Witam się z Wami już jako licencjat (licencjatka?) chemii! W końcu się obroniłam, skończyłam pierwszy etap moich studiów i z niecierpliwością czekam, aż pójdę na magisterkę. Trochę się stęskniłam za normalnym trybem studiów, bo ten ostatni semestr był nieco inny, ale nie o tym dziś. Chcę zrobić zwykłe podsumowanie tych trzech miesięcy.

Co u mnie? 

Życzenia, aby było spokojnie, były marzeniem ściętej głowy. Nawet nie wiem, jak mogłam oczekiwać, że będę mieć spokój — praca licencjacka, konferencja i obrona. Kwiecień był jeszcze całkiem spokojny, ale chyba dlatego, że byłam zmęczona. W maju rozpoczęła się jazda bez trzymanki. Weszłam w tryb awaryjny — działałam na najwyższych obrotach, aby wszystko ogarnąć. Na szczęście nie byłam sama w tym. Ale czerwiec! Nasza konferencja, pisanie pracy licencjackiej, pierwsze wystąpienia na konferencji, ostatnie zaliczenia i jakieś wydarzenia z uczelni, w których brałam udział — pod koniec miesiąca, idąc na kolejną reprezentację uczelni, zadałam sobie pytanie: DLACZEGO JA TO SOBIE ROBIĘ?. Jednocześnie to jest tak cholernie satysfakcjonujące, że jest po prostu warto. 
Ogólnie czytałam jakoś dużo, starałam się słuchać audiobooków, ale jakoś nie szło mi to. Za to stres odreagowywałam zakupami książkowymi... Od końca maja kupiłam 8 książek, do tego 3 książki czekają na recenzje. Będzie intensywnie w najbliższym czasie. 
A życie osobiste? O dziwo, miałam je. Dużo czasu spędziłam z przyjaciółmi — głównie dlatego, że z większością działałam na konferencji i w różnych wydarzeniach. Ale nie tylko! Dla rodziny, chłopaka i przyjaciół spoza uczelni również starałam się znaleźć czas. Ba! Nawet zorganizowałam ognisko.

Książki 

Przeczytałam 21 książek, czyli jest to bardzo ładny wynik, biorąc pod uwagę, ile ja zrobiłam. Najmniej ochoty na czytanie miałam w czerwcu, ale ja po prostu nie miałam głowy do niczego innego niż obowiązki. Szczególnie że wisiały nade mną widma nienapisanych recenzji. Gdy czułam, że mogę poczytać więcej, to czytałam książkę za książką. 
Większość książek, które preczytałam, to były bardzo dobre książki. Były 3 książki, która uważam za 10/10, ale też były inne, o których chętnie bym napisała, ale jednak nie wyróżniły się aż tak. Słabych książek nie było wiele, ale jednak się zdarzyły.

Co polecam?

1. Cieszę się, że moja mama umarła Jennette McCurdy — dalej podtrzymuję, że jest to książka, o której ciężko mówić. To biografia gwiazdy "iCarly", która ukazuje kulisy życia dziewczyny, Jej problemy rodzinne, relacje z matką, która była bardzo toksyczna. Jest to książka mocna, poruszająca i zdecydowanie dająca do myślenia. Łzy cisną się same do oczu w losowych momentach. Żadnego dziecka nie powinno to spotkać. 
2. Królestwo złowrogich Kerri Maniscalco — jakie to świetne! Kocham, kiedy trylogie kończą się w taki sposób. Świat, fabuła — totalnie w moim guście. A w dodatku autorka wywraca wszystko do góry nogami i dzieje się dużo! Ta część nadaje również innego wydźwięku całej serii, sprawiając, że jest to piękna historia o miłości po prostu. Aż mam ochotę przeczytać to znowu, mimo że nie tak dawno to czytałam!
3. Ballada o złamanym sercu Stephanie Garber — kolejna emocjonująca książka! Im dalej, tym poziom emocji wzrasta, aby na samym końcu wystrzelić poza skalę. Miałam po niej kaca książkowego, a silne wrażenia i wiele znaków zapytania pozostało do tej pory.


Czego nie polecam?

1. Coffee & Cigarettes Julia Kubicka — autorka przewijała mi się gdzieś na Twitterze i zdecydowałam się coś od niej przeczytać. No dobra, przesłuchać, bo wybrałam formę audiobooka i jedynie dzięki temu to skończyłam. Ta książka jest tak nudna, bez polotu i, najzwyklej w świecie, nieciekawa. Fabuła nijaka, bohaterowie nijacy — główna bohaterka ma być tą dziewczyną "inną niż wszystkie" i niezrozumianą przez świat, a głównych bohater to dobry chłopak, który nie chce być tym złym, ale życie go do tego zmusza. Między nimi nie było żadnej chemii. Dosłownie książka nie wywoływała we mnie żadnych emocji, nawet jakiejś większej irytacji. Może troszkę, ale nie jakoś bardzo. 
2. Love on the brain Ali Hazelwood — stwierdzenie, że się zawiodłam to trochę za dużo, ale ta książka do mnie nie trafiła. Miło spędziłam przy niej czas, ale jednak nie czuję jej zupełnie i nie polecam, bo uważam za toksyczny stosunek głównych bohaterów do siebie. Szczególnie Leviego do Bee — nie jest to romantyczne, a bardzo niezdrowie i niepokojące. Dodatkowo zakończenie jest tak mocne, że aż słabe. Ma szokować, a jedynie wywołało u mnie zmarszczenie brwi i dezaprobatę. 
3. Rodzina Monet Weronika Anna Marczak — im więcej czasu mija od przeczytania tej książki, tym ja mam coraz gorsze zdanie. Przede wszystkim dostrzegam, że to, że się wciągnęłam i całkiem przyjemnie spędziłam czas, to nie jest wszystko, co się liczy w książkach. Po pół roku od przeczytania pierwszej części i trzech miesiącach od przeczytania drugiej, kiedy coraz to nowe tomy tej serii wyskakiwały mi niemalże z lodówki, uważam tę serię za najzwyklej w świecie słabą. Nie jest dostosowana do wydania w formie papierowej, nie ma jakiejś ciągłości w fabule. Jest najzwyklej w świecie słabo napisana. Część wątków pojawia się, a potem nie jest kontynuowana, a akcja biegnie, jak gdyby nigdy. Do tego ukazane są toksyczne relacje między Hailie i jej braćmi oraz pełno podwójnych standardów. Im dłużej jej popularność się utrzymuje, tym ja bardziej nie rozumiem dlaczego.

Porzucone

 Lucy Yi nie jest romantyczką Lauren Ho — jedyna książka w tym roku, jakiej nie byłam w stanie dokończyć. Słuchałam jej jako audiobooka i po prostu jest to dla mnie książka nieciekawa, nieinteresująca i jakoś bez polotu, mimo że porusza naprawdę trudny temat, jakim jest strata dziecka i ciąża. Nie przeszkadza mi wątek, że główni bohaterowie poznają się, aby tylko mieć ze sobą dziecko. Jakoś drażni mnie główna bohaterka i jej były narzeczony. Ich zachowanie uważam za infantylne. Nie byłam w stanie skończyć tego słuchać. 

Filmy

Powróciłam do oglądania filmów i całkiem sporo ich obejrzałam. W dużej mierze były to filmy młodzieżowe albo takie, której już widziałam. Biorąc pod uwagę, że piszę to w połowie lipca, to też nieco mi się miesza, co kiedy obejrzałam, bo nie spisywałam tego aż tak dokładnie, jak się okazało. 

Co polecam?

1. Zabójcze wesele — kontynuacja, która utrzymuje poziom. Humor mi się podoba, a sama zagadka i zmagania bohaterów są ciekawe. Bohaterów da radę lubić, nie irytowali mnie, więc jest dobrze.
2. Uciekające królowe — to jest tak dziwny film, że aż go Wam polecę! Poczucie humoru jest przedziwne, jest zupełnie odjechane i nie do końca moje, ale podobało mi się. Oglądało się to naprawdę przyjemnie.
3. Avatar: Istota wody — brawo ja! Nie spisałam filmów i bym zapomniała o Avatarze. JAKIE TO BYŁO PIĘKNE! Ten filmy jest przepiękny po prostu i zachwycający. Na tyle, że jestem w stanie wybaczyć to, że trwa 3 godziny. Fabularnie też jest ciekawie, chociaż wydaje mi się, że wypada trochę gorzej niż pierwsza część.

Czego nie polecam?

Zróbmy zemstę — jakoś nie przypadło mi to gustu. Przez zachowanie głównych bohaterek i ich intencje nie oglądało mi się tego przyjemnie. Liczyłam na to, że to będzie inaczej wyglądało. Nie będzie takiej podłości. 

Seriale

Wydawało mi się, że nie oglądałam aż tak dużo seriali. Patrząc na moje TVTime oglądałam całkiem sporo — w kwietniu 80 odcinków, w maju 66, a w czerwcu 100. Z czego w czerwcu zaczęłam ponownie oglądać Brooklyn 9-9, które jest moim ulubionym serialem. Również obejrzałam całą Hannę Montanę. 

Co polecam?

1. Dobre miejsce — jaki to był dobry serial! Wciągnęłam się, oglądałam odcinek za odcinek. Nie mogłam się oderwać. To jeden z tych seriali, który na pewno zostanie ze mną na dłużej. Podoba mi się taka wizja tego, co jest po śmierci. Zostało to ukazane naprawdę interesująca, zbudowano ku temu podstawy, a jednocześnie zachowano lekkość i odpowiednią dozę humoru.
2. Stranger things — obejrzałam dwa sezony i jakoś nie potrafię wrócić, aby dokończyć drugą połowę. Nie spodziewałam się, że ten serial będzie aż taki dobry. Bardzo mi się podoba ten zamysł na świat, który składa się z dwóch stron, a po drugiej stronie są potwory. Polubiłam bohaterów i naprawdę przeżywałam to, co się dzieje na ekranie.

Kosmetyki 

Przyznam się szczerze, że nie tylko książek nakupowałam. Jakoś moje zbiory kosmetyków, zwłaszcza do włosów, też się powiększyły. Nie mam pojęcia, jak to się stało, ale się stało. Jestem teraz na etapie zużywania tego, co mam, ale trochę się z tym zejdzie. Część kosmetyków jest na tyle przetestowana, że mogę o nich napisać, a o część dopiero wyrabiam sobie zdanie. 

1. Bielenda Nawilżająca maseczka prebiotyczna — to jest jakiś gamechanger! Największa zaleta — można nałożyć na noc i zmyć rano. Działanie jest rewelacyjne. Świetnie nawilża, buzia rano jest  nawilżona. Nie zapychała mnie. Jak dla mnie idealna do stosowania przed jakimiś większymi okazjami. 
2. Bielenda Profesional Proactive Face cream SPF50 - produkt treściwy, gęsty, ale bardzo przyjemny w użyciu. Nie bieli, nie zapycha i szybko się wchłania. Opakowanie typu airless oraz pojemność 100 ml to kolejne plusy. Pewnie kupię ponownie, jeśli znajdę na promocji, bo to SPF, którego najlepiej mi się używa. 

Z czego jestem dumna?

Przede wszystkim z organizacji Konferencji Kosmetycznej Sun Beuaty — udało się! Było to cholernie ciężkie przedsięwzięcie, pełne trudności i różnych przeszkód, ale dałyśmy radę. Oby w przyszłym roku było lżej. 
Druga rzecz, to bardziej zadowolenie niż duma, ale wyjazd do Poznania był super! Bez presji, dużo dobrego jedzenia i ładne widoki. To było tak fajne miasto do chodzenia! Idealnie na spacery. I było też dużo zieleni. Nawet gruz w centrum nie przeszkadzał. 

4 komentarze:

  1. Podziwiam to, że mimo natłoku zajęć potrafisz znaleźć na wszystko czas. Pierwszą z prezentowanych książek mam w planach przeczytać.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dużo książek udało ci się przeczytać. Brawo. Masz z czego być dumna.

    OdpowiedzUsuń

Podoba Ci się post? Daj znać w komentarzu!
Chcesz więcej? Zaobserwuj!
Bardzo dziękuję!