Wiosennie?
Hej!
Wiosna za oknami jest... Jest taka sobie. Raz się pojawi, raz zniknie i dowali śniegu. Wcale się nie troszczy o nasz wiosenny nastrój. A przynajmniej mój. Naprawdę mam szczerze dość zimna, deszczu, śniegu i tym podobnych. Wszystko fajne, ale w umiarze.
Lubię każdą porę roku, ale najbardziej lubię wiosnę. Jest wtedy idealnie. Wszystko jest idealnie zrównoważone, kiedy ta prawdziwa wiosna nadejdzie. Dla mnie najlepiej.
Jakieś stare zdjęcie, którego nigdy nigdzie nie publikowałam. Chyba stałam na palcach je robiąc, nie pamiętam dobrze. Jest wiosenne i oto chodzi. Nadaje klimatu i bardziej w tej chwili pasuje niż jakieś zimowe. Przecież zima się skończyła, no nie? To po co wraca? Niech sobie idzie. Nie potrzebuję już jej.
Jednak zima sama w sobie nie jest zła. Potrafię ją lubić, bo ma w sumie coś magicznego. Pokryte białym puchem drzewa, dachy, pola. Czy to nie jest piękne? Wadą jest tego tylko mróz i wiatr. Zdecydowanie nie
lubię wiatru, bo przeważnie przez to wydaje się, że jest zimniej.
Lubię, kiedy pada śnieg. Lubię bawić się w śniegu, chociaż rzadko mam
okazję. Naprawdę gdybym miała tej zimy okazję, ludzi, czas, to bym się
pobawiła. A może nie? Przecież byłoby za zimno na dworze, a zawsze jest
lepiej posiedzieć w cieple. Mało mi było marznięcia na przystanku?
I tak wolę wiosnę.
Taką prawdziwą. Z zielonymi drzewami, trawą, kwitnącymi kwiatami,
cienkimi kurtkami, a najlepiej ich całkowitym brakiem. I ta cudowna
lekkość towarzysząca całej wiośnie, nastrój się sam z siebie
pogodniejszy. Po prostu człowiek powraca do życia. Coś pięknego, cudowne
przeżycie. Do tego bezchmurne niebo i dużo słońca, ciepło, ale nie za
ciepło. Aż chce się wyjść na dwór. Pospacerować tu, pójść tam.
Wykorzystać energię, która nie wiadomo skąd się wzięła, bez
zastanowienia się, gdzie ona była przez całą zimę.
Lubię noc, ale nie lubię, gdy wracam do domu i jest ciemno, a ja mam jeszcze wiele do zrobienia. To demotywuje. Kiedy robię coś z obowiązku, wolę mieć dzień, jasność . Tak jest lepiej. Mniej mnie to męczy. Ale mimo to jakoś wieczorem mam więcej chęci, umysł mi lepiej pracuje, lżej mi się myśli, pisze. W tej chwili jest wieczór, a moje palce same odnajdują odpowiednie litery na klawiaturze. Nawet nie muszę się zastanawiać, co napisać. Wiem to po prostu i piszę. Jednocześnie mam w głowie, że chętnie bym zrobiła coś więcej. Napisała więcej niż jeden post, ale skąd pewność, że ten skończę? Może zabraknie mi czasu, bo jutro trzeba znowu iść do szkoły, a jeszcze powinnam powtórzyć słówka z niemieckiego. Może uznam, że już nie mam nic więcej w tej chwili do napisania i zabraknie po prostu słów? Może się zdarzyć, mimo że się na to nie zapowiada.
Mimo że lubię noc to wolę, gdy dzień jest dłuższy. Jest wtedy po prostu lżej.
Lubię też mieć przypływy natchnienia, tylko czemu są w najmniej odpowiednim momencie? Czemu nie mam ich, kiedy mam pod ręką coś do pisania albo gdy mam dużo czasu i spokojnie mogą coś napisać. Może i w tej chwili narzekam na coś na co nie mam wpływu, ale co z tego? Czasem trzeba, a w tej chwili jedynie to ze mnie wypływa. Po prostu lubię takie momenty, kiedy słowa same ze mnie płyną. Mimo że coś wylewam, to czuję się pełna, spełniona, trochę zadowolona z siebie. Przydatne. Chciałabym mieć na to więcej energii. Nie wykorzystywać jej tylko na rzeczy ważniejsze, na obowiązki, a pozostałego czasu na zbieranie sił na kolejne obowiązki. Może źle organizuje czas, bo mi nie starcza na wszystko. Mogłabym lepiej, mogłabym wielu rzeczy nie odwlekać maksymalnie w czasie. Czasem mam jakieś próby ogarnięcia się życiowo, zaczynam się systematyczniej uczyć, grzecznie odrabiam lekcje po szkole, ale przychodzi taki tydzień, gdzie już mnie to wszystko męczy i tylko leżę nic nie robiąc, co w sumie też męczy. Lubię mieć realne, zajmujące zajęcie. Trochę takie masło maślane, ale tak jest. Potrzebuję zajęcia, które zajmie i moje ciało, i mój umysł. Oba jednocześnie i jest idealnie. Może dlatego tak lubię pisać? Ręce mi chodzą, mózg myśli nieco więcej niż zwykle, a w dodatku wylewam coś z siebie. Same korzyści, czyż nie?
A teraz powracam do szarej codzienności. Nie opłaca mi się zawijać w kokon i czekać na wiosnę, więc jakoś będę egzystować do momentu aż nie będzie dobrze, ciepło i przyjemnie. Pozdrawiam wszystkich cieplutko!
Bardzo miła forma postu. Tak jak napisałaś czasem są takie dni gdy nie trzeba się zastanawiać co napiszesz tylko po prostu to robisz ;)
OdpowiedzUsuńJa kocham wiatr ale to też zależy od pory roku :D
W zimie lubię delikatny wiatr, taki delikatny żeby tylko raz za czas jakaś zaspa ze śniegu rozpłynęła się na moich oczach Według mnie pięknie to wygląda. Takie ruchome wydmy ze śniegu hahaha
Wiosną, latem i jesienią natomiast kocham silny i porywisty wiatr. Jesienią zwłaszcza kiedy przerzuca różnokolorowymi liśćmi <3
Dziękuję bardzo! Mialam mieszane uczucia dodając to, wiec ciesze sie, ze sie podoba. :D Chcialabym zaczac dodawac wiecej tego typu postów.
UsuńWiatr mi sie na ogol kojarzy z zimnem. Czesto psuje mi wlosy (nie lubie miec wlosow na twarzy), rzadko jest ciepły, delikatny i przyjemny. Nie lubie po prostu. Ma dla mnke wiecej wad niz zalet.
Jak to sama mi w komentarzu napisałaś - piszesz dla siebie i to tobie się powinno podobać :D
UsuńHaha fakt, ja mam krótkie włosy to mi wiatr nie psuje fryzury