Studia Semestr #3 - połowa już za mną


 


Hejo! 

Tydzień temu napisałam ostatnie zaliczenie w sesji, dziś oficjalnie rozpoczyna mi się przerwa śródsemestralna, więc to dobry dzień, aby w pełni pożegnać ten semestr. Wszystko zdane, oceny na poziomie wyższym niż zadowalający. Chcę się po prostu pogłaskać po głowie, powiedzieć, że osiągnęłam to i zrobiłam tyle, ile dałam radę.  Wciąż chciałabym pogodzić pisanie na bloga ze studiami, ale jeszcze nie jestem w stanie. 


Ogólne odczucia 

Studiuję chemię, specjalność chemia środków bioaktywnych i kosmetyków, a także robię specjalizację nauczycielską. Zajęcia miałam prowadzone w trybie hybrydowym — wykłady i język angielski zdalnie, a laboratoria i konwersatoria (czyli ćwiczenia) stacjonarnie. W praktyce miałam poniedziałki i piątki w domu, na zdalnych zajęciach. Szczęśliwie się trafiło, że żadnych chemicznych laboratoriów nie miałam zdalne. Jeśli przechodziło się na zdalne to tylko 2 dni przed świętami i jeden dzień przed sesją. 
Sam plan był średni i poplątany, mogło być lepiej, ale w ostateczności i tak nie było tragicznie. Część zajęć dochodziła w trakcie semestru, część odchodziła, inne były co 2 tygodnie, więc takie bardziej intensywnie może były 3 tygodnie (w ciągu 1,5 miesiąca), gdy miałam jedne laboratoria do wieczora. Organizacyjnie było nieco chaotycznie, ale nie było najgorzej. Najbardziej irytująca była zmiana godzin zajęć przez jedną prowadzącą, gdy nam to nie bardzo pasowało. 
Semestr oceniam po prostu dobrze. Były okresy bardziej męczące, gdy było więcej zaliczeń, głównie grudzień i styczeń, ale i tak wszystko było jakoś lżejsze, nawet pomimo cotygodniowych wejściówek z chemii organicznej.  Nauczyłam się w tym semestrze robienia notatek wcześniej niż w tym samym tygodniu co kolokwium, tak żeby na dwa dni przed kolokwium były gotowe. Wydaje mi się, że było mi lżej, bo były dwa długie weekend i przerwa świąteczna, która trwała 3 tygodnie. Za to w trakcie semestru letniego są 3 krótkie przerwy.


Przedmioty 

W tym semestrze doszła mi chemia organiczna i chemia fizyczna, a także kontynuowałam chemię analityczną. Do tego miałam toksykologię i zastosowanie informatyki w chemii. Z modułu nauczycielskiego doszły mi podstawy dydaktyki i podstawy dydaktyki chemii. 


Jak oceniam przedmioty? 

Chemii analitycznej nie mam już dalej w planie studiów. Z czego się cieszę. O ile w tamtym semestrze te zajęcia były dla mnie przyjemne, tak w tym jakoś mniej. To miareczkowanie zaczęło mnie po prostu nużyć. Na szczęście przestałam się stresować, a co jeśli nie wyjdzie — robię jeszcze jedną próbkę i tyle. Mój rekord to 6 próbek w jednej analizie, ale to były zajęcia, gdzie z góry miałyśmy powiedziane, że 5 to minimum. Kolokwia były wymagające, chociaż dopiero po ostatnim zrozumiałam, jak pisać odpowiedzi, żeby napisać je, jak najlepiej i wykorzystałam to na egzaminie.
Wykład były bardzo ciekawe, ze względu na charyzmatyczną prowadzącą, która swoim opowiadaniem potrafiła zainteresować. Najgorzej wypadły konwersatoria, które po prostu były nudne i można było lepiej zorganizować pracę na nich, czyli po prostu podawać zadania, które będą robione w trakcie zajęć. 


Chemia fizyczna podobała mi się najbardziej. Jest taka logiczna, całkiem łatwo wchodzi mi do głowy. Na laboratoriach ćwiczenia robiłyśmy w parach, czasem były trudniejsze, ale wiele z nich dość prostych. W większości robiło się przyjemnie, na całe szczęście sprzęt nam działał za każdym razem. Następnie robiło się sprawozdanie, bardzo często były proste napisania, jakaś tabelka, wykres i wnioski. Większość z nich można było zrobić w godzinę. Chyba najbardziej lubiłam w tych zajęciach to, że mogło nie być idealnie wykonane, ale zawsze wychodziło to, co powinno. 
Wykłady były zrozumiałe, dobrze się słuchało. Mój największy grzech to nierobienie notatek na nich. Konwersatoria też lubiłam, głównie to były zadania obliczeniowe, czyli coś co lubię. 



Do chemii organicznej mam ambiwalentny stosunek. Same zajęcia nie były porywające, laboratoria będę mieć w letnim semestrze. Materiału było bardzo dużo, na szczęście łączył się ze sobą i jakoś mi wchodził. Zwykle nie miałam problemu ze zrozumieniem mechanizmów reakcji, w niektórych tematach musiałam poświęcić więcej czasu. Na konwersatoriach zagadnienia były dobrze wyjaśnianie, za to z wykładów nie jestem zadowolona, trudno mi było z nich cokolwiek wyciągnąć. Do tego zaliczenie było koszmarne — zdałam, ale jakim kosztem! Wolałabym, żeby wykład był po prostu na zaliczenie, bez oceny, a ocena  z przedmiotu z tego semestru to ta z kolokwiów na konwersatoriach. W przyszłym semestrze będzie typowy egzamin, mam nadzieję, że stacjonarny i z pytaniami podobnymi do kolokwium.

Na toksykologii się trochę zawiodłam. Laboratoria, a dokładniej substancje, na których pracowaliśmy odbiegły od moich wyobrażeń. Same zajęcia były fajne. Często efekty analiz były po prostu ładne. Czasami coś nie wychodziło, ale raczej nie było źle. Wykład był po prostu ciekawy, było dużo interesujących informacji i trochę, które mogą się przydać w praktyce. 
Zastosowanie informatyki w chemii na początku wydawało mi się ciekawe, ale potem odkryłam, że to nie jest bajka dla mnie. Polegało głównie na programowaniu w Pascalu. 

Specjalizacja nauczycielska 

Z tych przedmiotów wyciągam wiele dla siebie, głównie pomagają mi samej się uczyć i opracowywać efektywne techniki nauki (nie pytajcie, sama na razie nie umiem ich nazwać). W tym semestrze było więcej o uczeniu innych, co przydaje mi się, kiedy pomagam komuś z chemii. 


Koło naukowe

Kilka razy wspominałam, że działam w kole naukowym i jestem w jego zarządzie. Ruszyliśmy z przytupem, spotkania dla nowych członków i potem gdzieś to utknęło. Semestr się rozkręcił, inne rzeczy również, potem sesja i nie zrealizowałyśmy wszystkiego, co zaplanowałyśmy. W kwestiach organizacyjnych też nie było dane nam zdobyć więcej doświadczeń. 
We wrześniu zrobiłyśmy pokazy na Lubelskim Festiwalu Nauki, gdzie pokazywałyśmy, jak robić mydełka, kremy do rąk oraz balsamy do ust. 
Na ten semestr w kole jest już więcej planów i więcej okazji do działania. Na początku znowu czekają nas sprawy organizacyjne, aż mnie ciarki przechodzą na samą myśl o nich.

Książka jak narkotyk - "Krew i popiół" Jennifer L. Armentrout





„Krew i popiół” zdominowała w ostatnich dwóch miesiącach Internet. Na miesiąc przed premierę dużo o niej mówiono. W styczniu, czyli w miesiącu premiery, została wybrana przez moich obserwatorów jako najgłośniejsza książka tego miesiąca, a w lutym wciąż się o niej mówi. Odkupiłam ją spontanicznie od jednej dziewczyny, którą obserwuję, bo gdy patrzyłam, jak ona to przeżywa, to zachciałam ją przeczytać, szczególnie że często mam inny gust niż ona. I co otrzymałam? Masochistyczną przyjemność z czytania tej książki i mieszane uczucia, co do niej. Taka dziwna książka w moich oczach, dlatego będzie nieco inna forma recenzji. Może przy niej zostanę lub będę wykorzystywać jej elementy.


Przed Wami najdłuższa recenzja, jaką znajdziecie na tym blogu.   




Tytuł: Krew i popiół
Autorka: Jennifer L. Armentrout
Wydawnictwo: You&YA
Data wydania: 12 stycznia 2022
Liczba stron: 510




Panna, wybrana przez bogów musi wieść życia z dala od innych, wiedzie życie w zamknięciu, pełne wielu ograniczeń. Nikt nie może zobaczyć jej twarzy, nie może się z nikim zaprzyjaźnić i musi być pod stałą ochroną. Musi być godna. Po prostu. Poppy łamie te zasady w ramach buntu, ale też chęci zaznania życia przed swoją Ascendencja. Jednak na zamku zaczyna być niebezpiecznie, ktoś próbuje ją porwać, dwóch jej strażników zginęło w dość krótkim czasie, a także wzrasta aktywność przeciwników króla i królowej. Nowym strażnikiem zostaje Hawke, którego już raz spotkała w trakcie swoich eskapad poza zamek.



W żadnej książce nie miałam aż tak rozdzielonej obiektywnej opinii od subiektywnej. Zwykle to się łączy lub po prostu nie czuję, że sama obiektywna opinia była mi potrzebna. To dla mnie takie „The Kissing Booth” wśród książek, a ten film to moje totalne guilty pleasure – wiem, że jest słaby, bohaterowie zachowują się głupio, wszystko można jakoś łatwo załatwić, ale i tak oglądam z zapartym tchem, wracam, co jakiś czas i przeżywam, że to jest takie głupie, wkurzające, infantylne i w tym wszystkim zajebiste! Tutaj może nie powiem „TAK! OMG TO JEST ZAJEBISTE”, ale jednak ma w sobie coś takiego, że mnie ta historia przyciągnęła do siebie i chcę wiedzieć, co będzie dalej. Jednocześnie widzę wady i kilka rzeczy wolałabym, żeby wyglądały inaczej.
Dlatego recenzja w trzech częściach – obiektywnej, subiektywnej i spoilerowej, aby móc się w pełni odnieść do książki.


Jest potencjał, ale są też wady

Pomysł na fabułę jest ciekawy – wybrana przez bogów, która się buntuje, intryga polityczna i przedarcie się buntowników do zamku. Świat też zapowiadał się interesująca – jakieś rasy, stworzenia i inne śmiertelnie niebezpieczne rzeczy, a do tego główna bohaterka z jakimś darem!
W ciągu pierwszych 100-150 stron autorka podrzuca nam kilka wątków, które splatają się ze sobą na sam koniec. Nie jest to moja ulubiona forma prowadzenia fabuły w książce, wolę gdy jest jakiś przewodni wątek, a poboczne się tak przeplatają, że gdzieś jeden się kończy, potem drugi zaczyna i kończy się w innym tomie. Wiecie, o co chodzi. Tutaj właśnie istnieje ten punkt, w którym wszystko się łączy i trochę zaczynają od tego wychodzić nowe wątki. Nie jest źle, dzięki temu końcówka wciąga, intryguje i mnie zachęciła do dalszego czytania.

Akcja nie rozwija się szybko. Coś się dzieje na początku, ale to bardziej pojedyncze zdarzenia, które przeplatają się z życiem Poppy. Są one ciekawe, ale mogą nużyć. Akcja rozkręca się gdzieś w połowie książki, a to co się wydarzyło na ostatnich 150-ciu stronach było niesamowite. Zmieniło wydźwięk wielu rzeczy, nie w każdym przypadku był on pozytywny, ale rozjaśniło sposób prowadzenia fabuły, wprowadziło dużo nowych informacji o świecie.  Połączyło kilka wcześniejszych wydarzeń w jedną całość, a przede wszystkim rzeczywiście mnie wciągnęło. 

Największą wadą jest dla mnie narracja. Narratorką jest główna bohaterka, ale o niebo lepiej sprawdziłaby się tutaj narracja trzecioosobowa. Przede wszystkim, początkowe opisy Poppy nic nie wnoszą. Część jest istotna dla fabuły, ale nie zwiększają świadomości na temat świata przedstawionego. Wszystko to dlatego, że Poppy sama niewiele wie. Trzymana pod kluczem, uczona, ale bardzo selektywnie. Narrator wszechwiedzący mógłby dużo naprawić, podając potrzebne informacje. Dopiero na końcu jest wyjaśnione, kim są Ascendenci, a to słowo przewija się przez cały czas, podobnie jak słowo sysuni. Około 350 strony jest pierwszy, dokładniejszy opis, akurat stworzenia, które było przerośniętym szczurem (XD bawi mnie to, że to serio był pierwszy naprawdę obrazowy opis i dużo wyjaśniający). Wcześniej są podawane informacje na temat Ascendentów, ale nie tłumaczą one dokładnie, kim jest ta rasa. O Atlantach czy Descendetach dowiadujemy się jeszcze mniej, właściwie tylko tyle, że to wrogowie i są niebezpieczni.

Podział świata bohaterów odnosi się nie tylko do ras, ale też łączy się ze statusem społecznym. W związku, z czym Ascendenci to rodzaj arystokracji. Oprócz nich są strażnicy, którzy są zwykłymi ludźmi i im służą, kapłani i po prostu ludzie, którzy są biedni. To bardzo patriarchalne społeczeństwo w dodatku w połączeniu z sadystycznym władcą. Warto mieć to na uwadze, kiedy będzie się wybierało tę książkę.


Bohaterowie i relacje

Pisanie o bohaterach nigdy nie jest moją ulubioną częścią recenzji, zwykle jest dla mnie najtrudniejsza, a tutaj jakoś szczególnie. Przede wszystkim najważniejsi bohaterowie to Hawke oraz Poppy.
Co robi Poppy i kim ona jest, to już wiemy. Jako narratorka jest kiepska, bo sama niewiele wie o świecie. Momentami zachowuje się głupiutko i nie dostrzega oczywistych rzeczy, ale w końcu na to wpada. Nie umiem jej określić jako silnej kobiecej postaci. W moim odczuciu nie jest taka przez większość książki. Faktycznie bierze udział w walkach i chce pomagać, ale jednocześnie jest w swojej roli jako wybrana przez bogów, co ją ogranicza. Później zaczyna uświadamiać sobie swoją przemianę, to skąd brały się jej reakcje, ale także swoje słabości. Dopiero wtedy, ze wzrostem tej świadomości, zaczyna mieć predyspozycje do silnej postaci kobiecej.

Hawke z kolei na początku wydawał mi się bohaterem, który znalazł się w złej książce. Poważnie, skojarzył mi się z popularnym sportowcem z high school, który ma świadomość, że wszystkie dziewczyny na niego lecą i to wykorzystuje. W środku zaczęłam zmieniać o nim zdanie, bo był zabawny, ale tak naprawdę doceniłam jego kreację na sam koniec. Powód wyjaśnię w ostatniej, spoilerowej części recenzji.
Z pozostałych bohaterów doceniam jedynie Viktera, głównie ze względu na jego relację z Poppy. Vikter jest strażnikiem, ale jednocześnie traktuje ją jak swoją córkę. Bardzo dobrze wygląda to na tle całej książki, ten bohater jest potrzebnym głosem rozsądku w tej książce.


Relacji pomiędzy Poppy a Hawkem nie jestem w stanie nazwać relacją miłosną. Podobnie ciężko mi to wsadzić w ramy typowego love – hate. Głównie przez zakończenie, które zupełnie zmieniło wydźwięk całości. Generalnie nie rozumiem romantyzowania jej, o czym szerzej napiszę później, ale reakcja Poppy i uczucia są dobrze napisane. Bohaterka ma po raz pierwszy do czynienia z mężczyzną, nie wie, jak wyglądają zdrowy związek, dlatego też podoba jej się to, w jaki sposób Hawke okazuje jej zainteresowanie. Szczególnie że wśród mężczyzn, z którymi miała do czynienia, wypada dość… Hm… Po prostu nie wykazuje sadystycznych skłonności wobec niej i nie czerpie widocznej satysfakcji ze znęcania się nad nią, ale okazuje swoje zainteresowanie, przekraczając jej granice, szczególnie na końcu. Nie jest to relacja, którą warto romantyzować i tego też nie rozumiem w odbiorze jej przez inne sposoby. Jednocześnie doceniam ją jako zabieg dla całej fabuły.






Książka jak narkotyk – zła i uzależnia. Tutaj oczywiście piszę żartobliwie, bo książka ma początek, który nie jest dobry, i koniec, który nie jest zły, jeśli chodzi o fabułę i budowę świata. I to tyle z bycia obiektywną.
Książka ma naprawdę niesamowity klimat. Pomimo tylu wad, jakoś mnie do siebie przekonała. Wiem już, że wrócę do niej za jakiś czas i przeczytam kolejne części, bo ta końcówka mnie dosłownie wciągnęła. Sama dobrze tego nie rozumiem.
Styl pisania mi się nie podobał – był dziwny. Sposób napisania opisów i dialogów nie współgrał ze sobą. Jednocześnie nie męczyło mnie, czytało się bardzo szybko (nawet 80 stron w pół godziny). Były sceny, które musiałam przeczytać ponownie, bo nie całkiem zrozumiałam, do czego doszło, jak do tego doszło i jakim cudem bohaterowie znaleźli się akurat tutaj. Mimo to i tak nie było to męczące dla mnie.
Nawet odczuwałam masochistyczną przyjemność z czytania tej książki. Inaczej tego nie nazwę, świadoma wad i różnych głupotek, polubiłam tę historię. Uważam, że można było ją lepiej napisać, zarówno pod względem technicznym, jak i pominąć pewne sceny i zachowania bohaterów. Mimo to ta książka mnie do siebie przekonałą, mimo schematów i mimo wad. Bohaterowie mają w sobie coś unikalnego, nawet jeśli ich nie polubiłam, a to wszystko, co mi mózg podsuwa, co może być dalej, zachęca mnie do czekania na kolejne część.
Niektóre dialogi były dla mnie naprawdę zabawne. Poczucie humoru akurat było bardzo proste, a to coś, co stoi na podium zaraz po absurdalnym poczuciu humoru i sarkastycznym. Tych kilka dialogów skojarzyło mi się z filmem „Zapomniana melodia” *klik* i (chyba) pierwszą sceną.
Oprócz tego było kilka naprawdę fajnych cytatów. Bohaterowie potrafili powiedzieć rzeczy, które naprawdę były sensowne. Ostatnio rzadko kiedy pojedyncze cytaty wzbudzają moje zainteresowanie, a w tej książce znalazłam dwie wypowiedzi, które naprawdę mi się podobają. 


Strach i odwaga często są jednym i tym samym. Robią z ciebie albo wojownika, albo tchórza. Jedyną różnicę stanowi osoba, która jest w środku. ~ Jennifer L. Armentrout "Krew i Popiół"


Śmierć jest jak stary przyjaciel, który przychodzi z wizytą, czasami wtedy, kiedy najmniej się jej spodziewasz, a czasami wtedy, kiedy na nią czekasz.Jennifer L. Armentrout "Krew i popiół"


W książce zabrakło mi mapy. Byłaby ona spoilerem, gdyby była pełna, ale można byłoby ją uciąć w odpowiednim miejscu i odpowiednio podpisać. Rozjaśniłoby to, chociaż geografię świata. Podobnie fajnie by było, gdyby znalazł się tutaj słowniczek, gdzie pokrótce wyjaśnione zostały nazwy własne, rytuały czy zwierzęta.
Ciężko mi tę książkę przyporządkować do określonego gatunku. Ma w sobie elementy fantastyki, romansu i erotyku, ale dla mnie za mało spełnia cech, aby było którymkolwiek z nich. Chyba najbliżej temu będzie do New Adult w świecie fantastycznym, ale też nie całkiem. Na pewno nie jest to książka młodzieżowa.

Nie jestem w stanie polecić tej książki każdemu. W sumie w ogóle ciężko w moim przypadku mówić o polecaniu tej książki. Radzę uważnie czytać recenzje, abyście dobrze wyłapali motywy, które tutaj się pojawiają, i czy one mogą Wam się spodobać. No i, nie polecam tego jednak poniżej 16-18 lat. Ciężko mi ustalić konkretną granicę, po prostu ta książka może zaszkodzić, gdy w kimś jeszcze nie rozwinęła się pewna dojrzałość, mam tutaj na myśli aspekt związkowy, aby wiedzieć, które z zachowań bohaterów są nieodpowiednie i nie należy ich romantyzować. Jednocześnie, nie wykluczam, że osobom dojrzałym może się po prostu nie spodobać przez te techniczne aspekty.


Sama planuję czytać kolejne części i kiedyś pewnie powrócę do tej książki, wzbogacona o to wszystko, co tutaj napisałam. Dalsza część zawiera spoilery – oznaczone kursywą. Spokojnie możesz opuścić następną część wpisy, jeśli nie chcesz ich poznać.






Nie umiem napisać o tej książce bez spoilerów. Głównie dlatego, że najważniejsze informacje są na końcu książki i wiążą się z relacją bohaterów i pewnym, problematycznym wydarzeniem na samym końcu książki.


Ugryzienie przez Atlanta/wypicie jego krwi, które powoduje natychmiastowe pożądanie – błagam… To zagranie godne parodii (gdzie wypadłoby nieźle) albo jakiegoś dziwnego filmu dla dorosłych. Tutaj wypada to tandetnie. Musiałam się zastanowić nad tą kwestią, bo najpierw uważałam, że to ryzykowny krok, ale jednak dochodzę do wniosku, że jest to po prostu tandetne.

Scena na śniegu
Nie mam pojęcia, jakie procesy myślowe zaszły w głowie autorki, aby tak poprowadzić fabułę, ale to naprawdę zły pomysł.
Problem w tej scenie jest taki, że Atlant wykorzystał swoje zdolności, aby wykorzystać Poppy.  Musiałam przeczytać tę scenę dwa razy, bo w pierwszej chwili myślałam, że on po prostu chce się posilić jej krwią, a to jednak nie o to chodziło.
Ogólnie to, jak została napisana ta scena i co do niej doprowadziło, jest pojebane. Po prostu. Nie będę bawić się w ładne słówka. 


Relację Hawke’a i Poppy doceniam jako intrygę. Hawke nie jest zwykłym strażnikiem, jego celem było omamienie Panny i porwanie jej, co wyszło zajebiście. Fabularnie jest to naprawdę świetny zabieg, jednak nie sprzyja romantyzowaniu tej relacji. Nie ma w niej wielu romantycznych rzecz – ona dla niego była celem, ale coś wyszło spod kontroli i można się domyśleć, że coś poczuł, ale wciąż ma swój cel. Ona z kolei pierwszy raz doznała jakiegoś zainteresowania ze strony mężczyzny, do tego świadomość, że to zakazane i chęć buntu – naprawdę, to nic romantycznego. Lubię dobrze napisane, toksyczne relacje w związkach, ale przez narrację pierwszoosobową jakoś zabrakło tutaj podkreślenia, że to złe. Poppy trochę czuje, że to złe, ale to nie jest tak zdefiniowane, jak być powinno. Ogromnym plusem jest to, że na końcu dostrzega, co się dzieje, nie podoba jej się to.
Z kolei Hawke. Napisałam, ze jego postać również doceniłam, a to dlatego, że przez większość książki przyjmował rolę strażnika, a w rzeczywistości był kimś innym. Dokładniej największym wrogiem w tej książce, czyli Księciem Casteelem. Genialny pomysł sam w sobie, bardzo mi się spodobał, a jednocześnie sprawił, że przestałam odbierać głównego bohatera jako aroganckiego kolesia z liceum. Stał się w moich oczach przebiegły i inteligentny, ale nie do szpiku kości zły. Widzę w nim, że ma jakieś jasne strony.


Przemyślenia recenzyjne - "Pani Siedmiu Bram" Maria Zdybska



 Hejo!

Dziś przychodzę z ostatnią książką, którą zamówiłam na czytampierwszy.pl. Obecnie portal jest zawieszony na czas nieokreślony, a książkę zamówiłam chyba w grudniu za punkty. Za recenzje tej książki nie dostanę punktów. :)
Sam styczeń miałam dość intensywny i trochę zaczynałam pisać, ale nie byłam w stanie tego kończyć, bo jednak dobra ma tylko 24 godziny i to trochę za mało. Za to dużo czytałam i słuchałam audiobooków, wróciła mi ochota na pisanie recenzji, więc zapraszam! Myślę, że w lutym wrzucę trochę więcej wpisów lub napiszę coś na zapas.

Tytuł: Pani Siedmiu Bram
Autorka: Maria Zdybska 
Wydawnictwo: Inanna
Data wydania: 12.11.2021 r.
Liczba stron: 299
Moja ocena: 8/10


Dziwna śmierć przyciąga uwagę Dantego — jednego z bogów, którzy żyją wśród ludzi. Niezwłocznie kontaktuje się z Inanną, boginią, której z pewnością ta sprawa będzie dotyczyć. Ktoś pragnie otworzyć Siedem Bram Irkalli, wzywając tym samym Inannę  do ich obrony, bo przecież ona jest jej panią.


„Pani Siedmiu Bram” to nie typ fantastyki, po który nie sięgam najczęściej. Króluje u mnie fantastyka młodzieżowa, ogólnie jakieś mocniej wykreowane światy, które znacznie bardziej odbiegają od znanego nam świata. Tutaj mamy dawnych bogów, którzy nie zniknęli i żyją wśród ludzi, mimo że ich kult dawno osłabł, łączą w sobie wiele kultur, a sama historia jest pełna symboli.

Czytając ją, przeszłam przez 3 fazy – fascynacja, a następnie chwilowe zwątpienie i zagubienie, a koniec ogromny zachwyt i zaskoczenie. To taki uproszczony podział, jak odebrałam fabułę i zdecydowanie nie powinniście się nim sugerować. Dlaczego? Jak napisałam, to książka pełna symboli, a oprócz tego niedopowiedzeń. W związku z czym każdy będzie odbierał ją zupełnie inaczej, ale również nie każdemu przypadnie do gustu. Można spokojnie czytać tę książkę, bez wgłębiania się w warstwę symboliczną, samą historię wtedy się zrozumie, ale tutaj własne rozmyślania czynią tę książkę wyjątkową.


Ale co z samą fabułą i akcją?

Fabuła jest ciekawa – dawna bogini, która nieco za bardzo wsiąkła w ludzki świat, musi ochronić swoje bramy przed zniszczeniem i wypuszczeniem Szeolitów oraz bardziej krwiożerczych stworzeń, które w chwilę zniszczą cały świat, a wszystko zaczyna się od dziwnych morderstw. Dobrze i spójnie poprowadzona, ale żadne zwroty akcji mnie nie uderzyły.

Dla mnie główną wadą jest tempo akcji. Przez to, że bohaterowie sami dobrze nie wiedzą, co się dzieje, kto za tym stoi, a do tego nie mają jak przewidzieć, gdzie będzie następny atak, akcja wydaje się biec dość wolno. Na szczęście nieco przyspieszają ją często zmiany lokalizacji bohaterów.


Bogowie w ludzkim świecie


Bohaterowie to większości bogowie, demony i inne pradawne istoty. Ludzie to bardziej postaci epizodyczne. Przez całą fabułę częściej przeplata się jeden człowiek, który pozornie nic do niej nie wnosi, ale gdy się głębiej zastanowiłam, to jednak ma to znaczenie i jest dość typowy motyw podczas omawiania mitologii – ludzie to tylko zabawki w rękach bogów.
Sam sposób ukazania bogów bardzo mi się spodobał. Są to istoty o podwójnej, często sprzecznej ze sobą naturze. Stąd też ich zachowania i reakcje nie zawsze są spójne ze sobą, potrafią zmienić nastrój w kilka chwil. W postaciach ludzkich odbierałabym to jako niespójność i irytowałoby mnie to, ale jako sposób ukazania bogów bardzo mi się podoba.
Bogowie, których poznajemy, tworzą ciekawy duet. Inanna, a jednocześnie Ereszkiegel, bogini miłości i wojny, tytułowa Pani Siedmiu Bram, która ma zadanie ochronić swoje bramy przed zniszczeniem i wypuszczeniem Szeolitów, którzy zniszczyliby ziemię. Dante, czyli dobrze znany z mitologii greckiej Hermes, bóg kłamców i złodziei (no i boski posłaniec, ale te dwie pierwsze postaci są jednak ważniejsze). Zdecydowanie ich natura sprzyja niedopowiedzeniom, które każdy może interpretować na własny sposób.


„Pani siedmiu bram” to książka, której odbiór jest bardzo osobisty. Ciężko mi przekazać jakieś obiektywne informacje, bo to książka, której odbiór jest bardziej subiektywny niż innych. Dla mnie była świetna, mogłam przy niej odkryć nowy sposób patrzenia na książki, skłoniła mnie do przemyśleń, które właściwie nic nie zmieniły w moim życiu. :D Po prostu lubię rozmyślać i lubię rzeczy, które skłaniają mnie do ciekawych przemyśleń. Jednocześnie nie umiem jej polecić ze słowami "Czytajcie wszyscy, bo jest genialna!". 
Raczej zastanówcie się, czy lubicie książki pełne symboli, niedosłowne, gdzie czy to celowe niedopowiedzenie, czy może jakaś niekonsekwencja w prowadzeniu fabuły. Chyba tylko jestem w stanie bez mrugnięcia okiem polecić ją maturzystom, bo porusza temat mitologii i motyw ukazywania bogów w literaturze, a także miejsca, gdzie trafiają ludzie po śmierci.