Problemy książkowego świata #2 - konsumpcjonizm


Szkic tego wpisu był w moim zeszycie od roku, ale jak to ze mną jest — nie było dobrej okazji, aby zacząć pisać. Myślę, że dobrze, że wyszło, że siadam do pisania teraz. Jestem bogatsza o nową wiedzę i obserwacje, przez co mogę trafniej ująć problem. Pamiętajcie jednak, że piszę z perspektywy osoby, która obraca się w książkowym społeczeństwie, ale nie ma specjalistycznej wiedzy z dziedziny socjologii i psychologii. Ujmuję ten problem tak, jak sama go widzę i opieram na moich własnych obserwacjach. Nie są to żadne ścisłe dane, a bardziej dowody anegdotyczne. Nie oznacza to, że problem nie istnieje. Żyjemy w świecie, gdzie nadmierna konsumpcja jest powszechna, a kupowanie jest pokazywane jako styl życia. Otacza nas ciągły nadmiar rzeczy, a jednocześnie ciągle usiłuje nam się sprzedać coraz to nowsze sprzęty, kosmetyki, których nie zawsze potrzebujemy.

Ten wpis trochę wynika z tego, że w pewnym momencie życia zainteresowałam się minimalizmem. Rozumiem ideę i założenia, ale w praktyce to wygląda różnie. Z pewnością co mogę napisać, że staram się bardziej świadomie kupować i jak mogę, to wolę wybierać rzeczy z drugiej ręki, to również tyczy się książek. Rzeczywistość w tym przypadku wygląda różnie, ale to przybliżę innym razem.

Na wstępie zaznaczę, jeśli planujesz napisać:
Nie zaglądaj ludziom do portfela! Niech każdy wydaje swoje pieniądze, jak chce i jak mu się podoba, a tobie nic do tego!
albo
Zazdrościsz, że kogoś stać?!
to najlepiej nie odzywaj się wcale, bo nie mamy, o czym dyskutować. W tym wpisie nie chodzi o to, żeby zabronić ludziom wydawania pieniędzy. Chodzi mi o budowanie ŚWIADOMOŚCI, bo posiadanie nadmiernej ilości rzeczy przeważnie jest przytłaczające. Tak samo, jak brak kontroli nad tym, co się kupuje — znam to z doświadczenia, bo sama mam tendencję do impulsywnych i nieprzemyślanych zakupów. Na całe szczęście, w moim przypadku nie jest to zachowanie kompulsywne.

Czy jest konsumpcjonizm?

Konsumpcjonizm według definicji Słownika Języka Polskiego PWN to:
nadmierne przywiązanie wagi do zdobywania dóbr materialnych.
W praktyce oznacza to, że kupujemy więcej, niż potrzebujemy. Nie chodzi tutaj o to, aby ograniczyć się wyłącznie do zaspokajania podstawowych potrzeb. Nie jesteśmy zwierzętami, aby tak funkcjonować. Po prostu trzeba wiedzieć, ile realnie człowiek jest w stanie zrobić lub wykorzystać, a później na podstawie tego planować swoje zakupy. To jedno z dwóch słów kluczy „planować” i „przemyśleć”, ale nie spinać się, jeśli czasem coś wyjdzie spontanicznie.

Rynek wydawniczy i stan czytelnictwa w Polsce a konsumpcjonizm 

W przypadku książek jesteśmy bombardowani nowościami przez cały czas. Nie da się przeczytać wszystkiego, co wychodzi, chociażby nie wiem, jak się człowiek postarał. W ciągu miesiąca mamy kilkadziesiąt premier. Nie żartuję. W ostatnich miesiącach bookstagramerzy bacznie monitorują rynek wydawniczy i dzielą się premierami. Tutaj przykład wpisu Wybrednej Marudy, w którym jest 9 kafelków z wrześniowymi nowościami. Na każdym kafelku jest po 6 książek, z wyjątkiem ostatniego, gdzie jest ich 5. To sprawia, że we wrześniu jest ponad 50 premier, a i tak Marta nie napisała o wszystkich. 

Ilość premier w miesiącu jest oporowa. Nikt nie jest w stanie przeczytać tylu książek w miesiąc. Ba, większość osób nie przeczyta takiej ilości w ciągu roku. Zobaczcie na raport o stanie czytelnictwa w 2022 r., który przeprowadzony przez Bibliotekę Narodową - dostępny na stronie Biblioteki Narodowej. Przebadano 1996 osób powyżej 15 roku życia, z których 34% ankietowanych przeczytało co najmniej jedną książkę, a więcej 7% przeczytało 7 lub więcej książek. Co więcej, warto sprawdzić wyznanie czytelnicze na LubimyCzytać - 7833 założyło, że przeczyta 52 książki w ciągu roku, a 6235 chce przeczytać 24 książki (stan na 26.09.2023 r.). 

Teraz przechodzę do sedna. Co miesiąc wychodzi kilkadziesiąt premier, którymi jesteśmy mniej lub bardziej bombardowani. To jest przytłaczające, może prowadzić do FOMO (Fear Of Missing Out), czyli lęk przed tym, że coś nas omija. Ten termin przede wszystkim odnosi się do bycia online, ale w luźnych rozmowach z innymi recenzentami też się to pojawiło - jako strach przez tym, że nie będzie się na bieżąco z nowościami. Nic dziwnego przy takiej ilości książek, że ktoś się czuje pewną formę lęku, że coś go ominie. Ten lęk prowadzi do presji podążania z nowościami, a tutaj dostrzegam dwie konsekwencje. Pierwszy z nich to po prostu zastój czytelniczy, czyli ktoś przestaje czytać i nie może do tego wrócić. Zaczyna książki, ale nie jest w stanie czytać. 

Druga konsekwencja to hurtowe kupowanie książek. Nie chodzi mi o sytuacje, w których ktoś 2 czy 3 razy w roku robi duże zamówienia książek. Mam na myśli sytuacje, w których dzieje się to niemalże co miesiąc, a książek miesięcznie przybywa więcej, niż jest się w stanie przeczytać. Jednoznacznie trudno określić jakieś konkretne granice — dla każdego te granice są indywidualne. Jeden będzie kupował, co miesiąc 2-3 i nie zawsze uda się to przeczytać, to jest normalne. Kupowanie po kilkanaście książek miesięcznie już może być problematyczne i świadczyć o konsumpcjonizmie. Rosnąca liczba nieprzeczytanych pozycji na półkach również najprędzej skończy się jakimś zastojem czytelniczym. 

Przedstawiona ścieżka to jeden z wielu powodów, dla których ludzie mogą kupować nadmiernie. Powiązane jest z tym poczucie, że trzeba kupić książkę, jak najszybciej, bo może się nakład wyczerpać. Oprócz tego są też promocje, które również skłaniają do impulsywnych zakupów — mogę zaoszczędzić, prawda? Nie. Po prostu wydasz, ale trochę mniej. Dochodzą tutaj też kwestia kondycji psychicznej — w moim przypadku im więcej czasu w życiu, tym łatwiej ulegam kupowaniu różnych rzeczy. Przykładowo w maju i w czerwcu, czyli okresie, w którym organizowaliśmy konferencję i pisałam licencjat, kupiłam łącznie 8 książek. 

Kupowanie kilku wydań książki 

Ten akapit był dla mnie trudny do napisania. Przede wszystkim jest to dla mnie obca kwestia, której nie poznałam na własnej skórze, bo po prostu nie kupuję kilku wydań książek. Jeśli tak się zdarzy, że przez współpracę jakaś pozycja mi się zdubluje, to albo ją sprzedaję, albo robię rozdanie na Instagramie. Jednak nie będę ukrywać, że jest to zjawisko dla mnie bardzo ciekawe, a przede wszystkim - niezrozumiałe. Oczywiście, że mam na ten temat zdanie. 

Niektórzy zbierają każde wydanie jakiejś książki czy przywożą sobie ksiażkę z każdego kraju, jaki odwiedzili. Do pewno stopnia umiem zrozumieć zakup książki jako pamiątki z danego kraju, ale za chwilę pojawia się w mojej głowie pytanie - po co? Po co kupować książkę, której nie da rady przeczytać, bo się nie zna danego języka? Naprawdę nie widzę racjonalnego powodu - zajmuje dość sporo miejsca, nie może spełnić swojej podstawowej funkcji. W moich oczach inne rodzaje pamiątek mają jakąś funkcję - magnes można wykorzystać do przyczepienia czegoś na lodówce, pocztówka po prostu zajmuje mało miejsca i nie przeszkadza. Jakieś figurki czy pluszaki - mają po prostu ładnie wyglądać i nie mają innej funkcji. Książka po prostu służy do czytania, daje rozrywkę, a bez znajomości języka po prostu nie spełni swojej funkcji. 

Dużo bardziej nie rozumiem osób, które kupują tę samą książkę w kilku egzemplarzach. Naprawdę widziałam w Internecie osoby, które tak robią. To jest dla mnie absolutnie niezrozumiałe i nawet nie widzę, co by to mogło usprawiedliwić. Warto się zastanowić, dlaczego chce się kupić tę samą książkę w kilku egzemplarzach, kiedy ten pierwszy nie uległ zniszczeniu. Po prostu przed wrzuceniem ponownie tej samej książki do koszyka zadaj sobie pytanie, skąd wzięła się ta chęć posiadania? Jeśli chcesz wesprzeć autora finansowo, to po prostu napisz opinię o książce i być może ktoś sięgnie po nią z Twojego polecenia.

Warto też wspomnieć, że dodatkową presję na kupowanie, w dublowanie książek na półkach, wywierają wydania limitowane. W tym miesiące pojawiło się już kilka zapowiedzi, które czytelnicy przyjęli bardzo ciepło. Kwestia wizualna to jeden aspekt - te wydania są naprawdę piękne, mają barwione brzegi i po prostu przykuwają wzrok. Przyznam się, że nawet mnie te książki kuszą. Chociaż u mnie aspekt wizualny jest na drugim miejscu. Co ważniejsze i najbardziej zachęcające do zakupów - ograniczona ilość egzemplarzy. Dzięki temu tworzy iluzja ekskluzywności, bo przecież nie każdy będzie miał to wydanie. Jednak najważniejsze - z czasem te wydania staną się pożądane i ludzie będą chcieli za nie więcej zapłacić. Tak, to naprawdę jest powód, dla którego ja rozważam zakup limitowanego wydania, bo będę mogła sprzedać książkę za większą sumę, niż kupiłam. Celowo też nie użyłam słów "zyskiwać na wartości", bo obiektywnie to będzie wciąż tyle samo warte. Może nawet mniej, bo ktoś przeczyta, lekko zniszczy, ale i tak ludzie oszaleją, bo będę chcieli należeć do tej nielicznej grupy posiadaczy.

Gloryfikowanie książek

W takich dyskusjach poza niezaglądania do portfela pojawia się drugi argument w duchu:

Lepiej, że to książki, a nie jakieś inne głupoty.

Wiadomo, że nie od dziś książki uważane są za rozrywkę dla elity, dla osób mądrych, inteligentnych i wykształconych. Mamy zakorzenione w sobie takie przekonanie, taki przekaz do nas docierał od zawsze (na szczęście, wiele osób podważa takie przekonanie). Czujemy się lepiej, bo czytamy. Czujemy się lepiej, bo mamy pokaźną biblioteczkę, a nie szafę, z której wysypują się rzeczy lub półkę, która ugina się od nieotworzonych kosmetyków. Co z tego, że połowa z tych książek stoi nieprzeczytana. 

Książki to tylko rzecz. To taka sama rzecz jak kosmetyki czy ubrania. Nic tu się nie zmienia, jeśli kupujesz nadmiernie i później tego nie używasz. Nie stanie się niczym wyjątkowym, dopóki jej nie przeczytasz. Chociaż to samo w sobie nie wystarczy, bo musi cię zachwycić, musi być taka, abyś mógł_a ją pokochać. Stojąc na półce przez kilka lat, tego nie zrobi. Tutaj znowu chcę przytoczyć kolejny argument, jaki widzę w Internecie:

Książki się nie starzeją, mogę ją przecież przeczytać za kilka lat.

Książki się nie starzeją, ale ty tak. Jest bardzo mało prawdopodobne, że książka, która zachwyci 15-letnią osobę, nie spodoba jej się, gdy będzie miała 20 lat. Dorastamy, nabywamy doświadczenia, a to ma wpływ na to, jak odbieramy cudzą twórczość. Sama wiem po sobie, że wiele książek oceniam w kategoriach "fajna młodzieżówka, ALE spodobałaby mi się bardziej x lat temu" bądź "jest spoko, ale zachwyciłoby mnie to w liceum". 

W dobitniejszych słowach poruszała to ostatnio Laura z profilu @ksiazkizadarmo, dlatego pozostawiam Wam również jej wpis. 

Kompulsywne kupowanie, czyli z czym warto się samemu zapoznać

Zdecydowanie najtrudniejszy fragment tekstu, ale nie wyobrażam sobie, aby się tutaj nie znalazł. Z racji, że jest w Internecie, zrobię to, co każdy użytkownik - czyli nie wiem, ale się wypowiem. Kończąc żarty i wprowadzając powagę, naprawdę chciałabym podkreślić, że nie mam wiedzy z zakresu psychologii. Nie czuję się kompetentna, aby pisać na ten temat, ale uważam, że jest to pojęcie, z którym warto się zapoznać, bo może być przyczyną, kupowania nadmiernej ilości rzeczy. Mowa tutaj o:

  • kompulsywnym kupowaniu.

Dużo bardziej znana jest nazwa "zakupoholizm", która jednak nie jest terminem naukowym. Z tego co wyczytałam obecnie kompulsywne kupowanie nie traktowane jako osobna jednostka chorobowa, ale należy do grupy uzależnień behawioralnych. Nie jestem pewna, jak to wygląda w najnowszym ICD, nie znalazłam danych ten temat. 

Od siebie, całkiem luźno, mogę zostawić tylko jedną radę. Kiedy czujecie presję kupowania, ciśnienie na to, aby kupić coś już teraz, zadajcie sobie kilka pytań:

  • czy chcę to przeczytać czy tylko posiadać?
  • czy faktycznie chodzi mi posiadanie TEJ RZECZY, czy może o radość z kupowania? 
  • dlaczego chcę kupić tę książkę?
Nie jest to idealne, bo jeśli u kogoś to jest problem natury psychicznej, to najprawdopodobniej niewiele to da, bo będą potrzebne inne działania i opieka specjalisty. Liczę jednak, że będą osoby, które po tych słowach zastanowią się, czy ich nawyki zakupowe faktycznie są dla nich korzystne. 

Ten wpis w pierwszym planie miał wyglądać zupełnie inaczej. Miałam tutaj zawrzeć sposoby, które pomogą ograniczyć kupowanie książek, ale wpis naprawdę obszerny. Najpierw go napisałam, a później, kiedy chciałam go sprawdzić i poprawić, to przypomniało mi się, że nie poruszyłam jednego tematu. Z jednego tematu zrobiły się trzy i w ten sposób zdecydowałam się, aby go podzielić. W moim odczuciu byłby zbyt długi, co pewnie część osób zniechęciłoby do czytania już w połowie. Na szczęście, podział, który wprowadziłam jest logiczny, a także pozwala mi na lepsze rozwinięcie tematu. Jeszcze dokładnie nie wiem, kiedy pojawi się kolejna część tego wpisu. Dwie rzeczy wiem na pewno — kolejny wpis to Kwartalnik, a Jak ograniczyć kupowanie książek pojawi się przed połową października. Tyle jestem w stanie obiecać w tym momencie. Waham się po prostu, co wstawić po Kwartalniku — czy to, czy recenzję książki.

Brawurowa, wciągająca, ale... - recenzja "Wyjęci spod prawa Scarlett i Browne" Jonathan Stroud


Cześć!

Planowałam tę recenzję wstawić kilka dni wcześniej, ale miałam ciekawy tydzień. Zostałam całkiem sama w domu z psem, a niestety okazuje się, że potrzebowałam w tygodniu opieki. Jestem pierdołą i codziennie coś odwaliłam. Zaczęło się od zostawienia torby w pociągu (odzyskana), wyrwania gniazdka i skończy się na utopieniu telefonu w toalecie. Planowałam w tym roku zmienić sobie telefon, ale dopiero za 2 miesiące. Teraz zrobię to szybciej, bo po prostu ma wodę pod przednim aparatem i trochę wariuje. Sobota jak na razie jest spokojna, ale jeszcze nie zaczęłam czytać książek w ramach maratonu, który trwa przez ten weekend. Możecie dołączyć do niego w dowolnym momencie tego weekendu — dajcie znać na Instagramie i Was dodam.

[Współpraca z Wydawnictwem Poradnia K]

Tytuł: Wyjęci spod prawa Scarlett i Browne
Seria: Scarlett i Browne
Autor: Jonathan Stroud
Tłumacz: Wojciech Szypuła
Wydawnictwo: Poradnia K
Liczba stron: 396
Data wydania: 27 września 2023 

Scarlett McCain samotnie wędruje po niebezpiecznym świecie i sama jest niebezpieczna. W zniszczonym autobusie pełnym trupów spotyka chłopaka — Alberta Browne'a, który jest cóż... Jest uroczą pierdołą, która sama zginęłaby w tym okrutnym świecie.  Jego celem jest dotarcie do Wolnych Wysp, dlatego zawiera umowę ze Scarlett. Razem muszą uciec od swoich problemów i konsekwencji swoich dokonań. Książka pełna nielegalnych działań, ale również świetnego poczucia humoru. 

"Wyjęci spod prawa Scarlett i Browne" to naprawdę fajna książka młodzieżowa. Nie jest to książka idealna, którą pokochałam całym sercem, ale z pewnością warto zwrócić na nią uwagę.  Określiłabym ją jako +14, ponieważ występują w niej sceny przemocy, ale nie są jakoś szczegółowo i mocno opisane. Cóż, właściwie życia Scarlett opiera się na brawurze, łamaniu prawa i czasem zabijaniu. W przypadku Alberta jest inaczej. Bohater sprawia wrażenie, jakby sam nie przeżył w tym świecie kilku minut, ale skrywa tajemnicę. 

Fabuła pełna brawury

Fabuła jest po prostu super! Lubię książki, w których bohaterowie podróżują, a jednocześnie muszą się nawzajem poznać. Zawsze jest to ciekawe. Bohaterowie spotykają się przypadkiem — ona wyciąga go z wraku autobusu, w którym jest jedynym żywym człowiekiem. On z kolei jest wystraszony, nie wie, co się dzieje. Tutaj zaczyna się przygoda, która polega na wspólnej ucieczce. Pomyłki Alberta są zabawne, chociaż zbliżają bohaterów do niebezpieczeństwa. Przygody bohaterów są naprawdę brawurowe, a pewność siebie Scarlett po prostu dominuje i nadaje tempa wszystkiemu. Akcja biegnie szybko, a także ma zaskakujące zwroty akcji. No dobra, na pewno jeden zwrot akcji mnie zaskoczył, co i tak uważam za sukces w książkach. Nie zmienia to faktu, że jest kilka momentów, które zmuszają bohaterów do zmiany swoich planów.

W tej historii pojawia się motyw found family używam angielskiego zwrotu, bo wydaje mi się, że więcej osób nim się posługuje i polskiego odpowiednika nikt nie zna. Nie tylko Scarlett i Browne z czasem stają się dla siebie rodziną, ale na ich drodze pojawia się też Stary Joe i jego wnuczka Ettie. Niby ich planem jest dotarcie do Londyńskiej Laguny, gdzie każdy pójdzie w swoją stronę, ale w trakcie tej podróży zaczynają się ze sobą zżywać.

Klimat — inny niż się spodziewałam

Opis książki dał mi wrażenie, że klimat tej książki będzie mroczniejszy. Może to kwestia doboru słów, może to, że wciąż mam w głowie Lockwood i sp., a może to kwestia moich skojarzeń z książkami postapokaliptycznymi. Tutaj jest po prostu niebezpiecznie i brawurowo, a bohaterowie ciągle przed czymś uciekają. Dużo strzelanin, mało potworów. Są ruiny, są bezpieczne miasta, czyli bardzo dobrze znany motyw, w którym poza miastem czeka cię śmierć. 
Na ten klimat wpływają też relacje bohaterów — sprawiają, że książka jest przyjemniejsza i cieplejsza. Bohaterowie są niemalże skrajnie różni, ale ich relacje nie są one wymuszone. Są ciekawą mieszaniną wzajemnej troski, próby zrozumienia, tajemnic i humoru. Humor tutaj miesza się z ironią, a czasem jest nawet czarny, co bardzo lubię. Narracja jest trzecioosobowa, ale możemy wniknąć w głąb umysłu postaci i poznać ich najskrytsze myśli. Ich myśli są nietuzinkowe — zawsze wynikają i pasują do obecnej sytuacji bohaterów, ale bywają nie na miejscu. W moich oczach to sprawia, że bohaterowie są naturalni i żywi. 

Świat Scarlett i Browne'a — ciekawy, ale nierozbudowany

Wielka Brytania w tej historii jest podzielona na siedem osobnych królestw. Taki podział powstał po serii kataklizmów, o których czytelnik się nie dowiaduje szczegółowo. Wiadomo natomiast, jak ludzie funkcjonują — żyją w miastach, które są jednym bezpiecznym miejscem. Poza nimi grasują Skażeni, czyli kanibale, a także zmutowane zwierzęta. Władze nad wszystkim pełną Domy Wiary, które prócz tego dbają o czystość genetyczną — każdy, kto chociaż trochę odbiega od przyjętej normy, zostaje wygnany poza miasto, gdzie czeka go śmierć. Tyle właściwie wiem, bo nie zostało to tak dokładnie opisane. W notatkach mam zapisane jakieś "Wielkie Umieranie" i "Wojny Graniczne", ale po przeczytaniu już o nich nie pamiętałam. Prawdopodobnie pojawiła się o nich tylko jedna, może dwie wzmianki o nich, które nie były rozbudowane, dlatego uleciało mi to z pamięci. 

Potencjał tego świata nie został w pełni wykorzystany, przez co czuję ogromny niedosyt. Głównie to wpływa na niższą ocenę. Przede wszystkim po przeczytaniu książki dalej nie wiem, jakie kataklizmy spotkały to państwo i dlaczego zdecydowano się na podział na siedem królestw. Podobnie ze Skażonymi — mniej więcej wiem, czym są, ale czy to byli kiedyś ludzie? Jeśli tak, to dlaczego tak wyglądają i dlaczego nie zachowują się na ludzie? O Domach Wiary zyskałam mgliste pojęcie na sam koniec, ale nie zaspokoiło to mojej ciekawości. Chciałabym dokładniej poznać ich funkcję w społeczeństwie i sposób, w jaki sprawują władzę. Brak przybliżenia tej funkcji sprawia, że antagoniście są niewyraźni. Są źli, bo są źli i są elementem Domu Wiary, ale poza tym nie ma tutaj opowiedzianej ich historii. 

Oprócz tego świat nie ogranicza się do dystopii (myślę, że ta postapokaliptyczna wizja już się pod to łapie), ale też część bohaterów wykazuje zdolności psioniczne. Jest rozwinięte tylko w kontekście jednej postaci, ale nie ma wyjaśnionej ich genezy. Sposób budowy świata jest właśnie dystopijny, ale nie mam pewności, czy jest to na pewno dystopia — bunt przeciwko władzy w tej serii pojawia się jako jednostkowy. Być może w kolejnych częściach się to zmieni, ale zobaczymy.

Kim są Scarlett i Browne?

Bardzo spodobała mi się kreacja bohaterów. Scarlett i Albert świetnie się dopełniają, to jeden z tych duetów, o których nie umiem pisać inaczej niż razem. Ona pomaga mu zyskać pewność siebie i uwierzyć w swoje możliwości. Albert z kolei sprawia, że Scarlett się wycisza nie tylko w trakcie medytacji, ale po prostu jest bardziej ostrożna. Jej brawura jest mniejsza. 

Postać Alberta była dla mnie lekkim zaskoczeniem. Po opisie, tytule i okładce spodziewałam się, że Browne również będzie odważny i taki "hej do przodu". Jest dużo inaczej. W pierwszej chwili człowiek ma wrażenie, że jest to taka ciapa, miękka klucha, która nie powinna się znaleźć w tak niebezpiecznym i okrutnym świecie. Na całe szczęścia Albert ma swoją tajemnicę, która przede wszystkim czyni go wyjątkowym, ale też sprawia, że nie jest tak bezbronną istotą. Dość szybko wychodzi to na jaw i urozmaica historię, ale nie będę o tym się rozpisywać, żeby nie spoilerować. Samo poprowadzenie tego wątku uważam za satysfakcjonujące — wystarczająco rozwinięte, aby czytelnik nie czuł, że czegoś brakuje, a jednocześnie zadawałam sobie pytanie "dlaczego?".

Scarlett mówi, że nie opowie o swojej przeszłości, a jednocześnie widać, jak ogromny ślad na niej odcisnęła. Coś niesamowitego! Bardzo mnie to przyciągało do czytania, zostało w pamięci i przede wszystkim zachęca do czytania dalej. Lubię taką aurę tajemniczości. Chcę podkreślić i docenić, że to zostało po prostu dobrze zrobione. Nie ma poczucie, ze Scarlett istnieje tu i teraz, nie ma własnej historii. Jest taki zdrowy niedosyt — chcesz wiedzieć więcej, bo widzisz, jak to oddziałuje na bohatera po takim czasie. Ogromny plus!

Tej historii naprawdę dużo dały postaci drugoplanowe — Stary Joe oraz jego wnuczka Ettie. Całą czwórkę połączyła niesamowita relacja, niemalże rodzinne. Różnice między bohaterami są ogromne — mają zupełnie inne podejście do życia. Dwójka głównych bohaterów jest żądna przygód, a Stary Joe pragnie spokoju. Albertowi łatwiej jest się zbliżyć do niego, gorzej ze Scarlett. Ettie jest dla niego oczkiem w głowie. Z czasem każdy z bohaterów otacza ją opieką i tworzą po prostu rodzinę. 


Wyjęci spod prawa Scarlett i Browne to naprawdę fajna młodzieżówka. Dobrze się ją czytało, wciągała i zaciekawiła swoim światem na tyle, abym chciała poznać dalsze przygody bohaterów. Świat w tej historii nie został tak rozbudowany, jak bym oczekiwała po książce w klimatach postapo. Nie wpłynęło to na odbiór tej części, tylko zostawiło mnie z niedosytem. Wiem jednak, że jeśli nie poznam odpowiedzi na te pytania w drugim tomie albo przynajmniej częściowo nie zostanie to przybliżone, to będę niezadowolona. Kończę tę recenzję kilka dni po przeczytaniu i myślę, że to powinno wybrzmieć — w tym momencie czuję dużo więcej pozytywnych emocji po przeczytaniu i najsilniejsze są te pozytywne wrażenia, więc naprawdę jest dobrze. Jest we mnie dużo ciekawości, jak to dalej się potoczy i czego nowego się dowiem.

Brak oczekiwań i czekanie - co u mnie?





Cześć!
Miałam wyjątkowo paskudny miesiąc — co mogło pójść nie tak, to poszło. Nic, co zaplanowałam, nie wyszło, a inne plany się przesunęły, a niespodzianki od życia nie były wesołe. Czas dziwny i stresujący. Myślałam, że po obronie już będzie z górki, już będzie lekko, miło i przyjemnie. Oczywiście, że było jeszcze gorzej! Pod koniec sierpnia już się spytałam, czy mogę ten rok spisać na straty i nic więcej nie oczekiwać. 

Co u mnie?


O najbardziej stresującej sytuacji pisać nie będę, na szczęście to był tylko jeden dzień. Najbardziej spędzało mi sen z powiek szukanie mieszkania. To było koszmarne. Naprawdę, myślałam, że nie bezie tak źle, że coś znajdzie dość szybko, ale niestety nie... Chyba najgorsze w tym było balansowanie pomiędzy "co jeśli przegapiłam i nic już nie znajdę" a "co jeśli wynajmę, a znajdę coś lepszego?", a od czasu do czasu "spokojnie, masz jeszcze czas". KOSZMAR. Naprawdę... W trakcie tego miałam też różne przeboje, o których chciałabym napisać wpis, bo myślę, że takim doświadczeniem warto się podzielić. W końcu znalazłam coś, co w sumie mi podpasowało, ale i tak musiałam obniżyć wymagania — głównie przez ten stres, że będę mieszkać w jakichś beznadziejnych warunkach albo dojeżdżać przez całe miasto na uczelnię. 

Niby piszę, że nie mam oczekiwać co do dalszej części roku, ale, szczerze mówiąc, cały czas czekam. Przede wszystkim czekam na powrót na studia. Brakuje mi takiej mojej rutyny, jaką miałam wypracowaną. Do tego zawsze jest mi łatwiej, jeśli mam jakieś stały, narzucony plan dnia i to wszystko samo mi się układa. Lubię mieć napięty grafik, a taki pewnie będzie w tym roku. Zapowiada się naprawdę intensywnie — sporo zajęć na studiach, planuję brać udział w konferencjach i pewnie jakieś wydarzenia, w których będę brać udział jako członek koła.  

Oprócz tego muszę się pochwalić, że skończyłam ostatnie zlecenie jako copywriter i nie mam zamiaru tego kontynuować. To po prostu nie jest dla mnie. Lubię pisać i dlatego piszę bloga, ale jakoś nie umiem być sama sobie szefem. Regularność i sumienność to nie jest moja mocna strona. Do tego dochodzi skłonność do prokrastynacji, która nie dość, że sprawia, że odwlekam rzeczy, to jeszcze nie umiem ocenić, ile realnie zrobię w ciągu dnia. Dość stresujące, a stres sprawia, że nie jestem twórcza. Ogólnie też kontakt z klientem mnie przeraża — niby rozumiem zlecenie, niby wszystko jasne, a później jednak w połowie zlecenia jest wątpliwość, czy ja to w ogóle dobrze interpretuję. Miałam też pecha, jeśli chodzi klienta. Tutaj odezwał się mój brak doświadczenia, bo nie ogarnęłam, że stawka jest poniżej rynkowej. Mogłam się w sumie zorientować po tym, jak była oferta napisana — stawka za wszystkie teksty, wymóg liczenia znaków bez spacji i później, jak to przeliczyłam na znaki, to jednak nie wypadało to tak korzystnie. Jednocześnie wymagania do jakości tekstów też były duże, więc naprawdę to się nie opłacało. Cóż... Na przyszłość będę mądrzejsza. Pod warunkiem że mnie dopadnie jakieś zaćmienie umysłu i zdecyduję się powrócić do tego. To naprawdę, nie jest moja bajka. 

Chciałabym po prostu powrócić do mojej rutyny, ale też znaleźć czas, aby pisać na bloga. Idealnie by było, jakbym teraz trochę napisała na zapas, dokończyła rozpoczęte od roku wpisy i była przygotowana na ten rollercoaster, który mnie czeka od października.

Ogłoszenia parafialne


Korzystając z tego, że to taki luźniejszy wpis, to podrzucę kilka ogłoszeń. 

1. Chciałabym Was prosić o pytania do Q&A. W tamtym roku obiecywałam, mam zapisanych jakieś 5 pytań, ale chciałabym dobić do 10. Śmiało pytajcie, można użyć opcji komentowania anonimowego.

2. Jakiś czas założyłam fanpage bloga na Facebooku, więc zachęcam do polubienia. Może jakoś ogarnę aktywność tam. Jeśli klikniecie w poniższe zdjęcie, to Was przeniesie do strony.


3. Tak samo zapraszam na Twittera, gdzie jestem częściej, aby dodać jakieś randomowe rzeczy. 
User: @mysliwylatujace


4.  Przypominam też o moim Instagramie. Tam jestem najbardziej aktywna, daję aktualizacji tego, co czytam i krótkie opinie o książkach. Jestem też otwarta na dyskusje o książkach, więc nie ma co się bać i można śmiało komentować. Tutaj akurat najnowszy wpis.


5. Skoro mowa o Instagramie — w przyszły weekend organizuję maraton czytelniczy, jak za dawnych czasów. Serdecznie zapraszam do udziału. Nie chodzi tutaj o ilość, ale po prostu o wspólne czytanie i szukanie czasu, aby poczytać. Do tego zawsze można podyskutować o książkach.