Wszystkie tajemnice wyszły na jaw - "Królestwo złowrogich" Kerri Maniscalco

 Hejo!

Przez większość tygodnia nie miałam czasu, aby usiąść i dokończyć tę recenzję. A szkoda! Na szczęście najbliższy tydzień wydaje się być nieco lżejszy. W tym tygodniu nawet dobrze nie miałam czasu, aby odpocząć, a co mowa o rzeczach przyjemnych (blog, Instagram i pisanie licencjatu [szok!]). 

[Materiał reklamowy - współpraca z wydawnictwem You&YA)

Tytuł: Królestwo Złowrogich
Oryginalny tytuł: Kingdom of Feared
Seria: Królestwo Nikczemnych #3
Autorka: Kerri Maniscalco
Tłumacz: Andrzej Goździkowski 
Wydawnictwo: You&YA
Liczba stron: 446

Z racji, że jest to finałowy tom trylogii, odpuszczam opis fabuła — będzie za dużo spoilerów do poprzednich tomów, a myślę, że na wstępie mogę Wam tego zaoszczędzić. Jeśli pojawią się one, gdzieś w środku fabuły i będę je oznaczać. Zachęcam do przeczytania recenzji poprzednich części. 

Recenzja Królestwo Nikczemnych 

Recenzja Królestwo Przeklętych

Zacznę od tego, że JAK JA KOCHAM TĘ SERIĘ, TO WY SOBIE NIE WYOBRAŻACIE. Naprawdę, nie bez powodu dwa tomy Królestwa nikczemnych znalazły się wśród najlepszych książek ubiegłego roku. I wiecie, co, będzie mi naprawdę ciężko pisać tę recenzję, aby nie spoilerować zanadto i jednocześnie piać o tym, że to niesamowite cudo i każdy musi je przeczytać, tylko dać po prostu konkrety. 

To może zacznę od tego, że cała trylogia Królestwo nikczemnych to seria skierowana do dorosłych czytelników. Co najmniej można ją określić jako 16+, ale z każdą kolejną częścią rośnie intensywność, szczególnie jeśli chodzi o natężenie scen erotycznych. Dodatkowo sceny erotyczne są różne — niekiedy są to faktycznie sceny, do których słowo "intymny" pasuje, a innym razem jest to element zabaw dworskich, gdzie gdzieś w tle grupa demonów oddaje się tego typu rozrywce. Także seks wychodzi poza sypialnię, co dla bohaterów jest normalne i niekiedy pożądane, ale już nie każdy czytelnik będzie to tolerował i nawet fabuła go nie przekona do przeczytania tego, miejcie to uwadze. 

Złudzenie opada, tajemnice wychodzą na jaw

Myśląc o tym tomie, z pewnością nie przewidziałabym tego, co się wydarzyło. Na całe szczęście! To jedno z tych zakończeń, które zmienia wydźwięk całej serii i wywraca wszystko do góry nogami. 
Kerri Maniscalco odkryła chyba wszystkie swoje karty w tej części. Niby ta część powinna być o ślubie Emilii z Diabłem, ale mamy też zagadkę kryminalną, od której wszystko się zaczyna. Jesteśmy też w momencie, gdy Emilia zna prawdę o śmierci swojej siostry. Nie mam tutaj takiego poczucia, jak przy pierwszej części, że brakuje mi wątków pobocznych. Tutaj nic nie zostało zaniedbane, wszystko ma
Cała historia jest tak zgrabnie ze sobą połączona. To, co miało miejsce przed wydarzeniami z pierwszej części, jest bardzo dobrze wplecione w obecne wydarzenia i sensownie tłumaczy część rzeczy. Pomysł na to jest rewelacyjny i to po prostu trzeba przeczytać samemu. W tej część dowiadujemy się wielu rzeczy z historii tego świata, co również urozmaica całą historię. 
Królestwo Złowrogich najlepiej obrazuje świat bohaterów. Konfrontuje legendy i wierzenia wiedź z realiami piekła. Emilia już się oswoiła, że w piekle jej wychowanie wręcz przeszkadza. Teraz dodatkowo okazuje się, że wszystko, w co wierzyła to kłamstwa. W pierwszej części trylogii poznajemy działanie magii, wierzenia wiedźm, ale jednocześnie jest to dość ograniczone, bo główna bohaterka jako wiedźma jest sama ograniczona i dopiero wyłamuje się z tych ram. W drugiej części trafiła do Piekła i poznaje, jak ono funkcjonuje, jak bardzo jest to zwodnicze miejsce i  jego sposób wpływania na zmysły, pragnienia i marzenia.

Niezwykła chemia między bohaterami 

Sposób budowania relacji między Panem Gniewu a Emilią jest niesamowity. Zaczyna się od niechęci, nienawiści wręcz i braku zaufania, gdzie już pod koniec pierwszej części widać te zalążki sympatii z jednej i drugiej strony. Oczywiście żadne z nich tego nie dopuszcza do siebie, jednocześnie są dla siebie atrakcyjni fizycznie. W drugiej części lody już są przełamywane, zaczynają dopuszczać do siebie tę sympatię i czuć między nimi chemię. Nie tylko znaczenie ma to, że są atrakcyjni, a bycie w Piekle też na nich dodatkowo oddziałuje, ale po prostu zaczynają się lubić bardziej, niż są w stanie przyznać się przed samym sobą. 
W końcu nadchodzi trzecia część, która jak dla mnie przedstawia jedną z najlepszych historii miłosnych. Miłość bohaterów jest widoczna i jest niezaprzeczalna. I jest po prostu piękna. To, co oboje są w stanie dla siebie zrobić, i to wszystko, co się między nimi działo. Jak wspólnie odkrywają tajemnice, ale też sposoby na złamanie klątwy jest cudowne. To świetny duet, któremu bardzo dobrze się ze sobą współpracuje. Bardzo podoba mi się, że w ich relacji oboje są sobie równi i traktują się z wzajemnym szacunkiem, biorą swoje zdanie pod uwagę i starają się obrać jeden front. Kurczę, szkoda, że tak zdrową relację odnajduję dopiero w fantastyce. 

Niekończące się emocje 

Skończyłam Królestwo Złowrogich w niedzielę, w ciągu dnia. Ten fragment piszę w poniedziałek i dalej czuję te emocje, które mi towarzyszyły, i taką cudowną błogość, jaką czułam podczas czytania. Naprawdę czytanie tej serii to było dla mnie niesamowite doświadczenie, inna przyjemność i, co najlepsze, chęć przeżycia tego wszystkiego od nowa! Rzadko kiedy się zdarza, abym po przeczytaniu czegoś chciała to czytać od nowa. Nie robiłam rereadu poprzednich części przed sięgnięciem po trzecią część i w tym momencie bardzo się z tego cieszę, bo myślę, że po tym, jak się obronię, to przeczytam moje ulubione książki (coś czuję, że wyjdzie mi podobna lista książek, jak te, co miałam przeczytać po maturze), w tym Królestwo nikczemnych, mimo że unikam czytania dwa razy jednej książki w ciągu roku. Z kolei recenzję kończę w sobotę, gdy myślałam, że już wszystkie emocje ze mnie opadły. Ale wiecie co? Wróciłam do pisania i powracają mi te emocje. I właśnie takich książek potrzebuję.
Przez tę książkę się dosłownie płynie. Czyta się i nie czuć, że lecą kolejne strony. Jest wiele emocji — od szczęścia, po zaciekawienie, szok i nawet jest miejsce na wzruszenie. Szczególnie uszczęśliwia mnie zakończenie. Daje mi namiastkę tego, jak będzie wyglądało życie bohaterów, gdy wszystko już będzie dobrze. To jest coś, czego brakuje mi w książkach. Jak się zżyję z bohaterami, to mogłabym przeczytać książkę bez żadnych plot twistów, bez żadnych wielkich akcji i tragedii, tylko czytać o tym, jak się zmagają z ich codziennością.

Bohaterowie, jak żywi 

Uwielbiam bohaterów w tej historii! To dzięki ich relacji, i przede wszystkim dzięki nim jestem w niej tak bardzo zakochana. Czuję się, że mogliby istnieć naprawdę, jeśli oczywiście demony i wiedźmi istnieją (a może istnieją?).
Emilia dalej się rozwija i kierunek rozwoju jest nieoczywisty. Jednocześnie, jak wracam do recenzji drugiego tomu, to ja tak dobrze rozszyfrowałam jej postać! Dalej podtrzymuję to, co napisałam. Emilia jest po prostu furią. Dalej wpada gwałtownie w gniew, jest w stanie wszystko zniszczyć. Jednocześnie rozwija się jako wiedźma. Jej moce zaczynają się ujawniać, zostają odblokowane i jest to niesamowite! Emilia to postać, która zyskiwała siłę i odkrywała siebie przez całą serię. Jej siła polegała na jej nieustępliwości, umiejętności wykorzystania zemsty i gniewu do własnych celów, i przemyśleniu tego.
Pan Gniewu zyskuje bardziej ludzką twarz, o ile można tak mówić o demonie. Dalej jest tak samo chłodno opanowany i wyrachowany, a jego gniew dalej daje o sobie znać. Z Emilią tworzy idealny duet. Z każdą stroną opada ta maska nieludzkiego demona bez innych uczuć poza gniewem. Pan Gniewu zaczyna przewijać coraz więcej innych uczuć — przywiązanie, troska i przede wszystkim miłość, z którą walczył tak długo, jak musiał.
Ogólnie, dopiero jakieś ostatnie sto stron pokazuje tych bohaterów takimi, jakimi byli naprawdę. Bez żadnych ograniczeń, bez żadnych blokad, klątw i innych... Warto było czekać i obserwować rozwój ich przez te części, aby dopiero na koniec otrzymać ich pełen obraz. 

UWAGA! Spoiler do końca tej części recenzji 

Vittoria jest tak cholernie irytującą postacią... Przynajmniej przez większość książki, dopiero na koniec zaczyna się zachowywać normalnie. Po pierwsze kreowana jest na największego złoczyńcę w Kręgach Piekielnych, co jest irytujące, a jednak coś w tym jest, bo nie wiadomo czego się po niej spodziewać. Z początku widać niespójność między jej zachowaniem a tym co mówi. Z czasem zaczyna zyskiwać więcej sensu i być logiczne, jednak wciąż czyny tej mnie drażniły i pewnie można by było osiągnąć ten sam efekt w inny sposób. Niemniej jest to postać bardzo ważna dla całej historii i wiele do niej wnosi, szczególnie jeśli chodzi o rozwiązanie tajemnic.

Powrót poprzedniego tłumacza

Królestwo Złowrogich było tłumaczone przez tę samą osobę, co pierwsza część historii. I, kurczę, to chyba było niepotrzebne. Tłumaczenie samo w sobie jest na wysokim poziomie, jednak uważam, że Stanisław Bończak dużo lepiej oddał chemię między bohaterami. Ten magnetyzm, napięcie między bohaterami i nie do końca zrozumiałe przyciąganie wylewało się dosłownie z każdej. W Królestwie złowrogich dużo bardziej czuć pożądanie w takim czystko fizycznym niż to charakterystyczne napięcie. Szczególnie było to dla mnie widoczne w scenach zbliżeń intymnych, w których bardzo czułam męskie pióro i zabrakło mi takiej subtelności, której odrobina jeszcze powinna pozostać w Emilii. Początkowe sceny intymne w książce są opisane mocno i nie do końca do mnie przemawia styl ich opisów, ale z czasem wydają się one znacznie naturalniejsze, mimo że nie tracą na swojej intensywności. Być może tłumacz sam potrzebował czasu, aby nabrać wprawy w opisach scen erotycznych. Standardowo trochę ponarzekam na słownictwo — cipka jest jak bardziej okej i zawsze się cieszę, że to słowo zaczyna być normalizowane. Zdaję sobie sprawę, że wypadałoby w książkach używać jakichś synonimów i nie męczyć w każdym opisie tego jednego słowa, aczkolwiek uważam, że w nadmiarze pojawiało się słowo "szparka", chociaż to i tak nie mrozi mnie, jak słowo "szczelina". Generalnie, nie jest najgorzej. Ogólnie sceny  intymne były naprawdę dobrze napisane, nie wzbudzały we mnie zażenowania ani nie czułam, aby każda była opisana tak samo.  

Królestwo Złowrogich pozostawiło mnie z kilkudniowym kacem książkowym, ale przedtem pozwoliło mi sie cudownie zrelaksować. Czuję się, że ta seria dołącza do moich comfort books. Znalazła specjalne miejsce w moim sercu, a moje serce przy tych recenczjach krzyczyć "Olej obiektywność, daj 10/10!". Jeśli czujecie, że ta seria może Wam się sposobać - czytajcie. Bierzcie pod uwagę, że to nie jest ognisty romans, a świat z każdą częścią jest coraz lepiej opisany. 

W obiektywnie #14 - Poznań

 Cześć!

Dziś chciałam Wam przedstawić kilka ujęć z Poznania. Nie ma tego za wiele, bo jakoś z aparatem mi nie po drodze. Myślałam, że nowe miejsce jakoś mnie zachęci bardziej do sięgania po aparat, ale jednak nie wyszło. Może to kwestia tego, że było sporo ludzi. Albo że Poznań był rozkopany. 
Może to też kwestia tego, że byłam pierwszy raz w Poznaniu i skupiałam się na tym, co widzę. Samo miasto bardzo mi się podobało. Jest tam po prostu tak ładnie. Dużo spacerowałam, czasem z celem, czasem bez celu. Właściwie z takich typowy atrakcji, to byłam jedynie w Zoo. Plany było nieco inne, ale wyszło niestety inaczej. Ogólnie mój styl podróżowania wygląda tak, że często jadę, znając takie główne atrakcje i patrzę na miejsce, w których chętnie bym zjadła. Cała reszta jest na spontanie i co rzuci mi się w oczy, to bym tam poszła lub zostaje zapamiętane na kolejny wyjazd. I Poznań to właśnie miasto, do którego z pewnością będę chciała wrócić. I żeby nadrobić, to czego nie zdążyłam zobaczyć, i żeby zobaczyć to, co odkryłam. I żeby po prostu sobie pospacerować. To miasto jest wdzięczne do spacerów!

Co mniej jeszcze urzekło, to ilość parków. Przynajmniej na mapach, bo również punkt, którego mi się nie udało zrealizować. A szkoda! Chociaż na to będę mogła się przygotować lepiej następnym razem i po prostu wezmę nieduży kocyk, aby móc sobie gdzieś w parku posiedzieć. 

Kilka surowych zdjęć, bo wpis piszę gdzieś między pisaniem licencjatu a nauką najbliższe zaliczenia (życzcie powodzenia!) i naprawdę nie mam siły myśleć o obróbce nawet kilku zdjęć.









Krótko o książkach #3

Hejo!
Wróciłam z majówki i na całe szczęście ten poniedziałek mam nieco luźniejszy. Pobyt w Poznaniu dobrze mi zrobił, ale jeszcze przez kolejne moja głowa odpoczywała, generowała pomysły i nie współpracowała z ciałem, które po prostu chciało coś porobić. Przynajmniej nieco ruszyłam nieco pracę lincencjacką. 
Dziś wpis, który czekał od lutego. Początkowo miały być inne książki, ale nie składało się, aby w pełni o nich napisała. Przez tych kilka dni wolnego przeczytałam pięć książek (okej, dwie tylko dokończyłam) i zaczęłam drugi etap rereadu Riordana, czyli wzięłam się za Zagubionego Herosa. Książki, które tutaj przedstawię to zbieranina książek z ostatnich kilku dni i ostatnich kilku miesięcy, a mimo to czuję, że jeszcze o czymś powinnam napisać. Chyba uwzględnię tę książkę w kolejnym wpisie z tej serii.  

Schematyczny-nieschematyczny romans - Królestwo Mostu Danielle L. Jensen

Książka, która zachwyciła mnie już przy pierwszych stronach. Wszystko za sprawą bohaterki, która jest wyróżniającą się postacią. Przede wszystkim jest niezwykle inteligentna i przebiegła. Potrafi zadbać o siebie. Widać, że jest dojrzała, co jest dla miłą odmianą, kiedy głównie czytam książki o nastolatkach. Lara ma dwadzieścia lat i zachowuje się adekwatnie do swojego wieku, i do warunków, w jakich się wychowywała. Księżniczka królestwa, które toczy nieustanną wojnę, szkolona do bycia szpiegiem i zabójcą nie będzie zachowywała się tak jak dwudziestoletnia studentka. 
Ta książka też mi uświadomiła, dlaczego czytam tam mało książek, które nie są młodzieżowe — przez schematyczność romansu.  Z Królestwem Mostu i tak nie jest tak źle, bo akcja dzieje się w innym świecie, ale główny nacisk jest na romans. Akcja nie dzieje się w świecie fantastycznym, ale jest wystarczająco inny, abym nie miała tak mocnego poczucia, że znowu czytam to samo. 
Przez większość historii byłam z niej naprawdę zadowolona i zaciekawiona, jak potoczą się losy bohaterów. Czas, gdy Lara poznała tytułowe królestwo, był dla mnie niesamowicie ciekawy. Wiązało się to z tym, że bohaterka żyła w odosobnieniu, była okłamywana i wreszcie ma szansę dowiedzieć się, jak wygląda świat.
Bardzo istotna jest tutaj polityka całego świat, w której również Lara jest elementem. Zwykle wątek polityki był dla mnie męczący i najzwykle w świecie mnie nudził. Tutaj jest to bardzo zgrabnie wplecione w fabułę, wątek miłosny i rozterki bohaterów, że wcale tego nie czuć. Jest aspekt, który najbardziej wyróżnia tę książkę wśród innych romansów. 

Niech to się skończy... - Korona ze złoconych kości Jennifer L. Armentrout

Wiedziałam, że to nie będzie rewelacyjna książka, spodziewałam się, że znowu — sporo spoko elementów, które giną w otoczeniu słabego stylu pisania oraz bezsensownych zabiegów fabularnych.
Pierwsze 150 stron jest napakowane akcją, a jednocześnie to najbardziej frustrująca część tej książki. Autorka chyba upakowała tak wszystko, co jej przyszło do głowy. Zabrakło tutaj jakiejś filtracji pomysłów, że może taki początek to za dużo.
Później dzieje się mniej i jest naprawdę nudno. Głównie są to rozmowy na temat tego, że w sumie to coś się zmieniło, ale nic nie wiadomo i trzeba się dowiedzieć. Nagle okazuje się, że wszystko ma znaczenie dla fabuły, w tym pamiętnik Willy Collyns. I właściwie dopiero ostatnie 150 stron jest niezłe i ciekawe. Jedna to irytujące, że słabe zabiegi fabularne tworzą na samym końcu coś, co chce się czytać bez ochoty rzucenia książką.
Nie podoba mi to, co się stało z Poppy. Charakter: brak. Moce: wszystkie. Dosłownie. Autorka uczyniła z niej kogoś, kto może praktycznie wszystko. Jest to, znowu, frustrujace. W kolejnych częściach będzie to nudne.  Poza tym Poppy miała być silną postacią kobiecą. W "Krwi i popiele" nie określiłąbym jako takiej postaci, ale miała potencjał. W "Królestwie ciała i ognia" jeszcze jej czegoś brakowało, ale już była zbliżona do tego, jak powinna być silna postać kobieca. Silna postać kobieca to dla mnie postać, która ma świadomość swoich możliwości, nie boi się przekraczać swoich granic. Jest asertywna, jest waleczna i odważna, walczy o to, co uważa za słuszne, kiedy czuje, że warto to zarykuje. Siła jest w niej i płynie z niej. Z kolei Poppy, aby być silną postacią, musiała okazać niemalże wszechmogąca. Jestem na nie. 
Pochodzenie Poppy? Jestem na NIE. Bez sensu. Wymagało ono dodania nowej postaci, która nie wiem, co ma na celu. I widać, jak bardzo autorce odmienił się pomysł na pochodzenie, przez co musiała prostować informacje z poprzedniego tomu... Widzę też inne luki fabularne i nieścisłości, które irytują. Nawet nie jestem w stanie mieć teorii na ich obronę, a szkoda, bo coś takiego może być świetnym pretekstem do rozwoju fandomu.

Podsumowując, autorka stworzyła naprawdę rozległy i obszerny świat, z którym sobie nie radzi. Zrobił się bałagan, przez który klimat znany z pierwszej części się zatracił. I, kurcze, szkoda. Mieć tak dobry pomysł, a go tak zmarnować. Jak myślę o tym, że to dopiero trzecia część z planowanych sześciu, to mnie ciarki przechodzą. 

Tego się nie spodziewałam! - Nigdy nie gasną Alexandra Bracken

Miałam pewien problem ze wciągnięciem się w tę książkę. Szło mi opornie, mimo że byłam zaciekawiona fabułą. Wydaje mi się, że to kwestia tego, że Ruby była samotna i miała trudność z akceptacją obecnego stanu rzeczy. W pewnym sensie byłą uwięziona, mimo że się dobrowolnie na to zgodziła. Nie przepadam za takim motywem. Dużo bardziej się wciągnęłam, gdy Ruby spotkała swoich poprzednich towarzyszy. 
Co mi się naprawdę tej książce podobało, to zwroty akcji. Było ich kilka i bardzo fajnie wiązały fabułę. Byłam nimi bardzo zaskoczona, a także ich jakością. Przede wszystkim miały sens i za każdym razem zmieniały bieg wydarzeń tak, że nie mogłam wyjść z podziwu, jak autorka to zgrabnie rozegrała. Coś niesamowitego!
W tej części śiat jest wzbogacony o dokładniejsze poznanie funkcjonowania Ligi Dzieci. Nie jest tak strasznie, jak początkowo Ruby myślała, ale również w tej strukturze są problemy i są osoby, które pragną wykorzystać osoby ze zdolnościami psionicznymi. Ruby musi się w tym odnaleźć, ale jednocześnie nie chce się z nikim zaprzyjaźniać i do nikogo zbliżać. Jej emocje są sprzeczne, a często jej działania przeczą myślom i emocjom, co bywa ciężkie, ale nie czułam żadnej frustracji. Myślę, że również jest to kwestia, przez którą gorzej mi się czytało. 

Czuć wattpada... - Rodzina Monet Weronika Anna Marczak

Po tę serię sięgnęłam z przyjaciółki, która czytała ją jeszcze na wattpadzie. Pierwszą część przeczytałam w styczniu i mi się spodobało, mimo że nie czułam, aby to było skierowane do mojej grupy wiekowej. Czytało mi się przyjemnie i z sentymentem, bo bardzo mocno czuć w tej historii, że jest opowiadanie, które zaczęło się w internecie, a te rządzą się swoimi prawami. 
W przypadku "Skarbu" czułam, że to naprawdę dobre czy nawet bardzo dobre opowiadanie, jak na internetowe standardy. Nawet przeszło mi przez myśl, że dobrze. że je wydano. W dużej mierze kierował mną sentyment, bo w gimnazjum dużo czytałam takich opowiadań i to był fajny powrót. Jednak już pierwszy tom Królewny przypomniał mi, jakie są wady takich opowiadań. Przede wszystkim brakuje mi tutaj jakiejś głównej wątku i część wydarzeń wygląda tak, że jest jakiś wątek, ma swój finał, a następnie 2-3 rozdziały, które bym określiła jako "zapchaj-dziury" i pojawia się nowy wątek. Szczególnie końcówka obfituje w takie rozdziały, które są, bo są, ale w sumie nic nie wnoszą. To zdaje egzamin, kiedy publikuje się rozdziałami, ale już w książce to się nie sprawdza. Również idzie za tym, coś co bym nazwała amnezją pisarską - czyli autorka zapomniała, że wprowadziła pewien wątek i logiczne by było, aby była wzmianka o tym, co dalej. Najpierw jest mowa o ślubie za kilka tygodni, a potem przeskok w czasie i tego wydarzenia nie ma. 
W Skarbie pojawiają się również wątki zaburzeń odżywiania oraz żałoby, ale nie są rozwinięte. Z jednej strony ujmuje to głębi i cała warstwa emocjonalna jest uboższa. Jest jeszcze druga strona, czyli to, że są tematy niesamowicie delikatnie i łatwo to spieprzyć. W tym przypadku jest tak napisane, że nie szkodzi, więc uważam to za plus. 
Co może być szkodliwe to podwójne standardy, z jakimi mamy do czynienia - Bracia Monet mogą wszystko, ale Hailie już nic. Nie zwróciłam na to uwagi w pierwszej części, dopiero po recenzjach ogarnęłam, że faktycznie coś jest nie tak, jeśli chodzi o zachowanie jej braci. W pierwszym tomie zwaliłam to na nadopiekuńczość, ale w drugim tomie sytuacje były bardziej absurdalne i to mnie raziło.

Miłe zaskoczenie — The inheritance games Jenniffer Lynn Barnes

Błagam, tłumaczmy tytuły, bo mój mózg odrzuca tytuły po angielsku dłuższe niż 2 słowa. 
A tak poważniej, to jestem naprawdę pozytywnie zaskoczona tą serią. Przeczytałam obydwa wydane w Polsce tomy i uważam, że zrobiłam to w odpowiednim czasie, bo zaraz wychodzi trzecia część.
Historia zwykłej dziewczyny, która okazuje się spadkobierczynią multimiliardera, którego nigdy w życiu nie widziała na oczy. Z recenzji, które czytałam, zrozumiałam, że Avery musi konkurować o spadek z czwórką wnuków i spadek otrzyma ten, kto rozwiąże wszystkie zagadki pozostawione przez dziadka.
Zagadki są, a i owszem, ale zupełnie inaczej to wygląda. Po pierwsze nie ma tutaj konkurencji o spadek. Po drugie jego to tak ciekawie i nieoczywista zagadka, że pomysł mi się podoba. To będzie jedna z książek, w których przesada i nierealność w rzeczywistości nadaje uroku, bo przecież, jaki multimiliarder wydziedziczy swoją rodzinę i zapisze wszystko obcej osobie? 
W tej książce przede wszystkim należy docenić relacje pomiędzy bohaterami i ich kreację. Przede wszystkim mamy Avery, która jest naprawdę fajną, główną bohaterką. W żadnym momencie nie czułam jakiejś większej irytacji na nią. Nie jest przyzwyczajona do nowej sytuacji, a jednocześnie zachowuje się maksymalnie normalnie i nie strzeliła jej woda sodowa do głowy. Uczy się, jak ma zachowywać się w nowych dla niej sytuacjach i ogólnie w towarzystwie, które wcześniej by na nią uwagi nie zwróciło. 
Bracia Hawthorne są super! Przede wszystkim każdy jest zupełnie inny, ma inne priorytety i inaczej okazuje emocje. Kontrastują ze sobą, co naprawdę urozmaica i prowadzi do zabawnych sytuacji. 
Ważną częścią tej historii są tajemnice rodzinne, które bohaterowie mają do odkrycia. To było dla mnie bardzo wciągające, a całe śledztwo kojarzyło mi się z Nieodgadnionym, mimo że nie jest to kryminał. 
Trzecia część mnie ciekawi i napawa niepokojem. Przede wszystkim — główna tajemnica została rozwiązana, więc po to wszystko? Ale z drugiej warunki testamentu i wymagania, a przecież tyle się jeszcze może wydarzyć! 

Brakuje dobrych słów — Cieszę się, że moja mama umarła Jennette McCurdy

Wiedziałam, że książka Jennette McCurdy musi znaleźć, czy to na blogu, czy na Instagramie. Jest to książka, o której nie sposób nie napisać po przeczytaniu, bo o niej powinno się dowiedzieć, jak najwięcej osób. Jednocześnie jest to książka, o której trudno znaleźć dobre słowa, żeby mówić. Ale trzeba jakoś to zrobić. 
Autorkę kojarzyłam z seriali iCarli i Sam i Cat, ale nie są to seriale mojego dzieciństwa. Nickelodeon zaczął u mnie lecieć, gdy byłam nastolatką i moje siostry to oglądały, a ja patrzyłam się na to, co leci i jedyne co myślałam, że jaki to głupie seriale. W ostatnich latach natknęłam się i trochę zainteresowałam tematem różnych form przemocy, jakie występowały w Nickelodeon, w tym tych dwóch wyżej wymienionych. Tylko czytanie o tym, a czytanie przeżyć osoby, która to przeżyła to, co innego. Chociaż nie o tym jest ta książka, to myślę, że będzie czas na rozliczenie się aktorki z tym, co się działo za kulisami.
Jennette McCurdy w swojej książka skupia się przede wszystkim na relacji z matką, chociaż i jej role jako gwiazdy seriali dziecięcych też się przewijają. Opisy pierwszych lat życia aktorki oraz jej pierwszych castingów wprawiały mnie w przerażenie — na barkach kilkuletniej dziewczynki było utrzymanie rodzinie oraz uszczęśliwianie matki. Później przerażenie przeszło szok — jak matka może tak traktować własne dziecko? Dlaczego ona jeszcze jej to robi? Dlaczego ona w ogóle to robi? Ostatecznie, już w opisach przeżyć po śmierci matki, przyszło niedowierzanie, chociaż to nieodpowiednie słowo. To było pragnienie, aby to, co czytam, nie było prawdziwe. Aby to po prostu była fikcja, bo żaden człowiek nie powinien znosić tyle cierpienia w swoim życiu. 
Książka porusza, wzrusza i wyciska łzy w różnych momentach. Powiedziałabym, że ja nawet płakałam dość losowo — po prostu jak się nazbierało, to płakałam. Jak jakaś konkretna scena mnie przeraziła, to płakałam. Jednocześnie nie byłam w stanie tej książki odłożyć i czytałam. Zresztą płaczę i teraz, pisząc tę recenzję, bo jest mi najzwyklejszy w świecie szkoda Jennette — dziewczyny, która straciła dzieciństwo, okres dojrzewania i późniejsza lata, a mogła żyć normalnie.