Dzisiaj nieco poważniej, ale jednocześnie chyba bardziej emocjonalnie, bo właśnie siedzę i jestem pod wpływem silnych emocji. Nie umiem dobrze określić jakich, bo jest to niezła mieszanka. Wkurzenie? Zawsze mnie wkurza, gdy ktoś nie myśli. Przerażanie? To strasznie, jak można być zaślepionym swoim idolem i uważać jego zdanie za "świętość". Pogarda? Nie, to zbyt negatywne i przesadzone. Bardziej niesmak, że ludzie nie wykorzystują możliwości, jakie teraz są dostępne albo jakie mają do tego podejście. Chodzi o zdobywanie wiedzy. Nie chcę, żeby wyszedł z tego jakiś negatywny post, pełen hejtu na cały gatunek ludzki, bo "ludzie to bezmózgi". Nie o to w tym chodzi. Prawdopodobnie ten post zniknie gdzieś w odmętach tego bloga i nie trafi do dużej liczby osób, szczególnie tych młodszych. I w tej chwili, chyba po raz pierwszy jest mi szkoda, że nie mam większego rozgłosu, ale może kilka osób na to trafi. W sumie to nie jest ważne, to nie żebranie o uwagę, tylko moje myśli, moje zdanie, ale temat, który uważam za ważny. Chcę po prostu napisać, że myślenie jest fajne i zdobywanie wiedzy też jest super! Dalsza część wydaje mi się dość oczywista, ale naprawdę potrzebuję powiedzieć o tym głośno.
Hejo!
Książek Ricka Riordana dawno nie było na tym blogu. "Syn Neptuna" pojawił się gdzieś w ulubieńcach, ale tych parę zdań niewiele wnosi. Z przeczytaniem "Zagubionego Herosa" dość długo zwlekałam. Najpierw zanim kupiłam pierwszą część minęło kilka lat. Kolejne miesiące zanim przeczytałam. Czytanie też szło mi tak sobie. Po roku przeczytałam drugą część, która była okej, ale to nie to samo. I teraz "Znak Ateny", który mnie po prostu zachwycił i wiem, że chyba nie będę już tak zwlekać z przeczytaniem "Domu Hadesa".
Już pominę to, że nie lubię pisać tutaj kontynuacjach, szczególnie gdy nie pisałam o poprzednich częściach. Więc wyobraźcie sobie, jak to musiało mi się spodobać, że piszę to bez żadnego przygotowania.
Tytuł: Znak Ateny
Autor: Rick Riordan
Wydawnictwo: Galeria Książki
Liczba stron: 528
Data wydania: 7 listopada 2012
Treść:
Dochodzi do pierwszego spotkania greckich i rzymskich herosów. Ma być to przełomowy moment dla obu obozów - złączenie dwóch różnych kultur. Jednak zamiast się pogodzić i wspólnie działać przeciwko powstaniu Gai, dochodzi do pewnego incydentu, który tylko pogłębia odwieczną niechęć. Jasonowi i Precy'emu, herosom, którzy mieli zapoczątkować pokój pomiędzy dwoma wrogimi obozami, nie udaje się wyjaśnić sytuacje, dlatego też muszą uciekać i szybciej zacząć planowaną wyprawę na Stary Kontynent, do miejsca, gdzie wszystko się zaczęło. Oprócz powstrzymania Gigantów przyświecają im dwa inne cele, które są równie ważne. Pierwszy to odnalezienie Nica di Angelo, który został pojmany przez sługów Gai oraz misja od Ateny, którą może wypełnić tylko Annabeth, a będzie ważnym wydarzeniem w zjednaniu obozów. Utrudnia im to wszystko wysłany za nimi pościg z obozu Jupiter.
Hej!
Post z cyklu "Kaśka, weź się w garść!". Troszkę się ostatnio rozleniwiłam i nie działam tak, jakbym chciała. Zbyt dużo rzeczy odwlekam na jutro i nie jestem z tego zadowolona. Skoro wiem, co ułatwia mi działanie, to powinnam to bez problemu stosować w życiu, nie? Jak widać muszę to sobie przypomnieć, więc czy będzie lepsza okazja do dokończenia tego? Chyba już nie. Zaczynają się wakacje, więc część z Was będzie je spędzać mniej lub bardziej aktywnie albo pójdzie do pracy. W przypadku braku pracy jest ta świadomość, że "ja to mam jeszcze czas" i wszystko się odwleka. Cóż... "Mam jeszcze czas" to chyba motto mojego życia, a później siedzę i się wkurzam, bo mogłam to wcześniej zrobić.
Muszę Wam powiedzieć, że od posta o motywacji zaczęłam zwracać większość uwagę na to, co mnie nie rozleniwia, a po prostu motywuje do działania i uznałam, że chcę uzupełnić tę listę. Nie będę pisać tego w punktach, przedstawię Wam jak u mnie wygląda produktywny dzień. W opozycji do posta o lenistwa i uzupełniając post o motywacji, pokażę Wam, co wspomaga moją produktywność. Wiem, że one wydają się błahe, ale działają.
Labels:
Hejo!
Jak mi teraz czas szybko leci. Konkretnie tydzień, może tak jest, bo nie dzieje się zbyt wiele? Tamten miałam naprawdę intensywny, a w tym spędzam czas głównie z rodziną i ruszałam się z domu, gdy musiałam coś załatwić. Już ze spokojną głową, w mniejszym upale zaczynam tutaj coś pisać.
Szczerze mówiąc sama nie wpadłabym na to, żeby napisać ten post, gdyby nie komentarz Patrycji z bloga Me life. Napisała tam, że jest tego typu cele są jak postanowienia noworoczne - nie do wykonania. Teraz chcę rozwinąć to, co napisałam w komentarzu, czym to dla mnie jest i jak to traktuję. Bardzo dziękuję za natchnienie! :D
Nie pomyślałabym, że wyjdzie mi z tego postu coś tak poważnego. Wiecie, miały być luźnie przemyślenia, a wyszło co wyszło.
Słowo "postanowienia" właśnie kojarzy mi się z czymś nie do wykonania. Może to za dużo powiedziane, ale wiem, że nie czułabym aż takiego obowiązku wypełniania tego, bo przecież co by się stało? Ile osób dotrzymuje postanowień? Mogę sobie zawsze odpuścić i nic się nie stanie, nie teraz to później. To żaden wstyd. To słowo stało się puste, zatraciło swoje znaczenie. Teraz gdy myślimy o postanowieniach, wiemy, że będziemy mogli przestać je wypełniać i nikt nie spojrzy na nas gorzej, bo jest to czymś normalny. Oczywiście nie powinno się sugerować w tej kwestii innymi, ale rozumiecie, jak już się z tymi postanowieniami utarło. Jest to coś, czego nikt wypełnia, mimo że chce, przestało się wiązać z poczuciem obowiązku, dlatego łatwiej jest odpuścić.
Labels:
Subskrybuj:
Posty (Atom)