Hejo!
A co tam! Zaszaleję. Od ostatniego postu w stylu "co u mnie" minęło półtora miesiąca. Był o moim samopoczuciu przed sesją. Więc teraz sobie napiszę o moim samopoczuciu po sesji. A co! Będzie to też całkiem miłym przerywnikiem od recenzji, bo ostatnio były dwie z rzędu, a za chwilę wpadnie trzecia. Napisanie czegoś luźniejsze będzie też świetnym relaksem dla mnie. I pewnie użyję zdjęć, które znalazłam w komputerze, a szkoda mi było ich nigdzie nie publikować. Chociaż nie zdziwię się, jakby miała na dzisiejszy wpis jakiś inny pomysł, ale wyleciał.
W nowy semestr i w nowy miesiąc z jakimś lepszym humorem. Przede wszystkim opuścił mnie ten stres, który mi towarzyszył przez cały luty. Najpierw sesja i egzaminy, który łączyły się ze strachem "co tym razem on/ona wymyśli", bo po tylu kolokwiach już poznałam możliwości wykładowców i zawsze potrafią pokazać, że nic nie umiesz. Później oczekiwanie na wyniki z myślami, czy przyjęłam dobry sposób rozumowania, czy może nie. A potem poprawki, jeśli jednak nie. I znowu stres, czy zdane czy niezdane. I cóż... Mogłoby być lepiej. I ten akapit jest jednym wielkim eufemizmem tego, co czułam i jak było. Jednak jestem na drugim semestrze, cieszę się z tego, bo zapowiada się lepiej.