Nie tylko do włosów! - Hairy Tale Cosmetic. Peeling, wcierka, kuracja laminująca




Cześć!

Dziś recenzja inna niż zwykle, bo dotyczy kosmetyków do włosów. Włosing mój konik, uwielbiam dbać o włosy, a Hairy Tale Cosmetics to marka, której byłam ciekawa od ponad roku. Szampony, odżywki do włosów i zdjęcia efektów, szczególnie podbitego skrętu bardzo mnie do siebie zachęciły. Zamówienie pierwszych kosmetyków zajęło mi trochę czasu, bo nie ukrywajmy,  nie są to rzeczy najtańsze, a ja sama musiałam się dobrze zastanowić, czy będą to rzeczy, których będę używać i czy odpowiedzą na moje potrzeby. Wybór produktów poprzedzało aktywne śledzenie profilu marki, czytanie o ich produktach, jak powstają (moje chemiczne serce jest tym zachwycone) i jak mają działać. Produkty odebrałam na koniec stycznia tego i od tamtej pory ich używam regularnie, dlatego wreszcie zdecydowałam się, aby opublikować o nich opinie.

Co warto wiedzieć o Hairy Tale Cosmetics?

HairyTale Cosmetics to marka, która powstała na koniec 2019 roku. Założona przez Agnieszkę Niedziałek, która od lat popularyzuje wiedzę o włosingu. Produkty są specyficzne, odpowiadają na konkretne potrzeby, ich składy są unikalne, ale jednocześnie są to kosmetyki, które można nazwać uniwersalnymi i wielozadaniowymi. W teorii dedykowane włosom i skórze głowy, a w praktyce jeden produkt może być wykorzystywany na różne sposoby.

Jak produkty wybrałam?

Peeling chelatujący Squeaky to produkt, dla którego złożyłam zamówienie. Jakoś w tamtym okresie zaczęłam mieć większe problemy ze skórą głowy – swędzenie, łuszczenie, a także twarda woda, a czasem tak chlorowana, jakbym była na basenie. Do tego przeczytałam, że ten peeling mogę stosować na ramiona i poradzi sobie z moim rogowaceniem okołomieszkowym. 

Zależało mi na zakupie jednej ze wcierek, bo zapuszczam włosy i jednocześnie, żeby działała na dobrze na moją skórę głowy. Był to dla mnie najtrudniejszy wybór, bo wahałam się między Grasshopperem a Wasabi. Do Grasshoppera przekonało mnie to, że wykazuje działanie w pięciu aspektach - zapuszczanie włosów, brak objętości, przetłuszczanie, suchość oraz może być stosowany do wrażliwej skóry głowy. Wcierka Wasabi nie wykazuje działania przeciwko przetłuszczaniu, dlatego jej nie wybrałam. 

Trzecim produktem jest Seal the Deal, czyli kuracja laminująca. Cóż… Nie ukrywam, że dorzuciłam to sobie, bo był to produkt limitowany. Spoiler do dalszej części wpisu. :D Na całe szczęście w tym momencie jest wprowadzony jako produkt sezonowy, bo nie wyobrażam sobie mojej pielęgnacji bez niego. 

Stan mojej skóry głowy i włosów – wtedy  

Koniecznie muszę wspomnieć, z czym te produkty musiały się zmierzyć. Mój stan skóry głowy w zimę się pogorszył – niby nic dziwnego, ale nie chodziło tutaj tylko przetłuszczanie się od czapki. Cóż, z dermatologiem nie było mi po drodze w tamtym czasie, jednak winowajcę tego stanu rzeczy znalazłam. Nie była to twarda woda ani chlor. Także nie było to spowodowane stresem, jak podejrzewałam, bo w okolicy sesji było gorzej. Po sesji lepiej, a potem znowu gorzej. Winowajcą okazał się szampon z Crazy Hair. Na początku wydawało mi się, że dobrze działa. Zupełnie nie skojarzyłam, że w domu używałam czegoś innego. Uświadomiłam sobie to na koniec kwietnia, kiedy przez dwa tygodnie go nie używałam, a gdy go użyłam, uderzył mnie chemiczny odór. Na początku zapach tego produktu, to była chemiczna jagoda, znośne, ale później był to dla mnie okropny smród, do którego się pewnie przyzwyczaiłam przez półtora miesiąca regularnego używania. Było to sporym utrudnieniem dla tych produktów.  Odkąd go przestałam używać, jest znaczna poprawa jej stanu.

Wzmożonego wypadania włosów nie zauważałam. 

Moje włosy się kręcą, jednak ciężko mi określić ich skręt. Najwięcej pasm jest o typie skrętu 2b i 2c, ale zdarzają się o pasma o skręcie bliskim 2a i 3a. Wszystko zależy. Jedyne, co jest pewne, że mocniejszy skręt mam gdzieś od żuchwy. Między czubkiem głowy a żuchwą są falowane. Ich porowatość jest średnia, w kierunku niskiej. Nie są podatne na prostowanie. Kręcą się, potrafią mieć skręt zdefiniowany (przy odpowiedniej stylizacji), jednak ciężko jest mi go utrzymać przez cały dzień. Są gładkie, rzadko się puszą.


Peeling kwasowy Squeaky Clean

Cena: 75 zł
Pojemność: 150 ml
PAO: 6 miesięcy
Wegański: Tak
Skład: Aqua, Panthenol, Arginine PCA, Tartaric Acid, Lactic Acid, Glycolic Acid, Maltodextrine, Shikimic Acid, Citric Acid, Xanthan Gum, Malpighia Glabra Fruit Juice, Glycerin, Inulin Lauryl Carbamate, Biosaccharide Gum-1, Sodium Levulinate, Potassium Sorbate, Trisodium Ethylenediamine Disuccinate, Sodium Hydroxide, Parfum, d-Limonene, Linalool, Citral.

Kwasowy peeling, który można stosować do skóry głowy i… twarzy. Raz użyłam go na ramiona, ale więcej tego nie powtórzyłam z braku czasu.  Jest dość lejący się, łatwo można go wydobyć z opakowania. Jego naturalną właściwością jest to, że ciemnie po pewnym czasem i jego barwa zmienia się z żółtej na brązową. Jest on naprawdę mocny. Uważajcie latem, bo może fotouczulać. Jeśli wychodzicie na słońce po jego użyciu, koniecznie mocny SPF na twarz i ciało oraz zasłaniajcie przedziałek.

W jego składzie znajduje się kombinacja czterech kwasów: winowego, mlekowego, glikolowego i szikimowego. Bazą produktu jest arginina i pantenol, których zadaniem jest nawilżenie. W ten sposób peeling zachowuje mocne działanie złuszczające, ale nie podrażnia skóry głowy, gdy jest stosowany zgodnie z zaleceniami producenta.

Użycie 

Peelingu stosowałam raz na tydzień albo dwa w zależności od potrzeb. W moim przypadku optymalnym czasem było trzymanie go przez 8 minut na głowie. Następnie zmywałam go, myłam dwa razy delikatnym, nawilżającym szamponem i na koniec używałam Grasshopppera. Raz przetrzymałam ten peeling nieco dłużej i miałam lekko podrażnioną skórę, co nie trwało długo.
Na twarz nakładałam go z podobną częstotliwością albo nieco rzadziej. Trzymam 5 minut. Zmywam pianką, tonik (czyli znowu Grasshopper) i krem z tołpy.
Na ramionach trzymałam go 10 minut, a następnie zmywałam ciepłą wodą i żelem.

Wydajność 

Ciężko jest mi ocenić zużycie tego produktu przez jego opakowanie. Wydaje mi się, że nie jest tak wydajny jak wcierka, którą stosowałam częściej. Mam wrażenie, że zostało go około 1/3 opakowania. Ostatnio używałam go jakoś w maju, a piszę to w połowie czerwca. Kiedy go zużyję — nie wiem, ale nie wykluczam, że może mi starczyć na dłużej niż zakładałam.

Efekty

Tutaj były bardzo dobrze widoczne, nawet gołym okiem. Bardzo dobrze radzi sobie złuszczaniem suchej skóry i nadbudowy produktów. On ją dosłownie rozpuszcza. Po jego użyciu czuć oczyszczenie i świeżość skóry głowy.
Na twarzy czuć podobnie. Widać gładkość, skóra po prostu oczyszczona. Ze zrogowaconą skórą na moich ramionach poradził sobie również rewelacyjnie. 


Wcierka Grasshopper 

Cena: 75 zł
Pojemność: 100 ml
PAO: 6 miesięcy 
Wegański: TAK
Skład: Aqua, Saccharomyces Cerevisiae, Humulus Lupulus (Hop) Extract, Panthenol, Propanediol, Glycerin, Inulin Lauryl Carbamate, Gluconolactone, Sodium Levulinate, Potassium Sorbate.

Demon wydajności! Dosłownie. Produkt, który może być stosowany jako wcierka do włosów, ale także tonik do skóry twarzy. Wcierka ma za zadanie regulować skórę głowy i nawilżać, a także przewdziałać nadmiernu wypadniu włosów. W przypadku stosowania tej wcierki jako toni do twarzy, najlepiej sprawdzi się cerze mieszanej, ale moja cera normalna też jest zadowolona. 
Jednym z najważniejszych składników aktywnych jest lupeina, która znajduje się w ekstrakcie z chmielu. Ma działanie bakteriobójcze w stosunku do bakterii gram dodatnich i gram ujemnych, dzięki czemu warto ją stosować przy problemach z łupież. Z kolei ekstrakt z drożdży zawiera aminokwasy o właściwościach nawilżających, polipeptydy oraz witaminy i mikroelementy, który wywierają pozytywny wpływ na stan skóry głowy.  
Wcierka jest w masywnym, szklanym opakowaniu, które ciężko jest zbić. 

Użycie

W zależności od tego ile byłam w domu, to używałam jej od dwóch do czterech, czy nawet pięciu razy w tygodniu jako wcierki i codziennie jako tonik do twarzy. Później, gdy w domu byłam tylko na weekendy, miałam wrażenie, że tego produktu nie ubywało.
Jako wcierki używałam tego produktu po myciu skóry głowy, tak jak zaleca producent, oraz na suchą skórę głowy. W obydwu przypadkach nie obciążała włosów, nie było wrażenie, jakby włosy były nieświeże. W moim przypadku na całą głowę stosuję ok. 6-7 psiknięć.
Jako toniku psikam trzy razy na twarz i wystarcza. Ostatnio nieco więcej, bo zależy mi, żeby zużyć ten produkt. 

Wydajność

Jak wspominałam, ten produkt jest niezwykle wydajny. W lutym, kiedy była to moja „główna” wcierka i tonik, ciężko mi dostrzec, że ją zużywam. Gdzieś na początku marca zauważyłam, że zużyłam około 1/6 pojemności. Póżniej gdy patrzyłam, to właśnie taką ilość zużywałam w ciągu miesiąca. PAO tego produktu to 6 miesięcy, więc uważam to za dobry wynik i cały produkt zostanie zużyty przed końcem tego czasu. 

Efekty 

Pierwsze efekty ciężko mi było jednoznacznie ocenić, bo to, co ta wcierka koiła, ten nieszczęsny szampon od nowa rujnował. Do tego nie jest to jedyna wcierka, którą stosuję na porost włosów. Zdecydowanie wydłuża świeżość włosów i zauważalnie reguluje wydzielanie łoju. W zimę myłam włosy co dwa dni, ale gdybym zdecydowała się być co trzeci dzień, nie byłoby tragedii. Obecnie mogę myć włosy co 3/4 dni.
Grasshopper świetnie się sprawdzał po kwasowym peelingu. Stosowałam to z obawy, że peeling mógł być za mocny i chciałam od razu łagodzić skórę głowy. Przy moim standardowym stosowaniu tego peelingu, nie odczułam żadnych nieprzyjemności. Nie wiem w jakim stopniu, to zasługa tego produktu.
W porównaniu z grudniem cały czas mam wysyp nowych włosów. Moje baby hairy rosną jak szalone i co chwilę widzę, że pojawia się nowa tura. Tutaj myślę, że to połączenie dwóch wcierek (Hairy Tale Cosmetics i Sattvy) z peelingiem pozwoliło na ich wzrost, a przede wszystkim jest to zasługa regularności we wcieraniu i masażu skóry głowy. 
Wcierka naprawdę dobrze daje sobie radę z łagodzeniem skóry głowy i jej nawilżaniem. Można to odczuć przy regularnym użyciu. Szybko się wchłania w skórę głowy. 


Kuracja laminująca Seal the Deal 

Cena: 65 zł
Pojemność: 50 ml
PAO: 6 miesięcy 
Wegański: NIE
Skład:  Aqua, Collagen, Coco Caprylate/Caprate, Lactic Acid, Avocado Oil Aminopropanediol Esters, Grapeseed Oil Aminopropanediol Esters, Raspberry Seed Oil/Tocopherol Succinate Aminopropanediol Esters, Sodium Hyaluronate, Phenoxyethanol, Benzoic Acid, Hydroacetic Acid, Citronellol, Geraniol, Hexyl Cinnamal, Hydroxycitronellal, Parfum.

Seal the Deal (foczka) to produkt sezonowy, ponieważ w jego składzie znajdują się ceramidy, kolagen oraz kwas hialuronowy z rybich skór. Rybie skóry to produkt, który jest odpadem w przemyśle spożywczym i sprzedawany jest wyłącznie raz w roku w sezonie. Jego powrót do sklepu marki jest planowany na jesień.
Produkt jest w opakowaniu typu air less z białego plastiku, dlatego nie widać jego zużycia. Ma konsystencję glutka, która upłynnia się i traci swoje właściwości w temperaturze powyżej 25 stopni, dlatego latem producent zaleca trzymać produkt w lodówce. Ma specyficzny zapach – białkowy, rybi. Różnie jest określany. Mnie akurat pachnie takim jeziorem, ale nie jest to dla mnie w żaden sposób nieprzyjemne. 

To tak wielofunkcyjny produkt, że muszę się posłużyć grafiką ze Instagrama marki. 

Użycie 

Sama stosowałam ten produkt jako:

    • kurację laminująca,

    • żel lub BS do stylizacji włosów, 

    • do reanimacji skrętu,

    •  na skórę głowy dla nawilżenia i odżywienia,

    • serum na twarz.

Zależnie od sposobu użycia, stosowałam od 0,5 do 2 pompek produktu. Dwie pompki stosowałam wyłącznie do laminacji włosów. Najczęściej na włosy i twarz nakładałam jedną pompę produktu i było to wystarczające. 

Stosowałam różnie. Czasem raz w tygodniu na włosy, czasem dwa, a innym razem raz na dwa tygodnie. Na skórę głowy nakładałam nieregularnie, chyba średnio wychodziło dwa razy w miesiące. Na twarz nieco częściej, ale również nieregularnie.

Wydajność:

Ze względu na typ opakowania nie jest w stanie określić zużycia. Starałam się używać go maksymalnie oszczędnie, bo chcę go używać jak najdłużej i być może świadomie oleję PAO.
Jest to produkt, który daje maksymalnie dobre efekty przy minimalnej ilości produktu. Do tego stosowałam na kilka różnych sposobów, w różnych kombinacjach i z różną częstotliwością. W niektórych myciach nakładałam go skórę głowy, twarz i włosy. Te fakty utwierdzają mnie w przekonaniu, że jest to produkt wydajny.

Efekty:

Nic, ale to NIC tak nie podbija i definiuje skrętu jak Seal the Deal. Po jego użyciu zawsze mam bardzo ładne ruloniki i drobniejsze loki, co ciężko mi osiągnąć używając innych produktów.
Oprócz tego włosy są miękkie, gładkie, lśniące i mięsiste, czyli same zalety.
Skórę głowy nawilża, niweluje uczucie ściągnięcia. Nie miałam również żadnych nieprzyjemności po jego użyciu, takich jak swędzenie czy łupież.
Seal the deal dzięki zawartości ceramidów sprawił, że nie mam w tym momencie żadnych rozdwojonych końcówek. Ostatnio włosy podcinałam na początku grudnia, więc od tego czasu minęło ponad pół roku. Zwykle po około czterech miesiącach pojawiały się u mnie pierwsze rozdwojenia.
Bardzo fajnie odżywia też skórę twarzy. Raczej polecam stosować to doraźnie, jako taki mocniejszy kop odżywienia. Ja stosowałam to właśnie w takim celu, gdy czułam, że twarz potrzebuje czegoś więcej. Efekt to po prostu widocznie nawilżona skóra, nieco bardziej sprężysta. Od razu po jego nałożeniu używałam kremu.


Krótko mówiąc - kosmetyki Hairy Tale Cosmetics to produkty, które są przemyślane, stosunek wydajności do ceny jest w moim odczuciu bardzo dobry. Ich niewątpliwą zaletą jest to, że są wielozadaniowe. Na pewno będę wracać do peelingu i foczki. Będę chciała przetestować jeszcze wcierkę Wasabi, żel Lemur Lemon i sera olejowe. 

Komentarze

  1. Co do produktów ujędrniajacych: Też się nad tym zastanawiałam. Faktem jest, że ów specyfik rzeczywiście ma składniki, które faktycznie mają działać ujędrniająco. Ale czy rzeczywiście to jest to, czy po prostu regularne stosowanie plus sam masaż...? Hmm... nie wiem. Dlatego ciężko mi się wypowiedzieć co do samego ujędrniania poza lepiej napiętą skórą. Na pewno przebarwienia na dekolcie, które miałam długo teraz znikły odkąd zaczęłam używać tego produktu, a wcześniej nie pomagały nawet maści z apteki.

    A propos, podobne przemyślenia mam właśnie z wcierkami do włosów. Też mnie zastanawia na ile działa produkt, a na ile samo polepszanie krążenia poprzez masaż. No bo prawdę mówiąc nikt by nie siedział i nie masował skóry głowy, gdyby czegoś przy tym w nią nie wcierał. I to samo się ma właśnie do tego biustu. Zapewne żadna z nas nie siedzi i nie wykonuje sobie masażu piersi bez niczego tylko ot tak po prostu.
    Hmm... czyżby zatem wystarczył najprostszy olejek byleby tylko coś wmasować ? :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też tak myślę, dlatego wcierki wybieram pod kątem innego działania na skórę głowy. :D Z olejem na skórę głowy jest trochę pierdzielenia przy zmywaniu i ciężko jest go domyć. :D
      Jak się wkręciłam we wcieranie, to potrafię podczas oglądania czegoś siedzieć z rękami we włosach i namiętnie masować.

      Usuń
  2. Dobrze że się sprawdziły- cena nie jest mała, a szkoda by było kasę wydać na jakiś badziew :)
    Włosomaniaczkom, można jednak zaufać :)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się. Cieszę się, że też są wydajne i jestem w stanie zużyć w okresie ich ważności.

      Usuń
  3. masz urocze loczki:) mam ochotę na te mazidła, moje włosy mają tendencje do falowania, ale przy małej obecnie czasu na sowitą pielęgnację brak...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :)
      Pielęgnacja nie musi być sowita! W moim przypadku pielęgnacja, jeśli chodzi o etapy, jest minimalna. Odżywki na ogół zostawiam bez spłukiwania. Jedynie humektantowe zmywam i nakładam emolientowy BS.

      Usuń
  4. Witam serdecznie ♡
    Produkty wyglądają ciekawie - muszę przyznać, że pierwszy raz o nich czytam. Chodź lubię dbać o włosy, ciało itd. to jednak na kosmetykach i markach nie znam się zbyt dobrze :) Ciekawa jestem, jak produkty sprawdziłyby się na mojej skórze. Chyba nie pozostaje mi nic innego, jak tylko spróbować :) Świetny wpis!
    Pozdrawiam cieplutko ♡

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To produkty specyficzne, więc warto uważnie dobierać je do swoich potrzeb.

      Usuń

Prześlij komentarz

Podoba Ci się post? Daj znać w komentarzu!
Chcesz więcej? Zaobserwuj!
Bardzo dziękuję!