Ulubieńcy miesiąca: luty&marzec 2020

Hejo!
W niedzielę rano spontanicznie wprowadziłam zmiany w wyglądzie bloga. Myślę, że jest dużo lepiej - bardziej przejrzyście, więcej postów jest widocznych, więc mogą dostać więcej uwagi. Zastanawiam się, czy nie zmieniać przypiętego postu raz w tygodniu, żeby więcej mogło dostać trochę więcej uwagi. Oprócz tego wprowadziłam małe zmiany w kilku zakładkach - O mnie, Spisie recenzji oraz zmieniłam zakładkę Linki na Ważniejsze posty, a odnośniki do moich przeniosłam do pierwszej wspomnianej zakładki. W Spisie recenzji zmieniłam kolejność recenzji. Teraz schodzi od 2020 roku do 2014, bo moje pierwsze recenzje nie są zbyt zachęcające, a poza tym większość ludzi bardziej interesuje świeższe książki. Cały czas myślę też nad nowym nagłówkiem, bo ten teraz nie pasuje, ale jeszcze nie mam na to dobrego pomysłu.
Zaczynałam pisać ten wpis z uśmiechem na twarzy. No dobra... Śmiejąc się do siebie i się pocieszając, że nie będzie tak źle, że spoko, że dasz radę... Dlaczego? Powracam dopisania chociaż paru słów o filmach. Powiem Wam, że nie próżnowałam. Naprawdę! Nie wiem, czy kiedykolwiek udało mi się tyle filmów w tak krótkim czasie obejrzeć.

Oczywiście, najpierw nieco o tych dwóch miesiąc. Luty i marzec były trudne. Inaczej tego nie umiem nazwać Najpierw ja sama stawiałam czoło swoim trudnościom. A jak się u mnie uspokoiło, to wybuchła pandemia... Już trzy tygodnie siedzę w domu i końca nie widać, a cztery ściany potrafią zmęczyć po takim czasie. Mam nadzieję, że u Was jest okej i się dobrze czujecie.
A teraz przechodzę do tematu wpisu.



1. Muzyka

Spotify przypomniał mi o świetnej piosence Marka Grechuty. Ogólnie piosenki Marka Grechut razem z Anawą są cudowne.



2. Książki

W lutym przeczytałam pięć książek, a w marcu osiem. W tej chwili mam zaczęte dwie - "Współlokatorów" Beth O'Leary i "Twilight" Stephanie Meyer (tak, czytam w oryginale). Razem dało to 35,3 cm do wyzwania "Przeczytam tyle, ile mam wzrostu". Z kolei ilość stron prezentuje się tak: luty - 1815, marzec - 3114 (do 30 marca). 

  1. Miasto niebiańskiego ognia Cassandra Clare - uważam, że zakończenie tej serii się świetne. W dodatku po przeczytaniu "Mrocznych intryg", zauważyłam kilka nawiązań, więc się dodatkowo jarałam podczas czytania. 10/10
  2. Vicious: Nikczemni V.E. Schwab - recenzja  - na początku oceniłam ją jako 10/10, ale uznałam, że jednak bardziej pasuje 9/10
  3. Kandydatka Rachel E. Carter - recenzja 9/10
  4. Chłopak znikąd A. Sangusz - recenzja 7/10
  5. Wichrowe Wzgórza E. Bronte - książka cudowna - jestem skłonna określić ją jako idealną. Świetnie mi się ją czytało. 10/10
  6. Dziewczyny znikąd Amy Reed - recenzja  9/10
  7. Powódź Paweł Fleszar - recenzja 6/10
  8. Balladyna  Juliusz Słowacki - jedna z lepszych lektur szkolnych. Zdaje sobie sprawę, ze to dość kontrowersyjne stwierdzenie, ale bardzo lubię klimat tego dramatu. 8/10
  9. Pani Noc Cassandra Clare - recenzja 8/10
  10. Gdyby ocean nosił twoje imię Tahereh Mafi - trochę się zawiodłam. Wiedziałam, że mnie zachwyci, ale zapowiadała się naprawdę dobrze, ale wszystko, co tę książkę wyróżniało zostało, zepchnięte na dalszy plan, gdy tylko główna bohaterka weszła w związek. I później stało się to naprawdę przeciętną młodzieżówką. 5/10
  11. #sexedpl Anja Rubik - raczej to dobra książka, bardziej skierowana do młodszych osób. 7/10
  12. Gwiazd naszych wina John Green - recenzja 9/10
  13. Żółwie aż do końca John Greenrecenzja  10/10


3. Filmy

Dobra... Mówiłam, że zaszalałam z filmami i tak serio jest. Obejrzałam 18 filmów w dwa miesiące, z czego 14 w lutym i "tylko" 4 w marcu. 
  1. Garfield - od dziecko uwielbiam ten film o rudym, leniwym kocie. Znam prawie na pamięć, a zawsze bawi.
  2. Lara Croft: Tomb raider - po latach trochę mniej mnie zachwyca, ale dalej bardzo lubię. Co prawda oglądam go głównie dla Angeliny. 
  3. Przed świtem cz. 2 - miałam jakąś fazę na "Zmierzch", ale tylko na wybrane części. Ta chyba jest najlepsza ze wszystkich filmów z tej serii.
  4. Millerowie - nawet nie wiem, co o tym filmie napisać. Po prostu mnie bawi. :D 
  5. Zaćmienie - tak samo... Może nie moja ulubiona część "Zmierzchu", ale sentyment jest.
  6. Dzień zabijania - bardzo specyficzny film, serio. Na szczęście wstrzelił się w mój gust, chociaż był na granicy tego, że mogłam go uznać za bezsensowny. Na szczęście jakoś się obronił i jest całkiem niezły.
  7. Savages: Ponad bezprawiem - to z kolei film, który jest dość ciężki, ale ciekawy. Nie jest to coś, co zwykle wybieram do oglądania.
  8. Piraci z Karaibów: Klątwa czarnej perły, Skrzynia umarlaka, Na krańcu świata - czyli części "Piratów z Karaibów". Uwielbiam. To dla mnie również jeden z klasyku filmów i nie umiem nic więcej dodać.
  9. Tomb raider (2018) - nowa wersja, nowa historia Lary Croft. Jest okej, ale wolę tą z Angeliną.
  10. Jump street 21 - też całkiem zabawna komedia, dość nietypowa.
  11. Indiana Jones: Ostatnia Krucjata, Świątynia Zagłady - kocham te historie. :D One przeplatają fakty historyczne z fantastyką. Znowu coś, co uwielbiam i umiem wiele wybaczyć. 
  12. American Pie: Wesele - nie wiem, czy tutaj muszę coś mówi. Komedia dobra, jeśli człowiek potrzebuje się odmóżdżyć.
  13. PS. Wciąż Cię kocham - film jak książka - bez szału. 
  14. Jak romantycznie! - znowu lekka komedia. Niezbyt ambitna, nieco zabawna, ale coś w sobie. Chyba podtrzymuję opinie sprzed roku. 
  15. Piękna i bestia (2017) - jak ja to kocham! Cudowna adaptacja filmowa z cudowną Emmą Watson. Zawsze mnie wzrusza. 

4. Zdjęcia

Pierwsze zdjęcie to około 30 minut zabawy z GIMPem. :D I szczerze mówiąc to nie wiem, co miałam na myśli przy tworzeniu tego, ale fajnie się bawiłam. Za to drugie zdjęcie zrobiłam chyba w lutym na spacerze z koleżanką.










Post udostępniony przez Kasia Wojdat (@kasiulek.xd)


5. Serial

Zawsze wolałam filmy niż seriale, bo mniej czasu zajmują. Jednak odkąd mam z siostrami Netflixa to się nieco zmienia, więc do trójki obejrzanych przeze mnie w całości seriali dołączy za niedługo "Dom z papieru". Obecnie zostały mi dwa odcinku do końca trzeciego sezonu, a w piątek wychodzi czwarty sezon.
Pierwsze dwa sezony są naprawdę rewelacyjne. Bardzo mi się podoba jak wszystko jest w tym filmie przemyślane, jak Profesor potrafił to wszystko przewidzieć. Te zwroty akcji, to oszukiwanie policji i bycie o krok przed nią jest boskie. Bohaterowie też są świetnie wykreowani, ich poczynania wzbudzają we mnie różne uczucia od śmiechu po złość, ale w większości jest to podziw i ogromne wrażenie. Za to zakończenie drugiego sezonu praktycznie mnie wzruszyło, prawie płakałam. A w ostatnim odcinku złościłam się, że chyba następnym sezon traci sens.
Do trzeciego sezonu mam nieco mieszane uczucia. Chyba przez to, że zmienia się skład bandy Profesora i dochodzi dwóch nowych członków, którzy nie są aż tak zgrani zresztą zespołu, bo potrafi nieco skomplikować sprawy. Sam napad na ten bank to pomysł tak trudny do zrealizowania i niebezpieczny, że ogląda się to z ogromną przyjemnością i każdy pomysł, który przybliża ich do powodzenia się planu jest zaskakujący. Ten plan nie jest aż tak dopracowany jak napad na mennicę, ale zaskakująco dobrze przemyślany i ciekawy. 
Może jakiś o ogólnie wpis o tym serialu, gdy obejrzę czwarty sezon? :D 


6. Coś nowego

Nowością dla mnie są podcasty, nie myślałam, że ta forma przypadnie mi aż tak do gustu. Przesłuchałam całe "Ja i moje przyjaciółki idiotki" Okuniewskiej, które niezwykle dobrze umila mi sprzątanie i nie tylko. Dziś jednak chcę Wam polecić MelTalk @s0ymel. To nowy podcast, który ma ponad miesiąc i zachęcił mnie do tej formy. Uwielbiam gadanie Melki i często ubolewam nad tym, że relacje na Instagramie znikają, a nie mogę później przesłuchać. Melka opowiada bardzo trafnie i niesamowicie przyjemnie. Tutaj akurat jest ostatni odcinek, które jest bardzo trafny i pewnie pasuje to do wielu z Was.


 

7. Jestem dumna z...


Tym razem mogę sobie wstawić tutaj trzy rzeczy.
Pierwszą z nich zaliczenie matematyki i fakt, że w tym semestrze jakoś łatwiej przychodzi mi rozumienie jej.
Drugą wpis o miesiączce - Najmniej doceniania przyjaciółka. Jestem niesamowicie zadowolona, że udało mi się to napisać, że miałam takie przemyślenia i to się tak dobrze przyjęło tutaj. Początkowo miałam wątpliwości, czy na pewno to wrzucać.
Trzecią jest mój wpis na Instagramie - o presji, która dopada wiele osób i wypiera czerpanie przyjemności z prowadzenia konta.








Hej, Ty! Tak Ty. Zdradzę Ci tajemnicę. Wiesz, że prowadzenie Instagrama ma być przyjemnością? Myślisz, że to przecież oczywiste? I masz rację. To nic odkrywczego, rzecz normalna, a właśnie o takich rzeczach najłatwiej zapomnieć. Piszę Ci to, aby podkreślić, że jesteś tutaj, na Instagramie, dla przyjemności. Widząc kolejne story, że ktoś przeprasza, że zawiesza konto, zastanawiałam się dlaczego tak jest. Wniosek jeden – presja. Presja idealnego feedu, presja zwiększania zasięgów, presja perfekcjonizmu, presja podobania się innym. To Cię ogranicza, sprawia, że tracisz całą przyjemność. Zamiast dodać coś, co Ci się podoba, dodajesz tylko to, co pasuje, żeby było perfekcyjnie, bo przecież ludzie lubią spójne i estetyczne rzeczy. Właśnie… Ludzie lubią. A Ty co lubisz? Twój gust może być znacznie bardziej rozległy niż ten jeden styl, więc czemu się ograniczasz? Czemu chcesz, aby inni byli zadowoleni? Właśnie przez to tracisz całą przyjemność z prowadzenia konta. Niezależnie czy to #bookstagram, #studygram czy #bujogram. Do tego ta presja, że musisz coś dodawać. Nie musisz. Możesz dodawać, kiedy chcesz, kiedy masz na to ochotę. Nie musisz robić tego codziennie, nie musisz się martwić tym, że Cię nie było. Co z tego? Nie masz ochoty tutaj się pojawiać, to nie pojawiaj się na siłę. Nie traktuj tego jak obowiązku, bo to nie obowiązek. To pasja. Wiele z Was używa #bookstagramtopasja. A więc pasja, czyli coś, co lubisz robić, bo sprawia przyjemność. A więc nie zabijaj tej przyjemności jakąś durną presją. Pozwalaj sobie na błędy, na przerwy, na odpoczynek, na czas na regenerację, a niby to samo, nieidealne kadry. Pozwól na tematy odbiegające od głównego tematu profilu. Masz ochotę, to pisz o czym chcesz. Nie musisz się ograniczać. I przede wszystkim. Pieprz ten perfekcyjny feed. Pieprz presję podobania się komuś. Pieprz te ograniczenia. Rozwijaj się po swojemu, w swoim kierunku. I bądź zadowolony, bo na Twoim profilu liczysz się Ty. Jak Tobie się podoba to, co robisz, to i innym się spodoba. Grunt, żeby nie było w tym sztuczności, wynikającej z tego, że robisz to na siłę.
Post udostępniony przez Kasia Wojdat (@myslizglowywylatujace)


A wszyscy, którzy dotrwali do końca dowiedzą się, że planuję post ze spoko kosmetykami. Nie zawarłam ich w tym wpisie, bo ciężko mi było wybrać ten jeden wyjątkowy, który zasługuje na szczególną uwagę. :D 

Co Was zachwyciło w tym miesiącu? 

#tezrobiezdjecia

Hej!
Dzisiaj przychodzę do Was z wyzwaniem zdjęciowym stworzonym przez Anitę z bloga Coosure. Tyle czasu obiecuję sobie, że wezmę w tym udział, ale nigdy mi się nie udało. A to zapominałam, a to coś... Ale dziś już jest. Przyznam się, że to było to dla mnie ciężkie. Niektóre hasła są nieoczywiste, ale na szczęście nie wszystko trzeba brać dosłownie.  W części myślałam skojarzeniami, innym razem zobaczycie moją skomplikowaną interpretację. Wybierałam zdjęcia z różnych lat - najstarsze jest z 2016 roku. Przeważnie dodaję zdjęcia pod #tezrobiezdjecia na Instragramie, na moich obydwu kontach. Zasady tego wyzwania znajdziecie w zapisanym story u Anity @cooosure

1. Widok
Oczywiście nie mogło zabraknąć moich kochanych Bieszczad. Chyba nic nie muszę dodawać. 



2. Ciepło
Ciepłem skojarzyło mi się to zdjęcie.. Kilka dni na Mazurach cztery lata temu. Po prostu ciepło było.

Jak nie zwariować?




Hejo!
Zdecydowanie siedzenie w domu mi nie służy. A przynajmniej to poczucie braku innych możliwości. Grunt, że mieszkam na wsi i przejdę ledwo 100 metrów, a już się kończą zabudowania i mogę sobie spokojnie spacerować. Chociaż tyle z tego... A tak to jakaś dobijająca rutyna mnie dopada, której nawet nie mam chęci przezwyciężać. Tutaj też żeby napisać musiałam się mocno zebrać w sobie.
Chociaż to nie kwestia chęci, bo serio chce mi się pisać, ale chwilowego artblocka i poczucia braku tematów do pisania. Chciałam napisać o czymś lekkim i przyjemnym, a cóż... Zaczynam od narzekania. Trochę chcę, żeby ten wpis był moim pierwszym krokiem do ogarnięcia tyłka i robienia czegokolwiek więcej niż takie minimum, a obecnie minimum to głównie zadania z matematyki.

Nauka zdalna to zdecydowanie nie jest dla mnie. Strasznie ciężko mi się zebrać do zrobienia czegokolwiek, tym bardziej, że ten tydzień był nieco nie wiadomo jaki, bo jeszcze nie od wszystkich prowadzących miałam ustalone, jak to będzie wyglądać. Teraz się ogarnęło, ale nie czuję nawet przymusu, żeby coś zrobić. A są rzeczy, które mam do dokończenia dalej sobie są. Mniejsza oto. To teraz po prostu kilka rzeczy, które chociaż trochę mi pomagają nie zwariować.


"Powódź" Paweł Fleszar

Hej!
Nie będę pisać o obecnej sytuacji. Wystarczy, że powiem, że większość z Was pewnie jest w domu, więc przychodzą z pewną propozycją książki dla fanów kryminału. Albo po prostu dla osób, które chcą poczuć powiew świeżości w książkach. Sama rzadko sięgam po kryminały, o czym pewnie wspominałam przy ostatniej recenzji jakiegoś kryminału. Dlaczego? Nie mam pojęcia, jakoś mi nie po drodze. Łatwiej mi kupić jakąś książkę fantasy czy młodzieżową, a kryminały jakąś nie chcą stawać na mojej drodze. Ale i tak mam pewne oczekiwania do książek z tego gatunku, więc czy "Powódź" im sprostała?


Tytuł: Powódź
Autor: Paweł Fleszar
Data wydania: 24.10.2019
Wydawnictwo: Księży Młyn Dom Wydawniczy
Liczba stron: 212
Moja ocena: 6,5/10



Kris wraca do Krakowa, gdy dowiaduje się o śmierci swojego przyjaciela z młodości, Kuby. Chce wesprzeć ojca zmarłego w tych trudnych chwilach, jednak coś zaczyna budzić jego wątpliwości co do samobójstwa przyjaciela. W liście pożegnalnym wspomina o Zuzie, którą „zabrał zły człowiek”, a o której Kris nigdy nic nie słyszał. Stan jego domu, rozmowa z policjantem, to wszystko zasiewa w nim wątpliwości i skłania go do poprowadzenia własnego śledztwa, w którym pomaga mu dwójka nastolatków. 


Zastanawiam się od czego zacząć tę recenzję. Suche to „serio dobra książka” to nieco za mało, ale tak jest. To naprawdę dobra książka, tylko to nie jest mój „typ kryminału”. Wiem, że takie książki też maja rzesze fanów. Mam tutaj taką sytuację jak ze „Zamianą” Rebeci Flat, zabrakło mi trzymania mnie w napięciu i nie umiałam się wczuć w tę książkę. „Powódź” wypada nieco lepiej niż tamto. 

"Dziewczyny znikąd" Amy Reed



Hej!

Jednak wyszły małe zmiany. Dzisiaj nie będzie recenzji „Wichrowych wzgórz”, tylko innej książki. „Dziewczyny znikąd” to idealna książka, aby napisać o niej w Dzień Kobiet. Dlaczego? Bo dotyczy każdej z nas. Jeśli nie bezpośrednio, to pośrednio, bo może dotyczyć kogoś z naszego otoczenia. Książka bardzo mądra, części osób otworzy oczy. I nie tylko dla kobiet. Serio, moim zdaniem powinna być to lektura szkolna ze względu na wartości, jakie przekazuje.
To chyba inna niż zwykle recenzja, bo zawiera więcej przemyśleń o życiu niż o książce. 



Tytuł: Dziewczyny znikąd
Autorka: Amy Reed
Liczba stron: 418
Data wydania: 29.01.2020
Wydawnictwo: Poradnia K
Moja ocena: 9/10



Trzy dziewczyny, każda zupełnie inna, ale mają jeden cel - sprzeciwić się kulturze gwałtu, zmniejszyć seksizm i oddać szacunek zgwałconej dziewczynie, której nikt nie chciał uwierzyć i o której się milczy. Zaczynają tworzyć Dziewczyny Znikąd i zachęcają do tego inne dziewczyny. Aż z czasem ich ruch ma naprawdę duże znaczenie, co nie podoba się wielu osobom.
Wydaje mi się, że będzie to jedna z najważniejszych książek w moim życiu. To taka książka, którą każdy powinien przeczytać. Dlaczego? Bo zawiera ważne rzeczy. Coś o czym się powinno mówić. Są w niej rzeczy, które każdy powinien usłyszeć po tym, gdy usłyszał coś, czego nikt nie mógł usłyszeć. Albo poprawne reakcje na rzeczy, które nigdy nie powinny się wydarzyć

Idzie wiosna?


Hejo!
A co tam! Zaszaleję. Od ostatniego postu w stylu "co u mnie"  minęło półtora miesiąca. Był o moim samopoczuciu przed sesją. Więc teraz sobie napiszę o moim samopoczuciu po sesji. A co! Będzie to też całkiem miłym przerywnikiem od recenzji, bo ostatnio były dwie z rzędu, a za chwilę wpadnie trzecia. Napisanie czegoś luźniejsze będzie też świetnym relaksem dla mnie. I pewnie użyję zdjęć, które znalazłam w komputerze, a szkoda mi było ich nigdzie nie publikować. Chociaż nie zdziwię się, jakby miała na dzisiejszy wpis jakiś inny pomysł, ale wyleciał.

W nowy semestr i w nowy miesiąc z jakimś lepszym humorem. Przede wszystkim opuścił mnie ten stres, który mi towarzyszył przez cały luty. Najpierw sesja i egzaminy, który łączyły się ze strachem "co tym razem on/ona wymyśli", bo po tylu kolokwiach już poznałam możliwości wykładowców i zawsze potrafią pokazać, że nic nie umiesz. Później oczekiwanie na wyniki z myślami, czy przyjęłam dobry sposób rozumowania, czy może nie. A potem poprawki, jeśli jednak nie. I znowu stres, czy zdane czy niezdane. I cóż... Mogłoby być lepiej. I ten akapit jest jednym wielkim eufemizmem tego, co czułam i jak było. Jednak jestem na drugim semestrze, cieszę się z tego, bo zapowiada się lepiej.