Coś się kończy, coś zaczyna


 Cześć!

Zbliża się końcówka roku, czyli moment, kiedy uaktywniam tutaj, pisząc podsumowania. Dziś wybitnie siedzą mi słowa mojej wychowawczyni z gimnazjum "Kasia, Ty to się tak uaktywniasz na sam koniec". Miała na myśli rok szkolny, że jakoś tak łatwiej mi wtedy było łapać lepsze oceny. Jak widać, całe życie mobilizowały mnie deadline'y. Chociaż teraz sytuacja jest inna — koniec roku to czas, kiedy mam najwięcej czasu wolnego, który mogę poświęcić na moje zainteresowania. 

Z założenia miał być to wpis z gatunku "co u mnie". Chcąc nie chcąc będzie to wpis w pewien sposób podsumowujący ten rok, bo ostatnie miesiące obfitowały w wydarzenia przełomowe dla mnie. 

Mam 25 lat

Niby nic takiego, z każdym kolejnym rokiem przecież człowiek się starzeje. Jednak ja mam coś takiego, że raz na kilka po prostu dociera do mnie, ile ja już tych lat skończyłam. W sumie to się łączy ze skończeniem jakiegoś etapu w mojej edukacji. Poprzednio taki "skok" miałam, kończąc liceum. Tak teraz pisząc, bardziej myślę, że dociera do mnie, jakie w tym momencie zyskuję przywileje i obowiązki z racji mojego wieku. 

Tym razem było to większe poczucie niezależności i sprawczości. Niby odkąd poszłam na studia, to sama dysponuję moimi wydatkami i ogarniam wszystko wokół siebie, ale ten koniec studiów jakoś dobitniej mi to uświadomił. W maju chciałam naszykować z tej okazji jakiś wpis. Najpierw miało być "25 myśli na 25 urodziny", a jak się nie wyrobiłam, zaczęło powstawać "Mam 25 lat — i co teraz?". Właśnie to było moje największe pytanie wtedy. I co teraz? Kończę studia, próbuję się dostać na ten doktorat, a co jeśli się nie uda? Jak się przygotować, aby było dobrze? Jaki plan B? A w ogóle to by wypadało sobie ogarnąć jakąś pracę na te 2-3 miesiące... Tylko że się nie dało tych dwóch rzeczy połączyć — dobrego przygotowania się do rozmowy kwalifikacyjnej oraz pracy. Wyszły również inne rzeczy przez wakacje, które mi utrudniły to wszystko. 

Koniec studiów i doktorat 

Niemalże cały lipiec, sierpień i pół września kręciło się wokół mojego pójścia na doktorat. Koniec studiów był dla mnie naprawdę hardcore'owy. Liczyłam, że skoro nie będę już miałam tak zajęć na uczelni, tylko będę miała za zadanie pisać oraz robić pomiary, to nie będzie mi tak ciężko skupić się też na pasjach. 

Myliłam się, co ja mogę Wam powiedzieć? Pisanie pracy magisterskiej zajęło mi naprawdę dużo czasu. Chciałam ją napisać jak najlepiej, tak aby wszystko było na tip-top. W sumie zaowocowało to naprawdę niezłym efektem - 3 miejsce w wydziałowym konkursie na pracę magisterską. Oczywiście, nie jestem z niej w pełni zadowolona i z tą wiedzą, którą już mam teraz, naprawdę zrobiłabym to lepiej. 

Oprócz tego brałam udział w konferencjach naukowych. Konferencje to dla mnie było bardzo fajne urozmaicenie tej codzienności na studiach. Mogłam gdzieś pojechać, pozwiedzać, spędzić czas ze znajomymi, ale też przełamywać swoją niechęć do wystąpień publicznych. Z czasem już stres mnie coraz mniej zjadał, a nawet dostałam dwa wyróżnienia! 

Później był czas rekrutacji na doktorat. Z perspektywy czas widzę, jak bardzo się tym przejmowałam i ile nerwów mnie to kosztowało. Nie mieliśmy typowego egzaminu w formie pisemnej, ale mieliśmy rozmowę kwalifikacyjną, w trakcie której sprawdzano naszą wiedzę. Najgorsze było dla mnie to, że nie wiedziałam czego się spodziewać. Odetchnęłam z ulgą dopiero, jak dostałam wyniki. 

Pierwsze miesiące doktoratu też nie są dla mnie najlżejsze. Wiele procedur jest dla mnie zupełnie nowych, nie wszystko przebiega tak, jak jest to opisane na stronie i samo to mnie drażni, że czuje, że nie ogarniam. Co prawda, nie ja jedna nie ogarniam, co mnie pociesza. Wiadomo, z czasem będzie lżej, ale bardzo nie lubię tego poczucia. 


Mam zaburzenia lękowe

Zastanawiałam się, czy o tym pisać. Nie chciałam używać tego jako wymówki, dlaczego mnie było. W październiku dostałam diagnozę zaburzeń lękowych uogólnionych. Dostałam rozwiązanie części moich problemów i dzięki temu żyje mi się dużo łatwiej. Za mną naprawdę ciężkie dwa lata — moi bliscy otarli się o śmierć, dodatkowo drugi stopień moich studiów był naprawdę strasznie wymagający. Szczególnie koniec pierwszego roku, kiedy to spędzałam ponad 30 godzin tygodniowo na uczelni, miałam średnio 3 kolokwia w tygodniu, z czego jedno zawsze było z bardzo obszernego materiału. Sesja nie była lżejsza. Suma sumarum, przed ostatnim egzaminem naprawdę nie byłam się w stanie uczyć, bo byłam tak przemęczona i przeleżałam cały dzień w łóżku. 

I właśnie ten cały stres, to całe przemęczenie, ciągłe poczucie, że mam coś do zrobienia, że się wyrabiam, zaowocowało w postaci zaburzeń lękowych. W momencie wizyty u psychiatry i tak nie było tak źle, jak tych kilka miesięcy wcześniej, ale wciąż objawy, które miałam, były uciążliwe. Głównie to był taki ciągły stres, niepokój, że mam coś do zrobienia, że nie dam rady. Do tego dochodziły różne bóle z nerwów, ale też ciągle byłam pospinana i kiepsko spałam. Z lęku odwlekałam wiele zadań (jeszcze bardziej niż zwykle). Miałam poczucie, że przekroczyłam jakąś granicę stresu, z której nie ma już powrotu do stanu przed i moje ciało nie było w stanie współpracować z moim mózgiem.

 Dostałam leki. 

O rany, jak ja dawno nie czułam się tak dobrze. Tak lekko. Tak dobrze mi się spało. Zaczęło z powrotem czerpać przyjemność z moich zainteresować. Zauważyłam, że zaczęłam odczuwać ochotę, aby porobić coś dla siebie. W zależności od dnia też łatwiej mi się zebrać do roboty. I wiecie, nawet nie wiem, jak Wam mam opisać to, jak się czuję, bo czuję się po prostu dobrze. Czuję się jak dawniej. Widzę też różnicę w takich prostych rzeczach — łatwiej mi się zebrać, aby posprzątać wokół siebie, czuję się lepiej sama ze sobą i chętniej robię sobie zdjęcia.

Co dalej? 

To jest ten moment, kiedy otwarcie się przyznam, że nie wiem. Naukowo mam sprecyzowane plany do kwietnia i wiem, że przede mną wymagające miesiące. Szczególnie wymagające, jeśli chodzi o moją własną mobilizację do działania. 

Jeśli chodzi o bloga i książki, to zdecydowanie widzę poprawę w moim podejściu. Po pierwsze, mam ochotę czytać i czytam. Po drugie, w trakcie czytania czy słuchania książki, mam ochotę zarzucić temat i po prostu popisać o tej książce, jak inni odbierają te kwestie, które mnie zaczynają nurtować. Tylko nie wiem, jak to wyjdzie, bo będę miała sporo pisania naukowego, więc jest ryzyko, że będę chciała odetchnąć od pisania i czytania. Zobaczymy, jak to będzie. 

Jeszcze się tutaj pojawię w tym roku, ale już teraz chciałabym Wam złożyć życzenia. 

I życzę Wam dużo szczęścia, zdrowia fizycznego i psychicznego, spokoju, ale również odwagi, aby zawalczyć o siebie, swoje marzenia i dobrostan.