Podsumowanie 2022



Cześć!

Jest to ostatnie podsumowanie, jakie w najbliższym czasie zobaczycie u mnie na blogu. Jest ono dość symboliczne, po prostu pozwala mi rozliczyć się z poprzednim rokiem i sprawdzić, co udało mi się osiągnąć i jak poradziłam sobie z realizacją moich celów. 


Jak wspominam 2022 rok?

Słowo, które najczęściej pojawiało się na blogu, niemalże w każdym podsumowaniu, to ciężko. I aż mi głupio pisać je po raz kolejny, ale tak. Było ciężko. Było dużo pracy. Było dużo wymagających rzeczy. 
Ale też było więcej czasu niż wcześniej. Mogłam więcej czytać. Mogłam więcej czasu z bliskimi spędzić. Mogłam więcej czasu mieć dla siebie. 
Robiłam wszystkiego po trochu, chciałam we wszystkim ważnych dla mnie sprawach być. I mimo wszystko, aby być wszędzie tam, gdzie chcę, to było męczące. Szczególnie w ostatnich trzech miesiącach tego roku, gdzie musiałam odpuszczać i nie dawać z siebie 100%. 


Moje cele — jak mi wyszła ich realizacja? 

Łącznie postawiłam sobie 11 celów, ale na blogu napisałam o 5. Ogólnie ich realizacja poszła mi dobrze. Nie każdy udało mi się zrealizować w takim stopniu, w jakim chciałam, ale każdy choć trochę spróbowałam. 

1. Wrócić do robienia zdjęć — nieprecesyjne, ale myślę, że zaliczone. Robiłam więcej zdjęć niż w poprzednim roku, ale głównie telefonem. Aparatu używałam rzadziej. 
2. Przeczytać 75 książek — zrobione! Przeczytałam 82 książki.
3. Mieć mniej niż 15 nieprzeczytanych książek — zaczynałam ubiegły rok z 25 nieprzeczytanymi książkami. Z tych książek zostało mi 8 do przeczytania, ale doszły przez rok jeszcze inne. Zaczynam ten rok z 18 nieprzeczytanymi książki. Uważam, że jest to sukces.
4. Kupić mniej niż 20 książek — w praktyce nie wliczałam książek ze współprac (zmieniło mi się podejście do współprac). Kupiłam 28 książek - 9 z nich było kupionych z pierwszej ręki, a 19 z drugiej ręki. Wyrobiłabym się, gdybym w grudniu nie kupiła wszystkich książek z serii o Ali Makocie. 
5. Odwiedzić 2 miasta, w których nie byłam — z tych, o których myślałam, tworząc ten cel, to byłam w jednym. Ogólnie byłam w trzech miastach, których wcześniej nie miałam okazji zwiedzić. Byłam we Wrocławiu, Piasecznie (wycieczka do Ireny Eris) oraz w Chełmie (wycieczka do cementowni).

Oprócz tego miałam cel związany z blogiem. Mianowicie — wstawiać minimum 2 wpisy w miesiącu. Zaliczam to sobie, bo łącznie napisałam 35 postów, mimo że w styczniu był tylko 1. Patrząc całościowo na cały rok, osiągnęłam nawet więcej niż minimum, które sobie założyłam. 

Ulubieńcy roku 

1. Film 

Nie mam pojęcia, ile filmów obejrzałam w ciągu tego roku. Bez wątpienia obejrzałam ich mniej niż seriali. Powróciłam do chodzenia do kina. Co prawda, byłam tylko 4 razy w ciągu całego roku, ale to zawsze coś. 

Najlepszy film, jaki w tym roku obejrzałam, to Najszczęśliwsza dziewczyna na świecie. Ten film jest rewelacyjny. Zrobił na mnie naprawdę duże wrażenie. Do tego stopnia, że po kilku miesiącach od obejrzenia wciąż wracam do niego myślami.  Polecam bez zbędnych słów. 

2. Książki 

Tym razem nietypowo, bo moim największym książkowym ulubieńcem jest czytnik Inkbook Calypso Plus. Temu małemu urządzeniu zawdzięczam to, że moje książkowe cele udało mi się tak dobrze zrealizować. 
Odkryłam nowy komfort czytania. Mogłam czytać szybciej. Nie byłam ograniczana, przez to, że nie mam książki, na którą mam ochotę. Również pozwoliło mi to ograniczyć kupowanie książek. Są książki, które nie wiem, czy mi się spodobają lub uważam, że są dobre na jeden raz. W takim przypadku czytnik i Legimi sprawdziło mi się rewelacyjne. Na Legimi przeczytałam 23 ebooki, a na zakup książek w wersji papierowej zdecydowałam się tylko w dwóch przypadkach. Również były 6 książek, które decydowałam się na czytanie w na czytniku, mimo że miałam tradycyjną książkę. Zakup zdecydowanie udany! 

3. Zdjęcie

Powrót do fotografii ograniczył się właściwie do robienia zdjęć siebie samej i do Wrocławia. Nie udało mi się wyjść na żaden spacer z aparatem. 
Uważam, że i tak jest to krok w dobrą stronę. Szczególnie że zaczęłam z powrotem bawić zdjęciami, czego efekty można było zauważyć. Mam dwóch ulubieńców. 
Z rzeczy, których nie widać — dałam sobie przestrzeń w zdjęciach, aby nie były idealne. Pozwalam sobie na drobne niedociągnięcia. Z czasem ich nie będzie, a ja wtedy lepiej zobaczę postęp, jaki zaszedł.


4. Seriale 

Obejrzałam wiele seriali, nawet założyłam sobie TVTime, aby wszystko sobie spisać. Komediowe, familijne, dla młodzieży, fantastyczne... Dużo tego było, ale faworytów mam dwóch. 
Pierwszy to Brooklyn 9-9. Godny następna Niani w moim sercu, lepsza i bardziej aktualna wersja 13 posterunku. Zabawny, aktualny i nikogo niedyskryminujący. Doceniam szeroką reprezentację mniejszości oraz pokazanie, że może być zabawnie bez żartów z grup mniejszościowych i szkodliwych stereotypów. Jest osiem sezonów, które oglądałam z zapartym tchem i niecierpliwie czekałam, aż ostatni sezon pojawi się w Polsce. Ósmy sezon był świetnym zakończeniem. Był inny, bo nie mógłbyś dalej utrzymany w tej samej konwencji. Zaszły ogromne zmiany na świecie, które ten sezon pokazał i wyjaśnił, dlaczego Brooklyn 9-9 się kończy. 

5. Kosmetyki 

Absolutny i niezaprzeczalny ulubieniec tego roku to Seal the Deal z HairyTaleCosmetis. To produkt tak cudowny, tak wielofunkcyjny i faktycznie dobrze działający w wielu funkcjach, że jestem w szoku. Powiedzenie "jak coś jest do wszystkiego, to jest do niczego" w tym przypadku się nie sprawdza. 
Do tej pory nie znalazłam nic, co by lepiej podbijało skręt moich włosów. Jest idealny do szybkiego wydobywania skrętu — nakłada się go jako BS i potem stylizator. Więcej nie trzeba, naprawdę!

Jakie mam cele 2023? 

Podobnie jak w poprzednim roku, przedstawię Wam tylko wybrane cele. Łącznie jest ich dziesięć. Nie chciałam przeginać i skupiłam się tylko na najważniejszych dla mnie aspektach, które chcę rozwijać. Postanowiłam sobie, że spiszę je na kartce i nie będę do nich zaglądać aż do końca roku. Wiem, co chcę zrobić i na czym mi zależy, dlatego uważam, że nie muszę tego mieć cały czas przed oczami, aby to osiągnąć. To również fajnie mi pokaże na koniec roku, co faktycznie się dla mnie liczyło. 

1. Przeczytać 100 książek 

Myślę, że to jest już ostatni raz, kiedy podnoszę sobie poprzeczkę w przeczytanych książkach. W 2017 roku zaczynałam od przeczytania 52 książek roku, później poprzeczkę podniosłam w 2020, aby przeczytać 60. W 2021 podniosłam poprzeczkę do 75.
Na początku każdego roku starałam się realnie przewidzieć, ile będę w stanie przeczytać. Nie jest to łatwe w skali roku, ale z czasem coraz łatwiej mi to przewidzieć. 100 książek w moim przypadku powinno być odpowiednim wyzwaniem. Realnym i do osiągnięcia, ale wymagającym większego wysiłku ode mnie. Będzie to też motywacja, aby więcej odpoczywać, bo nic mnie tak nie relaksuje, jak czas z książką, a to będzie w tym roku ważne. Nadchodzący licencjat oraz inne projekty mogą mnie naprawdę pochłonąć. 

2. Zejść poniżej 10 nieprzeczytanych książek na półce 

Zaczęłam ten rok z 18 nieprzeczytanymi książkami. Już doszły dwie — jedna to prezent, a druga to współpraca. 
Jest to takie minimum, które myślę, że osiągnę w tym roku. Wliczam w to również sprzedaż książek, jeśli zdecyduje, że jednak nie chcę ich czytać.

3. Zrobić zdjęcie każdej pory roku 

Mała motywacja, aby zacząć wychodzić na zdjęcia. Nie narzucam sobie robienia zdjęć aparatem, ale byłoby to wyjście idealne. Obym była w stanie współpracować z pogodą i czasem. 

4. Wziąć czynny udział w konferencjach 

Założyłam sobie, żeby wziąć udział w 4 konferencjach. Jedna jest już za mną. To było ciekawe doświadczenie, chociaż wyobrażałam je sobie inaczej. Na pewno czekają mnie jeszcze dwie konferencje. Znalezienie i udział w czwartej też nie powinien być problemem, tylko muszę pilnować terminów. 


Cieszę się, że uporałam się z tym postem. Jego samo pisanie było pewnym rozliczeniem się z rokiem, ale zanim go dopieściłam, trochę czasu minęło. 

Książka, o której tytuł mówi wszystko - "Baśń o złamanym sercu" Stephanie Garber



Hejo!

Trochę pozmieniały mi się plany i kolejność, w jakiej miałam to wszystko publikować. Dziś będzie jeszcze jedna recenzja, a w następnym poście ostateczne podsumowanie ubiegłego roku. Śmiesznie się złożyło, bo właściwie ten wpis to również współpraca rozpoczęta w tamtym roku. A jednocześnie taki łącznik, bo premiera tegoroczna. Co więcej! Recenzja jest przedpremierowa. 

[Materiał reklamowy — współpraca z wydawnictwem Poradnia K; recenzja przedpremierowa]

Tytuł: Baśń o złamanym sercu 
Autorka: Stephanie Garber
Tłumaczka: Dorota Dziewońska
Liczba stron: 341
Data premiery: 25.01.2023 r.

Evangelina Fox jest szczęśliwie zakochana i nie może się doczekać dnia, w którym poślubi swojego ukochanego. Jednak ten nagle zmienia zdanie i decyduje się na ślub z jej przybraną siostrą. Dziewczyna ma złamane serce, ale to ono popychała ją, by odnaleźć kościół Księcia Serc. Planuje za wszelką cenę nie dopuścić do ślubu swojego ukochanego. Pozornie cena jest niewielka — trzy pocałunki. Jednak to umowa z Mojrem, co nigdy nie kończy się dobrze. 

Baśń o złamanym sercu miała nieco pecha. A może to ja miałam pecha, że tę książkę zaczęłam czytać w okresie, gdy mam lekki przesyt fantastyki? Mniejsza o to, kto miał gorzej. Liczy się fakt, że przez pierwszą połowę nie mogłam się wciągnąć w tę historię, ale żadnych zastrzeżeń do niej nie miałam. Później nie mogłam się już oderwać. 

Tytuł, który mówi wszystko 

Nie znam książki, której tytuł tak dobrze oddaje jej treść. Złamane serce rozpoczęło tę historię i złamane serce ją napędza. Nie ma tutaj miejsca nadmierne użalanie się nad swoim, główna bohaterka działa przez cały czas. Ma pomysł. Może nie najlepszy, ale jako pomysł na fabułę rewelacyjny. 
Fabularnie jestem zachwycona. Pomimo że początkowo czytanie mi nie szło i nie mogłam dać się porwać tej książce, ale podobało mi się. 
Pojawia się motyw przepowiedni, a co za tym idzie przeznaczenie. Wolałabym, aby ta przepowiednia była umieszczona na początku książki, jako prolog. Zaciekawiłoby mnie to jeszcze bardziej. Nie oznacza to, że prolog jest słaby — jest bardzo symboliczny i zaciekawia czytelnika, aby dowiedzieć się co to za kłopoty. 

Cudownie okrutny świat 

Stephanie Garber ma niezwykły talent do tworzenia cudownych, baśniowych światów, które są jednocześnie niebezpieczne i okrutne. Dalej jesteśmy w uniwersum Caravalu, lecz tym razem  opuszczamy Imperium Równikowe. Caravalu także już nie ma, chociaż pojawiają się siostry Dragna. 
Akcja toczy się na Cudownej Północy, w miejscu, gdzie baśnie są realne, a magia tej krainy dociera daleko poza jej granice. Niesamowite jest to, że magia tej krainy nie ogranicza się do jej położenia geograficznego, a rozprzestrzenia się na cały świat.
Historia tego świata ma znaczenie dla fabuły. W tej części był przedstawiony tylko jej zarys, ale mam nadzieję, że w kolejnych częściach Evangelina znacznie lepiej ją pozna. Jeśli połączy się to z funkcjonowaniem magii oraz obecnością Jacksa, to wyjdzie z tego coś naprawdę dobrego! 

Poznajcie Jacksa

Jacks, czyli Książę Serce, pojawił się już w Legendzie i był również bohaterem Finału, ale nie został bohaterem żadnej mojej recenji. To ważna postać w tamtej serii, ale niestety drugoplanowa. Nie zachwycił mnie na tyle, abym wspomniała o nim w recenzji. 

W Baśni o złamanym sercu nie dość, że jest głównym bohaterem, to jego kreacja jest wyśmienita. Wiemy, że to kłamca, który ma swoje dobre momenty. 
Ta postać miała szansę rozwinąć się w tej serii i autorka naprawdę wykorzystała jego potencjał. Im bliżej końca byłam, tym bardziej nie byłam pewna jego motywów. Ile z jego działań, to chęć pomocy Evangalinie? A ile to działanie we własnym interesie? Czy Evangelina choć trochę się liczy dla niego?
Jest to mój ulubiony typ złoczyńcy — niejasny, trudny do zaszufladkowania. Ciężko go nawet wepchnąć do ramy złoczyńca, bo ma ten pierwiastek dobra. 

Evangelina dostała się do grona moich ulubionych bohaterek. Jest inna niż siostry Dragna. Wydaje się delikatniejsza i bardziej samodzielna. Ma swój plan życie, który runął w jednej chwili, a ona zdecydowała się go ratować. Co prawda w najgorszy możliwy sposób, co nakręciło dalej fabułę, a ona całkiem nieźle odnalazła się w nowej roli. Starała się zachować swoją niezależność na tyle, na ile mogła. 

Cudowna Północ a Caraval 

Jeśli mam przyrównywać z trylogią Caraval, to ta seria ma większy potencjał. Przede wszystkim kreacja bohaterów jest ciekawsza. Evangelina to naprawdę silna bohaterka, która kocha całym sercem i nie boi się podejmować trudnych decyzji. Jest inna od sióstr Dragna, które były swoimi przeciwieństwami. Sam Caraval jest grą, która ma oddziaływać na bohaterów, co jest rozwiązaniem specyficznym i wyzwala w ludziach często to, co najgorsze. Cudowna Północ jako miejsce bardziej mi się podoba. Jest pewnie efekt tego, że to miejsce ma swoją historię, która Evangelina będzie musiała odkryć. W dodatku to miejsce również wpływa na ludzi, ale jest innego rodzaju magia. Ona w pewien sposób zamyka ludziom usta, pozwala zachować tajemnicę tego miejsca na dłużej. Dodaje to nutki tajemniczości do klimatu, ale też takiej baśniowości. 

Polecam przeczytać tę książki, jeśli szukacie czegoś baśniowego, ale nie infantylnego. Widziałam opinie, że można czytać ją bez znajomości Caravalu i nie wpływa to na odbiór. Jednak uważam, że lepiej czytać w kolejności powstania, ponieważ istotna dla Finału informacja jest tutaj od samego początku oczywista. Zaczynając od Baśni o złamanym sercu można sobie zepsuć niespodziankę.

Poznaj magię roślin - recenzja Kalynn Bayron "This poison heart. Zatrute serce"




Witam wszystkich w Nowym Roku!
Przyszedł czas na przerywnik wśród podsumowań — recenzja This poison heart. Zatrute Serce Kalynn Bayron. Jest to moje pierwsze spotkanie z tą autorką, więc nie do końca wiedziałam, czego się spodziewać. Motywy magii związanej z roślinami oraz mitologii greckiej przekonały mnie, abym przeczytała tę książkę. I mam przyjemność ją recenzować we współpracy z wydawnictwem.

[Materiał sponsorowany — współpraca z wydawnictwem Moondrive]

Tytuł: This poison heart. Zatrute serce
Autorka: Kalynn Bayron
Seria: This poison heart #1
Tłumaczka: Alka Konieczna
Liczba stron: 400
Data wydania: 31.10.2022 r. 
Moja ocena: 9/10

Briseis od dziecka ma niezwykłą moc — potrafi wpłynąć na wzrost roślin, rozwinąć kilka roślin z jednego liścia czy ożywić uschnięte kwiaty. Dzięki temu może pomóc swoim mamom w prowadzeniu kwiaciarni. 
Jej życia wywraca się do góry nogami, kiedy odwiedza je prawniczka. Bri okazuje się jedyną spadkobierczynią wielkiego domu. Ze względu na problemy, jakie mają w Nowym Jorku, decydują się spędzić wakacje w tej posiadłości. Bri poznaje rodzinne tajemnice, w tym odnajduje źródło swojej mocy, którego musi chronić za wszelką cenę.


This poison heart. Zatrute serce to historia z unikalnym klimatem. Jest pełna ciepła, a jednocześnie tajemnicza i mroczna. Pełna bujnie rosnącej zieleni, która po prostu żyje, ale przeplatana z niebezpiecznymi, trującymi roślinami. Dodajmy do tego dom jak z Rodziny Addamsów i gotowe! To kwintesencja tej książki. 
Czytało mi się ją bardzo dobrze. Ostatnim czasem zauważyłam, że gdzieś do setnej strony trudniej mi się wciągnąć w książkę, później jest nieco lepiej, a druga połowa idzie w chwilę i nie mogę się oderwać. Tutaj było podobnie.
Pierwsza połowa książki pozwala nam poznać bohaterów oraz dom, który Bri odziedziczyła. Widzimy, jak odkrywa tajemnicę swojej rodziny. W drugiej połowie akcja nabiera tempa, zaczyna się więcej wydarzeń, które są niebezpieczne. 
Cała fabuła została poprowadzona naprawdę dobrze. Wątki miały sens, w trakcie czytania można było znaleźć podpowiedzi do tego, co może się wydarzyć na końcu, ale nie sposób było przewidzieć całego zakończenia. Jeden z plot twistów przewidziałam, chyba dlatego, że podobny motyw pojawił się w Wednesday. Jednak nie przewidziałam go w całości, nieco inaczej wyobraziłam sobie zakończenie, przez co autorka mnie zaskoczyła. Działo się tyle, że nie zdążyłam się popłakać. 

Magia i mitologia

Bri ma niezwykły dar. W jej obecności uschnięte rośliny odżywają, kwiaty zakwitają, a trawa zielenieje i rośnie jak szalona. W książce dowiadujemy się, jak wyglądało dotychczasowe życie dziewczyny ze swoim darem, ile wyrzeczeń ją to kosztowało i jak ciężkie to dla niej było.
Autorka ukazała nie tylko, jak Bri rozwija swoje moce, ale również dała przestrzeń na oswojenie się z nimi i poznanie ich genezy. Magia, która funkcjonuje w tym świecie, ma swoje źródło. W dodatku jest tutaj obecne wyraźne nawiązanie do mitologii greckiej, które, mam nadzieję, zostanie rozwinięte w kolejnym tomie. Ten wątek był dopiero odkrywany przez główną bohaterkę, przez co nie jest tak rozwinięty. 
Co ciekawe, czuć w tej książce, że rośliny to nie tylko element scenerii. Są jak odrębny bohater. Czuć, że żyją. Mają swoje emocje, ale również potrafią odbierać emocje z otoczenia. Takie ukazanie roślin jest spójne z tym, jakie znaczenie mają w życiu Briseis. Nauka Bri o roślinach i jej wiedza jest bardzo zgrabnie wpleciona w fabułę — nie przytłacza, ale zaciekawia i podaje istotne informacje.

Niezwykle ciepłe relacji 

Relacji między Briseis a jej mamami są pełne ciepła. Ta trójka troszczy się o siebie, wzajemnie wspiera i stara pomagać sobie w każdej możliwej sytuacji. Wzajemnie chcą sobie pomów we wspólnych problemów, ale też starają się odciążyć siebie nawzajem. Podoba mi się też ich otwartość oraz poczucie humoru, które jest ironicznie i lekko złośliwe, ale w granicach dobrego smaku i poszanowania granic drugiej osoby. Obydwie mamy wspierają Bri w poznaniu historii swojej biologicznej rodziny oraz ich dziedzictwa.
Jednak mam też zastrzeżenie do innych relacji Briseis. Początek jej znajomości z Karterem jest dziwny, a rozmowa przebiega. Pierwsze rozmowy z kimś przypadkiem poznanym są często niezręcznie, nieco sztywne, ale tutaj chodzi o coś innego. Mianowicie Bri zaprasza nowo poznanego chłopaka, aby dołączył się do jej obiadu z mamami. Jest to dla mnie naprawdę dziwne i nietypowe, sam dialog również brzmi nienaturalnie. Wystarczyłoby pozostać na wymienieniu się numerami telefonów i umówieniu na kawę. 

Dla fanów Wednesday 

Już na początku historii Briseis samoistnie nasunęło mi się skojarzeni z Wednesday, a wspomnienie bohaterek o Rodzinie Addamsów sprawiło, że uśmiechnęłam się i czułam, że moje skojarzenia nie wzięły się znikąd. 
Książki różni się od serialu, ale jednak mają pewne wspólne mianowniki. Obie dziewczyny przeprowadzają się do budynku, który skrywa tajemnice i w jakimś stopniu wiąże się z ich historią. Mieszkają na uboczu, a miasteczko jest niewielkie i każdy każdego zna. W Wednesday było nawiązanie do Edgara Alla Poe i jego twórczości, a tutaj ważną rolę odgrywała mitologia grecka, szczególnie historia Medei. 
Bri podobnie jak Wednesday jest samotna i nierozumiana przez osoby ze swojego otoczenia, poza rodziną. Dopiero po przeprowadzce znajdują przyjaciół i miejsce, które z czasem staje się ich domem. 

Ogromnie polecam Wam tę książkę, szczególnie jeśli lubicie motyw magii. Jest to książka idealnie wpisująca się w ramy fantastyki młodzieżowej — sceny przemocy czy walk są opisane delikatnie, aczkolwiek opisy ran są dość dokładne. Znając fantastykę młodzieżową, można zauważyć pewne schematy w tej książce, ale unikalny klimat i wyjątkowy pomysł sprawiają, że wcale się tego nie odczuwa. Wyczekuję kolejnej części z niecierpliwością.