochę nauki, trochę porządków i jakoś spłynęło. 

[Materiał reklamowy — współpraca z wydawnictwem You&YA]

Tytuł: Revelle 
Autorka: Lyssa Mia Smith
Tłumacz: Andrzej Goździkowski 
Wydawnictwo: You&YA
Data wydania: 22 listopada 2023 r. 

Przez prohibicję rodzina Revelle nie może zarabiać — robią niesamowite pokazy, które przyciągają tłumy, a ludzie oddają im swoje klejnoty. Klejnoty dla Revelle to zapłata za magię. Ich zdolność pozwala manipulować emocjami, a to pozwala na manipulowanie człowiekiem. Co ma do tego alkohol? Pijany klient to hojny klient. Luxe Revelle ma pomysł, jak temu zapobiec — uwiedzie Deweya Chronosa, członka rodu władającego wyspą, który zaczął się parać przemytem alkoholu. Jednak w wyniku pomyłki spotyka Jamisona Porta. 

 "Revelle" to książka z ogromnym potencjałem, który został tak zmarnowany, że to aż boli. Niestety, widzę w tej historii więcej minusów niż plusów, a i jej zalety opierają się głównie o potencjał lub sam pomysł na wątki, których rozwinięcie koniec końców nie trafiło do mnie. Mam poczucie, że ta książka jest albo niedopracowana, albo nieprzemyślana. Ewentualnie, jakaś dziwna mieszanina obu tych rzeczy. Widzę w niej ogromny potencjał, tylko trzeba było jej dać więcej uwagi — gdzieniegdzie coś zmienić, aby nabrało to więcej sensu, a inne rzeczy po prostu rozwinąć.

Świat i fabuła — nieliczne plusy

Zarówno świat, jak i pomysł na jego funkcjonowanie jest niezwykle ciekawy. Rodziny, które mają zdolności magicznie, mieszkają na wyspie, z daleka od stałego lądu. Mają własne zasady, własną walutę, ale mimo to prawo zwykłych ludzi jednak na nich wpływa — czego przykładem jest prohibicja. Podobnie ciekawy jest podział wyspy na dwie dzielnice — Nocną i Dzienną. 
Na tej wyspie mieszkają zwykli ludzie oraz pięć magicznych rodzin. Rodzina Revelle manipuluje emocjami i potrafi wywoływać wizje. Rodzina Chronosów ma zdolność podróży w czasie, a jednocześnie władają całą wyspą. Pozostałe trzy rodziny mają mniejsze znaczenie dla fabuły, ale ich zdolność są pokazane. Edwardianie czytają w myślach. Strattori mają zdolność uzdrawiania (a bardziej przenoszenia obrażeń na kogoś innego), a Effigenowie potrafią zwielokrotniać jakąś cechę.

Zamysł na fabułę też oceniam bardzo dobrze. Wątek pozorowanego małżeństwa oraz wątek chłopaka, który przybywa na wyspę i odkrywa, że już kiedyś tutaj był. Oczywiście też sam motyw magii. Jak wiecie — jak uwielbiam magię w książkach, dlatego też mam do niej duże wymagania. 
Tylko problem jest taki, że w tej książce wszystko brzmi i przebiega nieźle, dopóki człowiek nie zagłębi się w szczegóły. 

Prosi się o rozwinięcie — magia i czas akcji

Nie jest wyjaśnione, skąd się wzięła magia w tym świecie. Wiadomo tylko, jak te rody znalazły się na wyspie. Dalej to powoduje kolejne pytania, czy każdy Revelle jest ze sobą spokrewniony? Czy magia jest tak jakby genem dominującym? Podobnie nie ma dobrego wyjaśnienia, skąd się wzięła magia krwi. Wiadomo tylko, jak ta magia działa, ale to też nie do końca. Możemy to zwalać na to, że nikt w nią nie wierzy, Tylko... Tylko zawsze w książce powinien być ktoś, kto ma większą wiedzę od nich innych (ale nie jest poważany) albo inna osoba, która przypadkiem znajduje jakieś stare pisma, które to tłumaczą. Jest jeszcze opcja powolnego odkrywania swoich mocy i sprawdzania granic, ale też tego tutaj nie było. Brak dokładnego wyjaśnienia sprawił, że czułam, że nie jest to dopracowany pomysł. Ogólnie w moich całe występowanie magii wymaga dopracowania, bo ja lubię wiedzieć, DLACZEGO postaci władają magią, a nie tylko JAK władają.

Nie tylko kwestie magii w świecie nie są rozwinięte, ale po prostu jego kreacja jest słaba. Akcja dzieje się w trakcie prohibicji w USA, czyli mniej więcej w latach 20 XX. Zupełnie nie czuć, że są inne czasy. Autorka praktycznie nie skupiła się na opisie ówczesnej poza magicznej codzienności. Nie było opisanych strojów bohaterów ani wyglądu ulic, które przypominałyby czytelnikowi, że akcja jest osadzona sto lat temu.

Prohibicja, alkohol i oznaczenie wiekowe...   

Pojawienie się wątku prohibicji wzbudziło we mnie mieszanie uczucia. Początkowo byłam odrzucona, bo w ciągu pierwszych kilkudziesięciu stron alkohol był naprawdę wszechobecny i miał ogromne znaczenie dla bohaterów, co gryzło mi się z oznaczeniem wiekowym. Jednocześnie sam pomysł, aby pokazać wpływ regulacji śmiertelników na magiczną społeczność, wydał mi się ciekawy, ale koniec końców i tak z biegiem akcji ten wątek stracił na znaczeniu, bo wątki romantyczne były ważniejsze. Moje zastrzeżenia co wątku alkoholu w tej historii wynikają głównie z tego, że nie jestem pewna, czy przeciętna osoba w wieku gimnazjalnym (wybaczcie, ale wygodnie mi się używa tego określenia w kontekście wieku, mimo że gimnazja zostały zlikwidowane) zrozumie jego sens. Dla mnie jako 23-latki byłoby bardzo ciekawe — wpływ prohibicji na magiczną społeczność oraz metoda manipulacji klientami, gdyby tylko zostało to rozwinięte... Polski nastolatek przede wszystkim nie wie zbyt wiele o prohibicji i obawiam się, że taki motyw wywołałby bezrefleksyjne "OMG! WOW! ALKOHOL!".

Dwa dobre wątki i jeden słaby

Wątek Luxe i Deweya polubiłam, bo ja po prostu lubię udawane związki i ogólnie wątek pozorowanego małżeństwa. Szczególnie kiedy obie strony nie są w pełni uczciwe i szczere wobec siebie, a każdej z nich zależy na osiągnięciu swoich korzyści. 

Sama historia Jamisona i to, jak on odkrywa swoją przeszłość, jest bardzo ciekawe! Jeszcze bardziej kiedy okazuje się, jak wszystko jest ze sobą powiązanie. Cudowne! Początkowo nie czułam, aby wątek Jamisona pasował do tej historii, bo myślałam, że ograniczy się tylko do relacji z Luxe (o tym, jak irytująca jest to relacja, to za chwilę). Teraz myślę, że jest to najciekawszy i jednocześnie najważniejszy wątek tej historii.

Ogromnym minusem tej historii jest relacja Luxe i Jamisona. Przede wszystkim jest to typowe instant love. Okej, ona rzuca na niego swój urok. Wszystko by było spoko, gdyby mu przeszło, ale nie... On nie wiadomo czemu leci na laskę, która nie jest dla niego miła. Ba, ona zaczyna interesować się typem, który ją wyraźnie irytuje. Ogólnie rozwój relacji nie ma sensu. Szczególnie nie rozumiem, dlaczego doszło do tak idiotycznej pomyłki — jakim cudem Luxe nie wiedziała, jak wygląda syn burmistrza (czyli Dewey), od którego zamierzała załatwić alkohol?

Niesamowity pomysł i nijacy bohaterowie

Minęło już trochę czasu od przeczytania tej książki i muszę to otwarcie napisać. Bohaterowie są naprawdę nijacy i bezbarwni. Początkowo wyróżniał się Dewey, który był postacią bardzo charyzmatyczną i umiejętnie wykorzystał to w relacjach z innymi bohaterami. Z czasem zrobił się po prostu irytujący. Luxe z kolei należy do typu bohaterek, jakich nie lubię — niezbyt sympatyczna, unikająca wszystkich i odstraszająca ludzi od siebie. O Jamisonie nie mam za wiele do powiedzenia — jest najnudniejsza postać w tej książce. Jest naprawdę bezbarwny, mimo że jego wątek okazał się dla mnie najciekawszy.

Jak to w takich książkach bywa — ktoś musi być tym złym. Ja w trakcie czytania coś podejrzewałam, ale nie do końca. Później gdy przeczytałam, którąś recenzję, to wydawało się faktycznie oczywiste. Patrząc na budowę książki i podwójną narrację, faktycznie można wywnioskować, kto jest czarnym charakterem. 

Czy polecam Revelle?

Po przeczytaniu tej książki byłam naprawdę nieusatysfakcjonowana tym, co przeczytałam. Taki pomysł, a tak skopany. Tym bardziej że autorka sama potknęła się o swój pomysł, czyniąc tę książkę bezsensowną, o czym napiszę niżej, bo będzie to OGROMNY spoiler, ale jednocześnie jest to tak głupio zrobione, że:
1) czuję frustrację, gdy sobie przypomnę o tym.
2) chcę, żebyście zrozumieli (jeśli nie przeszkadza Wam spoiler), jak bardzo to jest głupie i nieprzemyślane potknięcie.

Przez całą książkę nie wiedziałam, jak ocenię tę historię. Z jednej strony była ciekawa, ale taka niedopracowana... Dopiero 30 stron przed końcem wiedziałam, że ta ocena będzie niska. Nie polecam tej książki. Pomimo ciekawego pomysłu, to nie uważam, że warto poświęcać czas na jej przeczytanie. Jest wiele lepszych książek, które są po prostu dopracowane i mają równie ciekawą fabułę. 

Poniżej znajduje się spoiler.

Czarnym charakterem jest Dewey Chronos, który podobnie jak Luxe włada magią krwi. Połączenie tego z jego zdolnością do podróżowania w czasie sprawia, że jest wszechmogący, bo dzięki dodatkowej zdolności nie starzeje się za skorzystanie z mocy, tylko zapłatę przekłada na inną osobę. Z czego korzysta, bo okazuje się, że wszystko, co się przytrafiło Luxe i Jamisonowi było zaplanowane przez niego. Sprawdzał różne wersje wydarzeń i wpływał na przyszłość tak, aby wszystko potoczyło się zgodnie z jego planem. No dobra, dlaczego to powoduje, że książka jest bez sensu?

Wróćmy zatem do początku — Luxe planowała zaprowadzić Deweya po pokazie do domu uciech. Wiedziała tylko, jak będzie ubrany. Jednak Dewey przed spektaklem oddał swoją marynarkę Jamisonowi, przez co Luxe ich pomyliła. Rozumiecie? Koleś, który cofał się w czasie, aby kontrolować WSZYSTKO, nie cofnął się, aby nie dawać swojemu konkurentowi swojej marynarki, co doprowadziło do szybszego zapoznania tej dwójki.

W pułapce własnych planów

 Cześć!

To znowu nie jest wpis o tym, jak ograniczyć kupowanie książek. Poniekąd to, co tutaj napiszę, będzie się wiązało z tym postem, a raczej jego brakiem. Może nie do końca brakiem, bo w sumie baza tego wpisu jest, ale trzeba to przerobić, a ja? A ja nie mam czasu. Jednocześnie mam plany co do wpisów, wyobrażenie w mojej głowie, co i jak powinnam zrobić i jak to powinno wyglądać. 

I dlatego nic się tutaj nie dzieje. 

Uchodzę za osobę zorganizowaną. Wśród osób, które mnie mniej znają i wśród tych, które mnie kojarzą z działalności internetowej. Umiem robić plany, umiem robić to-do list, ale za cholerę nie umiem się ich trzymać. Inna kwestia, że zawsze wychodzi coś ważniejszego w moim życiu, że z jakiegoś powodu nie jestem w stanie się tego trzymać. 

Do tego też nie ukrywam, że Internetem i tworzenie to jednak nie jest mój priorytet. Lubię to robić, ale stety niestety, gdy mam intensywniejsze okresy w życiu, to odpada jako pierwsze. Czytanie umiem wpleść w moją rzeczywistość, nawet gdy nie wyrabiam się z niczym. Często łączę to z nauką, kiedy słucham audiobooków. Ale pisanie? Nie. To wymaga więcej myślenia, więcej energii. A ja tą energię pożytkuję na inne rzeczy. Staram się akceptować to, że nie mam czasu na pisanie. Wrzucić jakieś story na Instagrama w wolnej chwili. Tylko tych chwil za wiele nie ma. Moja codziennie rzeczywistość to w sumie uczelnia i nauka po niej. Ten czwarty rok jest naprawdę obszerny, a w przyszłym semestrze chyba będę mieć jeszcze więcej zajęć. Właśnie sprawdziłam program studiów. Łącznie z godzinami ze specjalizacji nauczycielskiej mam w tym semestrze 470 godzin dydaktycznych do wyrobienia, a kolejnym tylko 465. Tygodniowo to jest ok. 30 godzin. Jedne zajęcia się za niedługo będą kończyć, inne będą dochodzić i moja sytuacja się niewiele na razie polepszy. Jedne zajęcia mam co dwa tygodnie, ale szczerze i tak tego jest ogrom. W praktyce to wygląda tak, że ja jestem na uczelni codziennie, bo zapisałam się wolontariat i działam sobie dodatkowo w laboratorium. Po powrocie nauka, bo w tygodniu po 3 kolokwia, z czego jedno zazwyczaj jest obszerne. Do tego jeszcze naucz się na wejściówkę i ogarniaj, co masz zrobić. 

A do tego jest życie poza uczelnią. Obowiązki domowe, na które minimalizuję czas, jak tylko mogę. Porządki to dla mnie w ogóle koszmar, bo sterty rzeczy rosną w górę, a ja nie ma siły, aby to ogarnąć. 

Teraz piszę wieczorem, gdy myślałam, że położę się spokojnie spać, ale jednak siadłam do pisania. Pierwotny pomysł był taki, aby przygotować krótkie recenzje książek. Dużo słucham audiobooków. Trochę ebooków czytam. Wbrew pozorom to akurat idzie mi dobrze, bo staram się naprawdę wykorzystać każdą wolną chwilę na to, aby choć trochę poczytać. Książki, które przeczytałam, są takie, że mam ochotę o nich opowiadać. Tylko czasu nie mam. Pół dnia miałam korepetycję. Później trochę przerwy i do 21 robiłam notatki. Nie skończyłam, będę kończyć jutro rano. W niedzielę, czego zwykle nie robię, ale inaczej teraz nie jestem w stanie. 

Nie chcę snuć planów na to, co kiedy napiszę. Nie widzę sensu obiecywać Wam, kiedy się pojawi kolejny post. W tym miesiącu? Może. Chyba że znowu dostanę zjazdu energii. Wpis o ograniczaniu kupowania książek? W tym roku? Fajnie by było. 

Subiektywny przegląd książek #1: Dystopie

Hejo!

Cóż... To jest taki moment, kiedy zupełnie nie mam pojęcia, jak zacząć wpis. Planowo jakieś 2 tygodnie temu miałam wstawić wpis o ograniczaniu kupowania książka, ale... Nie wiem, jak łagodnie to napisać i niezbyt się wdawać w szczegóły, bo po prostu w moim życiu się coś wydarzyło, ale na szczęście skończyło się dobrze. Stresu strasznie dużo, pierwszy raz w życiu musiałam brać leki uspokajające. Teraz jest dobrze i stabilnie, chociaż szczerze mówiąc ten rok jest dla mnie tak trudny i stresujący, że mam szczerze mówiąc dość... Niezmiennie od 7 lat chcę po prostu świętego spokoju w życiu.

Ten post chodził mi po głowie, odkąd przeczytałam "Mroczne umysły". Doszło do mnie, że to jedna z najbardziej wyróżniających się dystopii pod niemalże każdym względem. Zaczęłam więcej myśleć o dystopiach, które czytałam. Uwielbiam dystopie. Niby świat, który znam, ale jednak po jakiejś katastrofie i wszystko jest inne. Czasem są elementy fantastyczne, czasem nie. Z założenia jest tam coś, co nie jest rzeczywiste dla nas i jednocześnie wyróżnia całą historię wśród innych. 

Czytałam różne dystopie, wiele z nich jest jeszcze przede mną. Mam już swoich faworytów i kilka wniosków, którymi chcę się z Wami podzielić. Przede wszystkim będę się skupiała na przedstawieniu świata, bo to głównie wyróżnia dystopię. Fabułę również poruszę, ale nie ma to aż takiego znaczenia. 

Okrutna gra — trylogia Igrzyska śmierci Suzanne Collins

Ocena świata:

Państwo Panem jest podzielone na dwanaście dystryktów — jedne biedniejsze, inne bogatsze. Każdy dystrykt — wyspecjalizowany w czymś innym — jest niezbędny do prawidłowego funkcjonowania państwa. Władzę nad nimi trzyma Capitol, który kontrastuje z otaczającą go biedą. Jest pełen przepychu i bogactwa, ale też ignorancji i braku empatii. Mieszkańcy nie widzą tego, co się dzieje w biedniejszych dystryktach i nie znają problemów zwykłych ludzi.
Wyjątkowym wydarzeniem są Głodowe Igrzyska, które organizowane są raz do roku od 74 lat. Nastolatkowie zostają wybrani, aby wraz z innymi uczestnikami stoczyć o walkę na śmierć i życie. Po dwóch przedstawicieli z jednego dystryktu, a wszystko to ku uciesze bogatych.

Geneza świata opiera się na apokalipsie, jaka przeszła przez USA. Panem zostało zbudowane na ruinach tego państwa. Jednak niewiele wiadomo o początkach takiego świata, jest to zaledwie wspomniane i musiałam się pytać przyjaciółki, czy ten temat był poruszany. Później zdecydowałam się doczytać tę serię do końca i dalej się nie dowiedziałam. 

Subiektywne wrażenia

Sam zamysł na świat i książki nie jest zły, naprawdę. Jednak wykonanie mnie zabolało. W pierwszą część nie mogłam się w ogóle wczuć, a w dodatku Katniss mnie irytowała. Miałam poczucie, że Igrzyska Śmierci są okej, ale nic więcej. Taka dobra książka, z ciekawym pomysłem, która mnie nie porwała i równie dobrze mogłaby się zakończyć na pierwszej części. 

Natomiast W pierścieniu ognia ma dla mnie zmarnowany potencjał. Spodobał mi się wątek Trzynastego dystryktu, ale nie był on głównym wątkiem. Szkoda, bo wolałabym czytać o poszukiwaniach i drodze do niego, a trzeciej części już o samym Trzynastym Dystrykcie i rebelii. Ponowne czytania o tym, jak bohaterowie radzą sobie na arenie, było dla ogrzewanym kotletem. Mam świadomość, że przekaz tej książki jest inny, ale sposób jego przekazania nie trafił do mnie.
W dodatku w drugiej części mnie Katniss jeszcze bardziej  irytowała, że odpuściłam sobie czytanie kolejnego tomu. Miałam wrażenie, że znalazła się przypadkiem w złej książce i nieodpowiednim świecie. W ogóle mi do niego nie pasuje. Pierwszy raz wolałam, gdy bohaterka nie myślała, bo jej myśli były tak irytujące (i odklejone). 

Trzecia część najlepiej mi uświadomiła, co mi się w tej serii nie podoba. Sposób, w jaki autorka pisze, jest dziwny. Po pierwszych stronach byłam zagubiona, bo wydawało mi się, że pamiętam zakończenie drugiej, a tu jakby coś mnie ominęło. Autorka po prostu wiele wydarzeń opisuje po fakcie, co mnie drażni. Również w punkcie kulminacyjnym to samo się zdarzyło - oczekiwałam, że zaraz będzie mocna akcja, a tu koniec. Mamy opis wydarzeń z perspektywy czasu. Z pozytywnych rzeczy w trzeciej części doceniłam to, jak wykreowana jest Katniss. Owszem, drażni mnie to, ale fakt, że cały czas jest marionetką w rękach innych, jest oryginalnym i ciekawym zabiegiem. Sama seria w sobie nie jest moją ulubioną i widzę w niej wiele wad.   

Miłość to najgroźniejsza choroba — trylogia Delirium Lauren Oliver

Ocena świata:

W tym świecie mamy miasta, które są podległe pod rząd główny, ale oddzielone od siebie Głuszą. Zasada jest prosta — miasta są bezpiecznie, a niebezpieczeństwo czai się poza ich murami. Czym jest to wielkie zagrożenie? Miłość. Najbardziej zdradliwa choroba tego świata, na którą znaleziono lekarstwo, pozwalające wieść bezpieczne i stabilne życie. Dostęp mają do niej wyłącznie mieszkańcy miast. 
Lena odkryła, że miłość nie jest chorobą, a ona i wielu ludzi jest ciągle okłamywanych przez rząd. Odkrywa miłość, która skłania ją do walki o wolność.

Dzięki temu, że w każdym tomie jest inny klimat, możemy poznać świat z wielu stron. Pierwszy tom to odkrywanie kłamstw i prawdy. Drugi z kolei to wir walki, ale też daje to też możliwość, aby zobaczyć świat poza miastem i jak wygląda życie w ruchu oporu. Z kolei w trzeciej części dzięki dwóm perspektywom, możemy poznać życie osoby po dostaniu remedium i jak się żyje w świecie bez miłości.

Subiektywne wrażenia:

Bardzo lubię tę serię! Z każdym kolejnym tomem podobała mi się jeszcze bardziej. Uwielbiam to, że walka o miłość, to tak naprawdę walka o wolność. Podoba mi się przemiana, jaką przechodzi główna bohaterka. Lena jest osobą, która sztywno przestrzega reguł i po prostu wzorową obywatelką. Dzięki poznaniu Alexa otwiera się na świat, zaczyna się buntować i walczyć, aby poznać prawdę. 

Rebelia to podstawa w dystopiach. Miasto jako ostoja bezpieczeństwa również jest często spotykane. Z pewnością na wyróżnienie zasługuje potraktowanie miłości jako choroby. To najbardziej wyróżnia się w świecie w tej książce. Jednak mi zabrakło tego czegoś, aby określić tę serię jako 10/10. Jestem w stanie wskazać jedną serię, która ma podobny schemat. Wiem, że jeszcze jedna była porównywana do niej, ale po przeczytaniu pierwszej części nie widzę aż takiego podobieństwa. W trylogii Delirium przede wszystkim doceniam to, że każdy tom jest inny i ma inny klimat. Mimo że jest to książka o miłości, to wątek romantyczny nie jest tak ważny. Dla mnie przede wszystkim jest to historia walki o wolność, co uważam za niesamowite. Jednocześnie to nie jest książka, która obciąża. Jest stosunkowo lekka (przede wszystkim jest dedykowana młodzieży). Jest schematyczna, ale i tak bardzo Wam ją polecam. 

Ponad podziałami — trylogia Niezgodna Veronica Roth

Ocena świata:

Bohaterowie żyją w mieście, które ma swój integralny rząd. Co charakterystyczne, mieszkańcy podzieleni są na 5 frakcji według dominujących cech osobowości oraz najważniejszej wartości. Każda z nich pełni odrębne role i funkcje w społeczeństwie, co umożliwia poprawne działanie miasta. W rządzie zasiadają Altruiście, czyli osoby bezinteresowne, które stawiają dobro innych ponad swoje. Erudyci, którzy za najwyższą wartość uznają wiedzę, to najczęściej naukowcy, nauczyciele i medycy. Prawość łączy osoby szczere aż do bólu, o silnym poczuciu moralności, które gardzą kłamstwem. To oni zasiadają w sądach. Serdeczni to osoby życzliwe, które zajmują się uprawą i dostarczaniem pożywienia do miast. Natomiast Nieustraszeni chronią miasto i pilnują porządku — dla nich najważniejsza jest odwaga. Największym zagrożeniem są Niezgodni — osoby, które wykazują cechy więcej niż jednej frakcji. Rząd pragnie ich za wszelką cenę zlikwidować. Z czasem bohaterowie poznają dokładniej historię swojego miasta, dowiadują się więcej o świecie niż tylko to, co powiedział im rząd.

Subiektywne wrażenia

Kocham! Do całej trylogii Niezgodna mam ogromny sentyment i uwielbiam do niej wracać. Pokochałam bohaterów. Chociaż na przestrzeni lat moje zdanie o nich się zmieniło — jak Tris w drugim tomie mnie wkurzała, tak teraz sądzę, że jest to świetnie napisana postać z traumą. Z kolei Cztery, który w moich nastoletnich oczach był ideałem faceta, rysuje się jako zaborczy i nadopiekuńczy chłopak. Ciśnie mi się tutaj słowo "toksyczny", ale to też nie do końca. W jego zachowaniu nie podoba mi się nadopiekuńczość, a późnej fakt, że nie radzi sobie z własnymi kompleksami. To sprawia, że nie można nazwać ich relacji zdrową, ale myślę, że w obliczu rebelii ciężko o zdrową relację.

Jeśli chodzi o świat, to również nie jest on aż tak wyjątkowy. Sam motyw państwa-miasta zbudowanego tak, że każda grupa ma określoną rolę, nie jest innowacyjny. Bardziej wyróżnia się wysokie zaawansowanie nauki w tym świecie, ale nie było ono aż tak szczegółowo opisane. Przede wszystkim widoczne jest w serach do symulacji oraz broni, która jest wykorzystywana. Ze względu na to, że główni bohaterowie to głównie Nieustraszeni, etap tworzenia tych innowacyjnych produktów jest pominięty, bo zajmuje się tym Erudycja. 


Poznajmy początki dystopii — trylogia Mroczne umysły Alexandry Bracken

Ocena świata:

W Mrocznych umysłach akcja dzieje się w pierwszych latach, kiedy świat się zmienia. Dokładnie została pokazana geneza OMNI, czyli Ostrej Młodzieżowej Neurogradacji Idiopatycznej. Choroba zabiła większość nastolatków w USA. Tylko nieliczni przeżyli, zyskując zdolności psioniczne, które umożliwiły podział ich na pięć grup — Czerwonych, Pomarańczowych, Żółtych, Zielonych i Niebieskich. Każda z grup różni się zdolnościami, co jest dokładnie opisane. 

Mroczne umysły pokazują, jak władza tworzy kłamstwo, w które mają uwierzyć miliony. Mamy żywe porównanie między tym, jak jest, a jak kreują to rządzący. Jak maskują krzywdy, które dzieją się w obozach dla młodzieży. Z kolei druga część, Nigdy nie gasną, przybliża funkcjonowanie Ligi Dzieci. Organizacja jest początkowo źle przedstawiana, ze względu na podejście Ruby, ale ostatecznie nie jest najgorzej. Liga Dzieci ma swoje jasne i ciemne strony — wszystko zależy od osób, które tam pracują. Jak to bywa w takich książkach — są osoby, które mają wypaczoną wizję świata i zaczynają się buntować. Po zmierzchu to przede wszystkim planowanie buntu, obalenia prezydenta i konsekwencje podjętych kroków, ale również wzmożone poszukiwania przyczyny OMNI.

Subiektywne wrażenia:

Mroczne umysły to o tyle wyjątkowa dystopia, dlatego że pierwszy raz miałam do czynienia z obserwowaniem początków tworzenia się nowego świata. Pierwsze rozdziały naprawdę dokładnie przedstawiają, jak choroba powstała, jak zaczęło się rozwijać to kłamstwo. Cała reszta dystopii, które czytała, cechowała się tym, że dany ustrój trwał co najmniej kilkadziesiąt lat, ruch oporu działał sprawnie i szykował się do buntu. Tutaj wyglądało to zupełnie inaczej. Niesamowicie mi się to podobało. Mam również poczucie, że jest to dystopia z najlepiej rozwiniętym światem. To zasługa wczesnych etapów kształtowania się nowego systemu, co wymagało tworzenia świata i OMNI od samego początku. 

Bardzo polubiłam bohaterów, co jest zasługą głębokich i pięknych relacji pomiędzy nimi. Ruby podczas ucieczki dołącza do grupy nastolatków, którzy również uciekają. Razem idą w nieznane i mimo początkowej nieufności, zaczyna ich łączyć szczera przyjaźń. Szczególnie wyróżnia się relacja między Ruby i Zu — jest prawdziwa, szczera przyjaźń. W drugiej części nie wszyscy z  bohaterów są obecni od początku, ale z czasem każdy z nich się pojawia, aby w ostatniej części znowu móc być razem. Oprócz tego z każdą kolejną częścią pojawiają się nowe postaci, inne odchodzą. Nie mam poczucia, że ktokolwiek z nich został zaniedbany. Podoba mi się, że w większości bohaterowie są trudni - czytając nie wiedziałam, czy ich lubię czy nie. Ich charaktery i decyzje były mi obce, a jednak nie są to źle napisane postaci. Ogromy plus!

Najbardziej mi się podobała pierwsza część. Motyw ucieczki, podróży oraz znalezienia rodziny w obcych ludziach jest cudowny. To sprawiło, że pochłonęłam książkę i się w niej zakochałam. W drugim tomie już był inny klimat, Ruby była bardziej samotna i zagubiona, przez co ja się trochę bardziej męczyłam w trakcie czytania. Z kolei w Po zmierzchu to trochę ja byłam zagubiona. Miałam poczucie większego chaosu, co nie zawsze byłam w stanie zrozumieć, co się dzieje. Nie jestem pewna w jakim stopniu to wina autorki, a w jakim po prostu ja byłam za bardzo zmęczona. Trzecia część podobała mi się mniej niż pierwsza, ale bardziej niż druga. Ta druga nie jest zła, po prostu nie do końca w guście. 

Okazuje się, że w 2018 roku została wydana czwarta część Mrocznych umysłów, a za niedługo zostanie wydana w Polsce. Jestem tego naprawdę ciekawa i czy to w ogóle będzie dobre, ma szanse bytu. 


Na koniec chciałam Was poprosić o oddanie głosu na mnie w plebiscycie OpowiemCi. Jestem nominowana w trzech katgeriowach: blog, bookstagram oraz mali wielcy. Link do plebiscytu w grafice. Jak zagłosujecie dostaniecie maila, w którym należy kliknąć w link, aby potwierdzić głos.

Idealna na jesienny wieczór - recenzja "Zakurzona kronika Animant Crumb"

 


Cześć! 

Ten pierwszy tydzień na uczelnie jest dość męczący. Myślałam, że nie zmęczy mnie aż tak, ale niestety... Poranki są cięższe, niż myślałam. Może to też kwestia tego, że po prostu mi zimno, bo jeszcze nie ma grzania. Najchętniej bym nie wychodziła z łóżka. Ogólnie w tym tygodniu wracałam po uczelni, robiłam obiad, trochę ogarniałam wokół siebie i jakoś nie miałam siły potem na nic. Ani nie czytałam, ani pisać mi się chciało. Po prostu chciałam, jak najszybciej iść spać. Na szczęście mobilizują mnie dedlajny, czyli mam jeszcze jedną książkę ze współpracy z wydawnictwem i będę ją recenzować. 

[Materiał reklamowy — współpraca z You&YA]

Tytuł: Zakurzona kronika Animant Crumb
Oryginalny tytuł: Animant Crumbs Staubchronik
Autorka: Lin Rina
Tłumaczka: Katarzyna Łakomik
Wydawnictwo: You&YA
Liczba stron: 544 
Data premiery: 20 września 2023 r. 

Animant Crumb miała szczęście — urodziła się w szanowanej rodzinie, nie musi się martwić o posag, nie powinna mieć problemów ze znalezieniem odpowiedniego kawalera... Tylko kawalerzy jej nie interesują. Animant kocha czytać, czyta niemalże przez cały czas i niemalże każdy gatunek. Kiedy jej matka coraz bardziej naciska na ślub i podsuwa jej coraz to nowych kandydatów na męża, wybawieniem okazuje się niespodziewana wizyta stryj. Stryj przyjeżdża z informacją, że w Królewskiej Bibliotece Uniwersyteckiej jest wolny etat — asystenta kustosza. Żaden z dotychczasowych pracowników nie spełnij oczekiwań kustosza. Animant, która jest zmęczona życiem z matką, decyduje się podjąć pracy. Ma miesiąc, aby się sprawdzić. Charakter kustosza nie ułatwia pracy, ale między bohaterami jest wiele podobieństw, dlatego z czasem nawiązują nić porozumienia i nie tylko.

Zakurzone kroniki Animant Crumb zdecydowałam się recenzować spontanicznie, głównym powodem było to, że lubię motyw wiktoriańskiej Anglii. Po tytule i trochę po opinie uznałam, że to będzie książka z elementami fantastycznymi. Po prostu uznałam, że wiktoriańska Anglia i stara, zakurzona biblioteka, to odpowiednia sceneria, aby dodać elementy fantastyczne. Akurat tak nie było, ale dostałam naprawdę przyjemną historię. Jest to ten typ książki, który w ostatnich miesiącach nie zyskuje popularności.

Perełka z Wattpada

Nie uwierzycie, jak byłam zdziwiona, gdy w podziękowaniach przeczytałam, że ta książka pierwotnie była publikowana na Wattpadzie.  Przeczytałam w swoim życiu kilka książek z tej platformy i niestety — w większości były one słabo napisane. Nie będę się rozpisać, co było nie tak w tamtych książkach, bo to zostawię na inny wpis. Nie chcę skreślać książek z tej platformy, ale obecnie wydaje mi się, że dobrze napisane książki są tam rzadkością, co jednak wynika ze specyfiki pisania w odcinkach.
Tutaj w ogóle nie odczułam, dopiero gdy się dowiedziałam, że najpierw ta książka pojawiła się na Wattpadzie, to zaczęłam zauważać te charakterystyczne cechy. Jednak nie wybijają się one aż tak, być może książka przeszła pod tym względem porządną korektę. Wątki w tej historii zgrabnie się przeplatają i żaden z nich nie jest urwany i zapomniałam. Wszystko znajduje swoje rozwiązanie na stronach powieści. 
Akcja nie brnie nie wiadomo jak szybko. Jest to bardzo spokojny, wolno rozwijający się romans. Bardzo mi się podoba taka forma, gdzie wszystko jest takie stonowane, a problemy bohaterów są adekwatne do ich wieku, sytuacji życiowej i czasów, w których żyją. Nie mam poczucia, że autorka chciała na siłę wzbudzić łzy w czytelniku albo inne silne emocje. Pisząc "na siłę", mam na myśli to, że czasem w książkach wstawia się mocne sceny, które nie pasują w ogóle do jej treści i wygląda to dziwnie.

Uniwersalna historia Animant Crumb

Jedno z pierwszych wrażeń po przeczytaniu, to poczucie, że historię Animant można czytać niezależnie od wieku i się przy tym dobrze bawić. Wydawca oznacza tę książkę jako "+14", co myślę, że jest dobrym oznaczeniem. Nie ma tutaj żadnych rzeczy, które są nieodpowiednie w tym wieku ani kontrowersyjne. 
Chociaż główni bohaterowie to dziewiętnastolatka i dwudziestosiedmioletni mężczyzna uważam, że to książka, którą jest uniwersalna i w tym przypadku oznaczenie wiekowe nie jest zaniżone. Przede wszystkim problemy dziewiętnastolatki w czasach wiktoriańskich są obce zarówno współczesnym dziewiętnastolatkom, jak i czternastolatkom czy nawet trzydziestolatkom. Autorka stara się odwzorować się epokę wiktoriańską pod względem obyczajów i możliwości, jakie mają bohaterowie, co nijak ma się do obecnych czasów. Nie umiem ocenić, jak wierne jest to odwzorowanie. Biorąc pod uwagę, jakie wymagania były wobec kobiet w tamtych czasach, to myślę, że wiek głównej bohaterki jest odpowiednio dobrany — czułabym niesmak, gdyby bohaterka była młodsza, a jednocześnie gdyby była starsza i dalej byłaby panną, odebrałabym to jako nieautentyczne. 

Kwestie społeczne w wiktoriańskiej Anglii

Akapit, o którym chciałabym się rozpisać, ale w sumie nie mam wystarczającej wiedzy, aby móc zweryfikować fakty. Relacje społeczne, obyczaje i konwenanse w tej historii są opisane tak, że jestem w stanie w nie uwierzyć i tak, jak je sobie wyobrażam. Tylko nie wiem, czy moje wyobrażenia pokrywają się z rzeczywistością. Istnieje duża szansa, że nie pokrywają się w ogóle, więc nie wiem, czy powinniście się tym sugerować. Na szczęście nie jest to powieść historyczna ani niczyja biografia, więc można tej książce więcej rzeczy wybaczyć.
Moim zdaniem dobór wieku bohaterów jest w punkt, co już wcześniej wspomniałam. Nie sprawia, że czytelnik po prostu nie czuje niesmaku ani przerażenia, że nastolatka jest wydawana za mąż za dorosłego faceta, bo tego wymaga od niej społeczeństwo. Autorka przedstawia oczekiwania względem Animant i tłumaczy, że taka różnica wieku w tamtych czasach była akceptowalna i nawet, co pada w książce, pożądania, mimo że może być to dla nas niepokojące. Dodatkowo dostajemy też obraz, z czym musi się mierzyć dziewczyna, która już uważana jest za "starą pannę" i nie chce brać ślubu tylko przez wzgląd na to, że tak wypada i jakiś kawaler zapewni jej awans społeczny. Nie jest to główny motyw, ale się pojawia.
Kolejna kwestia, jaka jest poruszana w tej historii, to sytuacja kobiet. Są to czasy, w których kobiety dopiero zaczynały się uczyć na uniwersytetach, ale wciąż nie miały takiego dostępu do nauki jak mężczyźni. Dalej były też nieszanowane i nietraktowane poważnie. Czytanie tego jest frustrujące, ale niestety mam świadomość, że tak to wtedy wyglądało (lub nawet gorzej). Ogromnym plusem jest pokazanie postaci kobiecych, które są gotowane walczyć o swoje prawa i o lepszy życie dla innych kobiet. 
Również pokazane są różnice między możliwościami i prawami różnych klas. Inaczej to wygląda w przypadku arystokracji, a inaczej w przypadku klasy robotniczej. Co więcej, pokazany jest też konflikt między tymi warstwami społecznymi, co w pewnym momencie rzutuje na relację bohaterów. Jest to kwestia, której Animant i Reed nie byli w stanie pominąć, musiało to kiedyś wypłynąć. W ich przypadku to się również łączy z kwestią praw kobiet i ogólnie ich sytuacją w nauce. Animant jest przedstawicielką arystokracji, a Reed wywodzi się z klasy robotniczej i zapracował na swoją pozycję. Różnica w ich sytuacji życiowej jest widoczna. 

Animant Crumb i Pan Reed — idealny slow burn

Tak się opisałam, a jeszcze nie napisałam nic o bohaterach. Historia opisywana jest z perspektywy Animant, która jest wnikliwą obserwatorką i posiada wiele ciekawych przemyśleń. W książce dominują opisy, co bardzo mi się podobało i nie było męczące. 
Główna bohaterka to naprawdę sympatyczna postać. Gdybym mogła, to bym wypiła z nią herbatę. Jest to kobieta świadoma swoich ograniczeń, które wynikają z jej płci, ale też urodzenia. Jednocześnie nie boi się wyjść poza sztywne ramy społeczeństwa — ma prawie 20 lat i rodzice nie przekonali jej do ślubu, a także rozpoczyna pracę, mimo że kobiety o jej statusie nie pracują. Dostrzega niesprawiedliwości w swoim świecie i nie boi się o nich mówić. Jest naprawdę oczytana, a jednocześnie zupełnie nie odnajduje się w relacjach damsko-męskich. Gdy do czegoś dochodzi, wzbudza to w niej dyskomfort lub zmieszanie, bo nie wie, co powinna zrobić. 
Thomas Reed, który w mojej świadomości pozostał Panem Reedem, to niesamowity mruk. Snuje się, jak cień po bibliotece, ma milion wymagań, a mimo tego wzbudza sympatię. Jego przeszłość jest bardzo ciekawa, chociaż sam nie chce o niej mówić. Jest ten przypadek, kiedy przeszłość tłumaczy wiele z zachowań bohatera. To również postać, która nie wie, jak okazywać swoje uczucia, co później ujawnia się w czynach. W połączeniu z selektywnym przestrzeganiem norm społecznych efekt bywa zabawny. 
No dobrze, po opisie bohaterów można się domyślić, że relacja pomiędzy bohaterami rozwija się powoli. To było takie przyjemne do czytania — wyłapywanie drobnych zmian Animant w stosunku do Thomasa, momenty, w których zauważyła coś, czego nie wiedziała, jak interpretować. Później wzajemna troska, kiedy któreś z nich nie było w najlepszym stanie. Coś cudownego! Uśmiecham się na samą myśl. Żeby nie było tak pięknie — miałam okazje też do płaczu. Raz "bo to nie tak powinno być!", a za drugim razem ze szczęścia.

Kończąc recenzję, chcę Wam naprawdę mocno polecić tę książkę. Jest przyjemna historia, idealna do kubka gorącej herbaty w jesienny wieczór. Po jej przeczytaniu czułam się przygnębiona, bo wiem, że w tych czasach ta książka nie zyska popularność. Nie jest przeładowana akcją, bohaterowie nie zmagają się co chwilę z nowymi, życiowymi tragediami, które mają złamać serce czytelnika. Nie ma tutaj też żadnej pikantnej sceny ani romantyzowania toksycznego typa, do którego później wzdychają czytelniczki i są kłótnie, czy takie ukazanie bohatera jest w ogóle moralne. To po prostu przyjemna, prosta historia, która wzbudza uśmiech na twarzy. Dlatego ją polecam. 

Kwartalnik XI - znów nie wyrabiam!

 Hejo!

Mam tyle pomysłów na posty, że zapomniałabym o Kwartalniku. Dalej nie wiem, co się pojawi jako następne, ale pozwólmy sobie mieć niespodziankę. Każdemu z nas się to przypada. Pierwszy raz tak dziwnie jest mi siadać do podsumowania. Nie czuję zupełnie tego, że to już jest ta pora. Naprawdę! A tyle się przez wakacje działo, a jednocześnie nie działo się jakoś dużo. Powróciłam na studia, z czego bardzo się cieszę, ale jednocześnie już czuję, że trudno mi będzie pisać. Pierwszy tydzień, nie ma jeszcze nauki, ale miałam zajęcia praktycznie do 16. Ogarnięcie mieszkania, zrobienie jedzenia i jakoś tak dopiero przed 20 siadam do pisania. Na szczęście, dziś, czyli w dniu publikacji, mam całość napisaną i siadam, aby to dokończyć.

Co u mnie?

Kolejne zwariowane miesiące. Przez lipiec byłam nie do życia, bo kończyłam studia. Obrona wyjęła mnie z życia na tydzień. Naprawdę. Po tym jak złożyłam papiery niezbędne do obrony, to dostałam kryzysu egzystencjalnego, który trwał ponad dobę i byłam przerażona, że jeszcze dwa lata i już będę całkiem dorosła. Jakkolwiek teraz zabawnie to brzmi, ale przeraziło mnie po prostu to, że zaczną się oczekiwania – ślub, praca, mieszkanie, a to wszystko obecnie wydaje się beznadziejne po prostu, bo cholernie drogie. Obroniłam się, potem czekanie na wyniki rekrutacji. Później sierpień, który był niesamowicie stresujący – szukanie mieszkanie, zlecenie copywriterskie i osobiste zawirowania. Masakra po prostu. Aż się nie nic nie chce. We wrześniu już się wszystko uspokoiło, wracam do mojej rutyny (poza jednym tygodniem, gdzie potrzebowałam specjalnej troski, a zostałam sama). Dużo się dzieje, a jednocześnie nic nie wygląda tak, jak sobie zaplanowałam. Niestety, bo naprawdę chciałabym ten czas lepiej wykorzystać. Jednocześnie te trzy miesiące to taki czas zawieszenia, gdzie moje życie na chwilę staje w miejscu. Ograniczają się moje wyjścia towarzyskie, a raczej spadają do zera. Dużo czasu spędzam z rodziną, a potem w sumie tylko czekam, aż zostanę sama w domu. Cóż, wakacje to czas, w którym powinnam odpoczywać, a mam tyle innych rzeczy na głowie, że nawet o tym nie myślę. W tym roku byłam tak zestresowana przez te dwa miesiące, że wciąż spałam ledwo ponad 7 godzin, a potem we wrześniu, gdy zaczęłam się znowu więcej na uczelni pojawiać, spałam ponad 9 godzin. Świetne wyczucie czasu, naprawdę. Jakbym nie mogła się zregenerować w sierpniu, gdy nie musiałam tak wcześnie wstawać.

Książki

Lipiec i sierpień ilościowo były naprawdę wybitne. We wrześniu czytałam ogólnie mniej, ale też czytałam grubsze książki. Przeczytałam przez te 3 miesiące 32 książki, z czego praktycznie połowa to były książko do 300 stron. W tym całym stresie, jaki miałam, dużo prościej mi wchodziły takie krótki książki, które czytałam praktycznie na dwa razy. W sumie większość książek czytam ostatnio na dwa razy. Początek często mi nie idzie, a potem jak się wciągnę, to leci chwila moment.

Co polecam?

I nie było już nikogo Agathe Christie – jakie to było dobre! Krótkie, wciągające i ciągle trzymające w napięciu. Rewelacja! Wciągnęłam się tak, że musiałam dokończyć to przed snem, a potem bałam się zasnąć. Cudo po prostu. Chciałabym więcej poczytać książek Christie, ale chcę, aby wrażenia po przeczytaniu tej książki opadły, bo boję się, że inne jej nie dorównają.

Seria Olimpijscy Herosi Rick Riordan – w końcu skończyłam tę serię. Jak ja się przy niej świetnie bawiłam! Ogólnie była dla mnie dość zaskakujące, bo ostatnim wyobrażałam sobie nieco inaczej. Dwie części, których wcześniej nie przeczytałam, po prostu chłonęłam jedna za drugą. Zżyłam się z bohaterami, śledziłam z zapartym tchem nowe przygody i niesamowicie się tym ekscytowałam.

Zakurzona kronika Animant Crumb Lin Rina – świeżynka, którą skończyłam czytać w dniu pisania tego wpisu. Jest to świetna książka, która prawdpopobnie nie zyska należytego rozgłosu w obecnych czasach, niestety. Jest to spokojna historia, idealna na wieczór. Pełna rozważań i opisów, a dialogi nie stanowią tutaj aż tak dużej części. Dzieje się niewiele, ale jakoś jej klimat i relacja bohaterów po prostu mnie urzekła. [książka ze współpracy barterowej z wydawnictwem You&YA] 

Czego nie polecam?

Crave. Pragnienie Tracy Wolf – ta książka to taki mały koszmarek, chociaż to nie najgorsze, co przeczytałam. Po prostu historii bez jakiejś ciekawej fabuły z bohaterami, którymi nie wiadomo, o co chodzi. Najgorsze jest to, że za mocno wyczułam inspirację „Zmierzchem”, co wyszło naprawdę słabo.

Korepetytor Joanna Balicka – jedna z dwóch najgorszych książek, jakie przeczytałam w całym swoim życiu. Nie jestem, naprawdę nie jestem, w stanie znaleźć ani jednej pozytywnej rzeczy w niej. Brak fabuły — spotkania na seks co kilka stron i przypominanie sobie w losowych momentach, że był wprowadzony wątek śledztwa, nie satysfakcjonuje mnie. Najgorsze jest to, że w tej książce tyle się mówi o komunikacji, a bohaterowie sami tego nie robią i ich czyny to w ogóle zaprzeczenie tego.

Kosogłos Suzanne Collins – miałam nie czytać nigdy tej książki, ale moje własne pomysłu tego wymagały. Na początku mi się podobało, ale koniec końców jestem zawiedziona. Niby mogłam się spodziewać, że i ta część mnie nie zachwyci, ale do połowy było naprawdę nieźle! Mój główny problem z tą książką jest taki, że wiele wydarzeń jest opowiedzianych, a nie pokazanych. W tym punkt kulminacyjny. Napięcie rosło, zrobiło się bardzo niebezpiecznie i co? Nowy rozdział, który rozpoczyna się kilka dni później.

Filmy

Oglądałam trochę filmów przez wakacje, ale z powrotem powróciłam do tego, że prawie wcale ich nie oglądam. Ta mnogość oglądania filmów przypadła na lipiec i połowę sierpnia, przez co większość wrażeń mi uleciała. Nie będę ukrywać, że ja po prostu nie czuję pisania o filmach, dlatego to jest krótsze. 

Co polecam?

Teściowie - fajna komedia. Podoba mi się i gra aktorska, i fabuła. Aż poszłabym obejrzeć to w teatrze! Podoba mi się ten kontrast między rodzicami młodych, ale też pokazanie tego zwariowania na punkcie wesela. 

Deadpool - po raz pierwszy obejrzałam Deadpoola. Tak, najpierw widziałam drugą część. Jakie to jest super! To jest jedyny z tych filmów o superbohaterach, który mnie interesuje i naprawdę przyjemnie mi się ogląda. Jest to mocny film, nieraz obrzydliwy, ale to poczucie humoru pasuje mi i przyjemnie się to ogląda. Niesamowicie się ciesze, że w przyszłym roku jest premiera kolejnej części.

Free Guy - bardzo przyjemny film! Naprawdę, jak się wciągnęłam, jak świetnie mi się to oglądało, że na pewno do niego wrócę. Bardzo fajny pomysł!

Seriale

 Większość seriali mnie wciągała. Oglądałam, bo oglądałam, ale nie miałam takiego poczucia, że koniecznie muszę to obejrzeć. Jak mi się przypomniało, to puściłam odcinek i tyle. Jedynie bardziej mnie zaangażowały dwa seriale przez te dwa miesiące, a przewinęło się ich ponad 10.

Co polecam?

Nieperfekcyjni – pierwszą połowę odcinków oglądałam kątem oka – ja czytałam, chłopak oglądał. Oczywiście, co jakiś czas bardziej się skupiałam na oglądaniu niż czytaniu, a później po prostu się wciągnęłam. Po pierwszym odcinku myślałam, że mi się nie spodoba, bo będzie za krwawe. Brutalność i krwawość jest na akceptowalnym przeze poziomie, a sam pomysł i historia bardzo mi się podobają. Aż szkoda, że to ma tylko jeden sezon.

Co robimy w ukryciu? – jak mi to siadło! Tak mnie boli, że piątego sezonu nie ma na Disney+, że trudno mi się wbić w coś innego. Poczucie humoru jest całkowicie w moim typie, jest lekko tandetnie, ale ogląda mi się to z ogromną przyjemnością. Trzy pierwsze sezony są rewelacyjnie. W ostatnim sezonie fabuła nie do końca przypadła mi do gustu, było lekko przekombinowane, ale dalej oglądało mi się to przyjemnie.

Daisy Jones and The Six – w końcu obejrzałam! Nie spodziewałam się, że aż tak to mnie wciągnie i mi się tak spodoba. Ciekawa historia, aż można uwierzyć, że wydarzyła się naprawdę, a koniec łzy leciały. Jest to jednak z historii, które mnie przyciągają, bo pragnienia, cele i ogólnie moralność bohaterów, a zatem ich decyzje, są zupełnie inne od moich. Lubię takie konfrontacje. Z zastrzeżeniem – liczyłam na to, że motywy rozpadu będą nieco inne, że coś innego będzie mieć większe znaczenie niż miało.

Czego nie polecam?

Wiedźmin – nie polecam to za dużo powiedziane, ale chcę po prostu wyrazić mój zawód tym serialem. Naprawdę trzeba mieć wybitny talent, aby zrobić Wiedźmina w taki sposób, że fajni książek nie będą wcale zainteresowani serialem. Obejrzałam cały sezon, ale bez większej ekscytacji. Nawet nie czułam potrzeby, żeby oglądać jakoś regularnie. Na koniec w ogóle zapomniałam, czy oglądałam finałowy odcinek i w sumie nie za bardzo pamiętam, co w nim było.

Tego lata stałam się piękna – pierwszy sezon był spoko, fajnie nadawał się do sprzątania, ale drugi mnie tak irytował… Dosłownie wszyscy bohaterowie mnie irytowali, a chyba najbardziej matka głównej bohaterki. Nie wiem, jak w takiej sytuacji można zostawić swoje dzieci całkiem same (emocjonalnie), a później mieć pretensje, że coś jest nie tak. Relacja trójki głównych bohaterów – eh… Gdybym wiedziała, że tutaj jest trójkąt miłosny między dziewczyną a dwoma braćmi, to bym tego nie włączyła.

Kosmetyki

Przez te trzy miesiące moja pielęgnacja stała się naprawdę minimalistyczna, a ja skupiłam się na wykańczaniu produktów, które już mam. Wpadła mi tylko jedna nowość – peeling do skóry głowy, bo była fajna promocja na Hebe, a mi się kończył, więc skorzystałam.

Bandi trychologiczny peeling do skóry – spodziewałam się czegoś mocniejszego. Jest delikatny, ale działa. Może nie czuję tak mocnego oczyszczenia jak po Squikim z HTC, ale z pewnością spełnia swoją funkcję. Myślałam, że aplikator będzie fajniejszy w użyciu. Coś jest nie tak z tą pipetką i ciężko nabrać produkt, ale może to kwestia po prostu tego egzemplarza.

Z czego jestem dumna

Najważniejsze – obroniłam się i skończyłam studia! Cały semestr robienia badań, jakieś 60 reakcji, z których kilka wybuchło, ponad 110 próbek poddanych analizie – niektóre kilkukrotnie, bo wyniki były nieczytelne, a na koniec pisanie i wszystko, co w tym pisaniu przeszkadzało. To było naprawdę ciekawe, ale też ciężkie i żmudne. Najbardziej mi się w tym podoba, że samo pisanie pracy było dla mnie przyjemnością. Naprawdę dobrze się czułam, pisząc i fajnie mi się omawiało wyniki. Do tego stopnia, że nie mogę się doczekać pisania magisterki.

Problemy książkowego świata #2 - konsumpcjonizm


Szkic tego wpisu był w moim zeszycie od roku, ale jak to ze mną jest — nie było dobrej okazji, aby zacząć pisać. Myślę, że dobrze, że wyszło, że siadam do pisania teraz. Jestem bogatsza o nową wiedzę i obserwacje, przez co mogę trafniej ująć problem. Pamiętajcie jednak, że piszę z perspektywy osoby, która obraca się w książkowym społeczeństwie, ale nie ma specjalistycznej wiedzy z dziedziny socjologii i psychologii. Ujmuję ten problem tak, jak sama go widzę i opieram na moich własnych obserwacjach. Nie są to żadne ścisłe dane, a bardziej dowody anegdotyczne. Nie oznacza to, że problem nie istnieje. Żyjemy w świecie, gdzie nadmierna konsumpcja jest powszechna, a kupowanie jest pokazywane jako styl życia. Otacza nas ciągły nadmiar rzeczy, a jednocześnie ciągle usiłuje nam się sprzedać coraz to nowsze sprzęty, kosmetyki, których nie zawsze potrzebujemy.

Ten wpis trochę wynika z tego, że w pewnym momencie życia zainteresowałam się minimalizmem. Rozumiem ideę i założenia, ale w praktyce to wygląda różnie. Z pewnością co mogę napisać, że staram się bardziej świadomie kupować i jak mogę, to wolę wybierać rzeczy z drugiej ręki, to również tyczy się książek. Rzeczywistość w tym przypadku wygląda różnie, ale to przybliżę innym razem.

Na wstępie zaznaczę, jeśli planujesz napisać:
Nie zaglądaj ludziom do portfela! Niech każdy wydaje swoje pieniądze, jak chce i jak mu się podoba, a tobie nic do tego!
albo
Zazdrościsz, że kogoś stać?!
to najlepiej nie odzywaj się wcale, bo nie mamy, o czym dyskutować. W tym wpisie nie chodzi o to, żeby zabronić ludziom wydawania pieniędzy. Chodzi mi o budowanie ŚWIADOMOŚCI, bo posiadanie nadmiernej ilości rzeczy przeważnie jest przytłaczające. Tak samo, jak brak kontroli nad tym, co się kupuje — znam to z doświadczenia, bo sama mam tendencję do impulsywnych i nieprzemyślanych zakupów. Na całe szczęście, w moim przypadku nie jest to zachowanie kompulsywne.

Czy jest konsumpcjonizm?

Konsumpcjonizm według definicji Słownika Języka Polskiego PWN to:
nadmierne przywiązanie wagi do zdobywania dóbr materialnych.
W praktyce oznacza to, że kupujemy więcej, niż potrzebujemy. Nie chodzi tutaj o to, aby ograniczyć się wyłącznie do zaspokajania podstawowych potrzeb. Nie jesteśmy zwierzętami, aby tak funkcjonować. Po prostu trzeba wiedzieć, ile realnie człowiek jest w stanie zrobić lub wykorzystać, a później na podstawie tego planować swoje zakupy. To jedno z dwóch słów kluczy „planować” i „przemyśleć”, ale nie spinać się, jeśli czasem coś wyjdzie spontanicznie.

Rynek wydawniczy i stan czytelnictwa w Polsce a konsumpcjonizm 

W przypadku książek jesteśmy bombardowani nowościami przez cały czas. Nie da się przeczytać wszystkiego, co wychodzi, chociażby nie wiem, jak się człowiek postarał. W ciągu miesiąca mamy kilkadziesiąt premier. Nie żartuję. W ostatnich miesiącach bookstagramerzy bacznie monitorują rynek wydawniczy i dzielą się premierami. Tutaj przykład wpisu Wybrednej Marudy, w którym jest 9 kafelków z wrześniowymi nowościami. Na każdym kafelku jest po 6 książek, z wyjątkiem ostatniego, gdzie jest ich 5. To sprawia, że we wrześniu jest ponad 50 premier, a i tak Marta nie napisała o wszystkich. 

Ilość premier w miesiącu jest oporowa. Nikt nie jest w stanie przeczytać tylu książek w miesiąc. Ba, większość osób nie przeczyta takiej ilości w ciągu roku. Zobaczcie na raport o stanie czytelnictwa w 2022 r., który przeprowadzony przez Bibliotekę Narodową - dostępny na stronie Biblioteki Narodowej. Przebadano 1996 osób powyżej 15 roku życia, z których 34% ankietowanych przeczytało co najmniej jedną książkę, a więcej 7% przeczytało 7 lub więcej książek. Co więcej, warto sprawdzić wyznanie czytelnicze na LubimyCzytać - 7833 założyło, że przeczyta 52 książki w ciągu roku, a 6235 chce przeczytać 24 książki (stan na 26.09.2023 r.). 

Teraz przechodzę do sedna. Co miesiąc wychodzi kilkadziesiąt premier, którymi jesteśmy mniej lub bardziej bombardowani. To jest przytłaczające, może prowadzić do FOMO (Fear Of Missing Out), czyli lęk przed tym, że coś nas omija. Ten termin przede wszystkim odnosi się do bycia online, ale w luźnych rozmowach z innymi recenzentami też się to pojawiło - jako strach przez tym, że nie będzie się na bieżąco z nowościami. Nic dziwnego przy takiej ilości książek, że ktoś się czuje pewną formę lęku, że coś go ominie. Ten lęk prowadzi do presji podążania z nowościami, a tutaj dostrzegam dwie konsekwencje. Pierwszy z nich to po prostu zastój czytelniczy, czyli ktoś przestaje czytać i nie może do tego wrócić. Zaczyna książki, ale nie jest w stanie czytać. 

Druga konsekwencja to hurtowe kupowanie książek. Nie chodzi mi o sytuacje, w których ktoś 2 czy 3 razy w roku robi duże zamówienia książek. Mam na myśli sytuacje, w których dzieje się to niemalże co miesiąc, a książek miesięcznie przybywa więcej, niż jest się w stanie przeczytać. Jednoznacznie trudno określić jakieś konkretne granice — dla każdego te granice są indywidualne. Jeden będzie kupował, co miesiąc 2-3 i nie zawsze uda się to przeczytać, to jest normalne. Kupowanie po kilkanaście książek miesięcznie już może być problematyczne i świadczyć o konsumpcjonizmie. Rosnąca liczba nieprzeczytanych pozycji na półkach również najprędzej skończy się jakimś zastojem czytelniczym. 

Przedstawiona ścieżka to jeden z wielu powodów, dla których ludzie mogą kupować nadmiernie. Powiązane jest z tym poczucie, że trzeba kupić książkę, jak najszybciej, bo może się nakład wyczerpać. Oprócz tego są też promocje, które również skłaniają do impulsywnych zakupów — mogę zaoszczędzić, prawda? Nie. Po prostu wydasz, ale trochę mniej. Dochodzą tutaj też kwestia kondycji psychicznej — w moim przypadku im więcej czasu w życiu, tym łatwiej ulegam kupowaniu różnych rzeczy. Przykładowo w maju i w czerwcu, czyli okresie, w którym organizowaliśmy konferencję i pisałam licencjat, kupiłam łącznie 8 książek. 

Kupowanie kilku wydań książki 

Ten akapit był dla mnie trudny do napisania. Przede wszystkim jest to dla mnie obca kwestia, której nie poznałam na własnej skórze, bo po prostu nie kupuję kilku wydań książek. Jeśli tak się zdarzy, że przez współpracę jakaś pozycja mi się zdubluje, to albo ją sprzedaję, albo robię rozdanie na Instagramie. Jednak nie będę ukrywać, że jest to zjawisko dla mnie bardzo ciekawe, a przede wszystkim - niezrozumiałe. Oczywiście, że mam na ten temat zdanie. 

Niektórzy zbierają każde wydanie jakiejś książki czy przywożą sobie ksiażkę z każdego kraju, jaki odwiedzili. Do pewno stopnia umiem zrozumieć zakup książki jako pamiątki z danego kraju, ale za chwilę pojawia się w mojej głowie pytanie - po co? Po co kupować książkę, której nie da rady przeczytać, bo się nie zna danego języka? Naprawdę nie widzę racjonalnego powodu - zajmuje dość sporo miejsca, nie może spełnić swojej podstawowej funkcji. W moich oczach inne rodzaje pamiątek mają jakąś funkcję - magnes można wykorzystać do przyczepienia czegoś na lodówce, pocztówka po prostu zajmuje mało miejsca i nie przeszkadza. Jakieś figurki czy pluszaki - mają po prostu ładnie wyglądać i nie mają innej funkcji. Książka po prostu służy do czytania, daje rozrywkę, a bez znajomości języka po prostu nie spełni swojej funkcji. 

Dużo bardziej nie rozumiem osób, które kupują tę samą książkę w kilku egzemplarzach. Naprawdę widziałam w Internecie osoby, które tak robią. To jest dla mnie absolutnie niezrozumiałe i nawet nie widzę, co by to mogło usprawiedliwić. Warto się zastanowić, dlaczego chce się kupić tę samą książkę w kilku egzemplarzach, kiedy ten pierwszy nie uległ zniszczeniu. Po prostu przed wrzuceniem ponownie tej samej książki do koszyka zadaj sobie pytanie, skąd wzięła się ta chęć posiadania? Jeśli chcesz wesprzeć autora finansowo, to po prostu napisz opinię o książce i być może ktoś sięgnie po nią z Twojego polecenia.

Warto też wspomnieć, że dodatkową presję na kupowanie, w dublowanie książek na półkach, wywierają wydania limitowane. W tym miesiące pojawiło się już kilka zapowiedzi, które czytelnicy przyjęli bardzo ciepło. Kwestia wizualna to jeden aspekt - te wydania są naprawdę piękne, mają barwione brzegi i po prostu przykuwają wzrok. Przyznam się, że nawet mnie te książki kuszą. Chociaż u mnie aspekt wizualny jest na drugim miejscu. Co ważniejsze i najbardziej zachęcające do zakupów - ograniczona ilość egzemplarzy. Dzięki temu tworzy iluzja ekskluzywności, bo przecież nie każdy będzie miał to wydanie. Jednak najważniejsze - z czasem te wydania staną się pożądane i ludzie będą chcieli za nie więcej zapłacić. Tak, to naprawdę jest powód, dla którego ja rozważam zakup limitowanego wydania, bo będę mogła sprzedać książkę za większą sumę, niż kupiłam. Celowo też nie użyłam słów "zyskiwać na wartości", bo obiektywnie to będzie wciąż tyle samo warte. Może nawet mniej, bo ktoś przeczyta, lekko zniszczy, ale i tak ludzie oszaleją, bo będę chcieli należeć do tej nielicznej grupy posiadaczy.

Gloryfikowanie książek

W takich dyskusjach poza niezaglądania do portfela pojawia się drugi argument w duchu:

Lepiej, że to książki, a nie jakieś inne głupoty.

Wiadomo, że nie od dziś książki uważane są za rozrywkę dla elity, dla osób mądrych, inteligentnych i wykształconych. Mamy zakorzenione w sobie takie przekonanie, taki przekaz do nas docierał od zawsze (na szczęście, wiele osób podważa takie przekonanie). Czujemy się lepiej, bo czytamy. Czujemy się lepiej, bo mamy pokaźną biblioteczkę, a nie szafę, z której wysypują się rzeczy lub półkę, która ugina się od nieotworzonych kosmetyków. Co z tego, że połowa z tych książek stoi nieprzeczytana. 

Książki to tylko rzecz. To taka sama rzecz jak kosmetyki czy ubrania. Nic tu się nie zmienia, jeśli kupujesz nadmiernie i później tego nie używasz. Nie stanie się niczym wyjątkowym, dopóki jej nie przeczytasz. Chociaż to samo w sobie nie wystarczy, bo musi cię zachwycić, musi być taka, abyś mógł_a ją pokochać. Stojąc na półce przez kilka lat, tego nie zrobi. Tutaj znowu chcę przytoczyć kolejny argument, jaki widzę w Internecie:

Książki się nie starzeją, mogę ją przecież przeczytać za kilka lat.

Książki się nie starzeją, ale ty tak. Jest bardzo mało prawdopodobne, że książka, która zachwyci 15-letnią osobę, nie spodoba jej się, gdy będzie miała 20 lat. Dorastamy, nabywamy doświadczenia, a to ma wpływ na to, jak odbieramy cudzą twórczość. Sama wiem po sobie, że wiele książek oceniam w kategoriach "fajna młodzieżówka, ALE spodobałaby mi się bardziej x lat temu" bądź "jest spoko, ale zachwyciłoby mnie to w liceum". 

W dobitniejszych słowach poruszała to ostatnio Laura z profilu @ksiazkizadarmo, dlatego pozostawiam Wam również jej wpis. 

Kompulsywne kupowanie, czyli z czym warto się samemu zapoznać

Zdecydowanie najtrudniejszy fragment tekstu, ale nie wyobrażam sobie, aby się tutaj nie znalazł. Z racji, że jest w Internecie, zrobię to, co każdy użytkownik - czyli nie wiem, ale się wypowiem. Kończąc żarty i wprowadzając powagę, naprawdę chciałabym podkreślić, że nie mam wiedzy z zakresu psychologii. Nie czuję się kompetentna, aby pisać na ten temat, ale uważam, że jest to pojęcie, z którym warto się zapoznać, bo może być przyczyną, kupowania nadmiernej ilości rzeczy. Mowa tutaj o:

  • kompulsywnym kupowaniu.

Dużo bardziej znana jest nazwa "zakupoholizm", która jednak nie jest terminem naukowym. Z tego co wyczytałam obecnie kompulsywne kupowanie nie traktowane jako osobna jednostka chorobowa, ale należy do grupy uzależnień behawioralnych. Nie jestem pewna, jak to wygląda w najnowszym ICD, nie znalazłam danych ten temat. 

Od siebie, całkiem luźno, mogę zostawić tylko jedną radę. Kiedy czujecie presję kupowania, ciśnienie na to, aby kupić coś już teraz, zadajcie sobie kilka pytań:

  • czy chcę to przeczytać czy tylko posiadać?
  • czy faktycznie chodzi mi posiadanie TEJ RZECZY, czy może o radość z kupowania? 
  • dlaczego chcę kupić tę książkę?
Nie jest to idealne, bo jeśli u kogoś to jest problem natury psychicznej, to najprawdopodobniej niewiele to da, bo będą potrzebne inne działania i opieka specjalisty. Liczę jednak, że będą osoby, które po tych słowach zastanowią się, czy ich nawyki zakupowe faktycznie są dla nich korzystne. 

Ten wpis w pierwszym planie miał wyglądać zupełnie inaczej. Miałam tutaj zawrzeć sposoby, które pomogą ograniczyć kupowanie książek, ale wpis naprawdę obszerny. Najpierw go napisałam, a później, kiedy chciałam go sprawdzić i poprawić, to przypomniało mi się, że nie poruszyłam jednego tematu. Z jednego tematu zrobiły się trzy i w ten sposób zdecydowałam się, aby go podzielić. W moim odczuciu byłby zbyt długi, co pewnie część osób zniechęciłoby do czytania już w połowie. Na szczęście, podział, który wprowadziłam jest logiczny, a także pozwala mi na lepsze rozwinięcie tematu. Jeszcze dokładnie nie wiem, kiedy pojawi się kolejna część tego wpisu. Dwie rzeczy wiem na pewno — kolejny wpis to Kwartalnik, a Jak ograniczyć kupowanie książek pojawi się przed połową października. Tyle jestem w stanie obiecać w tym momencie. Waham się po prostu, co wstawić po Kwartalniku — czy to, czy recenzję książki.