Hej!
Przychodzę z podsumowaniem miesiąca. Uciekając przynajmniej na chwilę od tego poczucia obowiązku i starając się zrelaksować. Nawet nie wiedziałam, ile prawdy było w tym, jak pisałam te dwa tygodnie temu o ostatnich dniach spokoju. Nie będę ukrywać, że końcówka stycznia nieźle dała mi w kość i niezwykle trafne odzwierciadlają go Prawa Murphy'ego. Czyli w skrócie w tym tygodniu co mogło pójść nie tak, to poszło. A nawet jeszcze więcej rzeczy się nie udało niż myślałam. O ile pierwsze pół miesiąca oceniam naprawdę dobrze, tak ten tydzień to masakra po prostu. Liczę na to, że wraz z końcem stycznia skończy się ta złą passa, bo uwierzcie, to jeden z tych tygodni, kiedy życie pokazuje mi, że nie mam na nic wpływu. Do tego czuję, że mam masę zaległości w moim życiu - od czytania, po blogi czy Instagramy po samą siebie. Chcę po prostu, że to wszystko mi choć trochę zwolniło i pozwoliło coś porobić, i się odprężyć.
Za to jeśli chodzi o grudzień to też go naprawdę dobrze wspominam. :D To chyba były najlepsze święta w moim w życiu. Co prawda zazwyczaj każde są naprawdę dobre, bo lubię moją rodzinę i uwielbiam czas spędzać z nimi, ale te były cudowne po prostu. Także dobrze wspominam Sylwestra, w małym gronie moich ludzi. Też było super po prostu.
1. Piosenka
W kwestii muzycznej problem mi się sam rozwiązał, bo jeszcze ani razu nie wrzucałam tutaj piosenki Mery Spolsky "Sorry from the mountain". Jak jak uwielbiam tą piosenkę. Ogólnie cała płyta "Dekalog Spolsky" jest bardzo fajne, ale ta piosenka najbardziej mi przypadła do gustu. Bardzo bym chciała pójść na koncert tej artystki. :D