Ulubieńcy miesiąca: październik i listopad 2019
Cześć!
Pora na kolejne podsumowanie. Co mnie ostatnio zachwyciło? Co mi się szczególnie podobało i jak oceniam te miesiące?
Cóż... Były ciężkie i przez większość czasu dobrze. Mniej więcej przez pół tego miesiąca miałam mały kryzys, ale w momencie kiedy go zaakceptowałam, stwierdziłam, że ta później jesień działa na mnie tak, że nic mi się nie chce, robię się bardziej aspołeczna, nie potrzebuje tyle kontaktu z ludźmi zaczęło mi się lżej żyć. Do tego od nowa wprowadziłam sobie spisywanie rzeczy, które planuję robić danego dnia i wypełnianie tego planu, więc jest dobrze. Tym bardziej, że większość wypełniam lub jeśli nie jest to koniecznie/możliwe, zastępuję czymś podobnym, co jest koniecznie lub mam większe możliwości na zrobienie tego. Wydaje mi się, że nawet mam jakąś równowagę między nauką a przyjemnościami. Cóż... To może być też pozór, bo ten tydzień miałam luźny bez żadnych kolosów. Zobaczymy, jak to będzie wyglądać w przyszłym tygodniu i kolejnych trzech, kiedy dojdzie poczucie obowiązku i ewentualny stres, bo kolokwia będą czymś realnym. W kwestii życia bardziej osobistego, bo nie samymi studiami człowiek żyje, też jest dobrze i nie mogę narzekać na nic. W ciągu tych miesięcy byłam trzy razy w kinie, chyba trzy razy na basenie, na koncercie... Zjadłam niezliczoną ilość pizzy, na co mózg zareagował w pewnym momencie "Dość! Za dużo, ogarnij się"... Dlatego kolejny weekend skończyłam w maku. Dwa dni z rzędu. Naprawdę, nie to miałam na myśli, ale tak wyszło. :D Myślę, że mogę powiedzieć, że przez październik było spoko, a w listopadzie, gdy zaczęłam akceptować moją sytuację taką, jaka jest, to też zrobiło się spoko i łatwiej mi przychodzi życie.
Pora na kolejne podsumowanie. Co mnie ostatnio zachwyciło? Co mi się szczególnie podobało i jak oceniam te miesiące?
Cóż... Były ciężkie i przez większość czasu dobrze. Mniej więcej przez pół tego miesiąca miałam mały kryzys, ale w momencie kiedy go zaakceptowałam, stwierdziłam, że ta później jesień działa na mnie tak, że nic mi się nie chce, robię się bardziej aspołeczna, nie potrzebuje tyle kontaktu z ludźmi zaczęło mi się lżej żyć. Do tego od nowa wprowadziłam sobie spisywanie rzeczy, które planuję robić danego dnia i wypełnianie tego planu, więc jest dobrze. Tym bardziej, że większość wypełniam lub jeśli nie jest to koniecznie/możliwe, zastępuję czymś podobnym, co jest koniecznie lub mam większe możliwości na zrobienie tego. Wydaje mi się, że nawet mam jakąś równowagę między nauką a przyjemnościami. Cóż... To może być też pozór, bo ten tydzień miałam luźny bez żadnych kolosów. Zobaczymy, jak to będzie wyglądać w przyszłym tygodniu i kolejnych trzech, kiedy dojdzie poczucie obowiązku i ewentualny stres, bo kolokwia będą czymś realnym. W kwestii życia bardziej osobistego, bo nie samymi studiami człowiek żyje, też jest dobrze i nie mogę narzekać na nic. W ciągu tych miesięcy byłam trzy razy w kinie, chyba trzy razy na basenie, na koncercie... Zjadłam niezliczoną ilość pizzy, na co mózg zareagował w pewnym momencie "Dość! Za dużo, ogarnij się"... Dlatego kolejny weekend skończyłam w maku. Dwa dni z rzędu. Naprawdę, nie to miałam na myśli, ale tak wyszło. :D Myślę, że mogę powiedzieć, że przez październik było spoko, a w listopadzie, gdy zaczęłam akceptować moją sytuację taką, jaka jest, to też zrobiło się spoko i łatwiej mi przychodzi życie.