Faza akceptacji
Hejo!
Zaczynając pisać ten post żałowałam, że nie zaczęłam go w niedzielę, bo miałam bardzo dobry humor. A tak to był poniedziałkowy poranek i poniedziałkowe marudzenie, że poniedziałki to moje dni. Im dłużej ten dzień trwał tym gorzej, ale koniec końców wyszło spoko i humor miałam dobry, naprawdę. Liczyłam na to, że zbiorę moje myśli do kupy i napiszę post o tym, co u mnie. Raz na dwa miesiące tak jest. A z tego postu wyszły jakiejś poważniejsze przemyślenia i post zjawia się we wtorek. Dawno nie pisałam nic tak długo, nad niczym aż tak nie myślałam. I nawet ten wpis jest dla mnie dużo bardziej odkrywczy niż się spodziewałam. Mam nadzieję, że pozwoli mi to ruszyć dalej.
Dwa miesiące temu pisałam o uldze po sesji. Teraz jeszcze nie umiem określić dobrze o czym piszę, ale pewnie trochę będzie o tej fazie akceptacji, którą ostatnio miałam. Tamten tydzień, a raczej cały pierwszy tydzień miesiąca był dla mnie ciężki. Miałam spadek chęci, spadek motywacji, do tego jakieś takie ogólne zmęczenie mnie dopadało, mimo że nie robiłam nic takiego. No bywa po prostu. Starałam się co robić, ale minimalnie, bo dłużej było mi ciężko. Zawsze najgorzej było zacząć, więc czasem się przymuszałam, ale wiem, że to nie był ten stan, kiedy lekko się przymuszę i wszystko pójdzie z górki.
Moje lenistwo i brak chęci można podzielić na dwa stan. Stan lekki "nie chce mi się dupy ruszyć" i stan ciężki "męczy mnie życie".
I to pierwsze to jest serio lekkie. Bo wiem, że jak się tylko ruszę to będę coś robić. Bylebym tylko nie zaczęła robić miliona rzeczy na raz, bo się mogę trochę w tym pogubić i kończyć to dłużej niż powinnam. Jeśli tylko się skupię na jednej rzeczy, a potem kolejna i tak będę robić, to wszytko będzie spoko. Moje chwilowe "nie chce mi się" szybko się usuwa i działam prawie półautomatycznie. Zaczynam mieć więcej energii i jest mi lepiej. Często wchodzi mi spontaniczność.
Za ten stan ciężki brak chęci jest bardziej złożony. Najprościej jest mi go określić jako "męczy mnie życie", bo chyba to wszechogarniające zmęczenie jest w tym dominujące. Zdaje mi się, że każdy tak ma. I w sumie tak chcę dojść do tego, czym on był spowodowany, to mam kilka podejrzeń, ale żadnej pewności. Był skutkiem ubocznym, a jednocześnie konsekwencją pewnych działań (a może ich braku). Mogłam mieć wpływ, żeby było lepiej i nie było aż tak, a jednocześnie nie mogłam. Czyli po prostu kumulacja czynników, na które miałam wpływ i tych na które nie miałam (aż tyle) wpływu. W dużym skrócie zespół napięcia przedmiesiączkowego i stres. W tym pierwszym przypadku to, niestety, z hormonami nie zawsze wygram. Raz lepiej ten czas znoszę, raz gorzej. Raz jest bardziej nerwowa, raz zmęczona. Różnie. Ciężko mi to przewidzieć i ma na to wpływ dużo czynników.
Oprócz tego stres, bo moja uczelnia zaczęła sobie przypominać, że fajnie przywrócić jak najwięcej zajęć, zacząć robić kolokwia i tak dalej. A moja regularność w nauce była w tym czasie bardzo różna. Uczyłam się głównie matematyki, trochę mnie chemii analitycznej, a fizyka? Fizyka nie jest czymś, co sprawia mi przyjemność i mnie interesuje. Zresztą, ten przedmiot jest tak uroczy, że materiał z wykładu i materiał na ćwiczenia, i zadania z kolokwiów nie mają ze sobą wiele wspólnego. Więc bardzo często odkładałam ją na później. Przecież nie ma obowiązku odsyłania, no nie? Aż w końcu ogłoszone kolokwium i ogarnij to w tydzień, Kiedy się uczyłam? Oczywiście, że tego samego dnia, co kolokwium. Przecież nie miałam czasu. Oczywiście byłam zła na siebie, ale co z tego jak już po fakcie? Kolokwium wywołało we mnie atak histeryczne śmiechu. Materiał, który ogarnęłam nie miał zbyt wiele wspólnego z rzeczywistością. Jak zawsze. Przy pierwszym zadaniu poprosiłam mamę o melisę. A potem już chill out i śmiech. Paranoja. Nie tylko treść zadań, ale też przebieg tego.
Pewnie też jakieś inny rzeczy na to wpłynęły, ale nie przykułam do tego takiej uwagi. Myślę, że te dwa to były główne powody mojego samopoczucia. Do tego jeszcze poczucie niewypełnionych obowiązków i proszę bardzo! Tydzień z życia wyjęty.
Jak dla mnie to taki moment, kiedy już nic nie działa. Więc zostaje mi pogodzić się z tym. Nie mam na wszystko wpływu. Brzydko mówiąc, zj*bałam sprawę. I pozostaje mi tylko to zaakceptować. Nie chcę sobie tego wyrzucać w nieskończoność, bo to tylko pogarsza mój nastrój. Więc po co? Zresztą nic się nie skończyło, wszystko działa dalej, więc ja też mogę działać tak, jak wcześniej albo i lepiej. Po prostu, gdy zaczynam akceptować to, że tak mam, nie mogę wiecznie działać na pełnych obrotach, pozwalam sobie powiedzieć "A pi*przyć to", robi mi się lepiej.
Cieszę się, że powróciłam do książek Michała Zawadki. "Chcę być kimś cz.3" pomaga mi wziąć się w garść. Z żadnej z tych książek nie wyciągnęłam tyle co z tej. Z czego jestem bardzo zadowolona, bo zamiast siedzieć i marudzić, zmieniam choć trochę swoje podejście. Jak na razie wyciągnęłam dwie szczególne rady i staram się do nich stosować. Liczę od pięciu i wstecz i siadam, że coś zacząć. Druga to pytanie "Co zamierzam z tym zrobić". Niby nic, ale pomocne.
Powracam do celów. Całości nie opublikuję, ale na razie powiem, że jednym z nich jest stawianie sobie realnych celów do wykonania. Chodzi o te plany na dzień. Bardzo często wpisuję sobie więcej niż w rzeczywistości jestem w stanie ogarnąć. I podejrzewam, że to jedna z przyczyn, że coś mi nie wychodzi i mi się nie odechciewa. Patrzysz na listę, zrobiłaś już tyle, a tu jeszcze tyle przed Tobą. Do tego już prawie 15! Tak dla przykładu, żebyście zrozumieli o co mi chodzi.
Próbowałam też z książkowymi TBR-ami, ale to nie dla mnie. Jak w maju zaszalałam z tym, co bym chciała przeczytać, to trochę mi się czytać odechciało. No serio... Jak wpisałam, to wyszło mi z 11 książek. Na szczęście się nie poddaję, czytam normalnie i w nosie mam TBR. Od początku kwietnia nie było dnia, żebym nie czytała i staram się utrzymać. Choćbym czytała i dwie strony w ciągu dnia, to staram się coś czytać. Chociaż tyle, że sprawdziłam, że taki listy nie są dla mnie.
I zaprszam Was na rozdanie na moim Instagramie. Wszystkie informacje w opisie zdjęcia. KLIKNIJ TUTAJ
PS. To nie tak, że boję się przekleństw. Tylko po prostu AdSense może się czepiać.
Każdy czasami ma takie doły emocjonalne. Podstawą jest wzięcie na siebie tyle, ile jesteśmy w stanie zrealizować. Chyba, nie wiem, bo sama tak nie potrafię. "Męczy mnie życie" jest w moim przypadku bardzo krótkie, ale dobitne, natomiast "nie chce mi się dupy ruszyć" ostatnimi czasami niestety zdaje się wygrywać z racjonalnym myśleniem. Kwarantanna bardzo zmuliła nas wszystkich.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie,
Jula
Tak... Ja się czuję strasznie ograniczona przez to, ale rozumiem dlaczego tak się dzieje.
UsuńKochana nie warto sobie wyrzucać tego, czego nie zrobiliśmy, bo to nie pomoże. Najważniejsze, że zdajesz sobie sprawę z tego, gdzie popełniłaś błędy i teraz trzeba tylko wyciągnąć z tego wnioski. Zaakceptować to, co było i iść do przodu, bogatszym o naukę, którą wyciągnęłaś z tego, co działo się ostatnio w Twoim życiu.
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo! :) Staram się to akcpetować i uczyć na błędach.
UsuńJa też niedawno się ogarnęłam że jestem w d*pie z studiami. To jak funkcjonują niektórzy wykładowcy woła o pomstę do nieba i wiem że mogli zrobić to wcześniej a tu przy końcu semestru wyskakują z głośnym AKUKU MAM WAS !
OdpowiedzUsuńby-tala.blogspot.com
To też prawda. Jedni zadają dwa razy więcej, inni w ogóle robią absolutne minimum.
UsuńBardzo często miewam gorsze chwilę, kiedy obwiniam siebie za różne rzeczy, ale szybko staram się otrząsnąć, zaakceptować pewne fakty :)
OdpowiedzUsuńDoskonale Cię rozumiem, sama daję sobie za dużo obowiązków ćwiczenia, 3 języki a do tego jesszcze kolejne 3 inne w szkole, sprzatanie calego domu i sama też jeszcze nie znalazłam sposobu jak sobie poradzić, ale najważniejsze, żebyś dawała sobie miejsce na popełnianie błędów. Nie wiem kurde, może postaraj się jak najbardziej zminimalizować ilość zadań i starać się robic najpierw najważniejsze? Mam nadzieję,, że będzie lepiej <3
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
zpolskidopolski.blogspot.com
U mnie organizacja jest trudna do ogarnięcia. Ale się staram. :D Ostatnio próbuję metody z nastawianiem minutnika i robieniem czegoś przez ten czas.
UsuńNajważniejsze to po pierwsza dać sobie czas, gdy motywacja kuleje, a po drugie po prostu zacząć coś robić (cokolwiek małego), gdy to za długo trwa. U mnie sie sprawdza, ale wiem, że każdy ma inaczej.
OdpowiedzUsuńWiem :) Warto pokazywać, że takie rzeczy są normalne.
UsuńTeż czasami mam takie dwa stany lenistwa, ale z reguły zawsze przechodzą ;p
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Mi też :D Nie pozwalam się im zadamawiać.
UsuńMiałam identyczną sytuację z fizyką, tylko że nie na studiach, a w liceum. Nikt nie sprawdzał czy wykonujemy zadania, więc odkładałam to na później, a potem sprawdzian i ręka w nocniku. Jedyny plus tej sytuacji, to to, że uświadomiłam sobie, że nie chcę zdawać tego przedmiotu na maturze, co zrodziło nowe myśli - czemu w ogóle postanowiłam to rozszerzać. No trudno, czasu nie cofnę.
OdpowiedzUsuńPocieszająca jest świadomość, że nie tylko ja mam dołki w tym czasie. I muszę przyznać, że idealnie je podzieliłaś. Ostatnio zaczęłam próbować na nowo wdrążyć się w rutynę, ale ciągle pojawia się coś co mnie wytrąca. No cóż, nikt nie mówił, że będzie łatwo. :P