Hej!
Na Instastory zamieściłam ankietę z pytanie, czy napisanie o tym, co zmieniła kwarantanna w moim życiu będzie fajnym postem. 100% odpowiedzi na tak! 
Na początku myśląc o kwarantannie twierdziłam, że nic się nie zmieniło.  To nieprawda. 3 miesiące w domu, nauka zdalna, stres całą sytuacją. Był to czas odkrywania nowych możliwości, czas na budowanie lepszych nawyków. Jednym życie spowolniło, innym przyspieszyło. U mnie były lepsze dni i gorsze. Nie lubię poczucia ograniczenia, ale rozumiem, dlaczego było tak a nie inaczej. Ze względu na to, że jestem ambiwertykiem - raz potrzebuję być sama, raz z ludźmi. To kolejny powód, dla którego nastrój mi się zmieniał, miałam jakieś huśtawki i tym podobne rzeczy. 
Zaczęłam wprowadzać rzeczy, o których myślałam od pewnego czasu lub nagle stwierdziłam, że warto to zrobić, bo mam teraz dużo czasu. 


1. Mniej znaczy więcej 


Minimalizm głównie kosmetyczny. Nie, nie ograniczyłam liczby kosmetyków. I tak miałam ich niewiele. Chociaż w kosmetyczce z tymi kolorowymi (no dobra, ze szminkami) pojawiły się małe zmiany, ale to głównie wyrzucenie zużytych kosmetyków i zastąpienie tego nowymi opakowaniami lub oddanie czegoś siostrze. 
Po prostu chodzi mi o ilość nakładanych rzeczy na skórę i włosy. Używam mniejszej ilości szamponu do mycia włosów, nakładam mniejszą ilość kremu, mniej balsamu do ciała, bo się nie smuży i łatwiej się wchłania. Mniej maski do włosów, szczególnie tej bez spłukiwania. 

Równie dobrze mogę to odnieść nie tylko do ilości produktu, ale też do jego składu. Wreszcie zaczęłam się edukować w kwestii składów kosmetyków. Jak na razie to dopiero początki. Idzie mi to powoli, szczególnie że na razie skupiam się na produktach do włosów. O co chodzi tutaj z tym "mniej znaczy więcej"? Krótsza lista składników kosmetyków, często wiąże się z lepszym składem, bo zawiera to, co jest potrzebne w danym kosmetyku - bez ulepszaczy i tak dalej, bardziej naturalne rzeczy.


2. Naturalne działa lepiej 


Nawiązując do poprzedniego punktu, do mojej kosmetyczki dołączyło więcej kosmetyków z naturalnym, a przede wszystkim z lepszym składem. O ile już wcześniej dbałam, żeby mieć maski do włosów i żele do twarzy jak najbardziej naturalne. Od czasu do czasu zdarzy mi się tylko nałożyć maskę na twarz z gorszym składem, bo chcę zużyć to, co mam, lub po prostu czegoś nie doczytam.
W tym czasie doszłam do wniosku, że warto by było zainwestować w inne kosmetyki z jeszcze lepszym składam. Miałam używałam przez kilka miesięcy wegańskiego żelu pod prysznic, ale miałam SLS, używałam też jakiegoś naturalnego balsamu, ale miał phenoxyethanol. W końcu mówię sobie "Kaśka, masz chorobę skóry. Niegroźna to niegroźna, ale estetyczna też nie jest, a skoro tak małym wysiłkiem możesz to zmniejszyć, to czemu nie?". Po prostu mam rogowacenie okołomieszkowe, czyli takie suche krostki wokół mieszków włosowych. Zwykle nie zwracałam na to uwagi. Nie przeszkadza mi to w codziennym życiu, nie jest to też moim kompleksem i nie mam problemu z odsłanianiem ramion. To tak słowem wstępu. Ogólnie mogę to minimalizować, ale pełne pozbycie tego jest ciężkie. Zmniejszanie tego nie jest dla mnie kłopotliwe - ograniczenie mocnego alkoholu, unikanie chipsów* i teraz dochodzi odpowiednia pielęgnacja, czyli jakieś 5 minut dziennie. 

*Ha, ha, ha... - wszystkie syfy na mojej twarzy zaczęły się radośnie śmiać.

W tym punkcie chcę po prostu napisać, że zauważyłam, że dla mnie lepiej działają kosmetyki z bardziej naturalnym składem.  Wiele z tych popularnych produktów zawiera składniki, które robią tylko ładną otoczkę i nic poza tym. Po użyciu peelingu domowej roboty (cukier, miód, oliwa z oliwek i odrobina śmietany), a później delikatnego żelu pod prysznic i naturalnego balsamu do ciała, po raz pierwszy miałam tak miękką skórę. Drobne krostki były, bo były, ale nie powstały od nowa, a skóra jak u bobasa.

3. Włosy


Moje włosy lubią się falować, to nie żadna nowość i zaskoczenie. Dla mnie. Zmiany w ich pielęgnacji wtaczałam stopniowo. Zaczęło się od czarnego mydła zamiast szamponu - rypacz, ale z jaką ilością składników aktywnych! Szczególnie zmiany zaczęły się w tamtym roku, gdy (prawie) na zawsze pożegnałam się ze szczotką do włosów, bo kręcone/falowane włosy tego nie lubię. Gdzieś po drodze wyczytałam, że takie włosy nie lubią sylikonów, lubią być wyciskane w koszulkę, jest coś takiego jak plopping, ale dopiero od kilku tygodni zaczęłam dbać o ponowne wydobycie skrętu. 
Wszedł regularny plopping, mycie włosów metodą OMO - odżywka, mycie, odżywka. Od jakiegoś tygodnia czy dwóch zainteresowałam się równowagą PEH

Widzę, że moje włosy lepiej się kręcą, zaczęły nieco szybciej rosnąć. Więcej jest ich objętościowo - zaczyna mi rosnąć więcej baby hairów, ale też te włosy, co mam są mocniejsze.

4. Rośliny 


Ręki do roślin nie miałam nigdy. Regularne podlewanie nie mieściło się w moim świecie, dlatego w pewnym momencie zrezygnowałam z nich. Roślinę, którą miałam od dziecka wyniosłam do łazienki, a potem nie mam pojęcia co się z nią stało. 
W końcu rok temu wzięłam jednego zamiokulkasa, bo mamie nie mieścił się w doniczkę i powoli się rozrasta. Tym bardziej, że do to dość wytrzymała roślina, więc nawet nie przeszkadzało mu to, że czasem nie był podlewany i dwa tygodnie. Żyje, wytrzymał i teraz jest podlewany co drugi dzień, więc dla mnie jest to sukces.


5. Picie ziółek 


Do mojej codzienności weszło codzienne picie ziółek. Prawie, odkąd robię sobie przerwę po pokrzywie i spróbowałam skrzypu, to nie za bardzo mi ten smak przypadł do gust i jakoś wypadło to z mojej codzienności. W ostatnich dniach jakoś częściej pojawiała się melisa niż to. Staram się do tego wrócić.  I na razie drugi dzień z rzędu piję. 
Po piciu pokrzywy największe różnice w stanie moich włosów. Zobaczymy, jak będzie to wyglądać po skrzypie. :D Melisa za to niesamowicie mnie relaksuje i uspokaja. Poradziła sobie z moim zdenerwowaniem na kolokwium z fizyki. 

Posmakowałam też w tamtym miesiącu yerba mate. Chcę kupić sobie zestaw do tego, bo spodobał mi się efekt po tym. Taki przyjemne. Ciekawie, jakby na mnie codzienne picie wpłynęło. Do tego poczytałam, że to ma bardzo wiele innych zalet. 

6. Tryb manualny w aparacie


Zapomniałam o tym! I dopisuję to na chwilę przed publikacją. Pisałam już, że próbuję ogarnąć tryb manualny. Raz wychodzi lepiej, a raz gorzej. Czasem wracam do trybu półautomatycznego, bo inaczej nie umiem ustawić. Bywa różnie, ale się uczę. Chociaż ostatnio nie robię aż tylu zdjęć, ile bym mogła lub bym chciała. Powinnam zacząć brać aparat, jak gdzieś wychodzę, bo w ciągu ostatnich dni byłam w tak ładnych miejscach, że żałuję, że nie mogłam tego uwiecznić. Przynajmniej będę mieć motywację, żeby tam wrócić. :D

15 komentarzy:

  1. Ja mam bardzo podobnie. Też nigdy nie miałam ręki do roślin teraz mam w nich cały parapet i półki. Z moją fotografią też weszłam na wyższy level. Jestem dumna ze swoich postępów :D
    by-tala.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak widać, są to bardzo pozytywne zmiany, więc chciałby się powiedzieć- Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Choć w kontekście sytuacji, raczej nie jest to do końca adekwatne powiedzenie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja nigdy nie miałam teki do kwiatów i nadal jej nie mam ale moze kiedyś ;o ja zioła lubie pic :) a najbardziej miętę i melisę :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Tez chyba popróbuję z trybem manualnym.
    Widzę, że Twoje życie sie zmieniło na dobre :) Ja też trochę bardziej dbam o włosy dzięki kwarantannie hehe

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja z roślinek mam tylko kaktusy, do żadnych innych kwiatów nie mam ręki :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Dawniej miałam dobrą rękę do kwiatów, wysiewów, ale ostatnio nic nie wychodzi.

    OdpowiedzUsuń
  7. Podczas ostatnich miesięcy zaczęłam trochę bardziej dbać o swoje włosy - po tym gdy musiałam je ściąć, bo były tak potargane że nie dało się ich w żaden sposób uratować. Zaczęłam też zbierać kaktusy (jakkolwiek to brzmi). Podobnie jak ty nie mam ręki do roślin i właściwie to zapominam o ich istnieniu mimo, że mam nimi zastawiony cały parapet, ale kaktus jest wytrzymały jak zapomnę go podlać to mu się nic nie stanie :D Ziółka lubiłam pić od wielu lat i nadal lubię - choć mój organizm chyba się przyzwyczaił do melisy bo w ogóle na mnie nie działa. Osobiście bardzo lubię lawendę - jest niezwykle relaksująca i ładnie pachnie.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do picia? :D Nigdy nie słyszałam, że można lawendę pić

      Usuń
    2. Można, można :) I to nie tylko w postaci herbaty.

      Usuń
  8. cóż, u mnie podczas kwarantanny niewiele się zmieniło. Jedyne co to przestałam się aż tak śpieszyć rano do pracy. Muszę siąść spokojnie, wypić kawę i dopiero potem zacząć się ogarniać, ale super, że u Ciebie się poprawiło ;)
    Pozdrawiam cieplutko!

    OdpowiedzUsuń
  9. No i to są wspaniale, male sukcesy :) zamiokulkas byl moją pierwszą roslinką, ktora przezyla i nadal zyje. Wręcz ma sie dobrze i dorobil sie jeszcze dwoch kolegów. Jestem z nich niesamowicie dumna :D naturalne kosmetyki to dobra droga, choc wymagająca. Ale warto sie zapoznac ze skladami, bo to ma bardzo dobre efekty w przyszlosci. Apratat to tez swietna sprawa. Tez cwiczę manuala! :D

    OdpowiedzUsuń
  10. Ja i kosmetyki to prawie przeciwieństwa, używam naprawdę niewielu i tylko jak mi się przypomni, więc nad ich ograniczeniem nie mogłam popracować w czasie kwarantanny, ale głównie nic nie robiłam przez te miesiące, a właściwie to dałam czas sobie. Teraz czuję się naprawdę dobrze, więc chyba nie zmarnowany. :D

    OdpowiedzUsuń

Podoba Ci się post? Daj znać w komentarzu!
Chcesz więcej? Zaobserwuj!
Bardzo dziękuję!